W Zalesianach, malowniczej miejscowości na Podlasiu, znajduje się mały sklepik z pamiątkami. Jego właściciel, dostojny pan Franciszek, ma jedno marzenie: spędzić święta Bożego Narodzenia z dawną ukochaną, Klarą. Pomimo upływu lat postanawia ją odszukać, więc zgłasza się po pomoc do detektywa Zawady.
Franciszek nie jest jednak jedyną osobą w Zalesianach, która liczy na świąteczny cud. Na tej liście można spokojnie umieścić jeszcze kilku mieszkańców miasteczka: Aleksandrę o rozdartym sercu, Karola, który pragnie rozliczyć się z przeszłością oraz Natalię, przygotowującą się do roli mamy.
Boże Narodzenie to magiczny czas, w którym dzieją się rzeczy niemożliwe. Każda z tych osób wkrótce przekona się, że cudom też trzeba czasem pomóc.
Do przeczytania książki Marty Nowik Noc wigilijnych cudów zaprasza Wydawnictwo Novae Res. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment powieści:
Dotarł do celu. Nie poszło mu tak szybko, jak planował. Urzędowe sprawy przeciągały się w nieskończo ność. Z roztargnienia, wynikającego z podekscytowania ich finalizowaniem, zapomniał pobrać numerek. Oczywiście nie uszło to uwadze starszej pani z wielkim kokiem, siedzącej po drugiej stronie okienka. Kobieta wyglądała na niezadowoloną z faktu, iż pojawił się kolejny klient, który zakłócił jej poranny rytuał picia kawy.
– Niech idzie i weźmie! – Zawada usłyszał piskliwy głos. − Tam! − Wskazała ręką właściwy kierunek.
Poczuł jakieś dziwne ciarki na plecach, które skądś już znał. Przed wielu laty, gdy był małym chłopcem, panicznie bał się swojej pani od języka polskiego. Nauczycielka kojarzyła mu się z sową z wielkimi oczami. Kobieta obsługująca go w urzędzie była do niej bliźniaczo podobna.
– No niemożliwe, aby sowy mogły być dwie! – powiedział na tyle głośno, że zostało to usłyszane.
– Co mówi? – Urzędniczka, nie patrząc nawet na podany jej numerek, podniosła wzrok na zestresowanego, jak niegdyś w szkole, Zawadę.
– Nic, nic… Ja tylko tak. Do siebie.
– Do siebie mówi? – Podejrzliwie przyjrzała się klientowi.
Mina Bartłomieja mówiła sama za siebie. Próbował się uśmiechnąć do „przemiłej” pani, jednak niestety nie wyszło, gdyż po chwili usłyszał:
– Co tak gębę rozdziawił? Chory jakiś, czy co?
– Zdrowy! Jestem zupełnie zdrowy – odparł, siląc się na spokojny ton głosu. Poczuł nieodpartą potrzebę, aby jak najszybciej opuścić to miejsce.
– A nie wygląda! – Starsza pani zupełnie nie dała się przekonać do jego wersji. Najwidoczniej była specjalistką w tego typu sprawach.
– Wygląda jak wygląda, ale jest zdrowy.
– To po co pyskuje? Mało zamieszania zrobił? Agencję zachciało się otwierać! Widzicie go! Wielki detektyw się znalazł, a ręce to ma podrapane jak…
– To agencja detektywistyczna! – Szybko doprecyzował, chcąc uniknąć dalszych spekulacji uważnie obserwującej go kobiety.
– Agencja to agencja! Różne biznesy próbowali w Zalesianach otwierać, ale nasz czujny gospodarz, co się tylko da, to zablokuje! I agencji też nie będzie!
– Jak to nie będzie agencji?
– A nie będzie! Zdziwiony?
– Ja tylko potrzebuję dwóch podpisów i pieczątki. Zawada był przekonany, że właśnie siedząca przed nim „sowa”, jak ją nazywał w myślach, przewróciła oczami.
– Pieczątki potrzebuje? To niech sobie sam postawi! U nas mówi się „pieczęć”. Pieczątki to przedszkolakom stawiają, jak ładnie trafią i posiusiają tam, gdzie trzeba.
– Chciałbym rozmawiać z kierownikiem! – Bartłomiej był podirytowany. Nie chciał być nieuprzejmy, ale jego cierpliwość powoli się kończyła.
– Każdy by chciał – zaśmiała się „sowa”.
Niepocieszony detektyw po skończonej wizycie w urzędzie poszedł jeszcze raz obejrzeć upatrzony przez siebie lokal. Myśl, że będzie musiał wrócić do urzędu ponownie za dwa dni, sprawiła, że zaczął się pocić. Taki termin złożenia kilku podpisów i jednej pieczęci, nie pieczątki, wyznaczyła „przemiła” pani. Zawada był zaskoczony. W Poznaniu czegoś takiego na pewno by nie doświadczył. Tam był znanym, poważanym człowiekiem. Nie miał problemów z załatwieniem czegokolwiek w swoim mieście.
– I jak ci poszło, skarbie? – Słodkim głosem zapytała Natalia, gdy przekroczył próg domu.
Zawada nie zdążył nic powiedzieć, bo Pikuś i Mela właśnie wbijały swoje ząbki w jego nowy płaszcz. Próbował jakoś odwrócić ich uwagę, ale tym razem się nie udało. Natalia zastała go w korytarzu machającego swoim odzieniem wierzchnim, na którego dole uroczo majtały się dwa rozkoszne jamniczki.
– Co robisz? Chcesz im zęby powyrywać? Przecież to maleństwa! Psie dzieci! – Gospodyni najwyraźniej była niezadowolona z huśtających się, prawie jak w wesołym miasteczku, piesków.
– Próbuję ratować mój płaszcz! One nie są jego frędzlami! Przyczepiły się jak rzepy do psiego ogona i nie chcą puścić! Co mam zrobić?
Po krótkiej szamotaninie wspólnymi siłami udało się uwolnić ubranie Zawady. Zadowolone maluchy grzecznie podreptały za swoją panią do kuchni, unosząc przy tym dumnie ogonki do góry. Triumfowały! A przynajmniej tak im się zdawało.
Natalia kończyła przygotowywać obiad. Jeszcze chwila i będzie można usiąść do wspólnego posiłku. Pikuś i Mela zupełnie niezauważalnie zajęły miejsca pod stołem.
– Załatwiłeś wszystkie formalności urzędowe? – spytała, mieszając wielką chochlą smakowicie pachnącą zupę.
Zamiast odpowiedzi usłyszała jakieś dziwne chrząkanie i kaszlanie. Miała wrażenie, że Zawada zadławił się samą próbą udzielenia odpowiedzi. Spojrzała na niego z lekkim niepokojem. Prawą ręką dał znak, że zaraz będzie w stanie zaspokoić jej ciekawość.
– Nie do końca… – wykrztusił ledwo słyszalnym głosem. Otarł dłonią spocone czoło.
– Głuptasku! Przecież mogłam pójść razem z tobą. Tam pracuje przemiła pani Małgorzata. Wszyscy w miasteczku ją znają. Wtedy twoje sprawy potoczyłyby się znacznie szybciej.
– Sowa! – wykrzyknął tak gwałtownie Zawada, że aż małe pieski dały dyla do pokoju obok.
Natalia pamiętała upadek Bartka i jego upór związany z odmową badań w szpitalu. Wiedziała, że uderzył się w głowę. Miała wyrzuty sumienia, że po części jest winna zaistniałej wówczas sytuacji. Nie chciała z nim rozmawiać w jego mieszkaniu po tym, jak zastała tam obcą kobietę w jego koszuli. Na samo wspomnienie tej sytuacji zrobiło jej się niedobrze. Na wszelki wypadek, trzymając się za zaokrąglony brzuszek, poszła do łazienki.
Obiad minął w nieco spokojniejszej atmosferze. Zawada powoli odzyskiwał dobry nastrój. Zajadając się z wielkim smakiem pysznościami przygotowanymi przez jego ukochaną, w międzyczasie krótko streścił przebieg porannego załatwiania formalnych spraw związanych z agencją.
– Ależ to niemożliwe, że pani Małgosia była dla ciebie niemiła! To złota kobieta! Wiele potrafi załatwić, dlatego tak długo tam pracuje!
Detektyw przemilczał kwestie dotyczące „przemiłej” kobiety. Wspomnienie urzędniczki spowodowało dziwny ucisk w klatce piersiowej.
– Wyjdę z pieskami – zaproponował.
Nie chciał sprawić Natalce przykrości, dzieląc się z nią swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi urzędniczki. Chciał uszanować fakt, że obie się znały, więc zachował je tylko dla siebie.
Po spacerze z maluchami postanowił oddzwonić do Sabiny. Po jego odejściu z pracy przejęła kilka spraw, którymi wcześniej się zajmował. Większość udało mu się domknąć przed wyjazdem. Nadal nurtowała go jedna, która ostatnio zaprzątała mu myśli.
– Do kogo dzwonisz? – zapytała zaciekawiona Natalia, podając mu filiżankę z gorącą herbatą.
– Do starej pracy. Chcę się dowiedzieć kilku rzeczy.
– Ale nie będziesz z nią rozmawiał? Powiedz, że nie telefonujesz do niej…
Zawada odłożył komórkę na stół i westchnął głęboko.
– Natalko, tłumaczyłem ci tysiąc razy! Nic mnie z tą kobietą, poza dawnymi zawodowymi sprawami, nie łączy. Nie musisz się obawiać ani być zazdrosna. Zaufaj mi. Proszę cię o to. – Próbował ją przytulić, jednak ona odsunęła od siebie jego rękę.
– Czy to, że spotkałam ją wtedy u ciebie, w twojej koszuli, i to na dodatek rozpiętej, nazywasz sprawami zawodowymi?
– Już ci tłumaczyłem. Nie musimy kolejny raz do tego wracać. Dla ciebie zostawiłem w Poznaniu wszystko: dom, pracę, znajomych, grób Heleny i swoje dotychczasowe życie. Uczyniłem to, bo mi na tobie zależy. Chciałem to zrobić, abyśmy mogli być razem. Myślałem, że o tym wiesz.
– Doceniam to. Naprawdę. Nie chciałabym tylko, aby ta kobieta stanęła pomiędzy nami. Nie zniosę tego ponownie. Nie mam do niej zaufania.
– Nic mnie z nią nie łączy. Liczysz się tylko ty. Z tobą chcę spędzić resztę mojego życia.
– Nie jest to dla mnie łatwe. Jak o niej myślę, mam przekonanie, że ona w jakiś sposób chce zniszczyć to, co nas połączyło.
– To niemożliwe! Nie dopuszczę do tego. Chciałem ją zapytać o pewną sprawę…
– Co masz na myśli?
– Chodzi mi o zaginioną Galinę…
– Galina! Coś wiadomo na jej temat? Udało się cokolwiek nowego ustalić?
– Z tego, co wiem, jeszcze nie − powiedział Bartek.
Natalia się zamyśliła. Przypomniała sobie okoliczności, w których poznała Ukrainkę. Galina pomogła jej w podbramkowej sytuacji, co znacznie zbliżyło kobiety do siebie. Jechały wtedy obie do Poznania. Tam zamierzały nadal podtrzymywać znajomość. Niestety Galina w tajemniczych okolicznościach zniknęła, co zdziwiło i zaniepokoiło Natalię.
− Pracuje nad tym cały sztab ludzi. Sabina również tym się zajmuje − kontynuował.
– Sabina! Sabina! Czy pamiętasz, że jamniczka starego sklepikarza z pamiątkami nazywa się dokładnie tak samo? To ta, którą wzięła do siebie Ola. – Natalia zaczęła się śmiać.
Zawada uśmiechnął się do niej i ją przytulił. Tym razem nie oponowała. Potrzebowała potwierdzenia, że mu na niej zależy. Chciała być pewna na sto procent. Tyle się ostatnio wydarzyło: i dobrego, i złego. Bartek stał się wisienką na torcie jej obecnego życia, pełnego nieoczekiwanych zmian.
Detektyw zaproponował spacer. Chciał ją zabrać w pewne miejsce. Zgodziła się. Szybko się przebrała i po chwili, mocno ściskając dłoń Zawady, szła u boku ukochanego mężczyzny.
– To tutaj – powiedział, gdy oboje zatrzymali się przed niewielkich rozmiarów kremowym budynkiem.
– Gdzie jesteśmy?
– Moje nowe miejsce pracy. Za dwa dni będę jego właścicielem.
– Ale… ale to jest rudera! – Natalia nie wiedziała, jak to inaczej określić.
– Wiem. Tak wygląda z zewnątrz. W środku jest znacznie lepiej. Udało mi się je kupić w korzystnej cenie. Wyremontuję i urządzę tu swoje biuro.
– To będzie pierwsza tego typu agencja w miasteczku. Ciekawe, co ludzie na to powiedzą – zastanawiała się Natalia, głaszcząc go delikatnie po jego ciemnych włosach.
– Naprawdę interesuje cię, co stwierdzą inni na mój czy nasz temat? Mnie interesujesz ty. A inni… niech mówią, co chcą – oświadczył Bartek, po czym czule ją pocałował. Jego twarz wyraźnie się rozpromieniła. – Pierwszego klienta już mam! – dodał, gdy tylko wypuścił ją ze swoich ramion.
– Naprawdę? Kogo?
– Nie pamiętasz? Musimy pomóc Franciszkowi odnaleźć Klarę. To będzie moja pierwsza sprawa, z którą tu wystartuję. A przynajmniej jedna z pierwszych.
– Franciszek! Cóż za wspaniały człowiek! Nie wierzę, że będziemy szukać jego ukochanej sprzed tylu lat. Znalezienie jej graniczy z cudem.
– Cuda się zdarzają! – Zawada pogładził dłonią jej miękki policzek, następnie ich usta ponownie spotkały się w namiętnym pocałunku.
– Pamiętasz zagadkowe słowa wyryte na starym kuferku Franciszka? – zapytała Natalia.
Po chwili zastanowienia Bartek cicho szepnął:
– „Nie wspominaj, kiedy spojrzysz, lecz spójrz, kiedy wspomnisz”.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Noc wigilijnych cudów. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,