Marta w poszukiwaniu pracy podejmuje decyzję o wyjeździe za granicę. Nowa rzeczywistość, nowi znajomi, nowa praca to wszystko komplikuje jej życie. Czy uda jej się ułożyć życie osobiste i zawodowe w nowej rzeczywistości? Czy może zmuszona będzie wrócić do Polski i zacząć wszystko od początku?
Piątek trzynastego Agaty Bizuk to błyskotliwa powieść obyczajowa z domieszką humoru oraz dystansem do życia. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Dlaczemu. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Piątek trzynastego. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
2
Ależ to szukanie pracy jest trudne. Nawet nie miałam o tym pojęcia. Niby samo w sobie nie jest złe, ale kiedy dochodzi do konfrontacji twarzą w twarz z przyszłym, a w rezultacie najczęściej niedoszłym szefem, ręce opadają.
Internet to jednak fajny wynalazek. Jak się okazało, nawet w takim zapyziałym Wałbrzychu było co najmniej kilkaset porządnych ofert pracy. Wysłałam chyba z setkę maili z moim odpicowanym na tę okazję CV, ale niestety nikt nawet nie raczył oddzwonić. Zupełnie się tego nie spodziewałam, bo przecież byłam doskonałą kandydatką na te wszystkie stanowiska.
Całe szczęście, że nie musiałam się martwić o pieniądze, bo Dawid zadbał, by niczego mi nie brakowało. Inaczej chyba wpadłabym już dawno w depresję.
Zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy czasami nie robię z siebie idiotki, kiedy nagle zadzwonił telefon.
– Dzień dobry. Czy rozmawiam z panią Brzozowską? – Facet miał tak seksowny głos, że natychmiast zapomniałam, jak się nazywam.
– Yyy… tak, przy telefonie. – Serce omal nie wyskoczyło mi z piersi. Z miejsca zakochałam się w tym głosie.
– Dzwonię z firmy Mar-POL, składała pani u nas aplikację.
– Yyy… tak, owszem. – Nawet nie byłam w stanie odpowiadać pełnymi zdaniami. Zwykle jestem wygadana, ale tym razem z emocji zabrakło mi słów.
– Jeśli nadal jest pani zainteresowana pracą jako specjalistka w zakresie PR-u, zapraszam jutro o godzinie dziesiątej na rozmowę kwalifikacyjną.
– Świetnie, przyjadę na pewno. Bardzo panu dziękuję za telefon. – Przynajmniej na koniec odzyskałam mowę (choć kolana nadal mi się telepały) i nie wyszłam na kompletną idiotkę.
Już wyobrażałam sobie tego przystojniaka po drugiej stronie i natychmiast spociły mi się ręce. Oczywiście, że będę jutro i dostanę tę pracę! Przecież taka rozmowa to nic takiego. Bułka z masłem, ot co! Trzeba tylko odpowiednio się przygotować, a potem do dzieła!
***
Wygrzebałam z szafy najlepszą kieckę, która od dawna wisiała smętnie na wieszaku, czekając na lepsze czasy. Seksowny szef, to i wyglądać należy odpowiednio. Wcisnęłam się w nią, o dziwo, bez trudu, sama sobie gratulując świetnej przemiany materii i marząc o kolejnych lodach. Do tego bluzka, która odsłaniała nieco więcej niż powinna w takich sytuacjach, i najwyższe z możliwych szpilki. Ostatnie spojrzenie w lustro – i już mnie nie było.
Ręce trzęsły mi się jak galareta, choć uważałam, że jestem nieźle przygotowana. Bo właśnie tak uważałam. W uszach cały czas miałam zniewalający głos managera i na samą myśl czerwieniłam się jak nastolatka. Niedobrze, chyba naprawdę brak mi faceta.
Zatopiona we własnych myślach, szłam długim korytarzem, gdy nagle usłyszałam za sobą ten sam cudowny głos. Na żywo brzmiał jeszcze lepiej – głęboki, czysty, po prostu piękny. Był coraz bliżej, a ja zaczęłam się obawiać o stan własnego serca. Miałam wrażenie, że wszyscy słyszą jego bicie, a najbardziej przystojniak podążający za mną szybkim krokiem.
– Przepraszam, pani Marta? – Był tuż za mną.
Odwróciłam się powoli i… stanęłam jak wryta. Bynajmniej nie z zachwytu. Miałam przed sobą najbardziej obleśnego faceta, jakiego kiedykolwiek widziałam. Był stary, monstrualnie gruby, krótkie ręce miał zakończone nie mniej krótkimi, parówkowatymi palcami. Ohyda. Spod wymiętej koszuli wystawały mu kłęby posklejanych siwych włosów. Spodnie nie pamiętały ostatniego prania, a buty wyglądały tak, jakby wrócił przed chwilą z Sahary. Do tego sumiasty wąs, na którym gromadnie zbierały się drobinki śliny, i tłuste włosy do ramion, przeczesane właśnie brudną łapą.
Oprócz karnetu na fitness temu panu przydałby się również co najmniej roczny zapas środków do dezynfekcji, najlepiej na chlorze, bo nie wiem, czy innym sposobem pozbyłby się otaczającej go smrodliwej mgły. I do tego ten obłędnie cudny głos. Co za złośliwość losu!
Prawdopodobnie zastałam go właśnie w trakcie rozkładu wewnętrznego – w końcu wiek też robi swoje. Chyba że to feromony tak silnie w nim buzowały, że aż zaczął śmierdzieć. Jeśli tak, to miałam nadzieję, że trafi na jakąś modliszkę, która zdąży go pożreć, zanim się jeszcze do niego dobierze, i w ten sposób uratuje świat przed śmierdzącą apokalipsą. Nogi się pode mną ugięły. Nauczona doświadczeniem jeszcze z czasów studenckich z różnej maści męskimi osobnikami, gorączkowo szukałam drogi ucieczki. Niestety, korytarz był długi, a jedyne wyjście ewakuacyjne blokowało ogromne cielsko. Byłam zgubiona.
***
Pan Hieronim, dla przyjaciół Hirek, jak kazał do siebie mówić, zaprowadził mnie do swojego gabinetu i zamknął za nami drzwi. Sekretarka popatrzyła na mnie z politowaniem, zupełnie jakby wiedziała, co się święci. Pewnie niejedną „rozmowę” Hirek przeprowadzał w tym swoim gabinecie. O, nie! Nie mam zamiaru zostać lalunią tego obleśnego dziada. I molestować też się nie dam. Nie ma mowy! Chciałam wytłumaczyć panience w sekretariacie, że tak naprawdę znalazłam się tu całkowicie przypadkowo, że zgubiłam się po drodze i w ogóle nawet mnie tu nie ma. Niestety, drzwi, moja ostatnia szansa ucieczki, zostały szczelnie zamknięte.
Usiadłam niepewnie na małej kanapie. Natychmiast wyobraziłam sobie, co też pan Hirek może na niej wyprawiać z kolejnymi kandydatkami, na które prawdopodobnie z równym politowaniem i odrazą zerkała sekretarka. Na wszelki wypadek zajęłam najmniejszy róg leżanki, żeby czasem nie pomyślał sobie czegoś, co w takiej sytuacji może pomyśleć facet.
***
Rozmowa przebiegła błyskawicznie. Na dobrą sprawę nie musiałam odpowiadać na żadne pytania. Zostałabym zatrudniona zaraz po pierwszym spojrzeniu w mój dekolt. Starałam się skulić w sobie, żeby tylko nie epatować biustem, jak miałam to pierwotnie w planie, i nerwowo naciągałam wymiętą już spódnicę na kolana.
Hirek, czy też pan Hirek, przez cały czas wlepiał we mnie ślepia, śliniąc się obficie. W pewnym momencie obślinił się już jak pokaźnych rozmiarów rottweiler, nadal nie spuszczając wzroku z mojego biustu.
Nie gap się tak, bo kociej mordy dostaniesz. W ogóle co to ma znaczyć? Obleśny typ! I do tego jaki bezczelny! Czuję się molestowana – myślałam intensywnie, tymczasem Hirkowi soczyście kapnęło z ust na podłogę. Może podstawię mu szklankę, bo szkoda takiego pięknego dywanu. W ogóle co to za imię? Hirek? Raczej Hipek. No tak, gdyby rodzice skrzywdzili mnie takim imieniem, chyba też zaczęłabym nałogowo jeść. Biedny człowiek.
Jakoś nagle odeszła mi ochota na tę pracę. Zresztą jak tu być specjalistką od public relations, kiedy szef już od pierwszego dnia wolałby, żeby te relations były bardziej private niż public?
W akcie miłosierdzia wytrzymałam do końca rozmowy, a raczej bezmyślnego wpatrywania się Hirka we mnie. Obiecałam zadzwonić i przysięgłam sobie, że już nigdy więcej nie zaufam swojej intuicji. Seksowny głos. Chyba upadłam na głowę!
***
Wpadłam do najbliższego baru za rogiem, o wdzięcznej nazwie U Jasia. Typowa podrzędna knajpka z obowiązkową grupką żuli przy najdalszym stoliku. W tej chwili było mi już wszystko jedno.
– Setkę wódki i dwie spirytusu! – krzyknęłam od progu.
Żule popatrzyli na mnie badawczo. Chyba liczyli, że się podzielę, a niech to! Młody barman był mocno zdegustowany moim zachowaniem.
– No dalej, nie mam czasu na pierdoły i bez min mi tutaj! Żule śledzili mój każdy krok. Wypije czy nie? Kobieta, więc pewnie zamoczy usta i na tym koniec, ale po co jej w takim razie tyle spirytusu? Byli wyraźnie ciekawi mojego następnego ruchu.
Jednym haustem wypiłam wódkę. Żule wstrzymali oddech – ich też zapiekło w gardle czy po prostu czekali, żebym to samo zrobiła ze spirytusem? Byłam ich bohaterką, a gdybym jeszcze postawiła im wino, chyba zaczęliby mnie całować po stopach. O, nie, tylko nie to – na wspomnienie smrodu sprzed chwili, który jak zlokalizowałam, pochodził ze stóp mojego niedoszłego szefa, zareagowałam odruchem wymiotnym.
– To na oczyszczenie organizmu – rzuciłam do nich przez ramię, chwyciłam szklankę ze spirytusem i pognałam do łazienki zdezynfekować ręce.
Cały czas wydawało mi się, że wszystko śmierdzi Hirkowymi skarpetami sprzed miesiąca. Miałam nadzieję, że to tylko tymczasowe i w końcu wrócą inne zapachy.
***
Lizałam rany przez kolejne dwa tygodnie. Leżałam bezmyślnie w łóżku, nie wstając, nie robiąc sobie śniadania, że nie wspomnę już o innych, bardziej absorbujących czynnościach.
Miałam serdecznie dość facetów, pracy i jej szukania, życia, Piątka, który nadal nie nauczył się korzystać z kuwety (pewnie przeze mnie, bo nie reagowałam na jego kolejne zasikanie podłogi), i wszystkiego dokoła.
Jak co dzień kontemplowałam swojego pecha, kiedy jak burza wpadła Aśka. Ona zawsze wpadała jak burza. I zawsze zostawiała za sobą spustoszenie, zwłaszcza w mojej głowie i moich postanowieniach.
Nie musiałam się nawet podnosić – od dawna miała klucze. Weszła więc, na dzień dobry zaparzyła mi miętę i usiadła na brzegu łóżka. Wokół walało się wszystko, co tylko może walać się wokół.
– Wyglądasz jak zwłoki. Może zadzwonię po karawan? – Jej spostrzeżenia, choć złośliwe, to jednak zawsze były trafne.
– Odwal się. – To jedyne, na co było mnie stać w tej chwili.
– Człowieku, weź się wreszcie za siebie. Pierwsze śmierdziele za płoty!
Dlaczego ona zawsze mówi do mnie „człowieku”? Jestem kobietą, nie żadnym człowiekiem!
– Żadnych więcej śmierdzących i śliniących się typów!
– Przestań panikować, nie on pierwszy i nie ostatni. Byka za rogi trzeba, a nie użalać się nad sobą i opychać chipsami. Ukradkiem rozejrzałam się po pokoju. Wszędzie walały się opakowania po wszelkiego rodzaju chipsach, chrupkach i słodkościach. Ależ nazbierałam. Nawet nie miałam pojęcia, że tego tak dużo.
– Dobra, posprzątam ten barłóg, ale za to nigdy więcej nie namówisz mnie na żadną rozmowę kwalifikacyjną.
– Chyba żartujesz. Jutro masz kolejną! Odsłuchałam wiadomości na sekretarce. I choćbym miała cię tam zawlec osobiście, to pójdziesz.
Co ona sobie myśli? Że kim ja jestem? Dziewczynką do bicia, mięsem armatnim? Sama niech sobie idzie, mnie tu dobrze! Dlaczego dotyka mojego telefonu? Zawsze musi wszystko zepsuć. Już mi tak dobrze było z myślą, że nigdy więcej mnie to nie spotka.
– Jak uważasz.
Cholera, muszę koniecznie popracować nad asertywnością. Ale jeszcze nie teraz. Od jutra. Od kolejnego sapiącego i śliniącego się typa. Powiem mu, żeby się nie gapił. Po co ja tam w ogóle idę? Niech jej będzie, ale to ostatni raz. Jeśli się okaże, że wszyscy szefowie są grubi i obleśni, to już się więcej nigdzie nie wybieram.
***
Tym razem włożyłam prosty garnitur. Żadnych spódnic, żadnych dekoltów i entuzjazmu też żadnego. Robię to tylko dla Aśki.
Fakt, ten facet przez telefon też miał ciekawy głos, ale, nauczona doświadczeniem, nie spodziewałam się nikogo konkretnego. Wszyscy faceci z fajnym głosem mają przecież nadnaturalny rozmiar mięśnia piwnego i śmierdzące skarpetki.
Pani w sekretariacie była jeszcze bardziej zblazowana niż ta od Hirka i patrzyła na mnie z jeszcze większą odrazą. Szef natomiast był… ładny. Tak, właśnie ładny, bo ani przystojny, ani jakiś bardzo wystrzałowy. A przede wszystkim czysty i zadbany – jakaż miła odmiana. I ze złotym kółkiem na serdecznym palcu. Znaczy zaobrączkowany. No tak, sam z siebie by tak o siebie nie dbał. Miał ładne dłonie. Delikatne, jakby nigdy nie pracował. W sumie mogłabym się nim nawet zainteresować, oczywiście gdyby nie Dawid i fakt, że facet był już zajęty. Przeszkodą był też mój raczkujący feminizm. W każdym razie na ulicy na pewno zwróciłabym na niego uwagę.
Przez moment żałowałam, że wybrałam się tutaj w tym zgrzebnym worku, ale gdy tylko spojrzałam na obrączkę, żal szybko uciekł.
– Pani Marto, jak widzę, pani doświadczenie w pracy biurowej jest raczej skromne, ale to chyba nawet lepiej. Uśmiechnął się szeroko, pokazując idealnie białe zęby. Przynajmniej nie ma pani żadnych brzydkich sekretarskich nawyków.
– No tak, a i uczę się szybko – dodałam słodko.
– Świetnie. O to właśnie chodzi. – Zapisał coś w notatniku, podkreślił dwiema liniami, a na końcu postawił wielki wykrzyknik. To chyba dobrze rokuje.
Potem opowiadał o pracy sekretarki, o obowiązkach i firmie. Generalnie nuda, ale miło się go słuchało. Poza tym, w przeciwieństwie do śmierdzącego Hirka, ani razu nie spojrzał na mnie pożądliwie. Pełna profeska na najwyższym poziomie.
Mówił do rzeczy, krótko i konkretnie. Zachwycił się moimi kwalifikacjami, więc byłam na dobrej drodze do dostania tej pracy. Pewnie jest niezłym szefem, oczywiście nie dlatego, że się zachwycił, ale ogólnie. Nagle zaczęło mi bardzo zależeć. Co prawda pensja byłaby marniutka, ale na razie wystarczyłoby, żeby nie umrzeć w domu ze zgryzoty. Zaczęłam rozumieć, dlaczego sekretarka patrzyła na mnie z taką nienawiścią. Miałam ją zastąpić. Nie wiem, co zmalowała, ale musiało to być coś naprawdę poważnego, skoro ten wspaniałomyślny szef postanowił się jej pozbyć. Swoją drogą, ciekawe, czy sekretarka od Hirka też widziała we mnie rywalkę. Nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić, jak wyglądały jej nadgodziny. Ohyda!
***
Nie żałowałam, że poszłam na to spotkanie. Zrobiłam niezłe wrażenie, więc byłam niemal pewna, że dostanę tę pracę, i już szalałam z radości.
Upiłyśmy się z Aśką prawie w trupa, bo przecież nieczęsto dostaje się taką posadę (w moim przypadku jakąkolwiek). Dawidowi nie wspomniałam o tym ani słowem. A niech ma! Jak wróci, to się dowie. I tak za każdym razem, kiedy dzwoni, u mnie jest głęboka noc, więc nawet gdyby chciał, nie ma szans odkryć mojego niecnego planu. Dopiero mu pokażę!
***
I klops. Nie przyjął mnie. A taki był ładny… Zadzwonił i powiedział, że jednak stara sekretarka zostaje. Ciekawe, co zrobiła, że w ostateczności jej nie wyrzucił? A może po prostu ja mu się nie spodobałam? Mimo wszystko miło, że w ogóle się odezwał. A mógł być takim dobrym szefem czysty, zadbany, bez brzucha, no i bez śmierdzących skarpet był idealnym kandydatem. Choć z drugiej strony, gdyby za kilka lat miał mnie nazwać „starą sekretarką”, wcale nie byłoby mi miło. No trudno.
Szkoda, że tak wcześnie to oblewałyśmy. Jak ja się pokażę Aśce na oczy? Na poczet mojej pracy wypiłyśmy dwie butle wina, a tu ani posady, ani nawet rosołku na kaca. Najlepiej nic nikomu nie powiem, dopóki nie znajdę jakiegoś prawdziwego zajęcia. Tylko głupio tak okłamywać swoją najlepszą przyjaciółkę. Dawida jeszcze bym mogła, ale ją? Już pomijam, że to niepoprawne, bo najlepszych przyjaciółek generalnie się nie okłamuje, ale chyba nie mam innego wyboru. To przecież jedynie tymczasowe rozwiązanie, dopóki nie znajdę czegoś bardziej rzeczywistego niż praca, której nie ma. Zresztą i tak muszę się poświęcić – nie wolno mi teraz położyć się i odchorować straty, bo zaraz zaczęłyby się podejrzenia i dociekania. Więc niech się małpa cieszy, że ze względu na nią zarzucam słodkie nicnierobienie.
Cholera, w co ja się w ogóle wpakowałam? Najpierw na własne życzenie staram się zmienić swoje życie, a potem, kiedy mi nie wychodzi, kryję się z tym jak jakiś uczniak. Jednak słusznie powtarzam sobie zawsze, że jestem skończoną idiotką. No i ten mój pech do wszystkiego. Dlaczego nikt mnie nie kocha?
***
Dawid ostatnio też jakoś zdziwaczał. Najpierw nie dzwoni przez tydzień, a jak już raczy się odezwać, to jest ciągle zamyślony, smutny i jakby nieobecny.
Pewnie Amerykanka puściła go w trąbę. Ha! I bardzo dobrze, gadzie jeden. Masz za swoje. Następnym razem nie będziesz mnie tak bezkarnie zostawiał. A udawał twardziela! Łgał jak z nut, że niby tyle pracy, że więcej obowiązków, że zmęczony i że jak w ogóle mogę podejrzewać, że kogoś ma. Oczywiście, że nie ma. Teraz faktycznie pewnie nie ma… bo mądra kobieta wreszcie przejrzała na oczy. Już ja cię wytresuję, żebyś się za daleko z łańcucha nie zrywał następnym razem. Cierpliwości, kochany, będziesz chodził jak w zegarku.
Zresztą Aśka zawsze powtarza, że chłop to musi być trzymany na krótkiej smyczy, bo inaczej rozpuści się jak dziadowski bicz. I Monika też tak mówi, i mama tłukła mi to do głowy przez całe życie (znaczy do momentu, w którym wykrzyczałam jej, że dość mam już tych ludowych mądrości, że trzeba iść z duchem czasu, a przede wszystkim mieć zaufanie). Teraz mam tego swojego ducha, mam to zaufanie swoje i faceta, który puścił się pędem za jakąś pierwszą amerykańską dupą. Ja ci zaufam, cholera. Trzeba było słuchać mamy, a nie wszystko robić na opak jak ten osioł uparty. Chyba zadzwonię do niej z tego wszystkiego, choć po tej całej akcji obraziła się na mnie śmiertelnie i nie jestem pewna, czy w ogóle będzie chciała ze mną rozmawiać.
Rozpacz Dawida to najlepsza rzecz, jaka mogła mi się teraz przytrafić. Nie żebym była jakaś nieczuła, ale jestem pewna, że teraz już na zawsze wróci do mnie i będzie już tylko mój. Osobisty, prywatny i już z nikim nie będę musiała się nim dzielić. Tylko dlaczego dotąd musiałam? No tak, dla mnie to już tylko facet z odzysku, takie to moje szczęście.
Zresztą, jak widać, sytuacja zaczyna się powoli klarować. W końcu kiedyś przecież muszę być szczęśliwa. Wszystko powoli, sukcesywnie, bez żadnych gwałtownych ruchów. Czyli najpierw praca.
***
Nie powiem, cieszy mnie, że Dawid wreszcie dostał za swoje. Z tej radości wyrosły mi skrzydła. Takie ogromne i białe, prawie jak u łabędzia. Nawet nie wiedziałam, że czyjeś nieszczęście może tak mi poprawić humor. Chyba jednak nie mam serca, a jeśli mam, to najwyżej takie, które nie pomieści za dużo uczuć.
Piątek pewnie myślał, że zwariowałam, bo ostatnio na zmianę popadałam w skrajny defetyzm albo dostawałam bezgranicznej głupawki. Przy każdym moim ataku, bez znaczenia, w którą stronę, zapobiegawczo chował się pod szafkę. W międzyczasie urósł nieco, więc mieścił się tam jedynie do połowy, z tyłkiem malowniczo wypiętym na zewnątrz. Potrafił mnie tym rozczulić w najmniej spodziewanym momencie. Tak czy owak, dziś szaleję. Ja wam wszystkim pokażę! Że niby co, nie stać mnie na bycie bizneswoman? I na faceta, który nie będzie się zadowalał każdym zamorskim ochłapem, też mnie nie stać? Bzdura. Już niedługo zacznę na siebie zarabiać, a Dawid obce panienki będzie podziwiał jedynie z daleka.
Koniec marudzenia, muszę się jeszcze tylko zatroszczyć o odrobinę samozaparcia i silnej woli, a reszta przyjdzie sama. Tylko tego nie spieprz – musiałam zapobiegawczo skarcić się w myślach.
Bo tak już mam, że czasami potrzebuję bata nad głową i solidnego kopa, żeby zacząć logicznie myśleć. A skoro Aśka została na razie wyłączona z akcji, sama muszę być sobie sterem i okrętem. Przynajmniej tymczasowo.
Oczywiście powiem jej o tym, co zrobił Dawid, ale jeszcze nie teraz. Na razie muszę utwierdzić się w swoim postanowieniu, bo inaczej, jak tylko ją spotkam, pewnie natychmiast poskarżę się jej, że ładny ma mnie gdzieś, wyklepię wszystko i cały mój szatański plan szlag trafi.
***
Wysłałam kolejny milion aplikacji. Oczywiście większość na zawsze zostanie gdzieś w kosmosie, ale mam nadzieję, że przynajmniej część odbije się echem tam, gdzie powinna. W najlepszym razie zostanę: kierownikiem sklepu, sekretarką, training managerem, księgową albo jej pomocnikiem, fakturzystką, specjalistką do spraw zaopatrzenia, nauczycielką języka polskiego, korepetytorką, specjalistką PR, asystentką dyrektora, asystentką marketingu, kierownikiem marketingu, dyrektorem handlowym, księgarzem, specjalistą BHP, kontrolerem BHP, dyrektorem sprzedaży, windykatorem, przedstawicielem handlowym do spraw: gastronomii, hurtu albo detalu, specjalistą od ubezpieczeń, sprzedawcą w dziale farb i lakierów, bibliotekarką, kanarem, barmanką, pracownikiem pralni lub nawet konserwatorem terenów zielonych.
Najgorszego przypadku nie przewiduję, ale jako garkotłuk też mogę pracować. Jak szaleć, to szaleć. Tylko żebym się na tym wszystkim choć trochę znała. Ale co tam, ktoś w końcu musi mnie zechcieć.
***
Telefon rozdzwonił się jak nigdy. A jednak wszyscy nagle mnie chcą. Wiedziałam, wiedziałam! Nic dziwnego, w końcu jestem przecież całkiem fajna.
Aśce powiedziałam tymczasowo, że ładny jeszcze się zastanawia i da mi znać. Akurat. Doskonale wie, że obrzydliwie kłamię, ale udawałam, że wcale tego nie widzę. Do cholery, w końcu to moje życie, niech się lepiej zajmie swoim – nie przesiaduje od rana do nocy w tym swoim sądzie, potem zakupy, dom, znów zakupy, papiery i znowu sąd. Ja mam ambitniejsze plany. Zresztą niech no tylko znajdę pracę, to i za ciebie się zabiorę, kochana. Kto powiedział, że życie jest lekkie?
***
Przez cały dzień robiłam kolejne przymiarki spódnic. Kupiłam ich ostatnio kilkanaście, bo w końcu muszę jakoś wyglądać w tym wielkim świecie. Jestem przecież poważną panią starającą się o równie poważną posadę. Nie wypada iść na rozmowę jak łach jakiś najgorszy.
Na pewno nie włożę już ani mini, ani worka pokutnego. Moje piersi będą grzecznie spoczywały na swoim miejscu, choćbym spotkała największego przystojniaka w życiu, a makijaż zawsze będzie idealny.
Stara Marta już odeszła, a zostałam ja – absolutnie nowa, świeża i pewna siebie. Aż sama sobie chwilami nie wierzę. Zobaczymy, do kiedy starczy mi natchnienia.
***
W ciągu dwóch tygodni przeszłam około dziesięciu rozmów kwalifikacyjnych. Mogłabym już z pamięci recytować odpowiedzi na pytania, zanim bym je w ogóle usłyszała. Było tak schematycznie i konwencjonalnie, że zaczęłam popadać w lekki letarg. Najpierw umiejętności, wykształcenie, oczekiwania, moje wyobrażenia przyszłej pracy, na koniec oczywiście zarobki.
Tak, proszę pana. Nie, proszę pana. Skończyłam polonistykę. Nie, nie pracowałam. Oczywiście, że potrafię parzyć kawę. Nie, nigdy nie zajmowałam się logistyką, ale szybko się uczę. Nie, nie planuję dzieci w najbliższej przyszłości. W tej dalszej zresztą też nie… Masakra, nic więcej.
Zaczęłam się zastanawiać, czy nie zapisać sobie wszystkiego na kartce i po prostu nie wręczyć każdemu, kto będzie potrzebował ode mnie informacji. Tym bardziej że zgodnie z moim pechem trafiałam na różnych dziwnych osobników. Całe szczęście nie pokroju Hirka, który chyba do końca życia nie da mi o sobie zapomnieć.
***
Najpierw było spotkanie z młodą panią prezes, wyperfumowaną, że aż dusiło w płucach, z pięciocentymetrowymi paznokciami i w przerażająco krótkiej mini.
– Pani Marto – znacząco oblizała wargi, wpatrując się we mnie jakoś nienaturalnie – czy jest pani gotowa na pracę w nadgodzinach?
– W zasadzie nie mam większych zobowiązań, więc mogłabym spędzać w pracy dodatkowy czas.
– Świetnie, świetnie. – Spojrzała mi głęboko w oczy i uśmiechnęła się zachęcająco.
Początkowo myślałam, że mam przywidzenia, ale przy pytaniu o zarobki zaczęłam się zastanawiać, czy czasami nie jest lesbijką, bo co chwila zerkała znacząco na moje nogi. Jakoś nie przyszło mi to do głowy, kiedy przeczytałam w ogłoszeniu, że firma szuka wyłącznie kobiet. Dobrze, że jeszcze nie śliniła się na mój widok, choć byłoby to pewnie o niebo bardziej estetyczne niż plucie się obleśnego starucha. Że też zawsze muszę trafić na jakiegoś napalonego osobnika, obojętnie jakiej płci.
Choć w sumie kobieta to kobieta – jak nikt zna się na przytulaniu, pocieszaniu, a i empatię ma ponadprzeciętną. Wcale nie musi wiedzieć, że mam faceta. Zresztą Dawid i tak jest „dochodzący”, więc nawet pewnie nie zwróciłaby uwagi.
Gorzej byłoby, gdyby zaczęła się do mnie przystawiać w pracy. Nie, na molestowanie nie mogę się zgodzić. Chociaż, gdy tak się przyjrzeć, całkiem niezła ta pani prezes. No i zajęcie dość obiecujące, mogłabym nawet się poświęcić dla kariery. O Matko Boska najróżniejsza! Plotę jak potłuczona. Już mi chyba całkiem odbiło.
***
Potem był kierownik sklepu z narzędziami. Generalnie nie znam się na młotkach, śrubkach i obcęgach, ale przecież wszystkiego trzeba w życiu spróbować.
Właściciel już na wstępie stwierdził, że dla niego wykształcenie nie ma najmniejszego znaczenia.
– Pani, ja tam mam zawodówkę, więc pani doktoraty nie robią na mnie wrażenia. Najważniejsze są umiejętności i bezwzględne podporządkowanie władzy.
Chyba jednak nie do końca, bo przez całą rozmowę starał się udowodnić, że jest inteligentny, oczytany i błyskotliwy.
Słuchając tego, co mówił, natychmiast oczami wyobraźni widziałam okropne błędy ortograficzne, jakie z pewnością sadził. Były wielkie jak byki i ryczały do mnie głośno, strasząc „o” kreskowanym dokładnie tam, gdzie go być nie powinno. Do tego z uporem maniaka w co drugim zdaniu cytował Gombrowicza, jakby na siłę starał się mi zaimponować. Szlag mnie trafiał, bo zwykle dostaję odruchów wymiotnych, kiedy ktoś ledwie wspomni w mojej obecności nazwisko Gombrowicz. Taka trauma z czasu studiów. Gdyby jeszcze te jego cytaty były przynajmniej w paru procentach kompatybilne z tym, co chciał powiedzieć, to może jakoś bym to przełknęła. Niestety, gość wyraźnie nie wiedział, o czym mówi, a popisywał się jak gówniarz. A zatem oprócz wysłuchiwania gombrowiczowskich mądrości w jego wykonaniu musiałam jeszcze skupiać się na bezustannym wyciąganiu sedna tego, co mój przyszły szef (mam nadzieję, że jednak nie) miał mi do powiedzenia.
Koszmar. Wyszłam stamtąd jak z sesji u psychiatry chcącego koniecznie pozbawić mnie moich fobii metodą klin klinem. Najgorsze, że czekała mnie kolejna rozmowa.
***
Poszłam wymięta, zmęczona, bez ducha i bez życia. Na dobrą sprawę nawet nie wiem, co do mnie mówiono. Wiem na pewno, że rozmawiałam z mężczyzną – tego jestem pewna na sto procent, ale nawet nie zapamiętałam, jaki ten mężczyzna był. Może właśnie niepostrzeżenie minęłam się z ideałem?
Moja elokwencja ograniczyła się do odpowiadania na pytania. Świadomość pojechała na urlop wypoczynkowy, za to podświadomość robiła ze mną, co jej się żywnie podobało. W sumie nawet niezłe takie odmóżdżenie. Nie musiałam myśleć, niepotrzebnie się stresować, a co najlepsze, wysłuchiwać tego ogromu bzdur, które serwowali mi moi potencjalni pracodawcy.
***
W międzyczasie odwiedziłam jeszcze młodzieńca, który bezpretensjonalnie dłubał w nosie w mojej obecności i używał znienawidzonego przeze mnie słówka „zajebisty” we wszystkich możliwych odmianach, panienkę z wielkim biustem, która rechotała jak małolata, i nobliwego starszego pana, który jako jedyny z tego całego cyrku wydawał się całkiem do rzeczy.
Trafiłam też na kilku całkiem niezłych potencjalnych przyszłych szefów, ale cała reszta była co najmniej żałosna. Banda oszołomów z aspiracjami powyżej przeciętnej, a rozumem głęboko pod kreską. Zaczęłam się nawet zastanawiać, na jakich zasadach działają te wszystkie firmy, skoro szefują im ludzie, którym myślenie sprawia wyraźny ból. Muszą mieć fantastycznych asystentów z ogromnymi mózgami i anielską cierpliwością.
W końcu nie bez przyczyny to właśnie mnie zapraszali na te wszystkie rozmowy. Jestem przecież młoda, wykształcona, piękna i pewnie dość naiwna, żeby w to wszystko wierzyć.
***
Mam zdecydowanie dość. Po wstrząsie związanym z poszukiwaniem pracy muszę dać sobie odpocząć. Jestem pewna, że to wszystko wcześniej czy później odbije się negatywnie na moim życiu i zdrowiu. Obym tylko nie wpadła w jakąś depresję, bo jak wyląduję w wariatkowie, to będę mieć na co dzień takich ludzi koło siebie. Co za życie…
Tak czy inaczej, odwaliłam kawał dobrej roboty. Jak nikomu należy mi się teraz radość odebrania tego upragnionego telefonu. Żebym się tylko nie przeliczyła. Taka jestem świetna, a pewnie i tak okaże się w końcu, że nie nadaję się nawet do przykręcania śrubek w fabryce, bo mam za krótkie palce. Zawsze przytrafiają mi się takie sytuacje. Pech jak nic. Zadzwoniłam do Aśki. Ona zawsze ma dla mnie dobre słowo. Odebrała dziwnie zaspana.
– Wiesz, która jest godzina? Mam jutro ciężki dzień, więc się streszczaj.
Kocham ją za tę jej bezpośredniość. Ktoś inny pewnie obraziłby się natychmiast na takie słowa, ale my, jak nikt, szanujemy się wzajemnie.
– Sorry, kobieto. Wiem, że już późno – spojrzałam na zegarek, była druga w nocy – cholera, ale nie myślałam, że aż tak. To ja zadzwonię rano.
– Chyba żartujesz! – wydarła się na mnie całkiem już rozbudzona. – Najpierw budzisz mnie o tak nieludzkiej porze, a potem chcesz się wyłączyć? Mów, co się stało.
– No dobra. Właśnie zdałam sobie sprawę, że jestem beznadziejna.
– Gratuluję jasności umysłu. Tylko co w związku z tym?
– W zasadzie nic, poza tym, że ładny ma mnie głęboko w nosie, a nikt inny mnie nie chce. Może powinnam wybrać się do wróżki, żeby odczyniła zły urok? Albo lepiej zawołam egzorcystę, bo jak nic grasują tu duchy, które na każdym kroku podstawiają nogę swojej niczego nieświadomej ofierze.
– Pewna możesz być jedynie tego, że zaczyna ci poważnie odbijać. Reszta to złudzenie, na które ani wróżka, ani egzorcysta nic nie poradzą. A teraz nie chrzań, tylko kładź się spać. Baj!
Rozłączyła się. Nie ma to jak dobre słowo od przyjaciółki. A może naprawdę jestem stuknięta?
Spojrzałam na stół. Wino się skończyło. I drugie też. To niemożliwe, że wypiłam dwie butelki, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. I jeszcze duchów mi się zachciało. Zdecydowanie za dużo alkoholu.
– Idź spać, pijaczko. Dość wrażeń na dziś. Dobranoc. Przynajmniej czasami mam możliwość porozmawiania sobie z kimś na poziomie. Pod warunkiem, że jest w pobliżu jakieś duże lustro.
***
Bilans zysków i strat przedstawiał się całkiem nieźle. W ciągu pięciu tygodni straciłam pięćdziesiąt sześć godzin na rozsyłanie aplikacji przez internet, pięć razy odwiedziłam biuro pracy, poświęciłam dwadzieścia trzy godziny na prowadzenie wszelakich rozmów, dostałam trzynaście folderów od różnych firm, pięć razy trzaśnięto mi słuchawką, czterdzieści pięć ogłoszeń było już nieaktualnych, a sześć telefonów, które zadzwoniły, okazało się pomyłką. Piętnaście razy myślałam, że tym razem zadzwonił ktoś w sprawie pracy, ale zawsze była to Aśka albo Monika w różnych konstelacjach. Blokowały moją linię telefoniczną, pytając, czy już coś wiem, i skutecznie pozbawiały mnie kolejnej szansy. Do tego mogę jeszcze dodać nieobecnego Dawida, który dzwonił ostatnio co najmniej trzy razy rzadziej niż zwykle, obrażonego kota, bezustannie próbującego zwrócić moją uwagę poprzez demolowanie wszystkiego, co tylko wpadło w jego pazury, i równie obrażonych rodziców, którzy na szczęście nie drapali i nie demolowali, a jedynie ostentacyjnie nie chcieli ze mną rozmawiać.
Zyskiem były na pewno dodatkowe trzy kilogramy w biodrach, zakup nowej komody, bo moje wyjściowe spódnice przestały się gdziekolwiek mieścić (a na mnie w szczególności, więc musiałam je gdzieś tymczasowo upchnąć, żeby nie złościł mnie ich widok), złota rybka podarowana mi przez Aśkę na szczęście (na jej obserwowaniu Piątek spędzał całe dnie, poza demolowaniem oczywiście), coraz większa depresja, zakup papierosów (choć nie palę od dwóch lat), i dziesięć butelek wina wypitych w samotności.
***
I cisza jak makiem zasiał. Nic, nawet jednego marnego telefonu. Ani słowa wyjaśnienia. Od trzech dni uparcie wmawiam sobie, że to wina sieci komórkowej. Oni zawsze są winni. Bo to przecież niemożliwe, żeby tak nikt zupełnie nie dzwonił. Nawet przez pomyłkę.
Jedynie Aśka uświadamia mi piętnaście razy dziennie, że jednak jestem beznadziejna. To się nazywa przyjaciółka.
Jak to możliwe, że spośród tylu osób, z którymi rozmawiałam ostatnio, nawet jedna nie wyrażała chęci sprawdzenia moich umiejętności w praktyce? Nawet świr od Gombrowicza ma mnie głęboko gdzieś. To wielce niesprawiedliwe.
Poskarżyłam się Dawidowi. Wzruszył tylko wirtualnie ramionami i nic. I ty, Brutusie…
Ja wam wszystkim jeszcze pokażę, na co mnie stać. Nie dam się tak łatwo. Jeszcze zatęsknicie i będziecie mnie prosić, żebym zechciała dla was pracować. Nie ma mowy!
***
Rzucam palenie. I picie. I Dawida, jeśli nie zadzwoni, też rzucę. Zaczynam całkiem nowe życie. Wcale nie od jutra, tylko właśnie od dziś. Najlepiej od teraz.
Obraziłam się i już. Wyjeżdżam do Moniki. Na rok albo na dwa. Albo najlepiej na zawsze. Dawid wprawdzie przyjeżdża za trzy miesiące, więc będę musieć wrócić, ale potem znów wyjadę. Będę myła gary ramię w ramię z moją siostrą i mam zamiar być obrzydliwie szczęśliwa z tego powodu. Zostanę mistrzynią mycia garów, istną królową zmywaków! Może rzeczywiście nie jest to szczyt moich marzeń, ale tak właśnie postanowiłam. A was wszystkich mam gdzieś. Nie chcecie mnie, to nie, bez łaski.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Piątek trzynastego. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych: