Twarzą w twarz z bezlitosnym łowcą. „Łowca" Agnieszki Pruskiej

Data: 2020-05-12 10:13:04 | Ten artykuł przeczytasz w 19 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Na jednym z gdańskich osiedli ginie brutalnie zamordowana kobieta, a okoliczności tej zbrodni są szokujące nawet dla tak doświadczonego policjanta, jak Barnaba Uszkier, który szybko orientuje się, że ma do czynienia z seryjnym zabójcą. Zaczyna się wyścig z czasem. A morderca uderza z coraz większą siłą.

Obrazek w treści Twarzą w twarz z bezlitosnym łowcą.  „Łowca" Agnieszki Pruskiej  [jpg]

Łowca to najmroczniejsza powieść Agnieszki Pruskiej, stanowiąca jednocześnie ostatni tom cyklu z komisarzem Barnabą Uszkierem. Po nim już nic nie będzie takie samo... 

Do lektury zaprasza Wydawnictwo Oficynka. Dziś w naszym serwisie przeczytacie premierowe fragmenty książki: 

Wyszkowska

Dzień pierwszy i drugi (czwartek i piątek)

Karol Brzeski już od kilku dni był zaniepokojony i gdy znowu na spacerze z psem nie spotkał Doroty Wyszkowskiej z wilczurami, postanowił działać. Gdyby to był ktokolwiek inny, na pewno nie poszedłby sprawdzić, czy wszystko w porządku, ale ta kobieta mu się podobała. Oboje mieszkali na tym samym osiedlu domków jednorodzinnych, więc daleko nie miał. Furtka była zamknięta, ale po krótkim wahaniu pokonał ją górą i wszedł na posesję. Dzwonił i pukał, ale nie przyniosło to żadnego efektu. Słyszał tylko psy zamknięte w domu. Jeszcze bardziej zaniepokojony pochylił się i przyłożył ucho do dziurki od klucza. Natychmiast odskoczył od drzwi. Zamiast dźwięku dotarł do niego nieprzyjemny i budzący jednoznaczne skojarzenia zapach. W domu Doroty Wyszkowskiej rozkładało się jakieś mięso.

Natychmiast wezwał policję. Musiał ich chwilę przekonywać, że nie panikuje, a psy zamknięte w domu w połączeniu ze smrodem wydobywającym się zza drzwi są podstawą do niepokoju. Najpierw przyjechał patrol, potem pojawili się technicy i nadkomisarz Barnaba Uszkier. Wszyscy od razu zdali sobie sprawę, że z psami będzie kłopot. Technicy postanowili sprawdzić na razie dom z zewnątrz, a Uszkier zadzwonił po weterynarza. Miał nadzieję, że zwierzęta da się opanować bez użycia środków usypiających, ale musieli być przygotowani na to, że po otwarciu drzwi zdenerwowane psy zaatakują. Wtedy trzeba będzie zafundować im odrobinę snu. Krótka rozmowa z weterynarzem, który już kilkukrotnie pomagał policji, uświadomiła komisarzowi, że los zwierząt może być już przesądzony. Jeżeli wygłodniałe posiliły się ludzkim mięsem, najprawdopodobniej zostaną uśpione. Uszkier skrzywił się, jakby go ząb zabolał. Co psy winne temu, że znalazły się w takiej sytuacji? I co zrobią, gdy się otworzy drzwi? Rzucą się na pierwszą osobę? Kolejny telefon zapewnił mu przyjazd policyjnego pozoranta w pełnym ekwipunku. Powinien dojechać za pół godziny. Oczekiwanie na wejście do domu znowu się opóźniło. Z posesji wyszli technicy i wsiedli do RAV-ki Uszkiera.

– Nie ma śladów włamania – zaraportował Taniuk.

– Natomiast z tyłu jest wywietrznik, wie pan, taki od wyciągu, i stamtąd też śmierdzi. Ten dom ma dwa wejścia, widział pan? – zmienił temat technik.

– Tak. Coś z tego wynika?

Taniuk wyjaśnił, że najwyraźniej dom jest podzielony na dwa osobne mieszkania. Zgadzało się to z informacją od sąsiadów – Wyszkowska mieszkała z rodzicami. Albo właściwie obok rodziców, którzy teraz byli w sanatorium.

– Czekamy na weta?

– I Michała Obańskiego, pozoranta. Przyjedzie ze sprzętem, nie chciałbym, żeby psy kogoś pogryzły.

– Kurwa. Te psy są już długo zamknięte z potencjalnymi zwłokami. Wie pan, jak tam może wyglądać? – Banach skrzywił się z niechęcią.

– Wiem. Wyobraźnia mi nie szwankuje.

Pierwszy przyjechał weterynarz z pomocnikiem, a tuż po nich spec od zamków i pozorant. Na posesję wszedł tylko „włamywacz”, a weterynarze ustawili się za płotem gotowi do ewentualnego uśpienia psów. Michał Obański przywiózł dwa komplety ubrań dla pozorantów i po sprawdzeniu, czy spec od zamków wszystko dobrze założył, sam też ubrał się w strój ochronny. W razie potrzeby miał wejść na posesję. Widząc te przygotowania, Uszkier pokręcił głową z niezadowoleniem. Jeszcze tylko antyterrorystów brakuje! Do dwóch psów!

Sierżant w stroju pozoranta podszedł do drzwi i zaczął majstrować przy zamku. Reszta ekipy, weterynarze i gapie obserwowali to z bezpiecznej odległości. Brzeski stał z ponurą miną przy samej furtce, a jego zdenerwowanie rosło. Nie potrafił tego ukrywać i chyba nie chciał.

– Czegoś się pan obawia? – spytał komisarz, a mężczyzna drgnął nerwowo.

– Ona nie żyje, prawda? – spytał bez ogródek. – Bo co innego by tak śmierdziało? Oba psy żyją, bo je słychać. Poza tym Dorota nie zostawiłaby Saszy i Maszy na dłużej niż kilka godzin.

– Sąsiadka chorowała na coś? Może na serce?

– Z tego, co wiem, to nie. Panie komisarzu, mogę tam wejść, jak one wybiegną? Nie chcę, żeby psom Doroty się coś stało.

– Nie wiem, zobaczymy, jak się będą zachowywały. Niech je pan zawoła, może podbiegną do pana, gdy będzie stał pan za płotem. Musimy je złapać, weterynarze są w pogotowiu.

Sąsiedzi obserwowali i komentowali. Mający psa komisarz doskonale zdawał sobie sprawę, że ludzie w pobliżu posesji zaniepokoją wilczury, trzeba było odsunąć gapiów. Przy płocie, naprzeciwko drzwi do domu, zostali tylko weterynarze i Brzeski. Nawet Uszkier przesunął się na skraj posesji.

Majstrujący przy zamku sierżant odwrócił się w stronę komisarza i kiwnął głową. Gotowe. Miał teraz otworzyć drzwi i schować się za nimi, dając psom wolną drogę. Zanim zdążył to zrobić, któryś z wilczurów skoczył na klamkę i droga do ogrodu stanęła otworem. Sierżant miał na tyle rozumu, żeby pchnięte drzwi otworzyć jeszcze szerzej i zasłonić się nimi. Brzeski zawołał Saszę i Maszę. Na chwilę przystanęły, machnęły kilkukrotnie ogonami i zaczęły obszczekiwać weterynarzy. Uszkier poszukał wzrokiem techników.

– Chciałbym, żeby sierżant wszedł do środka. Co wy na to?

– Niech wchodzi i stoi przy drzwiach. Tam i tak psy się kotłowały, więc dużej szkody nie będzie. Tylko niech niczego nie dotyka.

Sierżant zniknął w domu, weterynarze odsunęli się od płotu, a Brzeski przywołał psy. Przyszły chętnie, było widać, że lubią go. Pozorant spojrzał na nie fachowym okiem i stwierdził, że są odwodnione i wycieńczone. Dawały się głaskać, ale niespokojnie popatrywały w stronę stojących niedaleko obcych. Były czujne i ich zachowanie mogło się zmienić. Po chwili Obański wszedł na posesję. Chciał, aby psy oswoiły się z nim, może podeszły, wtedy dałoby się je pochwycić, nie wywołując agresji. Jednak były nieufne i warczały, ale trzymały się na odległość, nie atakowały. Być może dlatego, że były osłabione. Mężczyzna zmienił pozycję, przykucnął naprzeciwko psów i zaczął do nich mówić, potem sięgnął do kieszeni i rzucił im kilka smakołyków. Nie ryzykował podania im tego z dłoni, za bardzo był przywiązany do swoich palców. Wilczury chętnie zjadły poczęstunek i spojrzały wyczekująco na człowieka. Może ma więcej? Trochę to było nietypowe. Ta rasa nie jest ani zbyt ufna, ani zbyt łakoma i przekupna. Być może na zachowanie zwierząt miały wpływ ostatnie przejścia albo obecność znanego im doskonale Brzeskiego, który spokojnie rozmawiał z obcym. Obański znowu zaczął mówić do Saszy i Maszy. Słuchały, przekrzywiały łby, węszyły. Po pewnym czasie „irokez” na ich grzbietach opadł zupełnie, a wtedy mężczyzna zdecydował, że nadszedł dobry moment na nałożenie „lassa” na ich szyje. Po czym poprowadził lekko opierające się psy w róg posesji i przywiązał linki do płotu.

– Niech pan wejdzie i pogada z nimi – pozwolił Brzeskiemu. – Potem się nimi zajmiemy. Zaraz im wodę przyniosę, tylko zdejmę to z siebie – wskazał na swój strój.

– Możemy wchodzić? – spytał Banach.

– Tak, tylko nie podchodźcie do psów.

– Nie mamy zamiaru. – Technicy weszli do domu.

– Gdy się napiją, założę im kagańce. Chyba nie piły przez kilka dni – stwierdził pozorant.

Komisarz czekał na sygnał od techników. Ubrany w biały kombinezon Taniuk wyszedł z domu, zdjął maseczkę z twarzy i rzucił krótkie „mamy zwłoki”. Potem skrzywił się wymownie i wrócił do środka.

A więc mają zwłoki, najprawdopodobniej Doroty Wyszkowskiej, ale oczywiście tożsamość denatki muszą jeszcze potwierdzić. Uszkier musiał porozmawiać z prokuratorem i przekazać mu informację o znalezisku. Ciekawe, który przyjedzie. Przeważnie miał szczęście i nie trafiał na upierdliwców. Wiadomo było, że współpraca nie zawsze układa się idealnie, ale to prokurator decydował o wielu rzeczach i lepiej było mieć go po swojej stronie. Uszkier dał więc znać o znalezieniu zwłok komu trzeba, a potem zadzwonił po podkomisarz Więdzik. We dwójkę porozmawiają z większą liczbą sąsiadów. Ledwo skończył mówić, gdy pod dom Wyszkowskiej podjechał lekarz sądowy, Jerzy Widocki, prywatnie przyjaciel Uszkiera.

– Co mamy?

– Zwłoki. Nie wiem, w jakim stanie, leżały w domu kilka dni w towarzystwie dwóch wilczurów. – Barnaba machnął ręką w stronę końca posesji, gdzie pozorant poił psy wodą.

– O cholera, może być kiepsko.

– Pewnie jest, psy mają krew na sierści.

– Taniuk i Banach dawno tam weszli?

– Nie, musieliśmy psy wyprowadzić i złapać.

– Jasne. Spytam, ile muszę czekać. – Lekarz ruszył w stronę domu.

Technicy mają pierwszeństwo, to oni muszą zabezpieczyć ślady palców, butów, ust i uszu, mechanoskopijne, krwi, włókna i wszystko inne, co trzeba uchronić przed zniszczeniem. Tym razem na pewno będą mieli trudniejsze zadanie ze względu na psy. Uszkier przypuszczał, że część śladów bezpowrotnie przepadła.

– Kazali ci powiedzieć, że na sto procent było to morderstwo, kobieta ma podklejone powieki taśmą. Może morderca kazał jej na siebie patrzeć? – z zamyślenia wyrwał go Widocki.

– Kurwa, nieźle. A psy?

– Co psy? Im nic nie zrobił.

– No właśnie, najwyraźniej były mu potrzebne żywe. Inna rzecz – mordował w obecności dwóch owczarków i żaden z nich nie stanął w obronie właścicielki? Nie ma takiej opcji.

– Może to ktoś znajomy?

– Nie. Nawet gdyby był znany psom, to w momencie szamotaniny broniłyby pani. To wygląda tak, jakby mu nie przeszkadzały w morderstwie, jakby ich tam nie było

– zaprotestował Uszkier.

– Może je zamknął i wypuścił po morderstwie? – zasugerował lekarz.

– Dałyby się zamknąć? Nie sądzę. Raczej podejrzewam, że je uśpił albo inaczej otumanił. Myślisz, że coś można jeszcze wykryć w ich krwi?

– Obawiam się, że nie. Gdybym chciał się pozbyć psów, podrzuciłbym im pigułkę gwałtu w kiełbasie czy innym mięsie. Kwas gamma-hydroksymasłowy jest niewykrywalny we krwi po ośmiu godzinach, a w moczu po dwunastu. Stosunkowo łatwo to świństwo kupić, śladów po zażyciu nie ma. Ale oczywiście sprawdzę.

Widocki spojrzał w stronę domu, licząc, że pojawi się w nich jeden z techników z informacją, że można już ruszyć ciało. Niestety, podobnie jak Uszkier, musiał czekać.

– Może to nie potrwa tak długo – pocieszył go Barnaba.

– Ślady na podłodze psy i tak na pewno w większości zadeptały, szybko sprawdzą i będziesz mógł wejść. Idę pogadać z sąsiadami.

Rozejrzał się za posterunkowym z patrolu, kazał mu przekazać Ance, że ma zająć się sąsiadami mieszkającymi po lewej stronie domu Wyszkowskich, i podszedł do stojących w pewnym oddaleniu gapiów, którzy cały czas obserwowali pracę policji. Musiał zebrać pierwsze informacje, żeby ustalić kierunek działań. Być może sąsiedzi Doroty Wyszkowskiej dadzą mu jakieś wskazówki, ale zbytnio na to nie liczył. Pierwsze rozmowy to dopiero wstęp do śledztwa, niemniej jednak podekscytowanym i przejętym sąsiadom może się wyrwać coś, o czym nie powiedzieliby, gdy opadną emocje.

– Nadkomisarz Uszkier – przedstawił się Barnaba. – Proszę państwa, proszę iść do domów, tu nie ma nic do oglądania.

– A co się właściwie stało? – spytał postawny mężczyzna koło pięćdziesiątki i od razu podał nazwisko: – Józef Budrys, tam mieszkam – wskazał dom położony trzy posesje dalej.

A więc nie wiedzieli. To dobrze. Wszyscy są zaintrygowani, będą rozmawiali chociażby dlatego, żeby się dowiedzieć, co policja robi w domu obok.

– Przykro mi to mówić, ale Dorota Wyszkowska nie żyje.

– Komisarz nie wdawał się w szczegóły.

– Jezusmaryjo, ona taka młodziutka była. Panie Boże, przyjmij jej duszę – westchnęła pobożnie staruszka stojąca w pobliżu Uszkiera. – Panie komisarzu, ale ona zdrowa była. Co jej się stało? – spytała, załatwiwszy z Panem Bogiem sprawę przyjęcia sąsiadki do nieba.

Reszta na razie milczała, bo to było pytanie, które każdy chciał zadać.

– Zaraz porozmawiam z państwem, ale wygodniej będzie, gdy będziemy to robić u państwa w mieszkaniach.

– Trochę tu zimno – poskarżył się korpulentny osobnik, którego nadliczbowe kilogramy na pewno chroniły nieco przed chłodem.

– Racja, w domu będzie lepiej. Zmarzłam i chętnie bym usiadła – przyznała starsza pani, jakby ktoś kazał jej czekać pod domem Wyszkowskich, aż się okaże, o co chodzi.

– To niech pan przyjdzie do mnie pierwszej – odezwała się dosyć młoda kobieta z tylnego rzędu.

– Ale, ale gdzie tam do pani. Młoda pani jest, tu są starsi ludzie! – zaprotestował mężczyzna na pewno pamiętający wojnę.

– Ja mam małe dziecko!

– Ale to nie sklep z kolejką dla matek z dziećmi! – do rozmowy wtrąciła się milcząca do tej pory kobieta w futrze.

– Właśnie! Mały w domu z mężem, spokojnie może pani poczekać, aż pan komisarz porozmawia ze wszystkimi starszymi od pani! – kategorycznie oznajmiła staruszka.

Komisarz miał ochotę zrobić tym wszystkim ludziom na złość i rozmawiać z nimi w zupełne innej kolejności niż proponowali.

– Proszę państwa, ja będę rozmawiał z tymi spośród was, którzy mieszkają po prawej stronie domu Wyszkowskich…

– A po lewej?

– To dobrze, ja mieszkam po prawej.

– Po prawej stojąc twarzą czy plecami do domu Wyszkowskich?

– Lewą stroną zajmie się komisarz Więdzik, która przyjedzie tu lada chwila. Po prawej stojąc twarzą do domu Doroty Wyszkowskiej – cierpliwie wytłumaczył Uszkier.

– Będę z państwem rozmawiał po kolei, zaczynając od najbliższego domu.

– Ale ich tu nie ma! – zaprotestowała kobieta w futrze.

– Nie szkodzi, porozmawiać musimy ze wszystkimi.

– A nie może pan zacząć od nas?

– Nie – uciął Uszkier. – Proszę teraz iść do domów i czekać na mnie lub innego policjanta.

Niechętnie, wymieniając znaczące spojrzenia, które na pewno dotyczyły wzajemnego informowania się o tym, co mówi i o co pyta policja, sąsiedzi się rozeszli. Mogli się targować, do kogo Uszkier ma przyjść w pierwszej kolejności, ale i tak łączyła ich sąsiedzka solidarność. Osiedle nie było najnowsze i na pewno ludzie dobrze się znali.

Uszkier zadzwonił do najbliższej furtki. Właściciel domu chyba czekał przy drzwiach.

– Perliński, Rex Perliński – przedstawił się natychmiast.

– Przez iks na końcu.

Kto daje dziecku na imię Rex? Uszkier spojrzał na Perlińskiego i szybko oszacował jego wiek. Jakieś czterdzieści pięć lat na oko. Jakie imiona były wtedy modne? Andrzej, Krzysztof i Piotr na pewno i pewnie jakieś jeszcze. Ale przecież nie Rex! Może rodzice mieli kompleksy?

– Co się stało? – Kobieta, najprawdopodobniej żona Perlińskiego, zeszła z piętra, gdy tylko usłyszała Uszkiera.

– Najpierw Brzeski podniósł raban, że coś śmierdzi, a teraz policja weszła do domu. Dorota umarła i się rozkłada?

Trafiła w punkt. Sąsiadka umarła, rozkłada się i śmierdzi nieziemsko. Uszkier wolał jednak nie opisywać tego, co prawdopodobnie technicy zastali w domu obok. Pewnie Perlińska, która bez ogródek zadała pytanie o śmierć i rozkład sąsiadki, po lakonicznych wyjaśnieniach komisarza i tak dośpiewa sobie całą resztę, po co więc mówić więcej niż trzeba? Barnaba odpowiedział bardzo ogólnikowo, umiejętnie omijając pytania dotyczące sposobu zamordowania Wyszkowskiej, i spytał, kiedy Perlikowscy widzieli ją ostatni raz. Okazało się, że dosyć dawno, i nawet rozmawiali na ten temat, snując domysły, że może sobie kogoś poderwała, u niego mieszka i tylko przyjeżdża psy wyprowadzać.

– Jaka była? – spytał Uszkier.

– Ładna, zgrabna, zadbana. – Rex Perliński wyliczył od razu to, co się rzuca w oczy.

– Oprócz tego wygadana, inteligentna i dowcipna. Szkoda jej – westchnęła kobieta. – Wie pan, trochę młodsza ode mnie, ale dobrze się dogadywałyśmy.

– Samotna?

– Ostatnio tak, ale to różnie bywało. Od czasu do czasu miewała kogoś na krócej lub dłużej. Nie była zbyt stała w uczuciach – wzruszyła ramionami Perlińska.

– Miała jakieś konflikty z sąsiadami?

Zgodnie zaprzeczyli, tłumacząc, że wszyscy się tu znają i od razu by się jakieś plotki rozeszły. Zresztą i starzy Wyszkowscy, i ich córka do kłótliwych nie należeli, a Dorocie to się chyba po prostu nie chciało z nikim wadzić. Wolała iść z psami na spacer albo malować.

– Malować?

– A co, nie wiedział pan? – zdziwiła się Perlińska. – Dorota skończyła ASP, ale okazało się, że z malowania obrazów trudno wyżyć i założyła coś pośredniego pomiędzy sklepem dla plastyków a zwykłym papierniczym. Obrazy maluje na zamówienie, dla przyjaciół i dlatego, że lubi.

– Znają państwo znajomych Doroty Wyszkowskiej?

– Niektórych tak, ale nie wszystkich.

Perlińscy podyktowali mu nazwiska i na tym skończyła się rozmowa. Na razie Uszkier nie miał więcej pytań, ale uprzedził małżeństwo, że najprawdopodobniej policja będzie jeszcze chciała z nimi porozmawiać. Wyszedł od nich dokładnie w momencie, gdy zadzwonił Banach.

– No? Możemy wejść?

– Możecie. Sprawdziliśmy podłogę, ale psy przez te kilka dni załatwiły sprawę. Na wszelki wypadek dokładnie przejrzeliśmy wszystko, zabezpieczyliśmy, co się dało zabezpieczyć, chociaż nie wiem, czy będzie z tego jakiś pożytek. Niech pan ubierze kombinezon i maskę, cholera wie, co się tu lęgnie – ostrzegł technik i się rozłączył.

– Wchodzimy? – Do Uszkiera podszedł Widocki.

– Tak.

Po założeniu ciuchów ochronnych Barnaba przepuścił lekarza w drzwiach domu i wszedł za nim, rozglądając się uważnie dookoła. Potem spojrzał pod nogi. Na parkiecie i kafelkach w kuchni było widać krwawe smugi i krwawe ślady psich łap. Wszędzie. Wrażenie było makabryczne.

– O kurwa!

– No właśnie.

– Skąd jest ta krew?

– Z denatki… – mruknął Widocki, klękając przy zwłokach.

– Nie wygłupiaj się, nie o to mi chodzi. Psy ją tak rozniosły czy morderca?

– Psy na pewno, czy morderca, nie wiem. Zobacz, jak wygląda ciało. – Widocki odsunął się kawałek, żeby zaprezentować zwłoki.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Łowca. Powieść Agnieszki Pruskiej kupicie w popularnych księgarniach internetowych: 

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Łowca
Agnieszka Pruska1
Okładka książki - Łowca

Na jednym z gdańskich osiedli ginie brutalnie zamordowana kobieta, a okoliczności tej zbrodni są szokujące nawet dla tak doświadczonego policjanta, jak...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Kobiety naukowców
Aleksandra Glapa-Nowak
Kobiety naukowców
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Pokaż wszystkie recenzje