Rok 1818. Młoda szlachcianka Hanna Królikiewicz, z powodu odrzucenia zalotów kolejnego konkurenta, zostaje zamknięta przez rodziców w panieńskim pokoju. Uciekającą przez okno młodą damę ratuje z opresji lord Adrian Garenwill. To zabawne wydarzenie sprzyja odnowieniu nagle przerwanej przed laty znajomości. Wkrótce potem młodzi wikłają się w serię niepokojących zdarzeń. Śledztwo goni śledztwo, a wszystko komplikuje odkrycie, że wuj Adriana, baron Ostrowski, żyje.
Z jaką tajemną misją lord Garenwill przybył z Anglii do Polski? Czy Adrian pomoże Hannie wyplątać się z tarapatów?
Zbuntowana szlachcianka Urszuli Gajdowskiej, piąty i ostatni tom cyklu W dolinie Narwi, to połączenie romansu i powieści przygodowej, której fabuła rozgrywa się na Podlasiu w pierwszej połowie XIX wieku. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Zbuntowana szlachcianka. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
– Panie Olszewski! – zaczęła markiza podniesionym głosem. Wiedziała bowiem doskonale, że starszy człowiek miał spore problemy ze słuchem .
– Markizo. – Mężczyzna ukłonił się, chwytając dyskretnie za dół pleców. – Co panią sprowadza w moje niskie progi?
– Proszę nie być tak skromnym. Pana dworek to niezwykle urocze miejsce, a ogrody same zachęcają do spacerów, że o lesie nie wspomnę. – Starała się nie wtrącać francuskich słówek, by rozmówca nie poczuł się zanadto onieśmielony.
– Dziękuję, dziękuję.
– Przyszłam jednak w bardzo delikatnej sprawie i ufam, że wszystko, co tu będzie powiedziane, zostanie między nami.
Markiza usadowiła się w wygodnym fotelu. Rozłożyła francuski, bogato zdobiony wachlarz.
– Jak najbardziej. Może pani liczyć na moją całkowitą dyskrecję.
Czytaj również: Urszula Gajdowska - wywiad.
Zajął miejsce naprzeciwko niej, dopiero kiedy usiadła. Maniery miał w jak najlepszym porządku.
– Otóż – odchrząknęła lekko – doszły mnie słuchy, że zamierzał pan starać się o rękę mojej siostrzenicy. – Zrobiła pauzę w oczekiwaniu na potwierdzenie.
– Zgadza się, łaskawa pani. – Spoglądał jak zahipnotyzowany w powolne ruchy wachlarza. Mam odpowiedni majątek, a panna w posagu miałaby dostać kilka wspaniałych jałówek z hodowli Królikiewicza, które pozwoliłyby na rozwój…
– Rozumiem – przerwała mu niezbyt grzecznie, gdy zorientowała się, że nie o zalety Hanny chodziło temu człowiekowi.
– Widzi pan… – Musiała szybko wymyślić coś, co zmieniłoby nastawienie Olszewskiego do tego małżeństwa. – Rozumiem, że sprawa jałówek jest naprawdę istotna, jednak mam wśród znajomych kilku właścicieli niezgorszych hodowli, którzy chętnie odsprzedaliby panu kilka odpowiednich zwierząt po rozsądnej cenie.
Starzec skrzywił się na dźwięk słowa „odsprzedali”, ale próbował zachować spokój. To może nie być łatwe zadanie, pomyślała markiza. Olszewski nie należał wprawdzie do szlachty folwarcznej jak mąż jej siostry, ale był zamożnym dziedzicem chętnie wykorzystującym pańszczyźnianą pracę chłopów. Budynki gospodarcze, leżące obok drewnianego dworu, były raczej skromne, co sugerowało skąpstwo, zwłaszcza że wystrój salonu wcale nie należał do surowych. Dębowa boazeria, wygodne kanapy, francuskie meble, tureckie dywany, porcelana dobrej jakości. Na własnej wygodzie nie oszczędzał. Zauważyła, że w salonie nie było pianina, a okna przysłaniały ciężkie, grube zasłony. Staruszek cenił spokój i komfort, co miały mu zapewnić dochody z gospodarstwa.
– Oczywiście nie musi pan kupować jałówek, może pan je otrzymać w posagu wraz z młodą, pełną życia małżonką. Hanna z pewnością od razu przystąpi do remontu i przemeblowania pańskiego domu. – Rozejrzała się wymownie po stonowanym wnętrzu. – Dwór ma swój unikalny charakter. Ja potrafię docenić ten rodzaj uroku, pan również. Ale czegóż można spodziewać się po takim młodym dziewczęciu, prawda? – Powachlowała się energicznie w geście udawanego oburzenia. – Ach, te młode kobiety! – Westchnęła wymownie. – Tylko im w głowach organizowanie przyjęć, pogaduszek, wieczornych ploteczek i wydawanie pieniędzy na stroje – wyliczała. Patrzyła na jego siwe brwi unoszące się coraz wyżej ze zdziwienia. – Naturalnie siostry będą mile widziane w pańskim domu, nieprawdaż? – Nie dała mu odpowiedzieć, brnęła dalej w podobnym tonie. – Hania nie lubi się z nimi na długo rozstawać, a dziewczęta uwielbiają rozrywki. Nie wiem, jak ich ojciec wytrzymuje pod jednym dachem z tyloma jazgoczącymi istotami. Ja bym chyba oszalała od tych ciągłych emocji.
– Nie sądzę, by tak często mogły przyjeżdżać z wizytą. – W jego głosie dało się wyczuć wahanie pomieszane ze strachem.
– Ma pan rację. Ale może kilkudniowy pobyt raz na dwa, trzy tygodnie jakoś je zadowoli. Pokręciła głową markiza. – Kiedy jednak nie będą mogły przybyć z uwagi na przykład na pogodę, Hania wówczas poszuka towarzystwa u okolicznych młodych dam. Zapewne znajdą się tu jakieś panny i mężatki godne zainteresowania. Sam pan wie, jak kobiety uwielbiają ploteczki. I przydałoby się wstawić tu jakieś pianino. Wieczór bez muzyki…
– Bez muzyki? – Olszewski przełknął głośno ślinę.
– Tak. Może nawet tańce…
– Tańce?!
Po jego coraz bardziej niewyraźnej minie markiza mogła poznać, że zmierza we właściwym kierunku.
– Koniecznie! – Rozkręciła się na dobre. – I nowa garderoba. Chyba wspominałam o odpowiednich sukniach? – zapytała retorycznie i odłożyła na chwilę wachlarz. – W końcu mężatce o tak bogatym życiu towarzyskim potrzebna jest pełna szafa nowiutkich toalet. Nie wyobraża pan sobie chyba, żeby mogła przynieść panu ujmę na honorze, gdy będzie pokazywać się w panieńskich sukniach?!
– Pełna szafa? – Staruszek złapał się odruchowo za sakiewkę ukrytą pod czerwonym kontuszem charakterystycznym dla przedstawiciela jego klasy.
– Oczywiście nie na zawsze. – Ponownie sięgnęła po złożony wachlarz idealnie dobrany kolorem i zdobieniami do jej eleganckiej, śliwkowej sukni podróżnej i obszernego kapelusza zdobionego czarnymi piórkami i niewielkim onyksem w srebrnej oprawie. – Zapewne figura panienki zacznie wkrótce po ślubie nabierać pełniejszych kształtów, a wówczas całą garderobę trzeba będzie wymienić – dodała od niechcenia.
– Coś mi się widzi, droga pani, że pomysł tego małżeństwa był nieprzemyślany. – Rozpiął najwyższy guzik żupana zapiętego pod samą szyję. – Wie pani, markizo, w moim wieku czasem człowiekowi przychodzą do głowy nieroztropne myśli…
Na czoło wyszły mu niezliczone kropelki potu, a skóra twarzy zrobiła się niemal zielona. Słowa padły na podatny grunt i niewiele trzeba było, by zakiełkowały dokładnie tak, jak zaplanowała markiza.
– Rozumiem. – Pokiwała głową.
– Ale Królikiewicz z pewnością będzie zły za ten afront. – Zaczął nerwowo wiercić się w fotelu, jakby pod spodem znajdowało się mrowisko.
– Nie będzie, jeśli pomyśli, że źle zrozumiał pańskie intencje. – Nachyliła się w jego stronę. Proszę mu wyjaśnić zwyczajnie, że chodziło panu o krowy, a o dziewczynie rozmawiał pan zupełnie swobodnie, nieświadomy, że to w charakterze żony ma mu być przeznaczona. Z pewnością zdoła pan wymyślić coś odpowiedniego. – Rzuciła mu powłóczyste spojrzenie, gdy odwołała się do jego pychy. W ostatniej chwili jednak stwierdziła, że nie zasłużył aż tak bardzo na pochlebstwa, dlatego dodała: – Proszę złożyć to na swój słaby słuch.
Książkę Zbuntowana szlachcianka kupicie w popularnych księgarniach internetowych: