Opowieść o trudnej miłości w cieniu Auschwitz. To historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami!
W czerwcową noc 1946 roku młody szewc, Julian Wiatr, idzie na prywatkę na łódzkich Bałutach. Poznaje Marię Kwiatkowską, intrygującą kobietę, która nie chce z nikim tańczyć i gra w karty na pieniądze. Pragnąc spotkać ją raz jeszcze, proponuje naprawę jej znoszonych butów.
Maria jest uchodźczynią ze Lwowa. Walczy o przetrwanie i żyje z dnia na dzień, szukając zatrudnienia. Odwiedza Juliana w jego zakładzie szewskim, bo widzi w relacji z nim szansę na stabilizację. Podczas pierwszej wspólnej nocy wyznaje mężczyźnie prawdę o sobie, a on obiecuje jej nowe, dobre życie.
Wkrótce zostają małżeństwem. Mieszkają we własnym domu, a Maria jest najlepiej ubraną kobietą w okolicy. Nie mogą mieć jednak tego, czego kobieta pragnie najbardziej – dziecka. Jak daleko posunie się Julian, żeby spełnić marzenie żony o macierzyństwie? Jaką cenę przyjdzie im zapłacić za niespodziewaną szansę od losu? Jak odzyskać szczęście sprzed wojny?
Do przeczytania książki Szewcowa Jadwigi Stasio-Sigi zaprasza Wydawnictwo Lira. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki:
Łódź, czerwiec 1946
1. Kobieta, która nigdy nie tańczy
W życiu jest zaledwie kilka chwil, które wpływają na dalszy jego bieg, oddziałują na tysiące pozostałych. To, że nasze życie zostało rzucone na nowy tor, uświadamiamy sobie po miesiącach, a nawet latach. Nagle pojawia się bardzo wyraźne wspomnienie chwili, która nieodwracalnie odmieniła los. Wbrew pozorom zmiany nie przynosi wcale dzień ślubu czy narodzin dziecka, lecz moment, w którym poznaliśmy przyszłego małżonka — lub w którym poczęło się nowe życie. Nie da się go przewidzieć ani zaplanować. Przychodzi sam. Niespodziewanie.
Niedawno zapadł zmrok. Zaczęła się jedna z nielicznych w roku ciepłych nocy. Powietrze pachniało jaśminem i akacją. Nagrzane w upalny dzień mury kamienic i wyłożone kocimi łbami ulice powoli oddawały ciepło. Julian Wiatr szedł na przyjęcie. Był mocno spóźniony. Po pracy wrócił do domu zjeść, umyć się i przebrać, a gdy położył się na chwilę, by dać wytchnienie plecom zasnął na trzy godziny. Gdyby obudził się dopiero rano lub w środku nocy, za późno, by wyruszać na prywatkę, jego życie potoczyłoby się inaczej. Ten dzień, choć wówczas nie zdawał sobie z tego sprawy, był jednym z najważniejszych w jego życiu, jednym z tych kilku przynoszących wielkie zmiany.
Mietek nie podał mu konkretnego adresu. Powiedział tylko, że to przy Franciszkańskiej dwadzieścia coś. Znajomy znajomego Mietka z fabryki kupił na Rynku Bałuckim gramofon. Każdy może przyjść — najlepiej z płytą albo flaszką. Julian i Mietek byli kolegami ze szkoły powszechnej i z boiska. Teraz dobiegali już wieku chrystusowego i czuli się w swoim życiu opóźnieni. Starali się nadrobić pięć lat skradzionych im przez wojnę, wybawić się na prywatkach, znaleźć sobie żony. Nie przepuszczali żadnej okazji, nawet gdy impreza odbywała się w tygodniu i prosto z przyjęcia, bez chwili snu musieli iść do pracy.
Julian minął już wszystkie kamienice od numeru dziewiętnastego do dwudziestego dziewiątego, dwa razy przechodząc na drugą stronę ulicy. Światło świeciło się w nielicznych oknach. Na ulicy panowała cisza. Mężczyzna przystanął, zastanawiając się, w którą stronę iść.
Już chciał zawrócić do domu, gdy usłyszał cichy dźwięk trąbki. Wytężył słuch. Tak — wyraźnie słyszał melodię i kobiecy głos, choć z tej odległości nie był w stanie rozróżnić słów. Ruszył za muzyką. Dobiegała z kamienicy po przeciwnej stronie, spod numeru dwudziestego czwartego. Wszedł przez bramę na podwórko.
Przez szeroko otwarte okna jednopokojowego mieszkania na parterze zobaczył tańczące pary. Tak niewiele było wtedy trzeba, by urządzić wspaniałe przyjęcie: gramofon, parę płyt, butelka pigwówki. Julian podszedł pod okno i niezauważony obserwował zabawę, dopalając papierosa. Potrzebował chwili, nim wejdzie w wir i chaos tego przyjęcia. Meble poprzesuwano pod ściany. Pośrodku tańczyło w ścisku kilkanaście par. Wokół, pod ścianami, stało kilka grupek mężczyzn — pili, głośno rozmawiali. Kilku przy wciśniętym w róg pokoju okrągłym stoliku grało w karty na pieniądze. Śmiech, gwar rozmów, wesołe okrzyki. Nigdzie nie widział Mietka.
Szukając wzrokiem przyjaciela w dynamicznym, wesołym tłumie, zobaczył jedyną kobietę, która nie tańczyła. Piękną blondynkę w czarnej sukience. Właśnie podszedł do niej jakiś mężczyzna i wyciągnął rękę, prosząc ją do tańca. Powiedziała coś. Nalegał. Pokręciła głową. Mężczyzna odszedł w stronę kolegów, teatralnie rozkładając ręce.
Blondynka spojrzała w stronę okna. Zauważyła Juliana. Patrzyli na siebie — ona w środku mieszkania, on na zewnątrz. Nie odrywając wzroku od kobiety, rzucił niedopałek i przygniótł go butem. Ruszył prosto do niej. Wszedł do mieszkania przez otwarte okno i przeszedł między tańczącymi. Pomyślał, że to romantyczne — „jak w filmie” — i każdej kobiecie się spodoba. Z nim, po takim wejściu, na pewno zatańczy. Zatrzymał się przed nią i uśmiechnął, pewny siebie.
Kobieta pozostała poważna. Jej ciemne oczy kontrastowały z jasnymi włosami uczesanymi w kok. Delikatnie śniada skóra dobrze wyglądała przy czarnej sukience. Mimo wyraźnych starań kobiety, by zachować szyk, bieda była widoczna — tkanina sukienki mocno wyświecona od wielokrotnego prasowania, brak jakiejkolwiek biżuterii, skórzana torebka mocno poprzecierana i na pewno nie wieczorowa.
— Zatańczy pani?
— Nie tańczę — odpowiedziała.
Julian spojrzał na jej buty. Miała czarne czółenka na dość wysokim obcasie, bardzo sfatygowane. Odstawały przy pięcie, co najmniej o jeden rozmiar za duże. Musiało być jej trudno w nich chodzić, o tańczeniu nie było nawet mowy.
— Może spróbuje pani boso? — Julian wyciągnął do niej rękę.
Kobieta pokręciła głową i przymknęła na chwilę powieki, wyraźnie znużona.
— Takie wysokie obcasy powinny być szersze — plótł, byle być jeszcze chwilę przy niej, byle nie być kolejnym, którego odprawi z kwitkiem. — Nogi by pani nie bolały.
— Nosi pan? — Roześmiała się.
Rozpromieniona wyglądała jeszcze piękniej. Kilku mężczyzn spojrzało zazdrośnie w stronę Juliana.
— Robię. Mógłbym pani te przerobić. Zmniejszyć trochę…
— Naprawdę, nigdy nie tańczę. — Uśmiechnęła się. Proszę tego nie brać do siebie.
— Prawda. — Nagle za plecami Juliana pojawił się pijany Mietek z dużo młodszą dziewczyną, którą obejmował w pasie. — Nigdy nie tańczy. Też próbowałem…
— Ja tańczę! — Towarzyszka Mietka zaśmiała się i złapała Juliana za rękę.
— Ma pan szczęście. — Kobieta mrugnęła do Juliana porozumiewawczo.
Julian odpowiedział jej uśmiechem i dał dziewczynie Mietka wciągnąć się na parkiet. Nie chciał dłużej kompromitować się przed blondynką i zerkającymi na nich mężczyznami. Nie zdziwiłby się, gdyby robili zakłady, czy komuś uda się z nią zatańczyć. Właśnie zaczynał się nowy kawałek. Dziewczyna miała zarumienione policzki, wulgarny, trochę rozmazany makijaż, krzywo zapięte guziki sukienki. Julian czuł od niej kwaśny zapach potu. Nietrudno było się domyślić, co chwilę wcześniej robili z Mietkiem. Julian pomyślał, że może minął ich — zastygłych, na wpół rozebranych — w ciemnej bramie. Zerknął w stronę ściany. Blondynka stała na swoim miejscu i obserwowała ich. Mietek siedział na podłodze i walczył z pijacką sennością. Z dziewczyną tańczyło się ciężko. Próbowała prowadzić i deptała mu po stopach, za każdym razem wybuchając przy tym śmiechem. Odczuł ulgę, gdy piosenka dobiegła końca.
Spojrzał w miejsce pod ścianą. Kobiety, która nigdy nie tańczy, nie było. Rozejrzał się po tłumie. Nie było jej. Ogarnęło go przerażenie. Irracjonalne, dzikie przerażenie, że już nigdy jej nie zobaczy. Ruszył do drzwi, mając nadzieję, że dogoni ją na ulicy. Gorączkowo zastanawiał się, ile mogła trwać ta piosenka. Może trzy minuty, może cztery. Nie zdążyła odejść daleko, szczególnie w za dużych butach na obcasie, po kocich łbach. Już złapał za klamkę, gdy ją zobaczył. Zajmowała jedno z krzeseł przy stoliku i grała z trzema mężczyznami w karty. Oni polewali sobie co chwilę, a jej kieliszek stał pełny, nietknięty. Na twarzy kobiety Julian widział niezwykłe skupienie i determinację. Mężczyźni podczas gry śmiali się, żartowali. Zdawało się, że ona nie potrafi się bawić — albo nie może. Miała minę, jakby grała o życie.
Julian zastanawiał się, co teraz zrobić. Czuł, że dalsze zaczepki nic nie dadzą. Ta kobieta nie da się odprowadzić do domu, nie umówi się na jutro do kina. Było w niej coś, czego nie potrafił określić, co sprawiało, że nie przystawało składać jej takich propozycji. Miała w sobie powagę. Godność. I jeszcze coś, czego nie potrafił nazwać. Nigdy wcześniej nie spotkał takiej kobiety. Nie chciał jej wystraszyć ani do siebie zniechęcić.
Wyciągnął z kieszeni marynarki paczkę papierosów i przełożył kilka, które mu zostały, z powrotem do kieszeni, opróżniając w ten sposób paczkę. Odruchowo sięgnął do kieszonki koszuli po ołówek, którym zapisywał w zeszycie nazwiska klientów i szczegóły zamówień, ale okazała się pusta — założył przecież po pracy świeżą. Rozejrzał się po roztańczonym towarzystwie. Nikt nie wyglądał na osobę, która zawsze ma przy sobie pióro. Jego wzrok padł na dziewczynę, z którą wcześniej tańczył, na jej mocno umalowane oczy. Wyciągnął ją z tańczącego tłumu.
— Ma pani kredkę? Taką do oczu?
Dziewczyna bez zdziwienia otworzyła torebkę i podała mu czarną kredkę.
— Pomadkę też dać? — zapytała.
— Kredka wystarczy. — Julian zaśmiał się, kucając pod ścianą.
Położył sobie na kolanie paczkę po papierosach i napisał: „Może jednak naprawię Pani buty? Piotrkowska 35 (w bramie)”. Oddał dziewczynie kredkę i ruszył w stronę stolika graczy. Pozostało mu jeszcze niepostrzeżenie dostarczyć liścik.
Stanął wśród przyglądających się grze gapiów i dłuższą chwilę udawał, że również obserwuje rozgrywkę. Oparł rękę z paczką po papierosach o jej krzesło, a potem ostrożnie rozchylił jej torebkę i wpuścił liścik do środka. Odwróciła się gwałtownie.
— Miło mi było poznać. — Julian uśmiechnął się i ukłonił.
— Mnie również — odpowiedziała i choć już odwrócił się tyłem, był pewien, że odprowadziła go wzrokiem do drzwi.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Szewcowa. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,