Nowe prawo ma na celu wyeliminowanie orzekania kary śmierci.
Prokurator, który jej się domaga, stawia na szali własne życie, jeśli w przyszłości skazany okaże się niewinny.
Justine Boucher nie ma żadnych wątpliwości. W świetle przytłaczających dowodów w sprawie o brutalne morderstwo wnosi o wymierzenie najwyższej kary. Sąd przychyla się do jej wniosku. Wyrok zostaje wykonany.
A jeśli się myliła?
Z czasem pojawiają się dowody wskazujące na winę nowego podejrzanego. Nad Justine zawisa groźba egzekucji bez prawa do procesu.
Wyrok to fascynujący thriller, będący ważnym głosem w dyskusji o karze śmierci. Do przeczytania powieści zaprasza HarperCollins Polska. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Wyrok:
Więzień nr 39384, cela śmierci
„Gdyby nie to, że mam umrzeć, na tym ta historia by się zakończyła. Nie byłoby początku ani końca, zupełnie nic ciekawego, tylko kolejny opublikowany własnym sumptem dziennik więzienny, który sprzedawałby się o wiele gorzej niż wspomnienia lorda Jeffreya Archera z pobytów w rozmaitych miejscach odosobnienia. Moje nazwisko nie pojawiałoby się na ustach prezenterów wiadomości, rodziców i uczniów, lecz zostałoby zapomniane. Byłbym tylko numerem, rządkiem cyfr na pomarańczowym kombinezonie, nikt nie pamiętałby mojej twarzy ani imienia.
Oprócz Emily. Emily by mnie pamiętała. Jake Junior też.
Podczas jednej z ostatnich wizyt, po tym, jak spędzili prawie godzinę przy kontroli bezpieczeństwa, a Emily musiała zdjąć biustonosz z fiszbinami i zmienić swoje najlepsze buty (te z ładnymi sprzączkami, które kupiłem jej na ostatnie urodziny) na za duże kapcie bez metalowych ozdób, nie rozmawialiśmy wiele. Jake Junior, rozdrażniony tym, że jeden z kontrolerów odebrał mu cenne plastikowe wiaderko z klockami Lego, pocałował mnie szybko i zamilkł. Nienawidziłem ich za to, że zabrali mu zabawki. Tak jakbym mógł zbudować sobie wyjście ewakuacyjne z torby plastikowych klocków. Jezu słodki.
Wtedy miałem jeszcze widzenia z kontaktem bezpośrednim. Emily mnie objęła. Uścisk był przyjemny i wystarczająco długi, by mój stary silnik pod pomarańczowym poliestrem zaczął mruczeć, ale na tyle krótki, żeby w głowach strażników stojących w rogach pokoju nie zdążyły się włączyć sygnały alarmowe. Potem usiadła, patrząc na mnie spod delikatnych jak u dziecka rzęs. Tego ranka nie były pomalowane; pewnie się obawiała, że tusz mógłby się rozmazać, gdyby rozmowa przybrała zły obrót, a nawet gdyby nie.
Jake spojrzał na mój kombinezon i stwierdził, że wygląda jak strój roboczy mechanika, tylko w innym kolorze.
– Mechanicy mają niebieskie kombinezony.
Ponad szerokim stołem zmierzwiłem jego włosy, od ostatniego widzenia świeżo przystrzyżone i sterczące na czubku głowy, jakby przygniótł je podczas snu.
– Tak. Na niebieskim nie widać tak smaru i innych plam – powiedziałem.
Potem długo milczeliśmy.
Nie padały takie zdania jak:
– Kiedy wrócisz do domu?
czy
– Chłopaki w warsztacie kupią beczkę piwa i urządzą imprezę, kiedy wyjdziesz.
albo
– Nie mogę się już doczekać, kiedy wrócisz do naszego łóżka.
Takie gadanie dobre jest dla mężczyzn z Bloku C i ich rodzin. Nie dla mnie. Nie dla Emily i Jake’a.
Nasze rozmowy wyglądały inaczej:
– Do środy trzeba podpisać dokumenty dotyczące domu.
– Mama i tata przygotowali wolny pokój dla mnie i dla Jake’a Juniora.
– Marty Kray, ten, który mieszka przy naszej ulicy, kupił twojego forda. Dał mniej, niż chciałeś, ale to zawsze coś.
Same konkrety. Przygotowania do końca, który miał nadejść już wkrótce.
Starałem się nie liczyć w myślach, ile pozostało tych widzeń. Jeszcze jedno, dwa, trzy zwykłe widzenia – o ile można nazwać „zwykłym” widzeniem takie, gdy siedzi się po przeciwnych stronach szerokiego metalowego stołu pod nieustającą obserwacją trzech uzbrojonych strażników, i dozwolony jest tylko przelotny dotyk. A potem jeszcze jedno widzenie. Ostatnie. Starałem się nie zastanawiać, o czym będziemy rozmawiać – lub o czym nie będziemy rozmawiać – podczas tego ostatniego spotkania.
Te myśli zachowywałem na noce, kiedy byłem sam. Kiedy Emily nie mogła zobaczyć moich łez.
Któregoś dnia znów ich zobaczę – moją kochaną Emily z oczami, które zaglądają ci do samego dna duszy, które widzą, co jest kłamstwem, a co prawdą. Mojego małego Jake’a – choć wtedy będzie już dorosłym mężczyzną, a nie sześciolatkiem. Może będzie absolwentem college’u, może się ożeni, może zostanie gwiazdą rocka albo pisarzem. Kto może wiedzieć, dokąd zaprowadzi go życie? Nikt tego nie może wiedzieć. Ale mam cholerną nadzieję, że skończy lepiej niż jego ojciec.
Ją też zobaczę – kobietę, która napisała zakończenie mojej historii. Może wyciągnę rękę i ją odepchnę. Może jej wybaczę. To pierwsze jest bardziej prawdopodobne. Nie mogę mieć pewności, dopóki nie padnie ostatnie słowo tej opowieści. Dla niej, kiedy znów się spotkamy, będę tylko kilkoma słowami na papierze.
Ostatnio miałem dużo czasu na pisanie słów. Ale czas się kończy."
Rozdział pierwszy
Tego popołudnia, kiedy siedzę w gabinecie sędzi Petrus, po głowie krążą mi dwa słowa. Jedno z nich to „morderstwo”. Drugie to „pewność”. Mojej prawniczej duszy nie podoba się żadne z nich z osobna, a połączone brzmią jeszcze gorzej.
– No więc? – Carmela Petrus spogląda na zegarek. Bardziej przypomina stracha na wróble niż kobietę. Liczne liftingi upodobniły ją do obrazu Picassa – same ostre kąty i linie proste. Jest żywym dowodem na to, że nie można oceniać książki po okładce. W środku Petrus jest dobrą kobietą. Empatyczną. Wie, co powiem i dlaczego to powiem.
Nie tylko ona czeka. Reporterzy zaczęli się gromadzić na zewnątrz już ponad godzinę temu, a rodzina przyszła jeszcze wcześ-
niej. Właściwie nie rodzina, a dwie rodziny – kiedy usłyszą moją decyzję, jedna będzie wiwatować, a druga buczeć. Reszta publiczności zgrabnie podzieliła się na dwie grupy u stóp schodów przed gmachem sądu. Krążą dokoła z ręcznie wypisanymi tabliczkami. Połowa chce zesłać tego więźnia jak najniżej, do jakiejś zamkniętej na klucz piwnicy, z której nie ma żadnych szans uciec. Druga połowa trzyma tabliczki z napisami:
EGZEKUCJA PRAWA, A NIE LUDZI!
EGZEKUCJA TO ZALEGALIZOWANE ZABÓJSTWO!
DLACZEGO ZABIJAMY LUDZI, KTÓRZY ZABIJAJĄ LUDZI, ŻEBY POKAZAĆ, ŻE ZABIJANIE JEST ZŁEM?
Myślę, że jeśli kiedykolwiek widziałam sprawę, w której byłby nadmiar obciążających dowodów, to właśnie jest ta sprawa. I zakończy się tym, że po pięciu minutach rozważań ława przysięgłych jednogłośnie wyda wyrok skazujący. Na litość boską, oskarżona się przyznała!
Ale.
Zawsze jest jakieś „ale”. Powinno być. W umyśle prokuratora musi pojawić się ta ostatnia uporczywa wątpliwość, to pytanie, na które nie da się odpowiedzieć. Teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek.
A jeśli się mylę?
Znów odzywa się Petrus, niecierpliwie, lecz bez wrogości. Wie, jaka jest stawka.
– No więc?
Słyszę, jak strumień powietrza z wentylatora pod sufitem przesuwa po biurku formularz i jego krawędź zaczyna lekko trzepotać. To jak kropka nad i postawiona przez ponury sędziowski pokój. Nie muszę patrzeć na formularz, czytać kilku zwięzłych zdań napisanych prawniczym żargonem, spoglądać na wykropkowane linie czekające na podpis i datę. Po uchwaleniu ustawy stanowej o środkach naprawczych tekst tego formularza znalazł się na pierwszych stronach wszystkich gazet w całym kraju.
Przez głowę przebiegają mi przyszłe nagłówki. Jeszcze ich nie napisano, ale może się tak zdarzyć.
badanie DNA UJAWNIA KRYTYCZNY BŁĄD
SĄD APELACYJNY Odrzuca WYROK skazujący
Pośmiertna rehabilitacja OFIARY
PROKURATOR z WIRGINII Skazana NA ŚMIERĆ
– Justine, oni czekają. – To znowu Petrus. Słyszę postukiwanie wypolerowanego paznokcia o formularz na drewnianym biurku. – Musisz zdecydować.
Wszyscy czekają. Opinia publiczna, prasa, rodzina siedemnastoletniego wyróżniającego się ucznia, którego morderstwo jest przedmiotem nadchodzącego procesu, oraz rodzina kobiety, która go zabiła. Setki studentów i nauczycieli, którzy wzięli jednodniowy urlop od codziennej rutyny za falistymi murami najbardziej prestiżowego uniwersytetu publicznego w Wirginii, żeby czekać tu na moją decyzję.
Znienawidzą mnie. Cóż, połowa z nich mnie znienawidzi. Ale nienawiść da się przetrwać. Nienawiść nie zabija. Nienawiść to nie to samo co śmiercionośny koktajl przepływający przez żyły albo prąd o napięciu dwóch tysięcy woltów, który zatrzymuje pracę serca. Albo, jeszcze gorzej, dożywotnie poczucie winy.
Biorę arkusz papieru z ręki Petrus i czytam tekst:
„Ja, Justine Callaghan, główna oskarżycielka w sprawie Charlotte Thorne z oskarżenia publicznego, niniejszym wnoszę o karę śmierci. Oświadczam, że w przypadku przyszłego uniewinnienia oskarżonej sama stanę na jej miejscu, co będzie służyło jako pełne i sprawiedliwe naprawienie krzywdy zgodnie z Ustawą o środkach naprawczych z 2016 r."
Te dwa słowa wciąż krążą w moim umyśle. Wina. Pewność.
Charlotte Thorne jest winna morderstwa. Jestem tego pewna.
Książkę Wyrok kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,