Od samego początku pobytu w elfim lesie Apopi postrzegana jest jako intruz - szkodnik, którego należy się pozbyć. Nie spodziewa się, by nadciągający, wytoczony przeciwko niej Proces Sprawiedliwych był naprawdę sprawiedliwy.
Dziewczyna nie ma jednak zamiaru się poddać. Dąży do konfrontacji i będzie walczyć o siebie i o życie mężczyzny, który jeszcze do niedawna był jej największym wrogiem.
Czy praworządne elfy postąpią wobec Apopi uczciwie i rozpatrzą jej sprawę bezstronnie? Jak daleko będą w stanie się posunąć, by pozbyć się jej z Lasu Północnego?
Czy powinna uwierzyć w dobre intencje tych, którzy będą chcieli jej pomóc?
Czy udowodni, że zasługuje na miano hegemona?
Kapłanka chaosu to historia o pięknie utopijnej społeczności podszytej zgnilizną. Oto długo wyczekiwany drugi tom powieści o Synach i Córach Lasu, kontynuacja książki Hegemon Apopi. Do lektury zaprasza wydawnictwo BookEdit. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Kapłanka chaosu. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Następny dzień spędziłam na milczących przygotowaniach. Miałam wrażenie, że jakakolwiek rozmowa mogłaby zaburzyć mój tok myślenia, nastawiony na przetrwanie.
Pomalowałam się. Wiadomo, że makijaż jest trochę jak maska. Zasłania niepewność, dodaje siły i wiary w siebie. Czarne, krótkie włosy zaczesałam zadziornie do tyłu.
Co do stroju to nie miałam zbytniego wyboru. Na mojej półce leżały tylko standardowe ciemnozielone spodnie i koszulki, kilka sztuk. Miałam jeszcze suknie balowe i czarną koszulę, ale jakoś mi to nie pasowało.
Przebrałam się za parawanem. Była to nowość w naszej kwaterze. Gruba, zielona tkanina miała zapewniać mi prywatność w razie potrzeby. Kiedy zamknięto nas tutaj na czas oczekiwania na proces, szybko zrozumiałam, że to przedmiot wręcz niezbędny. Na szczęście, kiedy tylko o niego poprosiłam, został dostarczony tego samego dnia wraz z pokaźną cynową balią przeznaczoną do kąpieli.
Niby nie mogłam narzekać, jak na tutejsze warunki otrzymałam wszelkie możliwe przybory, by móc higienicznie i zdrowo funkcjonować w zamknięciu. Jednakże kąpanie się w towarzystwie siedzącego tuż za parawanem zabójcy, było wyjątkowo krępujące.
Powoli zbliżał się ten moment. Do zmierzchu było coraz bliżej. Chodziłam nerwowo w tę i z powrotem. Gorączkowo próbowałam klarownie myśleć, ale stres sprawiał, że wszystko wydawało mi się być bardzo chaotyczne.
Nie wiem, ile okrążeń zdążyłam zrobić, gdy w końcu rozległo się wyczekiwane pukanie.
– Hegemon Apopi wraz z Zabójcą Sheutem proszona jest o dołączenie do Procesu Sprawiedliwych.
Nabrałam powietrza do płuc i skierowałam się ku drzwiom. Zatrzymałam się przy parawanie i chwyciłam za wiszącą na nim ramoneskę.
Długo się zastanawiałam, czy powinnam ją włożyć. Był to przedmiot, który ewidentnie nie należał do tego świata, a ja przecież właśnie dzisiaj chciałam udowodnić, że jestem prawdziwym hegemonem. Postanowiłam jednak, że nie uczynię tego poprzez wypieranie się moich korzeni i zwyczajów. Zmuszę ich, by zaakceptowali moją pozycję wraz z moją odmiennością – a przynajmniej spróbuję. Poza tym ta czarna kurtka była ze mną od zawsze. Dodawała mi siły, pewności siebie i zdecydowanie była mi dzisiaj potrzebna.
– Pani… – Sheut stanął przede mną.
Wydawało mi się, że upomni mnie bym zrezygnowała z tej części garderoby, ale nie o to chodziło.
– Apopi… – powiedział dziwnym głosem.
Znów patrzył na mnie tak jak przez chwilę tamtego wieczora, gdy mnie pocałował. Tymi dziwnymi oczami wypełnionymi mieszanką uczuć.
W ciągu tych trzech tygodni ani razu nie poruszyliśmy tematu tego, co się między nami wtedy wydarzyło. Zachowywaliśmy się tak, jakby to nie miało miejsca. Normalnie myśli o tym z pewnością zaprzątałyby mi głowę, ale tego samego dnia doszło też do incydentu, przez który zostaliśmy tutaj zamknięci.
Śmierć elfki Rivy z rąk Sheuta była czymś, co wstrząsnęło mną znacznie bardziej niż wszystko inne do tej pory. Nie potrafiłam uporządkować moich uczuć. To, że ktoś próbował mnie zabić… Nie umiałam tego zrozumieć. To, że chwilę później ta sama osoba leżała bez tchu w kałuży własnej krwi… Obraz ten zakotwiczył się w mojej głowie niczym przeraźliwe fatum.
Łącząc to wydarzenie z niepewnością o każdy następny dzień… Kto miałby głowę do zastanawiania się nad tak przyziemną rzeczą, jaką jest jeden niespodziewany pocałunek?
Jeśli Sheut myślał, że właśnie teraz należy powiedzieć coś na ten temat lub co gorsza chciał się ze mną pożegnać, to wolałam tego nie słyszeć.
– Pamiętaj, co wczoraj ustaliliśmy – rzekłam suchym tonem, bo tylko na taki w obecnym momencie było mnie stać.
Chwyciłam za klamkę i wyszłam.
Proces Sprawiedliwych odbywał się oczywiście na wizytacyjnej polanie – tej, na której znajdował się tron przywódczyni elfów. Zawsze kiedy się tu pojawiałam, było wokół mnie sporo przedstawicieli tego gatunku, ale tym razem był tłum. Mieszkańcy osady stali po obu stronach łąki w ścisku. Zostawili tylko wąską ścieżkę pozwalającą nam przejść przez jej środek. Zdaje się, że wszyscy byli ciekawi, co się z nami stanie.
Czy ktokolwiek z zebranych życzył nam dobrze?
Od razu rzuciło mi się w oczy, że byli tutaj tylko reprezentanci Lasu Północnego – dziwne. Nie tego się spodziewałam. Impreza, po tym co się wydarzyło, na pewno zakończyła się w ekspresowym tempie, ale w jakich okolicznościach? Czy wszyscy już wiedzieli, co się stało, czy zostało to zatajone? I czy śmierć elfa da się ukryć? Dlaczego nie ma tu mieszkańców z innych osad?
Na końcu drogi oczekiwała na nas nestorka z grymasem na czerwonych ustach. Jeśli chciałoby się zwizualizować nienawiść, to ona patrząca na mnie byłaby idealną modelką do tego obrazu. Po jej prawej stronie stał wystrojony elf, minę miał nieokreśloną. Nie znałam jego imienia, ale pamiętałam go bardzo dobrze. To on w trakcie balu splunął w moim kierunku.
Teraz mnie to uderzyło, widząc jego parszywą, śliczną buźkę, przypomniałam sobie, co mi powiedział na balu: „Lepiej znajdź jakiś sposób, by stąd zniknąć, albo długo nie pożyjesz”.
Czy to możliwe, że on też był uwikłany w całą tę historię? Czy współpracował z moją napastniczką? A może to zwykły zbieg okoliczności? Przestąpiłam z nogi na nogę. Czemu nie zadałam sobie tych pytań wcześniej? Czy naprawdę po prostu uznałam jego słowa za czcze gadanie?
Za tronem w równym rzędzie stało około tuzina elfów. Wszyscy przybrali kamienny wyrazy twarzy. Część z tych osobników nawet kojarzyłam. Zawsze przebywali w pobliżu nestorki. Zapewne byli jej doradcami. Teraz wyglądali niczym nieruchome rzeźby gotowe wydać bezlitosny osąd. Przejechałam wzrokiem po twarzy każdego i dopiero wtedy dostrzegłam, że pośród nich stoi Shiro. Zatrzymałam na nim spojrzenie dłużej.
Wyglądał inaczej niż zazwyczaj – ani ta drętwa poza, ani dziwna staromodna szata, którą przyodział, nie pasowały do niego. Długie, białe, aksamitne włosy miał związane z tyłu – to też nie było w jego stylu. Jego piękna androgeniczna twarz na pierwszy rzut oka nie wyrażała żadnych emocji, ale zdradzały go szmaragdowe oczy. Kiedy tylko zauważył, że na niego patrzę, odwrócił wzrok, tak jakby chciał mi dać do zrozumienia, żebym nie szukała u niego pomocy. Jakby mnie nie znał, nie, to nie tak… Jakby chciał mnie nie znać. Poczułam, jak kiełkuje we mnie kolejne nasiono strachu – chyba nie było dobrze.
– Hegemonie Apopi – zagrzmiała nestorka i odwróciła moją uwagę od tego przykrego widoku. – Z nadejściem dzisiejszego zmierzchu Proces Sprawiedliwych dobiega końcowi. Czy jesteś gotowa poznać wyrok nałożony na ciebie jako właścicielkę Zabójcy Sheuta?
Ziemia zadrżała albo tak mi się tylko zdawało. Być może to po prostu moje kolana się pode mną ugięły. Szum strachu zamroczył mi oczy. Nagle stanie o własnych siłach sprawiało mi duży problem. Spojrzałam w dół. Sheut klęczał u mych stóp, głowę miał głęboko opuszczoną i się nie poruszał. Uniosłam wzrok na Shiro, ale on na mnie nie patrzył. Oczy miał specjalnie skierowane w innym kierunku.
Nie! Nie! Paniczny krzyk łomotał się w mojej głowie.
– Ja… Nie… Ja się nie zgadzam – wymamrotałam. – Ja żądam… – Podniosłam głos. Musiałam się szybko otrząsnąć, nie było czasu na załamywanie się.
– Milcz, dziewko! – niemalże wrzasnęła nestorka. Dopiero teraz zauważyłam, że z trudem hamowała złość. – Tuzie Hiroto, proszę ogłoś Hegemon Apopi i pozostałym zgromadzonym werdykt. – Elfia władczyni nerwowo, wręcz z irytacją, potarła czoło.
Na przód wystąpił elf elegancik. Nie miałam pojęcia, że tak się nazywał. Nie wiedziałam też, kim jest i co robi taki „tuz”, ale w obecnym momencie nie miało to najmniejszego znaczenia.
– Po wielodniowym śledztwie oraz jeszcze dłuższych debatach – mówca mlasnął z niesmakiem językiem – Hegemon Apopi zostaje oczyszczona z zarzutów i uznana za niewinną wszelkich zarzucanych jej występków. Co się zaś tyczy zabójcy Sheuta dalej pozostaje on jej własnością… A co za tym idzie, wymierzenie mu kary leży w gestii właściciela, to jest, Hegemon Apopi. – Hiroto przy każdym kolejnym wypowiadanym słowie robił pauzę, tak jakby mówił z obrzydzeniem czy niechęcią. – Jednakowoż Córa Lasu Apopi zostanie pouczona, jak wymierzyć karę adekwatną do dokonanego wykroczenia. W celu odebrania rzeczonej nauki oczyszczoną z zarzutów uprasza się o stawienie się nazajutrz w godzinach porannych w siedzibie stacjonującego obecnie w naszej osadzie rakarza.
Na polanie podniósł się zgiełk. Elfy zaczęły mówić jeden przez drugiego. Nie sposób było zrozumieć co. Nie był to szum sprzeciwu ani też aprobaty. Raczej był to lament dezorientacji. Czyli nie tylko ja nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy i nie tylko ja nie rozumiałam, o co w tym wszystkim chodzi.
– Decyzja ta została podjęta prawomocnie i jednogłośnie przez wszystkich członków rady Procesu Sprawiedliwych – przekrzyczał zebranych Hiroto. – Nie podlega dalszym dyskusjom ani odwołaniom.
Sięgnął ku kieszeni wystawnego płaszcza i wyciągnął z niej małe, drewniane, zdobione ornamentami puzdereczko. Podszedł do mnie.
– Przyklęknij – nakazał.
Wykonałam jego polecenie niemalże mechanicznie. Otworzył wieczko i zanurzył we wnętrzu pojemnika kciuk. Znajdował się tam, zdaje się, jakiegoś rodzaju barwnik, bo opuszek elfa pokrył się intensywnie pudrowym błękitem. Choć cofnęłam głowę, to zdecydowana ręka tuza dosięgnęła mnie. Palec smagnął mnie pionowo po czole i, jak zgaduję, pozostawił na skórze niebieską smugę.
– Niniejszym Proces Sprawiedliwych uznaję za zakończony i upoważniam wszystkich tu zebranych do rozejścia się.
Po tych słowach zapanowała wrzawa, istny chaos. Każdy miał coś do powiedzenia, nikt nikogo nie słuchał. Zrozumiałam, że był to moment, w którym powinnam usunąć się w cień. Zniknąć z oczu gawiedzi. Nim jednak zdążyłam zrobić choćby jeden krok, nestorka uniosła się na tronie i skierowała słowa bezpośrednio do mnie.
– Hegemonie Apopi. – Machnęła ręką, bym się do niej zbliżyła. Nikt nie zwrócił na to uwagi. Panował zbyt duży rozgardiasz, by ktokolwiek to zauważył. Przełknęłam ślinę. Oczywiście, że to nie był jeszcze koniec. Podeszłam ociężale.
– Wyznaczam ci pierwszą misję jako Hegemonowi Lasu Północnego. – Zastukała paznokciami o korę tronu. – Udasz się z delegacją do Lasu Środkowego, by złożyć hołd tragicznie zmarłej Hegemon Rivie. Wyruszasz nazajutrz, od razu po odebraniu nauk od rakarza.
– Zgłaszam się jako… – Usłyszałam głos Shiro zza jej pleców. Dobrze wiedzieć, że jednak żyje i nie zamienił się w głaz. Władczyni uniosła palec w uciszającym geście.
– Nie rozśmieszaj mnie. To pokojowa misja. Wystawiłam tylko jeden wakat na to zlecenie. Nie potrzeba więcej. – Uśmiechnęła się wrednie. – Możesz odejść. – Te słowa skierowała do mnie.
Drgnęłam. Niczym ocucona ze snu. Skinęłam głową i wycofałam się w pośpiechu. Sheut podążył za mną.
Nie odzywaliśmy się do siebie całą drogę. Oboje mieliśmy wiele do przemyślenia. Wybraliśmy boczną ścieżkę. Jakoś instynktownie przeczuwałam, że lepiej byłoby teraz unikać pozostałych osadników.
Sheut odezwał się dopiero, jak weszliśmy do kwatery. Myślałam, że powie coś… Nie wiem co… że pogratulujemy sobie nawzajem, wpadniemy sobie w ramiona ciesząc się z tego, że tak to wszystko się potoczyło, ale nie… Zabójca zachował się tak, jakby nic aż tak istotnego się nie wydarzyło, jakby trzy tygodnie oczekiwań spłynęły po nim jak po kaczce.
– Idę po jedzenie – rzucił i w jednej chwili go nie było.
Wytrzeszczyłam oczy. Zostawił mnie samą przy pierwszej nadarzającej się okazji. Co do jasnej cholery? Liczyłam chociaż na to, że podzieli się ze mną swoimi przemyśleniami, wytłumaczy, co tu się właściwie wydarzyło, o ile rozumiał cokolwiek więcej ode mnie. Jak na kogoś, kto pogodził się z nadchodzącą śmiercią, szybko się otrząsnął i dostosował do informacji, że jednak nie, że wcale nie musi dzisiaj umierać.
Z początku na niego czekałam, ale w pewnym momencie zrozumiałam, że po pierwsze zapewne faktycznie poszedł do kuchni, ale wcale nie po jedzenie. Ktoś tam go wypatrywał z utęsknieniem – pewna drobna, czarnowłosa służka. Po drugie zdałam sobie sprawę, że raczej szybko nie wróci, po trzecie, że zwariuję, jeśli znowu będę siedziała w tym pokoju i wyczekiwała.
Niewiele się zastanawiając, ruszyłam do gorących źródeł. Nie wiem, na ile było to mądre bądź bezpieczne posunięcie, ale musiałam wyjść z tej kwatery i coś ze sobą zrobić. Potrzebowałam też porządnej kąpieli, od trzech tygodni pluskałam się w tej durnej balii. I jeśli jutro miałam wyruszyć w drogę do Lasu Środkowego, to być może była to jedyna nadarzająca się ku temu okazja. Liczyłam też na to, że w związku z panującym obecnie w osadzie chaosem nikogo nie będzie w damskiej części łaźni. Potrzebowałam się rozluźnić, wyciszyć i przemyśleć parę spraw.
Tak jak oczekiwałam, kąpielisko było puste. Szybko umyłam się w zimnej wodzie, owinęłam ręcznikiem i ruszyłam w stronę naturalnego gorącego źródła. Kiedy tylko minęłam liściastą kotarę – oddzielającą łaźnię od zbiornika – ktoś chwycił mnie za rękę. Patrząc od dołu do góry ujrzałam spore stopy, następnie nagi tyłek, a później wąskie plecy przykryte wściekle czerwoną czupryną, poprzetykaną koralikami i materiałowymi warkoczykami.
– Chodźmy, przyjaciółko – rzucił Sora i pociągnął mnie za sobą.
– T-to jest damska łaźnia – wydukałam.
– Dlatego pójdziemy gdzieś, gdzie ani one, ani oni nie przyjdą – brzmiał, jakby był podenerwowany, a to jak na niego było sprawą dość nietypową.
Wyszarpnęłam dłoń z uścisku.
Czy zawsze, jak chcę pobyć sama, musi mnie ktoś nagabywać?
– Weź mnie zo… – zaczęłam, ale on się obrócił, pokazując mi tym samym to, co było zazwyczaj skryte pod szatami.
Strzeliłam buraka i szybko odwróciłam wzrok, ale co zobaczyłam, to moje. Nic nie mówił. Dopiero po chwili ponownie chwycił mnie za rękę, uniósł ją i objął obiema dłońmi. Przyciągnął mnie bliżej.
– Przyjaciółko…
Z jego poważnego tonu głosu wywnioskowałam, że chce, żebym na niego spojrzała. Zrobiłam to nieśmiało, starając się patrzeć przy tym tylko i wyłącznie na twarz.
– Chcę, żebyś poszła ze mną – powiedział delikatnie.
Jego oczy, jedno niebieskie, drugie zielone, wpatrywały się we mnie intensywnie, wręcz hipnotyzująco. Czy znów starał się mną manipulować? Z opowieści Shiro wiedziałam, że elfy Lasu Wschodniego posiadają wrodzone zdolności magiczne. Mogą przejawiać się one między innymi umiejętnością wpływania na uczucia, myśli i czyny rozmówcy. Sora nigdy nie powiedział mi tego wprost, ale zasugerował, że posiada takie talenty, których notabene nie potrafi rzekomo kontrolować. Pytanie tylko – czy jeśli przy każdym naszym spotkaniu miałam wrażenie, że odczuwam działania jego daru na sobie, to czy faktycznie działo się to z jego strony nieumyślnie?
Westchnęłam. Ciężko było powiedzieć mu nie. A może wręcz niemożliwym było mu odmówić? Jak silne były jego zdolności manipulowania emocjami i myślami? Ile w naszych spotkaniach było mojej woli do kooperacji, a ile jego „magii”? Choć byłam pewna, że powinnam obawiać się istoty takiej jak on, to nie potrafiłam. Tylko nie wiedziałam, czy nie potrafiłam, bo czułam, że mogę mu zaufać, czy dlatego że on chciał, żebym tak myślała? Tak czy inaczej Sora zdążył już wyczytać z mojej twarzy, że wygrał, i że nie będę już stawiać oporu. Tym razem już delikatniej pociągnął mnie za sobą.
Szliśmy dłuższą chwilę przez las w zupełnej ciszy. Jak na elfa przystało, niemalże bezdźwięcznie płynął przed siebie wśród zarośli. Liście paproci smagały jego ramiona. Mech lekko uginał się pod stopami, a czerwone, ogromne kwiaty pięknie komponowały się z przetykanymi koralikami włosami. Głębokie kielichy jak jeden mąż zwracały swe głowy w stronę wąziutkiej ścieżki, którą kroczyliśmy. Wyglądały niczym szpaler powitalny, tak jakby nie znajdowały się tutaj z przypadku czy kaprysu natury. Ale moje oczy niczym wabik przyciągał tylko jeden widok – drobne, gładkie pośladki – aż sama byłam sobą zażenowana…
Idąc boso przez las, z gołym elfem, można zadać sobie pytanie: ja pierdolę, co z moim życiem jest nie tak? Zupełnie jakbym się nałykała ciężkich dragów albo odpaliła jakiegoś mocno spaczonego pornosa z dark web’u.
– To prywatne kąpielisko naszej nestorki – rzekł Sora, rozchylając liście znajdującego się przed nami drzewa. Gatunek ten nazywałam w myślach płaczącą wierzbą, bo do tego najłatwiej było mi go przyrównać.
To, co ujrzałam za zieloną kotarą, przeczyło w moim mniemaniu prawom fizyki. W ziemi znajdował się dół z gorącym źródłem. Tak powiedzmy na maksymalnie osiem osób. A nad nim prężyły się i wiły korzenie rzeczonego drzewa, tworząc krzywe, nieco upiorne łuki. Zanurzały się w ziemi tuż poza granicami okrągłego w swej formie kąpieliska. Na konstrukcji tej trzymały się: pień i dorodna korona „płaczącej wierzby”, która otaczała całą tę scenerię swym nieprzejrzystym listowiem. Obraz ten przywodził na myśl coś na kształt drewnianej klatki, zamkniętej w spowitej zielenią altanie. Wszystko zasnute było gęstą, mętną, mleczną mgłą. Było potwornie duszno, pięknie, nieco mistycznie i niepokojąco.
– Zwariowałeś?! Przyprowadziłeś mnie do kąpieliska tej żmii?! – Niemalże pisnęłam, kiedy w końcu dotarło do mnie, gdzie się znajduję.
Czerwonowłosy obrócił twarz w moją stronę, przekrzywił głowę i wwiercił we mnie swoje spojrzenie. Wieczny uśmiech opuścił jego lico.
– Nie, moja przyjaciółko, nie mów tak. To określenie błędne na wszystkich płaszczyznach. Niesprawiedliwe wobec żmii i nestorki. Obie zasługują na szacunek, nawet jeśli wydają ci się niebezpieczne, a może właśnie zwłaszcza z tego powodu.
O czym on pierdzieli?
– Przyszliśmy tutaj, ponieważ to jedyne miejsce w okolicy, w którym z pewnością nie spotkamy nikogo w najbliższym czasie – tłumaczył. – Nestorka jeszcze przez długie godziny będzie odpowiadać na pytania, toczyć dysputy i tłumaczyć się z decyzji członków rady Procesu Sprawiedliwych. A jeśli ona się tutaj nie zjawi, to nikt inny też tu nie przyjdzie.
Mówiąc to, Sora wciąż delikatnie ciągnął mnie za rękę, aż w końcu mógł puścić listowie i zielona kurtyna zasklepiła się za nami. Obszedł mnie i stanął za moimi plecami. Rachityczne dłonie o długich palcach wychynęły przede mnie i chwyciły za brzegi ręcznika.
– Wolałabym… zostać w… Wolałabym go nie zdejmować speszyłam się.
Wolałabym też, żeby przestał mnie osaczać i sprawiać, że czuję się niekomfortowo. Próbowałam wysunąć się jakoś z jego objęć, ale jedyną możliwością, by to zrobić, byłoby wyzbycie się otulającego mnie materiału, a przecież właśnie tego starałam się uniknąć.
– Mógłbyś mnie puścić?
Elf zbliżył się do mnie jeszcze bardziej, przytknął usta do mojej małżowiny usznej i wyszeptał słodko:
– Nie bój się. Jestem twoim przyjacielem, ty jesteś moją przyjaciółką. Nie musimy się siebie obawiać. Ja tobie ufam. A czy ty ufasz mnie? – zapytał i zawiesił głos.
Zdrętwiałam cała. Ta nagła bliskość przyprawiła mnie o ciarki. Staliśmy tak niemalże złączeni ciałami, a dzielił nas tylko ręcznik.
– Ufaj mi… – rzekł w końcu, a moje ciało nagle zaczęło się rozluźniać, umysł oczyszczać, a oddech spowalniać, choć nie wiedziałam, że przyspieszył.
Sora płynnie i bez żadnego wysiłku ściągnął ze mnie ręcznik i odłożył go na bok. Ominął mnie, ponownie chwycił za dłoń i pociągnął w stronę źródła. Nie zaszczycił przy tym mojej osoby ani jednym spojrzeniem, co w tym przypadku było dość dużą ulgą.
Nie bardzo potrafiłam zrozumieć, co przed chwilą się wydarzyło. Wiedziałam tyle, że znów zastosował na mnie swoje manipulacyjne sztuczki. Rzecz w tym, że skoro byłam pod ich wpływem, to fakt ten mi nie przeszkadzał. I choć gdzieś w środku coś się we mnie gotowało i czułam, że normalnie byłabym potwornie wściekła i zawstydzona, to były to uczucia na tyle schowane wewnątrz mnie, że wydawały się być zbyt odległe, by się nimi przejmować. Bo po co przejmować się czymś, w obecności kogoś komu można ufać?
Usiedliśmy na kamieniu znajdującym się pod wodą, jednocześnie zanurzając się w źródle aż po szyję. Sora umiejscowił się blisko mnie, ale w takiej odległości, żebyśmy nie stykali się żadną częścią ciała.
– Przepraszam cię, przyjaciółko, że w dniu, w którym to ja byłem twoim partnerem na balu, doszło do tragicznych wydarzeń, a mnie nie było przy tobie – zaczął. – Powiem też coś, co niełatwo jest powiedzieć komuś bliskiemu, a ty jesteś mi bliska, jestem tobą rozczarowany. Choć nic z tych wydarzeń nie było twoją winą, to można było ich uniknąć na tak wiele sposobów. Wystarczyło tylko nie pozostawać samą, nie opuszczać mojego towarzystwa.
Nabrałam powietrza w usta, gotowa do kontrataku, ale elf wyciągnął dłoń ku mojej głowie i w uspokajającym geście pogładził moje włosy.
– Kiedy jednak zastanawiałem się nad tym, w jakie słowa ubrać to, co właśnie ci powiedziałem, zrozumiałem, że to wszystko wydarzyłoby się i tak. W innym czasie, z innym skutkiem, ale najpewniej równie tragicznym. Dlatego doszedłem do wniosku, że dobrze, że mamy to już za sobą. Obudziliśmy się już w nowej rzeczywistości, krew została przelana i musimy stawić czoła nadchodzącym wydarzeniom.
Jego słowa brzmiały jak zwykle, typowo dla niego – dziwnie i zagmatwanie.
– Dlaczego mówisz my? – zbulwersowałam się.
– Wybacz, mówię osobliwie – cofnął dłoń – ale to dlatego, że zawsze kiedy kogoś dotykam, czuję to samo co on. Czasem zapominam, że to nie moje uczucia, i zaczynam mówić w liczbie mnogiej. Dzieje się tak najczęściej wtedy, gdy postrzegam tego kogoś za osobę dla mnie ważną.
Wywróciłam oczami. Ja też potrafię mówić osobliwie – rzucam kurwami, jak ktoś mnie wpienia. I chyba zaraz to zaprezentuję.
– Nie wierzysz mi – powiedział smutno, a jego dwukolorowe oczy zamigotały dziwnie.
Zbliżył się i położył dłoń na moim policzku.
– Jesteś zirytowana – oznajmił z miną taką, jakby prześwietlał mnie na wskroś.
No, kurwa, magik!
– Zaczynasz być zła. Czujesz się nieswojo, mój dotyk cię niepokoi, ale jest delikatny… więc nie jest taki zły… Nie wiesz, kim jestem, czy wrogiem, czy sprzymierzeńcem.
Nachylił się ku mnie, a jego źrenice się rozszerzyły. Wydawały się nieobecne, niepokojąco mętne, jak woda w gorącym źródle. Jego głos też nabrał chropowatości i zaczął brzmieć obco.
– Boisz się nas. Boimy się nas? – zawiesił się. – Nie bójmy się nas. – Zamrugał nerwowo. – To te oczy… – Przymknął na chwilę powieki, a kiedy je otworzył, był z powrotem na miejscu, wewnątrz siebie.
Wzdrygnęłam się.
Przejechał palcami po moich ustach. Uśmiechnął się delikatnie, typowo dla siebie.
– Wolę nas w innym wydaniu. Pamiętasz?
W mojej głowie nagle pojawiło się wspomnienie z pierwszego dnia balu, kiedy to ustaliliśmy, że będziemy przyjaciółmi. Zalała mnie fala radości, czystego, niewinnego szczęścia – to nie były moje wspomnienia, nie moje uczucia. Chwilę później myśli przeskoczyły na inny tor, do dnia, w którym się poznaliśmy. Siedzieliśmy razem na jego ulubionym, kolorowym dywanie. Skąd ja niby wiedziałam, że to jego ulubiony dywan? Nagle zobaczyłam siebie z jego perspektywy. Właściwie to nie zobaczyłam, a poczułam to, jak on mnie wtedy postrzegał. „Drobna, zagubiona istotka, taka urocza, taka samotna, taka słaba. Trzeba się nią zaopiekować”. Czułam, że wewnętrznie nie spodobała mi się ta myśl, ale wiedziałam, że uczucia te były szczere i dobre.
Retrospekcja naszego pocałunku była najdziwniejsza – opierał się, ale w momencie, kiedy zetknęły się nasze usta, zawładnęły nim moje znarkotyzowane pragnienia. Poddał się im, nie żałował tego, ale wiedział, że to działanie było błędem. Błędem w zdobyciu mojego zaufania. Pojawiło się zawahanie i troska.
Nagle puścił mnie i wszystkie uczucia, myśli i wspomnienia się cofnęły. Stało się to tak nagle, że aż zabrakło mi tchu. Odsunęłam się od niego w panice.
Co to było?!
– O nie, przyjaciółko, nie! Nie bój się mnie. Nie taki był zamiar. – Jego twarz przybrała nagle wyraz rozpaczy.
Zrobiłam głęboki wdech. Fascynujące! To jest… to było fascynujące i przerażające zarazem. Nawet nie wiedziałam, jak opisać to, czego przed chwilą doświadczyłam – wielowarstwowa podróż po przeplatających się meandrach naszych wspomnień czy raczej jego wspomnień pomieszanych z moimi uczuciami.
Jeśli to wszystko było prawdą, to znaczyłoby, że jest on dużo bardziej zagubiony i znacznie bardziej niewinny, niżby się zdawało. Inny, samotny, przerażający, ale dobry… A przynajmniej dobry w jego własnym mniemaniu.
– Chciałem, żebyś mnie zrozumiała, żebyś mogła mi zaufać bez wątpliwości. Nie zamierzałem cię wystraszyć – zajęczał. – To był zły pomysł. Nie powinienem robić tego teraz. Przyszedłem ci pomóc, a nie dokładać zmartwień.
Wyglądał na potwornie załamanego i zrezygnowanego. Zwiesił głowę i potarł nerwowo czoło. Tak bardzo było mu źle, że aż zrobiło mi się go żal – o ile to były moje uczucia. Sama nie wiedziałam, co powinnam o tym myśleć. Czy największym zagrożeniem z jego strony było to, że te dziwaczne, magiczne właściwości uaktywniały się samoistnie, bez jego nadzoru? I czy było tak naprawdę? Nie wiem. Westchnęłam. Tego wszystkiego było dla mnie za dużo. Zbyt wiele stresu i dziwnych zdarzeń jak na jeden dzień.
– No więc po co mnie tu przyprowadziłeś? – zapytałam ze słyszalnym zmęczeniem w głosie.
Sora zastanowił się, lekko zmieszał, potrząsnął głową i wyprostował się. Po chwili spojrzał mi prosto w oczy.
– Słyszałem, co powiedziała ci nestorka po Procesie Sprawiedliwych. Wysyła cię na pierwszą misję jako hegemona. Niby to normalna kolej rzeczy, ale nie w tych okolicznościach. Nigdy nie zajmowałem się dworskim życiem, polityką ani intrygami, ale… Nawet ja widzę, że jest tutaj coś nie tak. Delegacja w celu złożenia hołdu poległemu hegemonowi to właściwie normalne. Posłanie hegemona nowicjusza – zaczął wyliczać na palcach można jeszcze jakoś zrozumieć, to przecież misja pokojowa. Tym bardziej że to z ręki jego zabójcy poległ elf. Ale posłanie go samego… to należy zakwestionować. Czyż nie powinna ruszyć dumna, liczna delegacja z darami? Przykro mi to mówić, przyjaciółko. – Powiercił się z widocznym dyskomfortem na kamieniu.
– Jako człowiek jesteś największą obelgą dla Lasu Środkowego. Nestorka z pewnością nie chciałaby tak znieważyć naszych sióstr i braci środka. Posyła cię tam na śmierć.
O ile to w ogóle możliwe, zrobiło mi się jeszcze bardziej duszno niż już i tak było. Zaszumiało mi w głowie.
– Nie możesz tam iść. Nie sama, przyjaciółko.
Zakiełkowała we mnie nadzieja, czyżby chciał wybrać się ze mną? Koniec końców, lepsze jego towarzystwo niż stryczek.
– Musisz znaleźć kogoś, kogoś mądrego i przychylnego.
Ręce opadają. Czyli nie ma zamiaru mi pomóc, tylko przedstawia superrozwiązanie. Bo ja przecież mam tak wielu sprzymierzeńców tutaj, że mogę w nich przebierać.
– Jeśli będziesz miała towarzyszącego ci hegemona… wtedy, wtedy nie tak łatwo byłoby cię zabić, byłby świadek. To byłoby ewidentne łamanie odwiecznych praw i zasad o nietykalności delegacji.
Sora pogładził dłonią taflę wody. Zamyślił się, jakby przestał być obecny myślami tu i teraz.
– Możesz też spróbować uciec… ale… nie, to nie jest dobry pomysł. Nie, nie, nie… – mamrotał. – To nie jest konieczne, przynajmniej jeszcze nie teraz.
Potrząsnął głową. Po chwili znieruchomiał i zaczął jakby nasłuchiwać. Jego długie ucho drgnęło niczym u kota zbierającego skądś odległy dźwięk. Podniósł się nagle, tak energicznie, że aż woda wokół niego się wzburzyła. Momentalnie spuściłam wzrok.
– Chodźmy, przyjaciółko, lepiej, żeby nikt nas tu nie znalazł.
– Po tych słowach wyszedł z kąpieliska i nawet się na mnie nie obejrzał. W jednej chwili zniknął za zieloną kotarą.
Jak na siebie bardzo szybko wyszłam ze zdumienia spowodowanego tym dziwnym spotkaniem. Zerwałam się na równe nogi, w biegu chwyciłam ręcznik i popędziłam w stronę altany, w której uprzednio się umyłam i zostawiłam swoje ubrania. Po drodze już nie zobaczyłam Sory, więc uznałam, że pewnie miał powód, by tak nagle zniknąć. Choć był takim dziwakiem, że kto go tam wiedział. Czy faktycznie coś usłyszał, czy może mu się tylko wydawało? A może bez powodu mu odbiło albo nagle przypomniał sobie o tym, że zostawił zapaloną fajkę na dywanie? Uśmiechnęłam się pod nosem. Grunt to nie tracić poczucia humoru. Wczoraj myślałam, że dzisiaj umrę, dowiedziałam się, że jednak nie. Chwilę później oznajmiono mi, że owszem umrę, tylko przełożono spotkanie z katem o parę dni. Nie, no spoko, biorę na klatę, co to dla mnie nowego.
Kiedy weszłam do mojej, naszej, kwatery, Sheut już tam czekał. Oczywiście był w wyśmienitym nastroju. No wręcz tryskał pozytywną energią, typową dla niego. Latał jak poparzony od stołu do łóżka i od łóżka do szafy, przenosząc różne przedmioty w rękach.
– Gdzie byłaś? – warknął.
– W gorących źródłach nestorki – odpowiedziałam bez namysłu.
– Jak zawsze jesteś bardzo zabawna… – Nie uwierzył mi. Nie mamy czasu na twoje wygłupy, pani.
– A ty gdzie byłeś? – Uznałam, że nie będę wyprowadzać go z błędu.
– Przygotowywałem wszystko do podróży: prowiant, leki, rzeczy na przebranie. Zorganizowałem ci konia, bo jeszcze żadnego ci nie przydzielono, wziąłem broń. – Nabrał powietrza. – Przyniosłem jedzenie, pani. Usiądź, zjedz.
Wydawał się bardzo poruszony dzisiejszymi wydarzeniami. W porównaniu do wczoraj był to niemalże inny człowiek – zestresowany, nadęty, negatywnie nastawiony do życia, ale jednak nakierowany na życie, a nie na śmierć.
– Kiedy ty zażywałaś sobie kąpieli z nestorką…
– Z Sorą – wtrąciłam.
– Tak, tak, jak tam sobie chcesz. Ja próbowałem zebrać wszystkie informacje, bo sprawy nie wyglądają najlepiej…
– Elfy Lasu Środkowego będą próbowały nas zabić, jak tylko się tam zjawimy – dokończyłam za niego.
– Tak to bardzo prawdopodobne, ale skąd TY o tym wiesz? zapytał.
– Nietrudno się domyślić. – Kurde, tak mnie to bawiło, że nie miałam zamiaru wyjaśniać.
– Nestorka nie życzy sobie, żeby ktokolwiek nam towarzyszył. A wszyscy wiedzą, jak elfy Lasu Środkowego lubią ludzi – najbardziej martwych.
Sheut zatrzymał się w połowie drogi od szafki do łóżka.
– Trzy dni, tyle mniej więcej powinna zająć nam podróż do osady Lasu Środka. Granica naszych terytoriów jest blisko, ale sama główna siedziba znajduje się dość daleko. Możemy wędrować nawet cztery dni. Tyle czasu mamy na zniknięcie stąd. To się nie uda – gadał do siebie.
Westchnęłam.
– Idę spać.
Być może było to mało rozsądne zachowanie wobec nadciągającej zagłady, ale ja miałam dość. Jak nie urok, to sraczka. A skoro już i tak nie powinnam przeżyć, to chociaż przed tą wyprawą chciałam się wyspać. Stres wyssał ze mnie wszelkie pokłady energii i wydawało mi się, że lecę na awaryjnym zasilaniu.
Książkę Kapłanka chaosu kupicie w popularnych księgarniach internetowych: