Czasem wystarczy chwila, by nasze życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni...
Tego doświadcza Marta, która po upadku z drzewa przestaje widzieć na jedno oko. Zyskuje jednak pewną moc - po dotknięciu ubrania danego człowieka jest w stanie odczytać jego emocje i wspomnienia. By odkryć tajemnicę swojego talentu, wraca na miejsce wypadku. Tam dowiaduje się, że jej ukochana babcia nie żyje, a w posiadłości pomieszkuje ekscentryczny chłopak. Niezwykłe wydarzenia zmuszają Martę i nieznajomego do opuszczenia chaty, ale poza nią czai się przerażające monstrum... Marta decyduje się zmierzyć z poplątanymi wątkami swojego życia, ale im więcej się dowiaduje, tym trudniej jest jej wydostać się ze spirali wszechogarniającego ją chaosu. Czy uda się jej poznać sekret swojej zdolności?
Splątana opowieść to porywająca, mroczna i momentami przerażająca historia, która pokazuje, że prawda, nawet ta pełna najbardziej poplątanych wątków, zawsze wyjdzie na jaw. To trzymająca w napięciu opowieść łącząca współczesną Norwegię z nordycką mitologią, przenosząca czytelnika w świat magii, tajemnic i dawnych wierzeń. Ta historia wciąga od pierwszej strony i na długo pozostawia poczucie niepokoju niczym ciemność czająca się w lesie...
Do lektury powieści Rachel Burge zaprasza Wydawnictwo Books4YA. Ostatnio mogliście przeczytać fragment pochodzący z pierwszego rozdziału Splątanej opowieści, tymczasem już dziś na na naszych łamach przeczytacie kolejny rozdział książki:
NIE MA POCISKU, KTÓRY ZATRZYMAŁBY ZMARŁEGO
Noszenie ciemnych okularów w nocy to ryzykowny manewr, nawet jeśli ma się normalny wzrok. Ludzie nie zauważą mojego oka, ale odbijanie się od ścian czy przewracanie o dzieciaki to w zasadzie gwarancja ściągnięcia na siebie uwagi. Na szczęście terminal lotniczy w Bodø jest dobrze oświetlony. Nie żebym się martwiła. Poza kobietą siedzącą za kioskiem po drugiej stronie korytarza jestem tutaj sama.
Syk gazu, kiedy odkręcam butelkę coca-coli, wydaje się dziwnie głośny. Jest coś niepokojącego w zwykle zatłoczonych miejscach, kiedy są opustoszałe, jak rzędy pustych ławek nocą w szkole czy wesołe miasteczko bez świateł i muzyki.
Kiedy tu wcześniej przyjeżdżaliśmy, mama wypożyczała samochód z lotniska w Bodø i zawoziła nas na prom samochodowy. Poruszając się pieszo, przynajmniej mogę się dostać na łódź ekspresową. Równie dobrze mogę paść ze zmęczenia, zanim tam w ogóle dojdę.
Nagle do mnie dociera. Jak mogłam być tak głupia? Nie ma tutaj mamy, która mogłaby mnie zawieźć z portu do Mormor. Nawet gdyby na wyspie była taksówka, to nie byłoby mnie na nią stać. Kiedy dotrę do Skjebne, czeka mnie długa droga w ciemności. Teraz już za późno. Nie mam pieniędzy, żeby wrócić, nawet gdybym chciała.
Mój telefon rozbrzmiewa, gdy dostaję wiadomość od Kelly.
„Kiedy będziesz, laska? Obyś miała na sobie coś seksownego, Darren też tu jest. Buziaki”.
Impreza! Zapomniałam. Nie znoszę przegapiania okazji, ale kuzyn Kelly, Darren, jest ostatnią osobą, której chciałabym pokazać twarz. Flirtowałam z nim od ponad roku. Całowaliśmy się na jej ostatniej imprezie urodzinowej i myślałam, że… W zasadzie to nie ma znaczenia, co myślałam.
„Sorki, Kel, nie dam dziś rady. Jestem w drodze do Mormor. Nie planowałam tego. Czekam teraz na prom!”, odpisuję.
Czuję się źle, zawodząc Kelly, ale i tak planowałam wymyślić jakąś wymówkę i się z tego wywinąć. Myśli, że to przez to, jak wyglądam, ale nie chodzi tylko o to.
Nie potrafię zmierzyć się z pokojem pełnym ludzi. Próbowałam nosić rękawiczki, ale to nie robi żadnej różnicy, wystarczy, że ubrania innych osób się o mnie otrą i poznaję ich tajemnice.
Trzymam telefon tak mocno, że moje knykcie stają się białe. Nie mogę nawet iść na imprezę mojej najlepszej przyjaciółki! Jeśli się tego nie pozbędę, to jak mam kiedykolwiek pójść na uniwersytet albo normalnie żyć?
Odczytywanie szczegółów na temat ludzi wydaje się niesamowitym darem, ale tak naprawdę nim nie jest.
Nie, kiedy nie mogę kontrolować powodzi docierających do mnie emocji. Znajomość cudzych sekretów nie sprawia, że czujesz z nimi bliskość, a odpycha. Zaufajcie mi, są takie rzeczy, których nie chce się wiedzieć.
Mój telefon rozbrzmiewa.
„Co?! To na pewno dobry pomysł? Daj znać, jak dotrzesz. Martwię się o ciebie. Buziaki”.
Wzdycham i upuszczam komórkę na stół. Kelly jest zupełnie jak mama. Uważa, że powinnam przestać się chować w pokoju i wrócić do szkoły. Chcą, żebym zapomniała o wypadku i ruszyła dalej, ale nie rozumieją. Raz powiedziałam Kelly o mojej dziwnej zdolności. Przytuliła mnie i stwierdziła, że mi wierzy, ale jej płaszcz przeciwdeszczowy był tak przesiąknięty zwątpieniem, że czułam, jak z niego skapuje. Po tym wydarzeniu trzymałam to już tylko dla siebie.
Spoglądam na opuszczony terminal i drżę od nagłego poczucia samotności. Wyciągam portfel i przeglądam kolorowe zagraniczne banknoty: zostało mi sto koron, mniej niż dziesięć funtów. Echo przedrzeźnia moje kroki, gdy przechodzę przez halę. Kiedy docieram do kiosku, głowa sprzedawczyni podskakuje jak poparzona. Wydaję ostatnie pieniądze na ciastka czekoladowe – jedno czarne i jedno białe. Babcia to straszny łasuch, będziemy mogły świętować mój przyjazd, jedząc je we dwie.
Niebieskie liny przede mną wyznaczają drogę do wyjścia. Niemądrze jest iść bez celu. Wsuwam plecak pod siebie i się schylam. Czuję się dziwnie, mimo że nie ma nikogo w kolejce. Buntuję się, wydając ostatnie grosze na ciastka. Niemal słyszę, co powiedziałaby Kelly: Dziewczyno, musisz więcej wychodzić.
Dotykam amuletu na mojej szyi i czuję się źle, że się na nią gniewam. Wiem, że się o mnie troszczy. Kelly ma serce na dłoni i, w przeciwieństwie do niektórych osób, nie muszę dotykać jej ubrań, żeby wiedzieć, że mnie kocha.
– Har du ingen skam? – woła jakiś głos.
Tym razem nie tylko sprzedawczyni z kiosku jest zaskoczona. Trzej nastoletni chłopcy pojawiają się za mną, śmiejąc się. Są ode mnie starsi o kilka lat. Jeden z nich trzyma butelkę piwa. Wysoki, z jasnymi włosami, piegami i białymi zębami, typowy przystojny wyspiarz.
Idę dalej, a on znów woła:
– Ingen skam!
Nie mam pojęcia, co to znaczy, ale jest tak uroczy, że nie mogę przestać się uśmiechać. Gdy docieram do drzwi wejściowych, zerkam do tyłu. Chłopak rozsiadł się i rozmawia ze znajomymi. Podnosi piwo w przyjaznym geście, a ja uśmiecham się lekko i odwracam z płonącą twarzą. Nie gadam z chłopakami. O tych, którzy mówią w innym języku, nawet nie wspominając. Poza tym nie byłby mną zainteresowany.
Powietrze na zewnątrz jest tak zimne, że tracę oddech. Ostry jak żyleta wiatr smaga moją twarz i rozwiewa włosy, popychając mnie we wszystkie strony. Kieruję się w stronę promu i z ulgą pocieram ramiona, bo niedługo będę u Mormor. Być może będzie udawać, że mnie spławia, ale wiem, że się ucieszy z mojego przyjazdu. Myśl, że ją zobaczę, rozgrzewa mnie od środka.
Moja babcia przytula najlepiej na świecie.
– Hei, fine! – To znowu ten chłopak.
Przyspieszam nieco, ale się nie odwracam. Nie ma tu nikogo innego. Musi krzyczeć do mnie. Jeszcze kilka kroków i będę mogła się schować na łodzi.
Auć. Coś uderza w moją nogę. To metalowy słupek. Krzywię się i pocieram udo. Jest zdecydowanie zbyt ciemno na okulary. Zdejmuję je zirytowana, ale czuję się bez nich naga.
– Hei! Ślicznotko! – Czuję rękę na moim ramieniu.
Chłopak wyskakuje naprzeciwko mnie, jego piwo chlapie na drewniany pomost. Szeroki uśmiech znika zastąpiony przez grozę, szybko zmieniającą się w zawstydzenie. Podnosi rękę i się cofa.
– Sorki, sorki!
Jego kumple widzą moją twarz i wybuchają śmiechem. Stoję jak słup soli i patrzę, jak wpychają się nawzajem na prom. Czy tak ma teraz wyglądać moje życie?
Kiedy są już na pokładzie, ruszam w stronę łodzi i czuję, jak metalowy pomost kołysze się pod moimi stopami. Na jego końcu przytrzymuję drzwi, żeby utrzymać równowagę, i szybko wchodzę na pokład. Szukam ciemnego kąta, w którym mogłabym się zwinąć w kulkę i umrzeć, ale ochrypły śmiech dochodzący z baru przekonuje mnie, że powinnam się zmierzyć z górnym pokładem. Nawet jeśli nie jest dobrze oświetlony, prawdopodobnie nie będzie tam zbyt wielu ludzi, którzy mogliby się na mnie gapić. Chwytam metalową poręcz i wspinam się po stromych schodach.
Rozbrzmiewają za mną kroki. Mój puls przyspiesza. Są zbyt blisko, ścigają mnie.
– Hei?
Odwracam się i widzę wysokiego mężczyznę z szarą, krzaczastą brodą. Wygląda znajomo, ale nie mogę go sobie przypomnieć. Jego ogorzała twarz wykrzywia się w uśmiechu, gdy wskazuje na siebie kciukiem.
– Olav – mówi.
Ogarnia mnie ulga. Olav mieszka na farmie położonej o kilka mil od Mormor. Znam go ledwo co, ale wspaniale jest zobaczyć kogoś, kogo rozpoznaję. Dogania mnie w kilku krokach i staje obok mnie na pokładzie. Trzyma w dłoni duże, metalowe pudełko, takie, w którym przechowuje się kij bilardowy albo karabin. Nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy, choć Mormor często z nim gawędziła w trakcie spacerów. Wygląda inaczej, zestarzał się i zaczął garbić.
– Ja, det e dæ. Marta!
Wypowiada moje imię po norwesku, śpiewnym rytmem, który bardzo dobrze znam. Mormor też ma taki akcent, ale moja mama już prawie go zatraciła. Uśmiecham się niezręcznie i wyciągam pasmo włosów z ust. Coś do mnie mówi, ale wiatr wdmuchuje mój kaptur na głowę i nic nie słyszę.
– Przepraszam, możesz powtórzyć?
Wskazuje na moją twarz.
– Ditt øye?
Nie wiem, czy Mormor mówiła mu o wypadku. Nigdy nie odwiedziła mnie w szpitalu. Nie żebym była zaskoczona, nie sądzę, żeby opuściła wyspę, a zaraz po tym wydarzeniu wylecieliśmy do domu w Londynie. Nie widziałam jej i nie rozmawiałam z nią od tamtego czasu.
Wzruszam ramionami, ciesząc się, że Olav odpuszcza. Stoimy w ciszy, patrząc, jak mrugające światła na brzegu stają się coraz mniejsze, kiedy łódź odpływa. Gładzi się po brodzie, po czym rozgląda się dookoła mnie, jak gdyby oczekiwał, że jeszcze kogoś zobaczy.
– Czemu nie…? – mówi Olav.
Kiedy nie odpowiadam, pociera kciukiem usta.
– Ja – wymawia to, wdychając powietrze, tak jak to robią Norwegowie.
Chciałabym umieć pomóc, ale mój norweski jest dużo gorszy niż jego angielski. Marszczy brwi, pyta o coś związanego z Mormor, ale nic nie rozumiem i zapada cisza.
Wychylam się, trzymając poręcz obiema rękami, i zlizuję słony zapach morza z moich ust. Prom kołysze się z boku na bok, odbijając się od fal. Podoba mi się to uczucie. Im szybciej płyniemy, tym szybciej zbliżam się do Skjebne.
Olav podnosi palec na znak, że zaraz wróci. Wskazuje metalowe pudło leżące przy moich nogach i kiwam głową, aby dać znać, że będę go pilnować. Na pokładzie jest kilka par, ale są daleko ode mnie. Podziwiam majestatyczny księżyc w pełni i iskrzące morze. Noc jest tak dzika, wolna i pełna możliwości, że mam ochotę w nią wsiąknąć.
Mewa skrzeczy nad moją głową i myślę o ostatnim razie, kiedy widziałam Mormor. Zabrała mnie do drzewa dzień przed wypadkiem, potem dała mi rękawiczki do potrzymania i kazała słuchać. Próbowałam, ale wszystko, co byłam w stanie usłyszeć, to pojedyncze skrzeki mew.
– Nie poddawaj się, dziecko, a pewnego dnia usłyszysz – powiedziała.
Kiedy spytałam, co miałabym usłyszeć, nie chciała mi powiedzieć. Zrobiła to samo, kiedy byłam młodsza. Zabrała mnie do drzewa, owinęła swoim szalikiem i kazała nasłuchiwać.
Myślę o wszystkich listach, które do niej napisałam w ostatnich miesiącach, zadając w kółko to samo pytanie: dlaczego poznaję sekrety innych ludzi, dotykając ich ubrań? Byłam bardzo zmartwiona, kiedy nie odpisywała, myślałam, że musiała zachorować albo zdarzył się jakiś wypadek. Mormor nie ma telefonu, dlatego błagałam mamę, żeby zadzwoniła do kogoś na wyspie i poprosiła o sprawdzenie, czy z nią wszystko w porządku. Mama mówiła, żebym się nie martwiła, bo Skjebne często ma problemy z pocztą. W zasadzie jej wierzyłam, dopóki nie dotknęłam jej jedwabnej bluzki. Kiedy objęła mnie ramieniem, żeby mnie pocieszyć, zobaczyłam jej ręce palące koperty w kuchennym zlewie.
Mama kupiła tę bluzkę kilka dni wcześniej i to był pierwszy raz, kiedy dotknęłam jedwabiu. Po przejrzeniu jej garderoby wiem, że różne rodzaje materia– łu przekazują sekrety w inny sposób: kaszmir trzyma ludzkie emocje i sprawia, że odczuwasz je jak własne, bawełna ukazuje fakty i obrazy bez uczuć, ale jedwab jest nieporównywalny z niczym innym. Demaskuje kłamstwa.
Pocieram głowę, zła, że nie udało mi się przejrzeć mamy wcześniej. Olav wraca, ściskając dwa plastikowe kubki i kvikk lunsj. Rozpoznaję paskowane czerwono-żółto-zielone opakowanie od razu, to norweska wersja kit-kata. Gestem zaprasza mnie, abym się częstowała. Z uśmiechem przyjmuję kubek oraz baton.
Kawa jest gorąca i nierozcieńczona ani mlekiem, ani śmietanką. Olav popija, gładząc brodę. Kiedy myśli, że nie patrzę, zerka na mnie ze zmartwionym wyrazem twarzy. Kilka razy próbuje coś powiedzieć, ale rezygnuje. Większość Norwegów świetnie mówi po angielsku, ale wśród starszego pokolenia bywa inaczej.
Deszcz. Najpierw nieznacznie kropi, a później zaczyna lać. Olav krzywi się i wskazuje na dolny pokład. Spieszę za nim wdzięczna, że kieruje się w najbardziej oddaloną od baru stronę promu. Zdejmuję płacz i siadamy obok siebie w ciszy, wymieniając się niezręcznymi uśmiechami.
Przeglądam zdjęcia w telefonie dla zabicia czasu. Gandalf – elkhund szary, pies Mormor, byłam bardzo szczęśliwa, kiedy pozwoliła mi go nazwać – trochę ujęć portu i nasze wspólne selfie z pikniku na plaży o północy. W lecie nigdy nie robi się ciemno. Nazywają wyspę lądem nocnego słońca i sama tak o tym myślę; to miejsce, w którym zawsze byłam wolna i szczęśliwa, a lato się nie kończyło. Trafiam na zdjęcie Mormor przy kołowrotku, włosy ma zaplecione w warkocze. Uwielbiałam wieczory, kiedy opowiadała historie. Moje serce biło w rytm ruchu jej stóp, kiedy wkręcała słowa we włóczkę, wypełniając chatkę magią i cudami. Jej opowieści z reguły kręciły się wokół moich przodków, kobiet, które przeżyły przeróżne rodzaje dziwnych przygód, ale czasami mówiła o przerażających draugrach – martwych, którzy wychodzą pod osłoną nocy lub mgły. Po jednej z takich straszniejszych historii nalegałam na zostawienie zapalonej świeczki przy łóżku.
– Zdmuchnij ją, zanim zaśniesz – mówiła. – Nie chcesz chyba, żeby martwi cię znaleźli!
Wiedziałam, że żartuje, ale w niektóre noce zupełnie nie spałam, bojąc się, że każde skrzypnięcie deski podłogowej może być chodzącym umarlakiem. Kiedy ją wołałam, Mormor przychodziła, gładziła mi włosy i śpiewała kołysanki. Czasami zarzekała się, że przestanie mi opowiadać straszne historie, ale to były moje ulubione, dlatego zawsze prosiłam ją, żeby je powtórzyła.
Kiedy docieramy do Skjebne, Olav łapie mój plecak i nalega, aby go nieść. Dziękuję mu jednym z niewielu słów, które znam – takk – a on odpowiada mi podniesieniem kciuka. Gdybym tylko znała norweski i mogła zapytać o podwózkę.
Uśmiecham się szeroko, czekając, aż drzwi promu się otworzą. Udało mi się! Naprawdę mi się udało!
Splątana opowieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych: