W życiu czterdziestoletniego Piotra są trzy wartości najcenniejsze i niezbywalne: głęboka wiara w Boga, miłość do partnerki oraz wieloletnia i szczera przyjaźń z Mateuszem – zadeklarowanym ateistą. Jak co roku, Piotr i Mateusz w towarzystwie dwóch kumpli wybierają się na męską wyprawę. Coś jednak kładzie się cieniem na ich wyjeździe. Piotr dusi w sobie wściekłość, bo właśnie się dowiedział, że jego ukochaną i przyjaciela połączył sekretny romans. Miejsce tegorocznej wycieczki jest niezwykłe i tajemnicze. To słynne łotewskie Jezioro Czarcie, zwane też Okiem Diabła, gdzie podobno wszystko może się zdarzyć. I faktycznie się wydarza...
Zapraszamy do przeczytania książki Pętla W. & W. Gregory'ego. Dziś na naszych łamach przeczytacie jej premierowy fragment:
Siedzę na czwartym schodku, jakbym spoczywał na wielkiej platformie w niebie i patrzył z góry na swój los, a nie na poziom korytarza, przy którym mieści się moje mieszkanie. Pocieram podeszwą o drobiny naniesionego piasku i mam wrażenie, że słyszę górujący nad ciszą odgłos zgrzytania zębów. Nie mam się do kogo odezwać. Nie ma przy mnie przyjaciół, kobiety, córka olewa każdą próbę kontaktu. Po tylu latach znowu jestem sam. Jak za dzieciaka. Od przedszkola, potem całą podstawówkę, aż do początku pierwszej klasy liceum zawsze byłem sam. Moi rodzice się kłócili i miałem nie słuchać, w jaki sposób się traktują, więc byłem zamykany. Będąc małym chłopcem, czułem się winny, że za karę trafiłem do aresztu. Z czasem się przyzwyczaiłem, a potem to polubiłem. Lubiłem się bawić w zamykanie, mój pokój stawał się oazą, miejscem zabaw ze sobą samym. Samotne dziecko często mówi do siebie, więc ja też tak robiłem. Wolałem swoje towarzystwo niż kolegów, którzy mnie krzywdzili. Nie byłem odporny na ich złośliwości. Dziś wiem, że dzieci z zasady oceniają, nie tolerują inności, a ja po prostu nie chciałem być taki jak one. Bardzo mnie to bolało, uciekałem przed ich krytyką, chowałem się w naszym domu. W nim czułem się najbezpieczniej, mimo że rodzice nie dbali o atmosferę, porządek i spokój. Pomiędzy awanturami ojciec tylko wynosił śmieci, a mama gotowała i zmywała naczynia, zazwyczaj dopiero tuż przed ich ponownym wykorzystaniem. Reszta naszego świata obrastała kurzem, a nieprane tygodniami ubrania zawieszone jakby w próżni, zeskładowane na oparciach krzeseł, aż do kolejnego użycia pokrywał szary mech. Potem się dowiedziałem, że bałagan w domu to pierwszy objaw rozpadu małżeńskiego. Kiedy miałem dziesięć lat, rodzice się rozwiedli, sąd uznał, że powinienem zostać z mamą. Nie mieliśmy jednak się gdzie podziać, więc nie wyprowadziliśmy się od ojca. Nie chciał sprzedać mieszkania, bo to była spuścizna po jego rodzicach. Mama się upierała, że otrzymali je razem, kiedy byli w związku małżeńskim, więc jej należy się połowa. Nie mieli oszczędności, nie było z czego kupić choćby kawalerki. Można by wynająć, ale mama nie zamierzała włóczyć się po obcych domach, skoro jest właścicielką połowy mieszkania. Mieliśmy impas. Matka mojej mamy, czyli babka Józefa, nie babcia Józia, przebywała w domu spokojnej starości, lecz też nie mogliśmy się wprowadzić do jej domu. Kisiliśmy się dalej w jednym sosie z ojcem, który dość szybko przestał się przy nas krępować. Przyprowadzał do domu różne kobiety. Mama cierpiała, ale nic nie mogła zrobić. Nie potrafiła się z nim dogadać w sprawie podziału majątku. A jemu chyba było obojętne, że zostaliśmy, a może tym sposobem chciał ją zmusić, żeby się wyprowadziła? Tak to mogło wyglądać, wtedy jeszcze podejrzewałem go o takie skurwysyństwo, ale potem, kilka lat później, zdałem sobie sprawę, że nie miałem racji. Kiedyś przyprowadził Halinę, nie panią Halinkę, ale Halinę. Kazała do siebie mówić po imieniu. Wtedy nie potrafiłem zwracać się do dorosłych jak do kolegów. O niej mówiłem „ona”, a do niej zwracałem się bezosobowo. I, niestety, ojciec ożenił się z Haliną, więc ta stała się drugą panią Kowalską. Została z nami, a potem wprowadziła się do nas jej matka, stara i niesamodzielna. I to było dziwne, bo ojciec mieszkał z poprzednią żoną, obecną żoną, drugą teściową i ze mną. Rok później Halina urodziła Adama, który od razu stał się oczkiem w głowie całej rodziny. Z wyjątkiem ojca, któremu drugi syn był raczej obojętny. A moja mama zakochała się w tym chłopcu, jakby go sama powołała na świat. Kiedy miałem dwanaście lat, babkę Józefę wyrzucili z domu starców za podkradanie leków i spirytusu. Wtedy mama się za nią wstydziła i trochę namieszała mi w głowie, że babka to zakała rodziny, ale kiedy o tym myślę dzisiaj, uważam, że babka była po prostu rockandrollowa. Tym sposobem nasza rodzina powiększyła się o kolejną osobę, czyli pierwszą teściową mojego ojca. Ja nie wiem, jak on to wytrzymywał. Dwie żony, w tym jedna była, dwie teściowe, o rodzicach byłych żon nigdy nie mówi się, że są byli, „oczko w głowie” i ja. Obydwie teściowe się polubiły, razem chodziły po kilka razy dziennie do kościoła, choć babka Józefa namawiała tę drugą do grzechu, przed każdą mszą popijały naleweczkę. Przynajmniej dobrze się bawiły. Z czasem mama polubiła się z Haliną, co ojcu już się nie podobało i wtedy postanowił, że pora podzielić mieszkanie na dwa mniejsze. Ale nie potrafił tego załatwić, nie był za bardzo obrotny. Nie wiem, po kim ja mam dryg do biznesu, na pewno nie po nim. Tak mijały lata, aż przyszedł koniec małżeństwa z Haliną, bo zawsze kiedyś przychodzi koniec.
Książkę Pętla kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,