Eliza Konstancja Adelajda de Gironde, córka bogatego armatora, wywołuje skandal, upokarzając publicznie niewiernego narzeczonego. Mieszczański Gdańsk nie wybacza kobietom, które sprzeciwiają się woli pana i władcy - mężczyźnie. Wkrótce okazuje się, że nie tylko w sercu panny de Gironde tli się ogień buntu. Eliza, Lizystrata, Katinka, Christina, Adela... Różni je status i pochodzenie, łączy przyjaźń. Wszystkie płacą wysoką cenę za poddanie się konwenansom, presji rodziny i społecznym rolom. Czy zdobędą się na życie na własnych zasadach, podążając za marzeniami? Czy znajdą prawdziwą miłość i szacunek?
Buntowniczki to ekscytująca, pełna podstępnych intryg, zakazanych namiętności i nagłych zwrotów akcji podróż do Gdańska drugiej połowy XIX wieku. Miasta wielkich kupieckich interesów, w których cieniu toczy się zwykłe życie służących, dziewcząt upadłych, marynarzy, pospolitych rzezimieszków i kobiet walczących o niezależność wbrew wszystkiemu i wszystkim. Do lektury najnowszej powieści Agnieszki Gładzik zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Buntowniczki. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Karl omal nie parsknął śmiechem, widząc wystrojoną pannę de Gironde, która miała problem ze sprawnym manewrowaniem swoją olbrzymią suknią. Doprawdy, cała ta wyprawa już zaliczała się do udanych, gdyż przyłapał ją z bardzo niekorzystnym i nieinteligentnym wyrazem twarzy. A było to dokładnie w momencie, gdy zdała sobie sprawę z tego, że zamierzają zwiedzać Gdańsk na pieszo. Właściwie pomysł ten poddała mu stara ciotka, która koniecznie chciała, by Karl zademonstrował swoje umiejętności fotograficzne. On zaś ochoczo przerobił jeden z powozów Ferdynanda na przenośną pracownię.
– Tę chyba będziecie musieli nieść – zauważyła, gdy tylko zobaczyła pannę de Gironde. – Toż ona ubrała się jak do Wersalu.
Pomimo całej tej złośliwości w chwili powitania ciotka zasypała dziewczynę co najmniej tuzinem komplementów. Kobiety są pod tym względem niesamowite. Zachowując pozory uprzejmości, cały czas ostrzą noże i szykują je na ewentualne wyeliminowanie przeciwniczki, pomyślał. Dopiero wtedy zauważył drugą dziewczynę, nieco przygarbioną, lecz o przyjemnych, harmonijnych rysach. Biła od niej aura osoby miłej i mądrej. Początkowo założył, że to guwernantka panny de Gironde, jednak po chwili uświadomił sobie, że widział już ją wcześniej, na przyjęciu.
– Poprosiłam moją przyjaciółkę, Lizystratę von Bochholz, by nam dzisiaj towarzyszyła. Lizystrata jest miłośniczką historii i była najlepszą uczennicą w klasie w naszej szkole – pospieszyła z przedstawieniem Eliza.
Lizystrata lekko dygnęła.
– Jest pani córką profesora von Bochholza? – zapytał Karl. Dziewczyna skinęła głową.
– Uwielbiam jego rozprawy naukowe i żałuję, że nie są bardziej znane – powiedział. – Proszę mu przekazać wyrazy mojego najwyższego uznania – dodał.
– Tak też uczynię.
Miła, skromna i pewnie mądra, pomyślał Karl. Ale nie tak bogata, jak panna de Gironde, wyjąwszy szlachetne urodzenie. Ciekawe, że te dwie się przyjaźnią. Odchrząknął i wskazał na stojący z tyłu powóz.
– Mam dla was niespodziankę: jako że fotografia jest moją najnowszą pasją, z radością wykonam kilka pamiątkowych zdjęć z naszej dzisiejszej wyprawy – oznajmił. – Niestety, w tym celu będziemy musieli przemierzać miasto na pieszo, ponieważ wszystkie niezbędne sprzęty zajęły całe miejsce w naszym skromnym powozie.
Panna de Gironde wyraźnie zbladła, co wprawiło Kleinschmitta w jeszcze lepszy nastrój.
– Wspaniale, możemy zaczynać! – oznajmił jego kuzyn. – Karl, prowadź nas i oświeć swą wiedzą.
– Oczywiście. Nie będzie chyba zaskoczeniem, jeśli powiem, że zaczniemy od kościoła Mariackiego. Chodźmy zatem.
Zeszli z przedproża wprost na zabłoconą gdańską ulicę. Kątem oka Karl zerknął na Elizę. Wyglądała komicznie, przytrzymując swoją olbrzymią spódnicę, jednak w jej oczach płonęła determinacja. Tym lepiej dla niego. Ruszyli w stronę świątyni i Karl zaczął opowiadać. Mówił o mieście z czasów średniowiecza i o jego zabudowie, a następnie przeszedł do samego kościoła i do różnic między bazyliką a półbazyliką tudzież kościołem halowym. Wychwalał północną zabudowę z czerwonej cegły i kunszt dawnych budowniczych. Zebrani kiwali głowami.
– Czasem na cegłach znajdują się takie dziwne znaki – zauważyła panna de Gironde. Ona i Lizystrata szły kilka kroków za rodziną Kleinschmittów. – Czy wie pan, co one oznaczają?
– Mówi pani o gmerkach – odparł Karl. – To były takie oznaczenia stosowane przez mistrzów budowlanych.
– Taki znak rozpoznawczy? – upewniła się Eliza.
Skinął głową. Usłyszał, jak Lizystrata coś jeszcze tłumaczy pannie de Gironde, jednak postanowił się nie wtrącać. Niemniej musiał przyznać, że była spostrzegawcza… albo przygotowała się do ich małej wycieczki, by za taką uchodzić.
Weszli do środka świątyni i Karl zaczął omawiać poszczególne ołtarze, nawiązując do bractw i rodów, które je zasponsorowały.
Rozwlekał swoje wypowiedzi celowo, widząc, jak Eliza drży z zimna, choć tym zachowaniem zarobił sobie karcące spojrzenia ciotki i kuzyna.
– To teraz Święty Mikołaj i Święta Katarzyna – oznajmił, gdy opuścili kościół.
– Absolutnie nie – sprzeciwiła się ciotka. – Całe życie spędziłam w świątyniach, teraz chciałabym obejrzeć coś innego. Nie mówiąc już o tym, że młode damy nie powinny zajmować się rozważaniami nad przemijaniem.
– W takim razie chodźmy do Wielkiej Zbrojowni – zaproponował Karl, trochę niezadowolony. Miał niecny plan przekonać któregoś z proboszczów, by pozwolili im wejść na wieżę. Oczywiście z panną de Gironde.
Przed Wielką Zbrojownią po raz pierwszy rozstawił sprzęt do fotografowania i nakazał towarzystwu ustawić się do pozowania. Potem zaś kazał im czekać, aż dokończy resztę procesu w powozie. Pozwolił sobie na złośliwy uśmieszek, widząc, jak Eliza przestępu-je z nogi na nogę, czekając, aż skończy.
Przy Wielkiej Zbrojowni i Bramie Długoulicznej najwięcej do powiedzenia miała Lizystrata. Poprawiła go również, jeśli chodzi o personifikacje cnót umieszczonych na budowli. Widać było, że ma jak na swój wiek olbrzymią wiedzę. Następne przystanki, czyli Dwór Artusa i ratusz głównomiejski, nie wzbudziły już tyle entuzjazmu. Może dlatego, że panna de Gironde została solidnie ochlapana błotem przez przejeżdżające wozy. Robiąc zdjęcia na tle zastawiających Drogę Królewską bud, Karl celowo skupił się na Elizie. To będą wspaniałe pamiątki, pomyślał.
– Panie są już pewnie zmęczone – zauważył, łaskawie zdejmując z towarzystwa wysiłek pozowania. Stali w piątkę na Długim Targu, w błocie i chłodzie, przekrzykując miejski zgiełk. Panna de Gironde skrzyżowała ręce na wysokości klatki piersiowej i powiedziała:
– A ja chciałabym wejść na mury miejskie.
– O, i to jest dobry pomysł! – ucieszyła się ciotka. – Mielibyśmy z nich dobry widok.
– Zatem na mury idziemy! – przyklasnął temu pomysłowi Ferdynand.
Towarzystwo niemal natychmiast rozpierzchło się, chodząc w tę i z powrotem i wpatrując się w rozciągający się przed nimi krajobraz.
Jedynie Lizystrata stała w miejscu, patrząc w dół, na fosę. Teraz bił od niej bezbrzeżny smutek, jednak Karl nie chciał do niej podchodzić. Nie wrócił do Gdańska, by pocieszać młode damy.
Panna de Gironde pisnęła głośno, skacząc w miejscu. Rozmawiała o czymś z Ferdynandem i temat musiał być dość zabawny, przynajmniej na tyle, że zapomniała o zabłoconej sukni i zapewne obolałych od pantofli stopach. Lizystrata również ich dostrzegła i jej smutną twarz przeciął uśmiech.
Po zejściu z murów postanowili się jeszcze wybrać dorożką do parku Jaśkowej Doliny. Przejechali przez Wielką Aleję Lipową i zatrzymali się w Gasthaus Schroeder na posiłek. Tam Karl zorganizował kolejną sesję zdjęciową w plenerze, tym razem usiłując (bez większych sukcesów) namówić Lizystratę do pozowania. Po popołudniowym spacerze odwieźli obie panny do kamienicy przy Chlebnickiej.
Obyło się bez większych incydentów (niestety), acz suknia Elizy wymagała solidnego prania. Pożegnali się z nimi i ruszyli na Ogarną.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Buntowniczki. Powieść kupić można w popularnych księgarniach internetowych poniżej:
Tagi: fragment,