Magda, sympatyczna pani weterynarz, wyjeżdża na urlop na Zanzibar. W tym czasie jej przyjaciel, komisarz Sikora, rozpoczyna w Polsce dochodzenie w sprawie zabójstwa. Kiedy Magda – za pośrednictwem Skype’a – zaczyna wtykać nos w śledztwo, zirytowany Sikora każe jej znaleźć sobie własnego trupa. Więc… Magda go znajduje. Nie wie, że próba odpowiedzi na pytanie, kto zabił, sprowadzi na nią śmiertelne niebezpieczeństwo.
Do lektury najnowszej powieści Katarzyny Gacek Śmierć na Zanzibarze zaprasza Wydawnictwo Oficynka. Tymczasem już teraz zachęcamy Was do przeczytania prologu powieści:
Kolejka WKD o szóstej dwadzieścia z Warszawy była prawie pusta. W pierwszym wagonie oprócz mężczyzny jechało zaledwie kilku zaspanych pasażerów.
On jednak nie mógł sobie pozwolić nawet na chwilę nieuwagi. Na każdej stacji przyglądał się czujnie wsiadającym, analizował ich wygląd i zachowanie. Gdyby ktoś wydał mu się podejrzany, natychmiast opuściłby pociąg.
Im dalej od Warszawy, tym stawał się spokojniejszy. Wyglądało na to, że uda mu się dojechać do celu bez komplikacji. Nikt go nie śledził. Jego plan awaryjny sprawdzał się całkiem dobrze. Jeszcze tylko ostatni etap i będzie bezpieczny.
Za Podkową Leśną tory się rozdzieliły. Kolejka przetoczyła się przez zwrotnicę i ruszyła w kierunku Grodziska. Po kolejnym kwadransie podróży zagajniki młodych brzóz za oknem ustąpiły miejsca jednorodzinnym domom, a miejsce ścieżek zajęły asfaltowe jezdnie, na których co kilkadziesiąt metrów puchły pagórki spowalniaczy. Mężczyzna znał ten krajobraz bardzo dobrze. Wiedział, że pociąg za chwilę zwolni i przy wtórze przeraźliwego pisku hamulców zatrzyma się na stacji Grodzisk Mazowiecki Radońska, ostatniej na tej linii.
Podniósł się ze swojego miejsca i stanął przy drzwiach jako pierwszy, a kiedy tylko się otworzyły, wyszedł na peron. Zapach, który uderzył go w nozdrza, również był znajomy. Woń wilgotnej ziemi i zwiędłych kwiatów, unosząca się nad pobliskim cmentarzem, mieszała się z zapachem benzyny i oleju silnikowego, warzyw i zwierząt, dochodzącym od strony placu targowego, na którym handlowali rolnicy z sąsiednich wsi.
Mężczyzna odruchowo spojrzał na zegarek. Była dopiero siódma, ale na targowisku trwał intensywny ruch. Nawet z tej odległości widział stragany pełne towaru i kręcących się między nimi ludzi. A więc jest środa, uświadomił sobie, zaskoczony, jak wydarzenia ostatnich dni skutecznie wybiły go z orbity czasu. Targ w Grodzisku zawsze odbywał się w środy.
Prawie wszyscy pasażerowie, którzy wysiedli z kolejki razem z mężczyzną, skierowali się w stronę targowiska, on jednak nie zamierzał dzisiaj nic kupować. Zresztą nawet gdyby chciał, i tak by nie mógł – ostatnie osiem złotych wydał na bilet kolejki. To był zresztą jeden z powodów, dla których wybrał właśnie WKD, a nie kolej mazowiecką. Koleją również można było dojechać z Warszawy do Grodziska, ale tam bilet kosztował jedenaście złotych. Aż tyle pieniędzy nie miał.
Skręcił w lewo, minął budynek dworca i szybkim krokiem ruszył ulicą Radońską, którą tak dobrze znał. Szedł lekko zgarbiony, chowając głowę w ramionach, a oczy – pod daszkiem wyblakłej od słońca czapki z logo klubu golfowego. Od kilku dni się z nią nie rozstawał, dawała mu złudzenie anonimowości.
Był niewyspany, zziębnięty i głodny, ale liczył, że ta podróż zmieni jego sytuację.
Dziesięć minut później zatrzymał się przed szeroką bramą zbudowaną z fantazyjnie powyginanych metalowych prętów. Obserwował przez chwilę znajdujący się po drugiej stronie ogrodzenia teren: szeroki podjazd z żółtych płyt piaskowca, klomby i żywopłoty utrzymane tak idealnie, że wyglądały jak sztuczne, krótko przystrzyżony trawnik pokryty szronem. Po chwili przeniósł wzrok na dom, piętrową willę w kolorze rdzy o ostentacyjnie turkusowych okiennicach. Mężczyzna pamiętał ten budynek sprzed lat, otynkowany na biało, i musiał przyznać, że nowy kolor elewacji dawał bardzo ciekawy efekt. Znowu spojrzał na zegarek, potem odetchnął głęboko i nacisnął dzwonek domofonu.
Za pierwszym razem nie było żadnej reakcji. Za drugim też nie.
Po trzecim dzwonku zarejestrował lekki ruch w oknie, zupełnie jakby ktoś delikatnie odsunął firankę i zaraz ją opuścił.
– Kto tam? – z głośnika na słupku furtki dobiegło ostrożne pytanie.
– Dzień dobry – odpowiedział, a potem podał swoje imię i nazwisko i przesunął się tak, żeby być widocznym dla osoby za oknem. – Wpuści mnie pani?
Właściwie dlaczego miałaby nie wpuścić?
Rozległo się ciche bzyczenie zamka. Mężczyzna popchnął furtkę i ruszył jasną ścieżką w kierunku domu, rozglądając się w poszukiwaniu kamer. Ale tak, jak przewidział, kamer nie było. To pasowało do właścicieli. Byli za bardzo pewni siebie. Właśnie takimi ich pamiętał.
Drzwi domu otworzyły się i stanęła w nich niska, bardzo szczupła siwa kobieta. Prawie się nie zmieniła od czasu, kiedy widział ją po raz ostatni. Tylko jej błękitne oczy wyblakły.
– Ależ ty wyrosłeś! – powiedziała serdecznie. – Zmężniałeś!
Wyciągnęła rękę i dotknęła jego ramienia, jakby się chciała upewnić, że to nie sen.
– Sama jestem, oni wyjechali... Co cię sprowadza?
Zastanowił się. Czy już teraz jej powiedzieć, że zamierza ją zabić, czy dopiero za chwilę?
Książkę Śmierć na Zanzibarze kupić można w popularnych księgarniach internetowych: