Klara, Róża i Amelka. Panny Terechowiczówny. Przed wojną jeździły z rodzicami do wód, mieszkały w wytwornym pensjonacie, a matka pilnowała, by parasolkami chroniły delikatną cerę przed słońcem. Rok 1914 wywrócił życie sióstr, podobnie jak milionów ludzi w Europie, do góry nogami. Ojciec poszedł na front, a majątek bez jego opieki szybko zaczął podupadać.
Lata mijają. Matka na przemian rozpacza i modli się, Róża wciąż jest trzpiotką, a Klara, mimo protestów starej gosposi Ludwiżanki, urabia sobie ręce po łokcie. Amelka wbrew woli zszokowanej rodziny postanawia podjąć pracę w szpitalu wojskowym w Warszawie. Jednak to zaledwie grom przed prawdziwą burzą. Po kilku miesiącach zawiadamia bowiem rodzinę, że wraca do rodzinnego majątku z... mężem. Żołnierzem, którego poznała w szpitalu.
Kim jest mąż Amelki? Jak jego obecność w dworze wpłynie na życie Klary, Róży i ich matki? Czy Amelka może być pewna uczuć męża?
Ałbena Grabowska, autorka bestsellerowego cyklu opowiadającego o rodzinie Winnych, powraca z nową powieścią, której bohaterki można pokochać całym sercem. Do lektury książki Rzeki płyną, jak chcą zaprasza Dom Wydawniczy REBIS. W poprzednich tygodniach mogliście przeczytać pierwszy i drugi fragment książki Rzeki płyną, jak chcą, tymczasem już teraz zachęcamy do lektury 2 rozdziału książki:
Kiedy otworzyła oczy, przez chwilę myślała, że wydarzenia dnia poprzedniego były tylko snem. Zaraz zejdziena dół i zastanie trajkoczącą Różę, radosną Amelię i spokojną matkę. Zasiądą do śniadania i będą narzekały na pogodę albo ją chwaliły i rozdzielały sobie zadania.
Minionej nocy z wypiekami na twarzy nasłuchiwała tego, co mogłoby się dziać za ścianą. Wstydziła się przed sobą, ale nie mogła się powstrzymać. Sama zaproponowała, aby oddać państwu młodym salonik z biblioteką przerobioną na sypialnię. Salonik kiedyś służył matce do popołudniowych herbatek, siostrom do przeglądania książek, a ojcu do przyjmowania partnerów w interesach. Odkąd ojciec wyjechał, salonik nie był używany, a książki przeniesiono do sypialni Róży i matki.
Klara lubiła czytać, ale od dawna nie miała czasu na książki. Poza tym była rozczarowana kontrastem między swoim życiem a tym, które przeżywały ich bohaterki. Pomysł, aby przenieść łóżko Amelii i uwić młodym gniazdko, nawet tymczasowe, był bardzo dobry. Tyle że wspólna ściana nagle przestała oddzielać ją od pustki, a stała się granicą między jej nudną, samotną egzystencją a światem siostry i szwagra, do którego mimo wszystko nie miała wstępu.
Wczoraj nie padło wiele pytań. Właściwie jasne stało się tylko jedno. Amelia i jej mąż Jan zostaną w Niebielowie. Nic ponadto się nie wyjaśniło. Nie poznały żadnego szczegółu na temat początku znajomości Amelii i Jana, wielkiej miłości ani odpowiedzi na nurtujące je pytanie – dlaczego Amelia wyszła za mąż w tak młodym wieku?
Przez chwilę myślała, że tylko ona nic nie wie. Być może Amelia zwierzyła się Róży bądź matce, chociaż z matką nie była tak blisko. Jeszcze wieczorem jednak Róża, która wpadła do jej pokoju w koszuli nocnej i czepku na głowie, jednym prostym pytaniem przekonała ją, że Amelia nie powiedziała nic nikomu.
– Dowiedziałaś się czegoś?
Klara, która właśnie zasypiała zmęczona natłokiem własnych pytań i wątpliwości, przebudziła się.
– Cicho. – Wskazała na ścianę.
– Coś wiesz? – wyszeptała Róża.
– A co mam niby wiedzieć?
Róża otworzyła swoje wielkie oczy najszerzej, jak tylko umiała.
– Jesteś najstarsza. Amelka tobie by się zwierzyła.
– Nie zwierzyła mi się – odparła Klara zgodnie z prawdą. – Nie rozmawiałam z nią. Po obiedzie Amelka zabrała go na spacer po majątku. Na kolacji przecież byłaś, a potem…
Znów pokazała na ścianę. Róża podeszła tam i przyłożyła ucho.
– Przestań! – wysyczała Klara. – Jeszcze coś usłyszysz.
– A ty byś nie chciała?
Klara nie była pewna. Z jednej strony chciała, z drugiej nie.
– Nie wiem – odparła.
– Myślisz, że zamieszkają w domku dla gości?
– On tak powiedział. Że zaraz z rana pójdzie i zobaczy domek. A potem go wyremontuje.
– Tak powiedział – przytaknęła Róża. – Że wyremontuje domek.
Chwilę siedziały w milczeniu.
– Idź, Różo – poprosiła Klara. – Rano wstaję do kur.
– Kury macać to by mogła Józka – rzuciła Róża ze złością.
– Józka oporządza krowy, a Jaśka pomaga przy śniadaniu i sprzątaniu. Ludwiżanka zarządza całością. Mnie pozostają kury.
– Nie wypada, żeby panienka…
Klara westchnęła.
– Jest wojna, już nie wiem, co wypada, a czego nie. Idź, Różo, proszę.
Róża poszła, ale przybiegła zaraz z rana, gdy tylko Klara otworzyła oczy.
– Słyszałaś coś? – spytała.
– Ciebie nie można dobudzić na śniadanie, a teraz zerwałaś się o świcie… – mruknęła Klara, wstając i ścieląc łóżko.
– Słyszałaś coś? – wyszeptała ponownie Róża i przytknęła ucho do ściany.
– Nie – odpowiedziała też szeptem Klara i złapała ją za ramię. – Odejdź.
– Akurat. – Róża była rozczarowana. – Na pewno słysza-
łaś, tylko nie chcesz powiedzieć.
Klara się zaczerwieniła. Słyszała głosy Amelii i Jana, wydawało jej się, że rozmawiają o czymś spokojnie, ale nie zrozumiała ani słowa. Pod tym względem solidne mury dworu nie były sprzymierzeńcami podsłuchujących.
– Różo, to nie wypada.
– Nie wypada to wyjeżdżać samej i wracać z mężem – stwierdziła siostra.
Trudno było się z nią nie zgodzić. Klarę najbardziej zdumiewało milczenie wokół tych dwóch spraw. Krótkie żale matki i krzyki: „Nigdzie nie pojedziesz” przecież nic nie znaczyły. Podobnie wczoraj. Amelia i jej mąż. Królewskie przyjęcie. Wyrazy szacunku dla małżonka i podziwu dla oblubienicy. Żadnych pytań. Coś zupełnie niezrozumiałego. Czyż tak samo nie było z ojcem?
– Chciałam spytać, jak się poznali, ale kopnęłaś mnie pod stołem – powiedziała Róża z wyrzutem.
– Nie przypominam sobie – zaprotestowała Klara. – Może mama cię kopnęła. Poza tym wiadomo, jak się poznali. W szpitalu.
– I tobie to wystarczy? – Róża wzięła się pod boki. – W szpitalu było mnóstwo żołnierzy i wiele pielęgniarek. Dlaczego akurat oni się poznali? Kiedy zaczęli się spotykać? Skąd wiedzieli, że łączy ich coś wyjątkowego? Dlaczego wzięli ślub? Ile czasu upłynęło od chwili, kiedy się poznali, do czasu, kiedy…
– Przestań – poprosiła Klara. – Po prostu przestań i daj mi się ubrać.
Na te same pytania próbowała sobie odpowiedzieć przy kurach. Była dziś wyjątkowo rozkojarzona i nie potrafiła znaleźć wszystkich jaj. A może to kury były sprytne i je pochowały?
Wreszcie dała za wygraną i nie znalazłszy dwóch z dziesięciu jaj, które wczoraj wymacała, wzięła resztę i zaniosła do kuchni.
– Nie mogłam znaleźć dwóch – wyznała.
– Może tylko ci się uroiło, że je wymacałaś, Klarciu – pocieszyła ją Ludwiżanka.
– Może kury same zjadły – podsunęła Józka.
– Byłyby skorupki – nie zgodziła się z nią Klara. – Osiem wystarczy. Mama nie je jajek. Nie służą jej. Będzie po dwa dla każdego.
– Pan już jadł, a teraz poszedł do wsi – wyrwało się Józce.
– Tak?… – zdumiała się Klara. – Skąd wiesz, że do wsi poszedł?
Józka zrobiła zadowoloną minę.
– Pytałam. Moja babcia mawiała: pytaj dziecko, a wskażą ci drogę do Ameryki.
Jaśka zachichotała, spoglądając na siostrę.
– Akurat – rzuciła. – Babcia tak nie mówiła.
– Jak to „pytałaś”? – naciskała Klara.
– Bo pan najpierw do kuchni zaszedł. Ledwo wstałam i tu przyszłam. I on zaraz też był.
– W kuchni? Pan? – spytała Ludwiżanka, którą najwyraźniej ominęła ta dziwna sytuacja. – A czego sobie życzył?
– Kawałka chleba jakiego, bo się do wsi wybierał i nie chciał na głodnego – relacjonowała dumna Józka.
– Dałaś mu? – spytała Jasia nagle zazdrosna.
– Dałam. I mleka zsiadłego trochę. Pytałam, czy jajko chce, ale nie chciał. Śpieszno mu było do wsi.
– Mówił dlaczego? – zainteresowała się Klara.
Po co od razu z rana do wsi iść? Może czego potrzebował do remontu domku?
– Pytał, czy we wsi jest kowal. – Józka postawiła na kuchni gar ze świeżo wydojonym mlekiem.
– Po co mu kowal? – zastanowiła się Ludwiżanka. – Konia przecie nie ma.
– Wróci, to się dowiemy – stwierdziła Klara. – Amelka wstała?
– Niech pośpi, gołąbeczka – rozczuliła się Ludwiżanka.
Kiedyś Ludwiżanka nie kryła, że Amelia nie jest jej ulubienicą. „Mogłaby chociaż roboty nie dodawać, skoro sama nic nie robi”, mawiała, kiedy sądziła, że nikt jej nie słyszy. Potem, kiedy Amelia na wojnę się wybierała, Ludwiżanka gwizdnęła i powiedziała: „Albo ona taka mądra, albo taka głupia, nie wiem, co lepsze”. Wszystko się zmieniło, kiedy przyprowadziła mężczyznę do domu pełnego kobiet. Dla Ludwiżanki stała się nagle „gołąbeczką”. Gołąbeczka, myślałby kto. Klara wzdrygnęła się. Gołąbeczki są śliczne, niewinne i fruwają sobie w poszukiwaniu okruszków chleba. Amelia była przeciwieństwem niewinności, skoro miała męża. Ludwiżanka nie raczyła tego zauważyć, może Klara powinna jej to uświadomić? Sama czuła się jak mały, szary wróbel, który musi wykłócać się o swoje, a zje tylko wtedy, gdy wykradnie innym wróblom. Tylko patrzeć, jak zaczną ją właśnie tak traktować we dworze.
– Sama Ludwiżanka mówiła, że Amelka za dużo śpi i nic nie robi – przypomniała. – A teraz nagle nie przeszkadza, kiedy śpi?
Ludwiżanka zamyśliła się. Klarze już się wydawało, że wygrała, kiedy Józka zabrała głos. Tyle że nie w jej obronie, a żeby przypomnieć, gdzie obecnie będzie Klary miejsce.
– Teraz tu oprócz panienki tylko panienka Róża – rzuciła, a Klarze zrobiło się bardzo przykro.
Ani Amelia, ani Róża nie pomagały w domu, jedyna Klara z nimi w kuchni siedziała, przetwory robiła i gary dźwigała. Ludwiżanka i dziewczynki zawsze jej były wdzięczne. A tu się okazuje, że to nie wystarczy, żeby mieć ich szacunek.
– A mama zarządziła, kiedy teraz śniadanie będzie? – spytała ugodowo.
– Nic nie mówiła i ja nie wiem, czy podać, skoro pani młoda śpi, a pani starsza nie wydaje dyspozycji. Trzeba by chyba pana pytać.
W Klarze aż się zagotowało.
– No nie wiem – powiedziała ostro – czy to rzeczywiście odtąd pana będziemy karmić, hołubić i o wszystko pytać.
– Nie gniewaj się, Klarcia, dziecko, tylko idź spytaj Amelkę, czy podawać. Albo matkę, jak wolisz. – Ludwiżanka uśmiechnęła się do niej.
– Albo niech panienka Klara za mąż wyjdzie i sama zarządzi – rzuciła Józka ze śmiechem.
Nie podobało jej się to, ale postanowiła milczeć. Józka była za głupia, żeby myśleć tak jak wykształcona osoba. Józka była za głupia, żeby wiedzieć, że Amelia jako średnia siostra powinna poczekać, aż Klara sobie męża znajdzie. Józka była za głupia, żeby wiedzieć, że Jan tu zamieszka. Józka była za głupia, żeby wiedzieć, że wszystko się zmieni, ale jeszcze nikt nie ma pojęcia, czy na lepsze, czy gorsze.
– Przyjdzie czas, że i my mężów znajdziemy – stwierdziła, machając ręką obojętnie, jakby to było tyle co nic. Męża znaleźć, z domu się wynieść, innymi służącymi zarządzać.
– Ja to uważam, że panienka pierwsza powinna za mąż pójść – ciągnęła Józka. – I że dała się wycyckać siostrze.
A ja uważam, że ktoś ciebie powinien rzemieniem rozumu nauczyć, pomyślała Klara. Postała chwilę, żeby złość w niej wezbrała. Ludwiżanka zastygła, bo dla wszystkich zebranych stało się jasne, że Józka przesadziła. Na takie uwagi to nawet Ludwiżanka sobie nie pozwalała. Pokaż, gdzie jej miejsce, szepnął diabeł w głowie Klary, inaczej nigdy już nie będzie cię szanowała. Podeszła do Józki, która stała przy kuchni, przestraszona nieco, ale wciąż hardo patrząca. Zanim jednak zdążyła cokolwiek zrobić, w jednej chwili Jaśka znalazła się przy siostrze i wymierzyła jej siarczysty policzek.
– Przeproś – zażądała krótko.
– Bo oberwiesz tak, że tydzień nie usiądziesz – dodała Ludwiżanka.
Józce nie trzeba było dwa razy powtarzać. Natychmiast padła na kolana przed Klarą, złapała jej rękę i pocałowała kilka razy.
– Przepraszam pokornie panienkę. Niech mi panienka wybaczy.
Klara przypomniała sobie, jak w dzieciństwie karano ją i siostry za nieposłuszeństwo. Pozbawiano je deseru, kazano wcześniej się położyć, czasem klęczeć na grochu. Nigdy nie bito ani jej, ani sióstr, ale zawsze bardzo przeżywała te kary, bo ich odbycie nie oznaczało, że to, za co je wymierzano, nagle zniknęło. Teraz także nie umiałaby wymazać z pamięci słów, które z takim lekceważeniem rzuciła jej w twarz młoda służąca, i wiedziała, że będą do niej wracały.
– Wstań. – Wyrwała rękę.
Po minie Ludwiżanki widziała, że Józka mimo przeprosin może się spodziewać rzemienia. Byle się nie rozpłakać i nie dać po sobie poznać, jak bardzo się czuję upokorzona, pomyślała Klara.
– Klaruniu… – zaczęła Ludwiżanka, ale zaraz się poprawiła: – Panienko Klaro…
– Idę spytać matki o śniadanie – przerwała jej Klara z krzywym uśmiechem.
Spodziewała się, że zastanie rodzicielkę jeszcze w pieleszach, w końcu było bardzo wcześnie, ale mama, już ubrana i starannie uczesana, właśnie schodziła do pokoju stołowego.
– Klarunia. – Na jej widok klasnęła w ręce. – Tak się zastanawiałam, kiedy teraz śniadanie będziemy jadali.
– W kuchni też się nad tym zastanawiają. I przyszłam mamę o to spytać.
– Pytałaś Amelki?
– Amelka ma teraz decydować o tym, jak będziemy żyły? – zapytała ze złością. Ponownie łzy napłynęły jej do oczu.
– Chciałam tylko być uprzejma – odparła matka, uśmiechając się. – Wobec nowego członka naszej rodziny.
– Uprzejma? – Klara nie wytrzymała. – Nie wiemy, co z ojcem, jesteśmy biedne jak myszy kościelne, trwa wojna, siostra przyjeżdża z jakimś mężczyzną i oświadcza, że to jej mąż. Wszyscy wokół nich tańczą, a ty chcesz być jeszcze uprzejma?
Matka poprawiła włosy. Nie wyglądała na obrażoną ani zdumioną wybuchem córki.
– Właśnie dlatego, że nie wiem, czy ojciec wróci, cieszę się, że w domu będzie gospodarz.
Który zawitał do nas ledwie wczoraj, pomyślała Klara. Czy naprawdę wystarczy być miłym i przystojnym, żeby zjednać sobie natychmiast dwie siostry (jedną z nich poślubić) i przekabacić ich matkę?
– Mamo, ale my o nim nic nie wiemy – rzuciła oburzona. – Mamy tylko jego słowo. A jeśli to jaki morderca albo dezerter?
Rozmawiały w stołowym, szeptem, przecież nie chciały, żeby Amelia je usłyszała. I chyba rzeczywiście nie słyszała, kiedy weszła tak nagle do pokoju, świeżutka niczym bułeczka,
i uśmiechnęła się promiennie.
– Dzień dobry, moje kochane. – Podeszła do matki, potem do Klary i pocałowała je obie.
Klara wzrokiem dała znak matce, żeby nie mówiła Amelii o tych wszystkich sprawach, które przed chwilą poruszyła.
– O której śniadanie? – spytała Amelia. – Głodna jestem jak wilk.
– Myślałam, żeby jak dawniej jeść o ósmej – powiedziała po chwili ciszy Klara, zerkając na matkę.
– Świetnie, niepotrzebnie pytałam. – Amelia roześmiała się i zaczęła tańczyć po pokoju.
– Amelciu, dokąd poszedł twój mąż? – spytała matka.
Amelia zatrzymała się i poprawiła sobie loczek.
– Miał pójść obejrzeć domek. Zaraz chciał się zabrać do pracy.
– Poszedł do wsi – powiedziała Klara. – Kowala szukał. Nie wiesz po co?
Amelia pokręciła głową.
– Wróci, to sam powie. Pewnie już jadł.
– Jadł – potwierdziła Klara. – Józka mu w kuchni podała. – Na wspomnienie dziewczyny przełknęła z goryczą ślinę.
– Idź powiedz im, Klaruniu, żeby podawały – poprosiła matka.
– Niech Amelka idzie – zaprotestowała Klara.
– Ty zawsze chodzisz do kuchni – przypomniała Amelia.
– Przestanę – powiedziała Klara ze złością. – Bo teraz ty masz zarządzać, kiedy podadzą śniadanie.
Amelia zastygła w niemym zdumieniu.
– A dlaczegóż to?
– Bo masz męża – wyjaśniła jej Klara. – Nie ma ojca, więc służba oczekuje, że ty będziesz tu panią. A twój mąż panem.
– Mamo, co ona mówi? – Amelia uśmiechnęła się krzywo.
Matka zrozumiała. Co więcej, postanowiła przyjąć do wiadomości stanowisko służby i sprawić, żeby wspólne życie dwóch rodzin nie zaczęło się od konfliktu „kto rządzi”.
– Usiądźcie, a ja pójdę do kuchni – powiedziała spokojnie. – Ustalę to raz na zawsze.
Milczały, kiedy matka poszła. Amelia zastanawiała się nad czymś, skubiąc palcami guzik przy rękawie. Klara siedziała sztywno i patrzyła przed siebie. Matka długo nie wracała. W końcu milczenie stało się nieznośne.
– A zatem nie wiesz, po co twojemu mężowi kowal? – spytała Klara, żeby przerwać ciszę.
– Nie mam pojęcia. – Amelia znów wzruszyła ramionami i powtórzyła: – Wróci, to powie.
– Powie, po co mu był kowal, czy też jak teraz będzie w domu? – W pytaniu Klary wybrzmiała złośliwość.
Amelia położyła ręce na stole. Dopiero teraz Klara zauważyła, że dłonie jej siostry, zwykle tak wypielęgnowane, są suche, skóra się łuszczy, a paznokcie kruszą. Jej własne ręce, regularnie nacierane gliceryną, mimo pracy w obejściu wyglądały o niebo lepiej.
– Czemu masz takie zniszczone dłonie? – spytała ze współczuciem, zapominając na chwilę o niechęci do Amelii.
– Są takie od karbolu – wyjaśniła siostra. – Wszystko tym myłyśmy, narzędzia chirurgiczne, podłogi, rany…
– Myłaś podłogi?
– Tak. I wynosiłam takie brudy, o które byś mnie nie posądzała.
Matka wróciła do nich, a za nią do pokoju wkroczyły Ludwiżanka z tacą, Józka i Róża. Józka blada, zerkająca na Klarę ukradkiem, Róża jak zwykle promienna i zadowolona z życia. Ludwiżanka zaczęła nakrywać do stołu.
– W szpitalu nie było takich frykasów – stwierdziła Amelia, biorąc do ręki jajko. – Czasem jadłam tylko suchy chleb, popijając kawą. Nawet margaryny brakło, o maśle nie wspominając.
– Musisz nam opowiedzieć o szpitalu – odezwała się Róża. – Nic nie mówisz, a my umieramy z ciekawości.
– Pisałam do was. – Amelia spojrzała na Klarę.
– Pisałaś… – Róża zatrzepotała rzęsami. – Że pracujesz, pomagasz chorym i jest ciężko. Nic więcej.
– Przyjdzie czas, to wam o wszystkim opowiem. – Amelia uśmiechnęła się lekko i znów spojrzała na Klarę. – Wyobrażacie sobie, że to były jakieś szczególnie romantyczne przeżycia, a ja co dzień modliłam się o odrobinę snu.
– Jedz, kochanie. – Matka pogłaskała ją po ręku. – Moja dzielna dziewczynka.
Klara zacisnęła zęby.
* * * * *
Janek wrócił około południa. Do tego czasu Klara uprasowała pościel, zacerowała pończochy swoje i Róży, nie tykając przekornie Amelkowych, a Amelia zdążyła się pokłócić z Różą.
O co im poszło, Klara mogła się tylko domyślać. Była wtedy w swoim pokoju, zerkała jedynie przez zamknięte okno na siostry wymachujące rękami na podwórzu. Wreszcie, kiedy postanowiła zejść na dół i siostry pogodzić, one już skończyły wymianę argumentów i obie obrażone rozeszły się każda w swoją stronę.
– Co się stało? – spytała Róży.
– Oj, bo ona się taka nieznośna zrobiła – prychnęła Róża.
– Jeszcze przy śniadaniu rzucałaś się jej na szyję – przypomniała Klara.
– Bo jeszcze przy śniadaniu za nią tęskniłam.
– A teraz już ci przeszkadza?
Róża tupnęła.
– Z tobą też się mogę pokłócić.
– Dziękuję za ostrzeżenie, ale nie zamierzam się kłócić. Na pewno nie z tobą. – Klara podeszła do siostry i pogłaskała ją po policzku.
Róża przytuliła się do niej nieoczekiwanie.
– Bo mnie jest tak przykro – wyznała.
– Powiedz czemu – poprosiła Klara łagodnie.
– Bo ona taka wielka pani – chlipnęła siostra. – Taka żona. I do mnie mówi tak z góry. Nawet mama mi nie rozkazuje jak ona.
Klara wpatrzyła się w dal.
– To mamy wina – powiedziała.
– Jak to mamy? – oburzyła się Róża.
Klara nie zdążyła nic wyjaśnić siostrze, ponieważ na podwórze wszedł Jan, pogwizdując wesoło. Stanęła jak wryta, a potem zawstydziła się, jakby ją przyłapał na jakiejś niestosowności.
Co gorsza, Róża podskoczyła na jego widok i uciekła do domu, zostawiając ją samą z tym człowiekiem, co do którego jeszcze nie zdecydowała – polubić go czy nie.
– Józka, nasza służąca, mówiła, że pan do wsi poszedł – wydukała Klara, a potem pomyślała, że gdyby im płacić po rublu za każde wypowiedziane dziś „do wsi”, byłyby bogate.
– Janku, mów do mnie Janku – poprosił.
– Janku. – Ledwie jej to imię przeszło przez gardło.
Uśmiechnął się. Pewnie Amelka zakochała się w tym uśmiechu, w tych równych białych zębach i pełnych wargach, pomyślała Klara.
– Byłem we wsi – przyznał. – Kowala szukałem.
– Znalazłeś? – spytała.
Potwierdził skinieniem głowy.
– Po co tobie kowal? Do domku potrzebny? Do remontu?
– Nie do remontu. – Odpowiadał na jej pytania krótko, prosto i od razu, mimo to miała wrażenie, jakby się z nią droczył.
– To ja pójdę – powiedziała. – Wody muszę nabrać.
– Czekaj – zatrzymał ją. – Ja nabiorę. Zresztą właśnie po to we wsi byłem.
Poszedł z nią do studni, zakasał rękawy i szybko wyciągnął kilka wiader. Za każdym razem przenosił je do ustawionej w pobliżu balii i napełniał ją wodą. Wprawił tym Klarę w podziw. Ona sama po dwóch takich wycieczkach była zmęczona, ręce ją bolały i musiała odpocząć. Jan nie wydawał się ani trochę zmęczony.
– Żuraw się zepsuł – wyjaśniła ze wstydem. – Nie było komu naprawić.
Pokiwał tylko głową. Poczuła nagle przemożną chęć, aby wyjaśnić mu, że Niebielów był kiedyś miejscem nowoczesnym, z żurawiem na studni i pokojem kąpielowym. Chciała dodać, że niemal co dzień jedli mięso.
– Dziękuję – powiedziała zamiast tego wszystkiego. – Kiedyś nosiło się wodę z rzeki. To tata kazał zbudować tę studnię.
– Będzie lżej – stwierdził, znów się uśmiechając.
– To po co do kowala chodziłeś? – spytała.
– Zobaczysz. – Rzucił jej kolejny uśmiech i poszedł do domu.
Pewnie idzie sprawdzić, co tam u Amelki słychać, pomyślała zła, że ją niczym dziecko traktuje i nie odpowie na pytanie, a szykuje jakieś niespodzianki. Będzie lżej, dumała. Co mógł mieć na myśli? Że teraz on tu mieszka i zawsze będzie wodę wyciągał? A może po prostu żuraw naprawi, i tyle?
Przed wieczorem zajechał do nich Antek, syn kowala, i wyładował z wozu jakąś skomplikowaną konstrukcję. Jan wyszedł do niego, obejrzał to, co chłopak przywiózł, i chyba mu się podobało, bo nie tylko zapłacił, ale jeszcze poklepał go po plecach.
– We dwóch zaraz założymy – usłyszała głos Antka, a Jan najwyraźniej się z nim zgodził.
Nie wytrzymała i wyszła zobaczyć, co też takiego „zakładają” i gdzie.
– Panna Klara to co dzień ładniejsza – rzucił na jej widok Antek i się ukłonił.
Cóż robi z ludźmi wojna, pomyślała. Chłopak od kowala prawi jej komplementy, rodzona siostra do domu męża przyprowadza, a ten się rządzi i jakieś urządzenia zamawia.
– Dziękuję. Antek co dzień starszy – powiedziała, a chłopak, który nie dostrzegł ironii, roześmiał się.
– Przyszłaś zobaczyć, co wymyśliłem, nieprawdaż? – spytał Janek. – Mam nadzieję, że będziecie zadowolone.
Pokiwała głową. Nie było sensu ukrywać zaciekawienia.
We dwóch dźwignęli to coś, ledwo, ledwo, naprężając mięśnie. Potem mocowali tę konstrukcję na studni, aż cembrowina dudniła.
– Co to jest, mój drogi? – dosłyszała głos Amelii, która wreszcie postanowiła wychylić nos z domu i dołączyła do siostry. – Żuraw naprawiasz?
– Nie – odpowiedział Jan. – Gotowe.
Wpatrywały się w tę konstrukcję z wielkim podziwem. Wyglądało to bardzo prosto, a przy tym budziło szacunek.
– Ale co to jest? – spytała Klara.
– Sam to wymyśliłeś, skarbie? – zaciekawiła się Amelia.
– Skąd. – Jan posłał żonie uśmiech. – To kołowrót. Konstrukcja znana już w średniowieczu albo wcześniej.
– Albo wcześniej – powtórzył Antek, słusznie czując się pominięty.
Jan przy pomocy Antka zademonstrował działanie owego średniowiecznego urządzenia, modyfikowanego Anno Domini 1917.
– Kręcąc korbą, łatwo można wyciągać wiadra z wodą – powiedział, wskazując na masywną rączkę i gruby łańcuch.
– Same będziecie mogły to robić – dodał Antek.
– Do tej pory robiły to same, ale teraz nie muszą – zaznaczył Jan.
– Nie lepiej było żuraw naprawić? – spytała Amelia.
– Nie widziałem sensu w naprawianiu żurawia. Tak jest łatwiej.
– Ma być tobie łatwiej? – dociekała Klara.
– Wszystkim – wyjaśnił spokojnie Jan. – Jestem tu, żeby wszystkim było łatwiej.
– Oby to były prorocze słowa – odezwała się matka, która właśnie do nich dołączyła. – Żeby nam wszystkim było łatwiej.
Klara stała pełna podziwu, martwiąc się jedynie, że kołowrót, podobnie jak żuraw, wkrótce się zepsuje i znów trzeba będzie wyciągać wiadro drągiem.
* * * * *
Nie umiałaby odpowiedzieć na pytanie, czy lubi Jana. Niepokoił ją. Czy można lubić kogoś, kto cię niepokoi? Pewnie można, tylko co to za lubienie. Nie potrafiłaby też powiedzieć, skąd się bierze ta obawa. Jan był u nich ledwie tydzień, nic złego w tym czasie się nie stało. Przeciwnie – założył kołowrót do studni, który przychodzili oglądać ludzie ze wsi, i wieść niosła, że u kowala takie same konstrukcje idą jak woda. Naprawił piec w kuchni, aż Ludwiżanka pogłaskała go po głowie, mamrocząc pod nosem „synku”, zbił kurom nowe grzędy w kurniku i naprawił pęknięte koryto w chlewiku, żeby świniakom żarcie nie wyciekało. Drwa narąbał tyle, że pół drewutni nim wypełnił. Naostrzył wszystkie kosy, sierpy i siekiery, aż zarządca był pod wrażeniem i pytał, co Jan będzie tą kosą kosił i sierpem ścinał. Jan tylko się uśmiechał i pracował dalej.
Co dzień oglądał domek i dumał z Amelią i matką, jak się do remontu zabrać i od czego zacząć. Pytał żonę, czego by sobie życzyła, jak rozplanować pokoje i czy zrobić podmurówkę porządniejszą czy nie. Klara też się przysłuchiwała tym dyskusjom, bo ją w kółko do oględzin zapraszano, ale odpowiadała tylko wtedy, kiedy ją pytano. Głównie „nie wiem”, „nie znam się na tym”, bo nie chciała wyjść na osobę, która nic nie rozumie, a mędrkuje cały czas.
– Klarciu, jak ty sądzisz? – Amelia próbowała ją skłonić do udziału w owym przedsięwzięciu. Może ktoś jej powtórzył słowa Róży, że rządzi się i wszystkich z góry traktuje tylko dlatego, że ma męża.
– Róbcie, jak chcecie, przecież wam ma być wygodnie – powiedziała w końcu i uciekła, żeby czyścić poidełka dla kur, bo zatkały się ziarnem i smród bił aż poza kurnik.
– Dokąd ty idziesz, siostrzyczko? – zdenerwowała się Amelia.
Wstydząc się przed Janem, wybąkała coś o poidełkach, kurach i konieczności wysprzątania i naniesienia nowej ściółki.
– Józka nie może tego zrobić? – Amelia skrzyżowała ręce na piersiach.
Klara prędzej by umarła, niż odezwała się do Józki.
– Józka ma co innego do roboty – rzuciła i dodała: – Mogłabyś pocerować prześcieradła i obrusy, bo dziura na dziurze, a ja nie daję rady ze wszystkim.
– Idź, kochanie, do tych prześcieradeł, a ja Klarze pomogę przy kurach – powiedział Jan z uśmiechem.
– Nie trzeba. – Klara przeraziła się, wyobraziwszy sobie, jak ręka w rękę sprząta ze szwagrem kurze gówna.
Dziwne, ale pomysł Janka spotkał się z aprobatą jego żony.
– Trzeba, trzeba – zgodziła się Amelia. – Słusznie. Ja idę cerować, Różę zagonię do kuchni, a wy idźcie do kurnika. Domek może poczekać. Jakoś do niego serca nie mamy.
– Racja, skarbie. Domek może poczekać. Rzeczywiście jakoś serca nie mamy.
– Może lepiej zburzyć i postawić go od nowa? – zastanowiła się Amelia.
– Teraz kurnik, potem domek – zdecydował Jan.
Po dwóch godzinach pracy wszystko było wyczyszczone, odetkane i naprawione. Klara musiała przyznać, że Janek jest nie tylko pracowity, ale zastanawia się nad wszystkim i planuje swoją pracę tak, żeby nie robić po próżnicy.
– No i gotowe. – Uśmiechnął się do niej.
– Dziękuję – powiedziała.
– Ja dziękuję i przepraszam cię, siostrzyczko.
– Za co? – Nie zrozumiała i oblała się rumieńcem, kiedy nazwał ją „siostrzyczką”.
– Za głupotę moją – odparł. – Grzędy naprawiłem, a powinienem był od podstaw zacząć, od klepiska i poideł.
– Kury nowe grzędy miały, to bardziej nabrudziły i poidełko przytkały.
– Boby trzeba nowy kurnik postawić.
– Nie trzeba. Teraz więcej tu miejsca – powiedziała, oceniając dzieło, po tym jak Janek widły wziął i wywiózł wszystko to, co ona z takim trudem dzień w dzień wymiatała.
– Można teraz nioski nasadzić – stwierdził.
– Po co?
– Bo jest miejsce na więcej kur.
To ją właśnie niepokoiło. Nie rządził się, a jednak uzyskiwał, co chciał. Nie pouczał jej, a jednak czuła się nieustannie oceniana.
– Czy potrzebujemy więcej kur? – Spojrzała na niego przekornie.
– Można jaja sprzedawać na targu. – Uśmiechnął się. – Częściej mięso jadać.
– No to dobrze. Każę Ludwiżance kury nasadzić. Ona umie to robić.
Zaczerwieniła się nieco, bo niby o ptakach mowa, ale jakby o rozrodzie, a to nie był temat dla panienki.
– Ja też umiem i mogę nasadzić.
Gdyby tak spytał: „Jak wyście żyły, zanim się pojawiłem?”, mogłaby tupnąć i wyrecytować formułkę, którą sobie przygotowała: „Żyłyśmy w błogiej nieświadomości, że gdzieś tam na froncie jest cudowny człowiek, który wszystko umie”. Janek jednak niczego takiego nie mówił.
– Nasadź, a ja popatrzę. Nauczę się czegoś. – Spojrzała hardo, ale on to przyjął dosłownie.
– Zrobimy tak. Ja cię nauczę kury nasadzać, a ty pozwolisz, żebym ci okna naprawił.
– Skąd wiesz, że wymagają naprawienia? – Zesztywniała. – Wchodziłeś do mojego pokoju?
– Ależ skąd. Słyszę, jak skrzypią, i framugi stukają – odpowiedział z prostotą. – I z dołu widzę, że fugi wymagają wymiany.
Kiwnęła głową. Wcale nie miała ochoty kur na jajach sadzać. Skrzypiące zawiasy także jej nie przeszkadzały.
– Jesteś tu ledwo ponad tydzień, a tyle rzeczy naprawiłeś – zauważyła. – Ale domku nie ruszyłeś.
Zastanawiał się chwilę.
– To prawda. Ale wiesz… – zmarszczył czoło – z tym domkiem to jest tak. Jak już się tym zajmę, to nic innego nie zrobię. Tymczasem my mamy dach nad głową, a dwór i obejście
wymagają mnóstwa pracy.
No dalej, powiedz, że mamy szczęście, że zostałeś ranny, zachęcała go w myślach, ale Janek znów się zadumał.
– I tak sobie myślę, że to nie wypada – kontynuował – żebym ja się do remontu domku brał, a coś się komuś na głowę zawaliło.
– Jakie to szczęście, że zostałeś ranny i trafiłeś do nas – powiedziała, starając się, żeby ironii w jej wypowiedzi było nie za dużo.
Popatrzył na nią uważnie.
– Tak sądzisz? Byłem naprawdę ciężko ranny. Cud, że wydobrzałem… Jaki cud? – chciała spytać. Nic po tobie nie widać. Ręce dwie, nogi dwie, siła jak u tura, wzrok sokoli, skoroś popękane fugi dojrzał.
– Chciałam powiedzieć, że mamy szczęście, że tu jesteś.
Nic nie odrzekł, tylko uśmiechnął się do niej.
– To kiedy mogę na te okna spojrzeć?
* * * * *
– Mamy szczęście, że on tu jest i że taki robotny – dosłyszała z kuchni.
Te słowa wypowiedziała Ludwiżanka, kiedy Janek komin odetkał i całą sadzę wywiózł, usmarowawszy się przy tym na zapustowego diabła.
– Palenisko teraz chodzi, że hej – dodała z zadowoleniem stara służąca. – Piękny cug!
– To ja pójdę wody panu lać do umycia – zadeklarowała Jasia.
– Patrzcie, jaka chętna – skarciła ją Józka. – Ja mogę iść, jakby co.
– Żonę ma od tego. – Ludwiżanka pogroziła im palcem.
– Żona mu grzanego nie zrobi i nie wyniesie – odparowała Jaśka.
– Faktycznie, grzanym lepiej tę sadzę z siebie zmyje – zgodziła się Ludwiżanka. – Przynieś wody, to zagrzejemy.
Jaśka natychmiast wybiegła, ale zaraz wróciła z nosem na kwintę.
– Już sobie poradził. Powiedział, że grzanego nie trzeba.
Piaskiem się szoruje.
– Piaskiem? – spytała Klara, która zdecydowała się wejść do kuchni. – Garnki szorujemy piaskiem.
– Piaskiem – przytaknęła Jaśka. – Tak powiedział. I jeszcze, żeby mu nie przeszkadzać i nie chodzić, bo nieubrany jest…
– Jak myśmy tu żyły, kiedy tego cudnego chłopca nie było? – Ludwiżanka wzniosła oczy ku niebu.
– Normalnie – odezwała się Klara, wzięła jabłko ze stołu, postawiła koszyk z jajami i wyszła, bo znów zrobiło jej się gorąco. Zamiast jednak krążyć po podwórzu albo znaleźć sobie pretekst, żeby iść za stodołę, stanęła przy okienku i podsłuchiwała.
– Sam Bóg go zesłał – powiedziała Józka i zwróciła się cicho do siostry: – Widziałaś?
Klarę także zelektryzowało Jaśki „nieubrany”, ale już omawianie tego, co kto widział i dostrzegł, uznała za przesadę. Na szczęście Ludwiżanka zareagowała w porę.
– Jak się dowiem, że która pana podglądała, to znów rzemień pójdzie w ruch – zagroziła.
– Nie, skąd, skąd! – broniła się Jasia. – Ja słyszałam, że pan za stodołą się myje, i krzyknęłam tylko, czy grzanego nie przynieść…
– Ja bym nigdy… co też Ludwiżanka. Pan jest jak… jak… – Józka szukała właściwego słowa, najwyraźniej przerażona wspomnieniem rzemienia – Józef cieśla.
– No nie wiem, czy on święty – mruknęła Ludwiżanka – ale jego pojawienie się to naprawdę cud. Szczęście ma ta nasza Amelka i my razem z nią.
– Tylko panna Klara coś go nie lubi – powiedziała Jasia, a Klara odskoczyła od okna jak oparzona.
Tak więc niepokój Klary nie zmalał, przeciwnie, rósł z każdym dniem, proporcjonalnie do tego, ile Janek robił w domu i w obejściu. Nie mogła złego słowa powiedzieć, nawet gdyby chciała. Był miły dla nich, grzeczny dla służby, nie wymagał, żeby koło niego skakano, przeciwnie, to on wstawał najwcześniej i kładł się najpóźniej. Kur przybywało, prosiaki dostały nowe koryto. W domu wszystkie meble na powrót były całe, na krzesłach można było usiąść bez obawy, że złamie się noga, stół się nie chybotał, półki w kredensie trzymały się mocno. Od dawna nieużywany pokój kąpielowy został oczyszczony i przygotowany do korzystania. Janek zbudował nawet coś na kształt odpływu, żeby wanny nie trzeba po kąpieli wynosić. Gdziekolwiek się pojawił, witały go zachwycone i pełne wdzięczności spojrzenia sióstr, matki oraz służby. Doszły ją słuchy, że we wsi go znają i bardzo lubią. W sobotę po robocie zaglądał do gospody, tam ponoć wypijał kufel piwa, pogadał z ludźmi i wracał do domu, do żony. W niedzielę chodzili całą rodziną do kościoła.
Wreszcie Klara znalazła powód, żeby zgłosić pretensje.
– On tyle robi, a Amelka całymi dniami przechadza się po domu i wiersze czyta – powiedziała pewnego popołudnia, kiedy cerowała pończochy.
Z podwórza dochodziły odgłosy stukania, Jan bowiem wziął się do naprawiania okien Klary, stwierdzając przy okazji, że wszystkie okna we dworze wymagają wymiany fug, naprawy zawiasów, a niektóre wymiany szyb.
– To prawda – przyznała jej rację Róża, do której skierowane były te słowa. – Czasem do stołu poda albo coś zaceruje.
Nic w kuchni ani na podwórzu nie zrobi. Róża zachowywała się identycznie jak Amelia, albo nawet gorzej, Klara jednak postanowiła mieć w najmłodszej siostrze sojuszniczkę. Kiepski był z niej kompan, ale chwilowo to musiało wystarczyć. Trzeba było tylko przymknąć oko na to, że Róża nie robi nic.
– Ja uważam, że Amelka powinna pomagać. Zaraz zacznie się czas sadzenia, tylko patrzeć, jak Jan nas do roboty zagoni – kontynuowała swoje wywody, dostrzegając jeszcze jedną dziurę w pończosze.
– Myślisz, że każe nam pole obrabiać? – przeraziła się Róża i spojrzała na swoje białe dłonie regularnie nacierane gliceryną i okrywane irchowymi rękawiczkami.
– Myślę, że tak. Pójdzie Józka, Jaśka i ja. A ja już nie mam siły.
Róża spuściła głowę.
– Ja wiem, czemu Amelka taka dostojna – wyznała.
– No, czemu? – zaciekawiła się Klara.
– Ona brzemienna.
Klara rzuciła na stół pończochę.
– Skąd wiesz? – spytała, łapiąc siostrę za ramię.
Róża syknęła z bólu i wyrwała rękę.
– To oczywiste – odparła z godnością. – Ona teraz jest żoną.
Klara nie wiedziała, co powiedzieć. Nie przyznała się przed Różą, przed nikim by się nie przyznała, ale wieczorami i nocami nasłuchiwała, co się dzieje w pokoju siostry i szwagra. Miała mgliste pojęcie na temat tego, co powinna usłyszeć. W miłosnych wierszach nie znalazła żadnych wskazówek, a te kilka razy, kiedy widziała spółkujące zwierzęta, nie przekonało jej, że tak samo odbywa się ten proces u ludzi. Zwierzę to zwierzę, człowiek to człowiek, tłumaczyła sobie. U ludzi musi dziać się coś wyjątkowego, coś jak śpiew ptaków i szum drzew istniejący tylko w ich głowach, myślała, przytykając ucho do ściany. Nic jednak nie słyszała. Ani głębszego oddechu, ani szelestu pościeli. Mało tego. Wieczorami i czasem nocą okna otwierali i ona, i nowożeńcy, a dalej nic nie było słychać. Raz tylko głos: „Janku, ja się boję robaków, zamknij okno”, i łagodne tłumaczenie szwagra, że robaki nie nalecą do pokoju, jeśli będzie ciemno, wystarczy świecę zdmuchnąć.
– Ale myślisz, że ona będzie miała dziecko, czy wiesz o tym? – dociekała Klara.
– To oczywiste – powtórzyła Róża. – Jest żoną.
– Czyli nie wiesz, a tylko przypuszczasz?
Róża uniosła z dumą głowę.
– Wiesz co? Spytam ją – stwierdziła Klara.
– Myślisz, że ci powie?
– Zobaczymy.
– Prędzej powie mnie – uznała chełpliwie Róża. – Zaceruję jej pończochy i dam kawałek ciasta.
– Sama sobie wczoraj zacerowała. – Klara była bezlitosna. – A ciasto zjadłaś wieczorem, kiedy myślałaś, że poszliśmy spać.
Róża naburmuszyła się.
– Ty naprawdę jesteś okropna…
– Przestanę ci cerować pończochy i nie będę prała i prasowała sukienek, skoro jestem taka okropna.
Róża, która nie przypuszczała, że ta rozmowa pozbawi ją dotychczasowych przywilejów, oznajmiła szybko:
– To ja upiorę koronki i przewietrzę całą pościel.
Klarę ucieszyła ta deklaracja. Nawet jeśli nie przekonała siostry, by stała po jej stronie, to przynajmniej odpadnie jej pranie koronek i wynoszenie ciężkiej pościeli.
– A sama ją spytasz o dziecko? – przymiliła się Róża.
Klara pokiwała głową.
* * * * *
Okazja do rozmowy nadarzyła się już następnego dnia. Janek był zajęty sprzątaniem spiżarki, bo wciąż wynajdywał sobie pracę we dworze i nie zaczynał remontu domku gościnnego.
Róża poszła z matką do wsi na targ w poszukiwaniu królików, bo Janek powiedział, że to najlepsze mięso, a króliki rozmnażają się szybciej niż kury. Ludwiżanka z dziewczynkami siedziała w kuchni i przygotowywała obiad. Klara chwilowo nie miała nic do roboty. Mogła sobie wprawdzie tę robotę znaleźć, kredens się prosił, żeby go wymyć od środka, piwnica czekała na uprzątnięcie, a w drewutni było kilka narzędzi, które wymagały zeskrobania rdzy. Pomyślała, że kredensem każe się zająć Róży, a co do piwnicy i drewutni, trzeba to zadanie dać Jankowi, jak już skończy ze spiżarką. Zapukała więc do apartamentów siostry.
– Mogę? – spytała.
Amelia ucieszyła się na jej widok, jakby nie mieszkały w jednym domu, tylko Klara odwiedziła ją po długim niewidzeniu.
– Chodź, chodź, kochana moja. – Amelia zerwała się z fotela.
Klara weszła do środka i wyciągnęła przed siebie talerz z ciasteczkami, które wzięła z zapasów kuchennych, z wielkiego słoja przywiezionego skądeś jeszcze przez ojca w szczęśliwych czasach. Wtedy słój był pełen cukierków i ciasteczek, karmelków, rurek z cukru i kandyzowanych owoców. Obecnie albo był pusty, albo leżało w nim kilka smętnych ciastek, czasem tak twardych, że trzeba było je w mleku moczyć, żeby zębów sobie nie połamać.
– Nie, nie, dziękuję. – Amelia pokręciła głową. – Nie lubię tych ciastek, przecież wiesz.
– Czy ty jesteś brzemienna? – spytała Klara wprost, bo cóż tu było owijać w bawełnę.
– Skąd. – Amelia była oburzona. – Co ci przyszło do głowy?
– Jesteś żoną. Żony po ślubie zachodzą w ciążę.
– Nie jestem w ciąży – odparła Amelia z wyrazem niechęci na twarzy.
– Dlaczego? – spytała Klara po chwili milczenia. – Dlaczego jesteś taka oburzona?
Amelia wstała i podeszła do okna.
– Wybacz, moja droga, ale to nie jest twoja sprawa.
– Otóż poniekąd moja – odważyła się powiedzieć Klara. – Odkąd wróciłaś, nic nie robisz w domu, i zastanawiałam się, czy nie jesteś brzemienna.
– Ja nic nie robię? – Amelia była wzburzona. – Ja nic nie robię?
– Aż trudno uwierzyć, że przez kilka miesięcy pielęgnowałaś rannych w szpitalu. Nie wiem, jak się tam pracuje, jakie są warunki na froncie, ale sądzę, że musiało być ci ciężko. Tym bardziej nie rozumiem, czemu po powrocie do domu siedzisz całymi dniami w pokoju i czytasz romanse.
– Pewnie dlatego, że w szpitalu było tak ciężko, teraz chcę odpocząć.
Klara wygładziła sukienkę. Przy okazji zauważyła, że w jednym miejscu haft się rozerwał, a w innym odpruła ozdobna wstążka. Musi poprosić Różę, żeby to naprawiła.
– Wszystkim nam jest ciężko – powiedziała. – Wciąż trwa wojna. Niedaleko stacjonują Ruscy. Dziw, że nie przychodzą do domu o Janka pytać.
– Czemu mieliby pytać? – prychnęła Amelia. – Co to ich obchodzi?
– Obchodzi, nie obchodzi… – Klara uważnie przyglądała się siostrze. – Ich wszystko obchodzi.
– Przez całą wojnę się tu nie pokazali, czemu teraz mieliby przyjść?
Klara była w sumie zadowolona, że zdołała zasiać jakiś niepokój w głowie siostry.
– Nie pokazali się, bo im Ludwiżanka bimbru dawała, a ja kurę od czasu do czasu. Nie wiedziałaś?
Amelia pokręciła głową. Chodziła teraz nerwowo po pokoju i spoglądała przez okno.
– A tak w ogóle mój mąż z Niemcami przecież walczył – przypomniała sobie nagle. – A ja w szpitalu i Ruskich, i Polaków opatrywałam.
– Mogą go do wojska wcielić na powrót.
– Ranny był. – Amelia prawie płakała.
– Ranny, ale wydobrzał – upierała się Klara. – Siły ma za dwóch. Aż trudno uwierzyć, że ranny był.
Sądziła, że Amelia zacznie ją przekonywać albo powie więcej o ranach Janka. Przypomniała sobie jego słowa: „Cud, że wydobrzałem”. Amelia westchnęła.
– Ja wiem, że ty to wszystko mówisz, bo służby mamy mało i sama musisz pomagać.
Klara zastanawiała się, co na to odpowiedzieć siostrze.
– Nie wiem, co miałabym robić. – Amelia rozłożyła ręce. – W polu pracować nie będę, do rąbania drewna się nie nadaję, a w kuchni ma kto robić.
– Mogłabyś pomóc przy tych królikach, co to je mama i Róża przyniosą – zaproponowała Klara.
Amelia pokręciła głową.
– Od pierwszego zaczynam pracę. Będę się opiekować dziećmi ze szkoły w miasteczku – powiedziała niespodziewanie.
Klara aż zaniemówiła. W jednej chwili pranie pościeli i pomoc w kuchni wydały jej się zajęciem kompletnie nic niewartym wobec pracy zarobkowej siostry.
– Czemu nie mówiłaś?
– Mówię ci teraz. Janek wie.
– Przecież skończyłaś tylko pensję.
– Jest wojna, nie ma się kto dziećmi zająć. A po wakacjach będę uczyć. To wiejska szkoła. Trzy klasy. Uznano, że pensja wystarczy.
– Znasz tak dobrze rosyjski?
– Na tyle, ile trzeba, tak. Zresztą rachunków, religii i przyrody mogę uczyć po polsku.
Klara podeszła do okna. Za stodołą słychać było rąbanie drewna. Janek znów pracował. Wyraźnie skończył porządkować spiżarnię. Klara spojrzała na siostrę w jasnym świetle poranka. Amelia była nieco szczuplejsza, bledsza i bardziej dostojna. Klara nie umiała powiedzieć, co się w siostrze zmieniło.
Niewątpliwie jednak ta zmiana była uchwytna. Róża łączyła ją z ciążą, Klara raczej z niezależnością siostry.
– Jakaś inna jesteś, Amelko – powiedziała.
– Bo mam męża? – spytała siostra prowokująco.
Klara wzruszyła ramionami.
– Nie dlatego. Twój mąż bardziej bliski nam niż ty. Odkąd wróciłaś, prawie słowa z tobą nie zamieniłam. Chowasz się po kątach…
– Bo nie tak miało być. – Amelia nagle się rozpłakała.
Nie powiedziała ani słowa więcej. Na próżno Klara tuliła ją do serca, zaglądała jej w oczy i gładziła po plecach. Amelia zaciskała wargi i załamywała ręce, więc w końcu dała spokój.
Wieczorem znów nasłuchiwała, ale poza szeptami dochodzącymi zza ściany, które wydawały się jej gwałtowne, gniewne wręcz, nic nie dosłyszała.
Rano jakby nigdy nic Amelia zeszła na śniadanie, może jeszcze odrobinę bledsza, ale za to bardziej rozmowna. Janka znów nie było. Tym razem robił klatki dla dwóch par królików, które poprzedniego dnia przyniosły w koszykach matka i Róża.
– Dziękuję, mamo. Już dość zjadłam, proszę, żeby mnie niczym gęś nie tuczyć – oznajmiła Amelia.
– Ależ kochanie – oburzyła się matka. – Mamy na względzie jedynie twoje dobro.
– Wiem, mamo, wiem – powiedziała z uśmiechem Amelia. – Klara mówiła mi wczoraj, że uważacie, że będę miała dziecko.
Matka i Róża spuściły gwałtownie wzrok. Klara też nie wiedziała, gdzie oczy podziać.
– Otóż nie, nie jestem przy nadziei.
Książkę Rzeki płyną, jak chcą kupić można w popularnych księgarniach internetowych: