Wiejący od wielu dni wiatr budzi w ludziach lęk i nie pozwala im zasnąć. Jednak prawdziwy strach nadchodzi wówczas, gdy zaczyna przynosić śmierć...
Mirosław Grocki, oddany pracy komisarz wydziału kryminalnego Komendy Miejskiej Policji w Białymstoku, jest na zwolnieniu po tym, jak został podejrzany o współpracę ze zorganizowaną grupą przestępczą. Jednak gdy w lesie, nazywanym przez miejscowych przeklętym, zostają znalezione spalone zwłoki młodej dziewczyny, komisarz wraca do swoich obowiązków i staje przed trudnym zadaniem odnalezienia zabójcy.
Wkrótce okazuje się, że to nie jedyna zbrodnia w okolicy. W tajemniczych okolicznościach umiera mężczyzna, a podejrzenie pada na jego brata, który właśnie wyszedł z więzienia. Na kolejne morderstwo nie trzeba długo czekać.
Wiatr Marcina Silwanowa to wciągająca powieść o pragnieniu zemsty i potrzebie zadośćuczynienia, w której przeplatają się zawiłe ludzkie losy, fałszywe tropy i mozolnie odkrywane przez policję fakty.
Mroczny, duszny kryminał o obsesji, szaleństwie i zemście. Wciąga i nie daje spokoju do ostatniej strony – Wojciech Chmielarz.
Do lektury zaprasza Wydawnictwo Czarna Owca. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Wiatr. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Zasnął szybko. Przed snem słyszał jeszcze, jak jego trzej sąsiedzi wychodzą na papierosa, namawiając też jego, ale nie miał siły wstać. Wieczorem, gdy tylko w świetlicy obejrzał prognozę pogody, w której zapowiedziano na dziś burzę, poszedł do dyżurki pielęgniarek i poprosił o dodatkową tabletkę na sen. Neuroleptyki, które dostawał, pomagały mu się wyciszyć przed nocą, ale wiedział, że były zbyt słabe, kiedy zbliżała się burza. Nie lubił piorunów. Powodowały rozdrażnienie i to nieprzyjemne wrażenie w czaszce, jakby dochodziło w niej do niewielkich, ale częstych wyładowań elektrycznych. Odwracał zawsze głowę od okna, żeby nie widzieć rozbłysków światła. Grzmot, który przetaczał się po niebie, przyprawiał go o skurcze wnętrzności. Czasami były tak silne, że miał ochotę zwymiotować. Tak jak wtedy.
Tamtej nocy też była burza. To pamiętał dokładnie. Obrazy sprzed dwudziestu lat tkwiły w nim jak zdjęcia w pamiątkowym albumie. Wtedy zwymiotował naprawdę, widząc zakrwawione ciało, kiedy poszedł na tyły hotelu. Miał tylko pilnować, żeby nikt nie przeszkadzał jego kolegom w rozmowie z handlarzem samochodami. Zamierzali dogadać jakiś wspólny interes. Kiedy ich spotkanie się przedłużało, chciał jedynie sprawdzić, co się dzieje, bo zaczynało już padać, a pierwsze pioruny uderzały gdzieś blisko. Poszedł na parking. Adam trzymał sznur i worek, a Wojtek przeszukiwał kieszenie leżącego mężczyzny. Na jego twarzy widział krew. Otworzył usta, żeby zapytać, co się stało, i wtedy dostrzegł martwe oczy zwrócone w jego kierunku. Zwymiotował. Tego, co się stało później, nie pamiętał. To znaczy pamiętał, ale upływ czasu i wyrzuty sumienia powodowały, że zmieniał sam przed sobą przebieg tamtych chwil. Zmieniał też zeznania w sądzie, ale nie dlatego, że chciał coś na tym zyskać. Po prostu sam miał trudność z odróżnieniem tego, co się wydarzyło naprawdę, od tego, co było jedynie projekcją jego wyobraźni. Adam i Wojtek nie mieli żadnych wątpliwości. Wskazali go jako współsprawcę. Nie pamiętał, co dokładnie działo się na sali sądowej. Wystarczyło, że kolejnych dwanaście lat spędził na przemian w celi i na więziennym oddziale psychiatrycznym.
Tabletka nasenna zadziałała. Tej nocy obudził się tylko raz. Leżąc, nasłuchiwał dźwięku, który rytmicznie pojawiał się i znikał. Wiatr, pomyślał. A kiedy w ciemności otworzył oczy, miał wrażenie, że ktoś przy nim stoi. Był to ktoś, kogo znał. Otworzył usta, aby wypowiedzieć imię, ale w tym samym momencie uchyliły się drzwi i strumień światła rozświetlił ciemność. Pielęgniarka obrzuciła szybkim spojrzeniem wnętrze sali, a potem znów zapanował mrok. Zdążył tylko zauważyć, że nikogo jednak przy nim nie było. Zasnął.
* * *
– Co ty, do łóżka nie trafiłeś? Wstawaj, młody, kurwa – wychrypiał Adam, rozcierając czoło. Kiedy się obudził, zobaczył na podłodze nogi Kazika i pomyślał, że brat pewnie się potknął, a że był pijany bardziej od niego, zasnął tam, gdzie upadł. – Kazio, kurwa, bo wilka złapiesz. Słyszysz, pijanico? No już! – Podniósł głos, widząc, że brat nie reaguje.
Uniósł się na łokciach, próbując przyjrzeć się śpiącemu. W domu rodziców urządzili sobie spotkanie po latach przymusowej rozłąki. Kazik czasami go odwiedzał, ale to było dawniej, kiedy siedział na tyle blisko, że brat mógł w ciągu jednego dnia do niego przyjechać i wrócić do domu. Kiedy przenieśli go na Śląsk, nikt z rodziny już się nie pofatygował. Później trafił do Iławy – nie powiedział o tym ani bratu, ani żonie, zresztą oni nie pytali. Dwadzieścia lat to szmat czasu.
W sam raz, żeby mieć sobie wiele do opowiedzenia, i w sam raz, żeby nie móc znaleźć wspólnego języka. Kiedy po wyjściu z więzienia stanął w drzwiach mieszkania brata, ten nie wydawał się zdziwiony. Może dlatego, że z okazywaniem emocji zawsze miał problem. Wychowali się na wsi. Rodzice byli zajęci pracą, ale nie po to, żeby przekazać dzieciom majątek. Harowali na nieurodzajnej ziemi, żeby w domu było co jeść, ale przede wszystkim, żeby było co wypić. W hierarchii rodzinnych wartości alkohol zawsze zajmował istotne miejsce. Na tyle ważne, że matka się nie hamowała, nawet kiedy była w ciąży z Kazikiem. Może dlatego było z nim inaczej niż z rówieśnikami. Niby prawie tak samo, ale każdy, kto go znał, wiedział, że myśli trochę wolniej. Zdarzały mu się też niekontrolowane wybuchy śmiechu albo – dla odmiany – napady smutku. W domu wszyscy nauczyli się z tym żyć. Nikt nawet nie pomyślał, żeby wysłać Kazika do lekarza. Tym bardziej że w szkole chłopak radził sobie całkiem dobrze, czasem nawet rodzice żartowali, że jeszcze kiedyś spotka ich kara i zostanie naukowcem.
Najmłodszy syn skończył rolniczą zawodówkę, a po szkole wrócił na wieś z ambitnym planem na rozwinięcie gospodarki po rodzicach. Kiedy jednak się okazało, że nigdy nie będzie go stać na poniesienie kosztów niezbędnych inwestycji, pojechał szukać szczęścia i pracy do Białegostoku. W dużym mieście nikt nie zwracał uwagi na to, że Kazik wolniej myśli, zwłaszcza że był uczciwym i sumiennym pracownikiem. Do tego też pracowitym, co w sumie dawało mu dość silną pozycję w magazynie maszyn rolniczych, gdzie znalazł pierwsze zatrudnienie. Tylko z kobietami mu się nie układało. O tym jednak Adam nie wiedział zbyt wiele, bo Kazik niechętnie zwierzał się podczas widzeń, więc dał mu w końcu z tym spokój. Kiedy później brat przestał go w ogóle odwiedzać, nie miał pojęcia, czym się zajmował i jak żył w ostatnich latach.
Tym, co dziwiło Adama niezmiennie przez tyle lat odsiadki, była wierność jego żony. Kiedy trafił do więzienia, byli dopiero cztery lata po ślubie. Dzieci nie mieli. Adam ciągle mówił, że chce się czegoś dorobić, żeby maluchy nie musiały czekać w kolejce do stołu, jak bywało w jego rodzinnym domu. Szło mu to dorabianie się całkiem dobrze, a Irena nigdy nie dopytywała, skąd bierze pieniądze. Jej koleżanki z zawiścią mówiły o jego zaradności, z niechęcią porównując z nim swoich mężów. Kupili mieszkanie i urządzili je tak, jak chciała. Nawet wtedy nie zastanawiało jej, skąd biorą się te wszystkie luksusowe, jak na tamte czasy, sprzęty, które Adam znosił do domu. Najważniejsze było, że mogła obserwować szeroko rozwarte z zazdrości oczy koleżanek, które ochoczo zapraszała do siebie. Jemu też to odpowiadało, a przede wszystkim dawało poczucie, że odbił się od dna i w końcu coś osiągnął.
Raz jeden przywiózł do nowego mieszkania swoich rodziców. Zajechał pod ich nieremontowany od lat dom samochodem, a potem razem pojechali do miasta. Z zażenowaniem patrzył na matkę, która – choć z tej okazji włożyła najlepsze ubranie – musiała wcześniej napić się „za syna”. Ojciec, o dziwo, był trzeźwy. W milczeniu oglądali pokoje, łazienkę i kuchnię, w niczym nieprzypominające ich domu na wsi, w którym dorastał. Ireny wtedy nie było. Przezornie wyszła wcześniej, żeby załatwić jakieś ważne sprawy, choć Adam dobrze wiedział, że po prostu wstydzi się jego rodziców. Nie zdążyli nawet wypić kawy, którą im przygotował. Tłumaczyli, że źle się czują w mieście, więc bez słowa odwiózł ich do domu. Wiedział, że palił ich wstyd. Wyczytał to w spojrzeniu ojca. To był jedyny moment w życiu, w którym okazał on jakiekolwiek uczucia. Adam nigdy nie zapomniał wyrazu jego oczu.
Niedługo potem wydarzyło się tamto.
Irena na początku odwiedzała go regularnie. Kilka razy nawet pojechała na Śląsk, gdy go przenieśli. Cały czas mówiła mu, że zaczeka, choć on namawiał ją, żeby spróbowała ułożyć sobie życie od nowa. Nie wiedział, czy go posłuchała, czy wytrwała w swoim postanowieniu, ale przez te wszystkie lata nie złożyła pozwu o rozwód. W końcu przestała przyjeżdżać. Nie informował jej, kiedy przenieśli go do więzienia w Iławie. Gdy wyszedł na wolność i stanął w drzwiach jej mieszkania, była sama i nic nie wskazywało na to, że bywał w nim jakiś mężczyzna. W akcie własności lokalu Adam wciąż figurował jako właściciel, a że nie miał dokąd pójść, Irena zgodziła się, aby został. Uzgodnili, że będą spali oddzielnie. Musieli na nowo nauczyć się bycia razem. Po mniej więcej dwóch dniach Adam zrozumiał, że im się nie uda. Uciekali od siebie spojrzeniami, a przy stole panowała niezręczna cisza, przerywana jedynie wymuszonymi pojedynczymi zdaniami. Trzeciego dnia uznał, że skoro Irena nie potrzebuje go jako męża, może będzie chciała go chociaż jako mężczyzny. Wieczorem, niby nie zwracając uwagi na jej obecność, zaczął się przy niej przebierać. Widział jej zmieszanie. W końcu wyszła do kuchni. Więcej już nie próbował. Następnego dnia oznajmił, że wyprowadzi się najszybciej jak to możliwe. Nie protestowała. Powstrzymał się, żeby nie wybuchnąć, chociaż ją rozumiał. Formalnie nadal była jego żoną, nie mógł jednak wymagać, żeby dwudziestoletnia rozłąka była niczym chwilowa nieobecność, czasem tak potrzebna dwojgu ludzi, żeby mogli za sobą zatęsknić. Zresztą, gdyby ktoś zapytał go wtedy, co sam do niej czuje, nie umiałby odpowiedzieć. Na pewno łatwiej byłoby mu z nią rozmawiać, gdyby się rozwiedli podczas jego odsiadki. Miałby dość czasu, aby się oswoić ze świadomością, że kobieta nie wytrzymała i odeszła. Ale Irena wytrzymała. Tego nie potrafił zrozumieć, a krępująca cisza, kiedy siedzieli naprzeciw siebie przy stole, mówiła mu, że ta sytuacja nie ma sensu.
Potem było spotkanie z Kazikiem. Umówili się na wódkę w domu rodziców, na których pogrzebie nie mógł być, bo przepustka nie wchodziła w grę. Mieli powspominać, Adam chciał też zapytać brata, czy pomógłby mu jakoś odnaleźć się na wolności. Miał o to prosić Kazika, z którego sam w dzieciństwie nieraz się śmiał, wytykając mu jego zbyt wolne myślenie.
Powoli wstał. Zmiana pozycji ciała spowodowała, że musiał podeprzeć się ręką. Podszedł do leżącego na podłodze brata i pochylił się nad nim, podnosząc rękę, żeby potrząsnąć śpiącym. Z uniesionym ramieniem wpatrywał się w twarz Kazika. Przesuwał wzrok w dół, a jego mózg w zwolnionym tempie reagował na to, co zobaczył. Widział już krew, ale jeszcze nie rozumiał, co się stało. Kiedy to do niego dotarło, opuścił powoli rękę, a potem upadł na kolana, zasłaniając twarz dłońmi. Ocknął się po dłuższej chwili. Zamknął dwoma palcami rozwarte powieki martwych oczu i zaczął przeszukiwać ubranie brata. Znalazł portfel. Przeliczył pieniądze i wsunął je do swojej kieszeni. Portfel schował z powrotem. Potem wstał. Jego umysł pracował już trzeźwo. Wiedział, co by się stało, gdyby zgłosił teraz śmierć Kazika na policję. Nie było innych podejrzanych. Nie sądził też, żeby Kazik miał wrogów, a w domu nie było co kraść. Na miejscu był tylko on, Adam Nogat, skazany za zabójstwo, a wypuszczony dopiero co, po odsiedzeniu dwudziestoletniego wyroku. Nikt nawet nie zadałby sobie trudu, żeby szukać innego sprawcy. Musiał uciekać. Wiedział, że przed domem stoi samochód Kazika. Tyle że był on dla niego bezużyteczny. Po pierwsze nie pamiętał już, jak się prowadzi, a po drugie samochód był zbyt łatwy do namierzenia. Pozostawała ucieczka pieszo.
Adam rozejrzał się. W blasku niewielkiej lampki dokładnie oglądał wnętrze pokoju, jakby chciał zachować w pamięci jego obraz już na zawsze. Nie wiedział, czy kiedykolwiek jeszcze będzie mu dane przekroczyć próg rodzinnego domu. Teraz, kiedy Kazik nie żył, a jego za chwilę nie będzie, nikt nie zainteresuje się miejscem, w którym się wychował. Nawet jeśli nie miał najlepszych wspomnień z dzieciństwa, to był jego dom. Poczuł bezsilność, kiedy spojrzał na brata. Nie był na pogrzebie rodziców, ominie go też pogrzeb Kazika. Nie tak miało być, myślał. Potem jednak odezwał się w nim instynkt. Adam zgasił lampkę i w ciemności wyjrzał przez okno. Nie miał dokąd iść, ale teraz najważniejsze było wydostać się z wioski niezauważonym. Próbował sobie przypomnieć, czy któryś z sąsiadów widział go, kiedy jechał tu z bratem, ale nie pamiętał. Zakładał, że mieszkańcy wsi zauważyli auto, ale jego raczej nikt nie rozpoznał. Czy Kazik przyjeżdżał tu tym samochodem, tego brat nie zdążył mu powiedzieć.
Wziął dużą płócienną torbę, w której przynieśli wódkę i jedzenie, i spakował do niej kilka kromek chleba oraz wędlinę. Gdy wyszedł przed dom, uderzyła go cisza. Wcześniej, pomiędzy kolejnymi kieliszkami, słyszał wyraźnie wiatr uderzający w okna domu. Teraz powietrze było nieruchome. Wokół panował niemal idealny spokój, zakłócany tylko pojedynczymi szczeknięciami psów.
Adam ruszył w kierunku bramki, ale zanim wyszedł na drogę, wychylił się i rozejrzał uważnie w obie strony. Potem szybkim krokiem, z głową wciśniętą w ramiona, przeszedł obok dwóch budynków, za którymi kończyła się wieś. W pośpiechu maszerował przed siebie, coraz bardziej oddalając się od domu rodzinnego, w którym na podłodze obok wersalki leżało martwe ciało jego jedynego brata.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Wiatr. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,