Nigdy nie stawał w mojej obronie. "Tu nie ma nic"

Data: 2022-01-24 09:18:59 | Ten artykuł przeczytasz w 8 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami… A może jednak niedawno? Może wczoraj, dziś, może jutro? Tuż za rogiem, w twoim bloku, u sąsiada za płotem. Wciąż rozgrywa się ta sama historia. On kocha, ale pije i bije. Ona kocha i wybacza. Bo co jej pozostało? Rodzina musi trzymać się razem – dla dzieci chociażby. O miłości nikt nie mówi, bo po co? Życie kręci się wokół telewizora, meczów polskiej reprezentacji, papierosów i żołądkowej gorzkiej. Czy istnieje cień szansy, że ten odwieczny krąg zostanie w końcu przerwany? On przestanie pić, ona od niego odejdzie. Co się wtedy stanie z tym światem, który zdawał się nie do ruszenia?

Ci, którym uda się wyrwać, będą wspominać swój pobyt w Odchylicach jak przez mgłę. I wciąż będą tu wracać. Bo takie miejsca działają jak magnes – wiecznie uśpione miasteczka, w których nie ma nic.

Obrazek w treści Nigdy nie stawał w mojej obronie. "Tu nie ma nic" [jpg]

O ile Reymonta nazywa się piewcą wsi polskiej, o tyle Janik zasługuje na miano piewcy Polski B. Zakochacie się w tej powieści, choć jak w przypadku każdej prawdziwej miłości – czasami będzie bolało.  

Kazimierz Kyrcz Jr

Do lektury powieści Krystiana Janika Tu nie ma nic zaprasza Wydawnictwo Lira. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy fragment książki, tymczasem już teraz zachęcamy do lektury kolejnego fragmentu: 

Wiesiek nigdy nie stawał w mojej obronie, po prostu nie widział takiej potrzeby. Jak mnie u Mirusia, to znaczy w spożywczaku, ta kasjerka w różowych włosach i z kolczykiem w nosie o sześć złotych na kawie orżnęła, a potem mi jeszcze powiedziała, że ze mnie ciemna baba, co liczyć nie umie, to Wiesiek też nie interweniował. Jeszcze oczko do tej różowej wywłoki puścił i zaczął się ze mnie śmiać. Najgorsze w tym wszystkim było to, że inni zaczęli go małpować. Wszystkie ludziska w sklepie się ze mnie rechotały. Nawet ta stara Gronostajowa, co w kościele w pierwszym rzędzie siada i najgłośniej z tych wszystkich świętych krów zawodzi, zwłaszcza w Boże Narodzenie, kiedy śpiewają kolędy. A jak tylko usłyszy, że organista zaczyna grać Dzisiaj w Betlejem, rozpycha się i pompuje w płuca powietrze, żeby co sił huknąć: „I Józef święty, i Józef święty”. Ona ten fragment lubi najbardziej. Jej mąż jest Józef i stara dewotka myśli, że jest jakiś wyjątkowy, bo po opiekunie Dzieciątka Jezus ma tak na imię. Józef, no trzymajcie mnie! Niejednemu psu Burek i niejednemu chłopu Józef. Bratu mojego ojca też było Józef, a ze świętością nie miał nic wspólnego. Od rana do nocy chodził po wsi napruty, a do roboty się rwał jak diabeł do święconej wody.

No, ale nie w tym rzecz, tylko w moim upokorzeniu,  którego doznałam, kiedy tak się ze mnie przy tej kasie śmiali. A ta różowa wywłoka najgłośniej, aż jej to kolucho w nosie skakało. I jak stałam, tak wybiegłam, tylko siatki wzięłam, bo zakupów szkoda mi było zostawiać. Jeszcze by Wiesiek zabrał i wszystko zeżarł. Przed sklepem wsiadłam na rower, czarny przedpotopowy składak, bo mi Wiesiek żałował pieniędzy na lepszy, na jakąś taką damkę fajną, i pojechałam w górę ulicy księdza Romualda Masłonia. Torby z zakupami, a dwie je miałam, zawiesiłam na kierownicy. Tę, do której spakowałam mleko, kawę, dżem, klopsiki w sosie pomidorowym, korniszony i marynowane grzybki, owinęłam na rączce, żeby się nic nie rozbiło. Ujechałam ze sto metrów i skręciłam w Andrzeja Bursy, gdzie dziura na dziurze i trzeba uważać, żeby koło nie podskoczyło, bo nieszczęście gwarantowane. I tak jechałam przed siebie, omijając te dziury, jak tylko mogłam. Czasami nie było jak, bo albo auta się wymijały, albo dzieciarnia wracała ze szkoły. Na Bursy chodnika do tej pory nie zrobili, a pieniądze z dotacji unijnych dawno już sołtys przehulał.

Jechałam prosto, mijając prawie same piętrówki albo drewniane chałupy, jak te u Gąsiorów i Zarąbków. Spociłam się strasznie, bo ciepło było, parówa taka, a deszczu ze dwa tygodnie nie było i w polu sucho. Zastanawiałam się, jak te nasze truskawki w tym roku obrodzą. Wiesiek zeszłej wiosny nakupił na giełdzie i nasadził na całym arze. Później po sąsiadach opowiadał, że plantację zakłada.

— Kupiłem, zasadzę, a potem zbiorę i sprzedam, a co zostanie, to nalewkę zrobię i dam na popróbowanie — przechwalał się Wiesiek.

Sadownik z niego się zrobił, że o niczym nie szło z nim rozprawiać, tylko o tych truskawkach i planach na handelek. A finalnie wszystkie jego pomysły i tak stawały na bimbrowni. Ale co ja miałam do gadania? Nie powiem mu przecież, że za dużo od tych truskawek oczekuje, bo znowu bym musiała w przeciwsłonecznych okularach chodzić. Teraz to przynajmniej czerwiec, słoneczko świeci, w oczy razi, ciepło takie, że nic, tylko wodę pić i pod jabłonką na kocyku pospać, więc by afery nie było. W zeszłym roku było gorzej, kiedy listopad ciemny, ponury i deszczowy, a ja w tych okularach czarnych paradowałam. Szkoda gadać, ile to ja się wstydu najadłam. Normalnie wszędzie — w sklepach szczególnie, a najbardziej w tym naszym na wiosce, gdzie nic, tylko bojki, podśmiechiwanie i obrabianie dupy, tak samo w Tesco i Biedronce. Obgadywali mnie też w kolejce do lekarza, aptece, autobusie, na zebraniu u Dorotki w szkole w mieście, bo już przecież do liceum chodzi. Mówiliśmy jej z ojcem, żeby do zawodówki poszła, a nie do liceum, bo po tym żadnej przyszłości nie ma. A tak, toby się wyuczyła zawodu i zrobiła karierę w krawiectwie albo cukiernictwie. No, a ona na przekór rodzicom zrobiła i do tej miastowej szkoły na Brodzińskiego poszła. Jeszcze taki kawał drogi do tego Tarnowa, o matce w ogóle nie pomyślała.

Na pierwsze zebranie pojechałam rowerem, ale po powrocie myślałam, że mi nogi do dupy wlezą. Na drugie autobusem, akurat dwieście trzydzieści dziewięć jechało i wsiadłam, bo od naszego domu, co to na Perełkowej stoi, na przystanek niedaleko. To już prawie Zgłobice, ale ciągle jeszcze Odchylice i na autobus blisko, nie więcej niż dziesięć minut piechotą na przystanek pod salonem firmowym Volkswagena. Tam się też dwieście dwadzieścia cztery zatrzymuje, ale jest często spóźnione. Wyjeżdża z pętli autobusowej w Mościcach, gdzie niedawno sklep monopolowy Al. Capone otworzyli. Normalnie strach tam teraz do bankomatu podejść. Ogólnie to autobus dobry, bo można nim na cmentarz na Czarną Drogę dojechać i na komisariat w Mościcach. No, ale od tych autobusów to do szkoły daleko i albo trzeba się przesiadać, albo ze Szkotnika na nogach zasuwać przez całą aleję Solidarności, potem Mickiewicza, koło teatru i dopiero się jest na Brodzińskiego, gdzie się Dorotka uczy. To będzie pieszo przeszło kilometr, a może i ze dwa nawet, czyli przynajmniej dwadzieścia minut drogi.

Ja już nie jestem pierwszej młodości, żeby tak bez szwanku na miejsce dotrzeć. A to mnie zadyszka złapie albo kolka, a to znowu nogi odmówią posłuszeństwa, w głowie ćmić zacznie. Wieśka dawno przestałam prosić, żeby mnie podrzucił, bo od kiedy zezłomował starego poloneza, co nim przez dwadzieścia pięć lat jeździł, i kupił citroëna z 2005 roku, to niechętnie wyprowadza autko z garażu. Szkoda mu, szczególnie dla rodziny. Bogiem a prawdą, to z niego jest taki kierowca, jak z koziej dupy trąba. Wiesiek nigdy się do tego nie przyzna, ale ja swoje wiem. Mówi, że samochód pierwsza klasa, żeby do kościoła podjechać albo jak co trzeba ważnego załatwić i nie wypada autobusem, a na głupoty go nie da. A dla niego zebranie w szkole, po której żadnego zawodu nie ma, to głupota.

Polonezem  jeździł  wszędzie,  więc  korzystałam z podwózki. Wtedy jeszcze nasza starsza córka, Wiolka, chodziła do technikum na Bema, też w Tarnowie. Ukończyła klasę hotelarską i do dobrej roboty się załapała, na recepcji w hotelu Dunajec. Pieniądze przyzwoite, a i blisko, nie trzeba tracić na dojazdy. Na studia, dzięki ci, Panie Boże, nie poszła. Nawet nie musieliśmy jej z Wieśkiem odradzać, bo sama nie chciała. Starsza córka, to i mądrzejsza, bo ta młodsza to sobie bidy narobiła tym swoim koszmarnym wyborem. Ja ciągle w nią wierzę i mam nadzieję, że się opamięta i z tego liceum ucieknie do jakiejś uczciwej zawodówki.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Tu nie ma nic. Powieść Krystiana Janika kupicie w popularnych księgarniach internetowych: 

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Tu nie ma nic
Krystian Janik 1
Okładka książki - Tu nie ma nic

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami… A może jednak niedawno? Może wczoraj, dziś, może jutro? Tuż za rogiem, w twoim bloku, u sąsiada za płotem...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje