Panna Florentyna Glinicka przyjeżdża z Paryża do pałacu w Kiernozi z niełatwą misją. Żeby ją wypełnić, musi sobie poradzić z niechęcią gospodarza, hrabiego Hieronima Żarskiego, i paraliżującą nieśmiałością jego córki, Helenki. Tytuł hrabiego jest świeżo kupiony, a jego obyczaje trudno nazwać arystokratycznymi. Natomiast Helenka, dotychczas wychowywana na mniszkę, musi jednak zacząć bywać w towarzystwie, a nawet wyjść za mąż, bo tylko w ten sposób może odziedziczyć majątek po swojej sławnej ciotce, Marii Walewskiej. Temu, co dzieje się w pałacu, przygląda się z ukrycia tajemniczy osobnik nie bez powodu noszący zbyt długą grzywkę. Jego obecność sprowadzi na mieszkańców Kiernozi potężne kłopoty, śmiertelne niebezpieczeństwo i… szczęście. Kim jest, dlaczego i przed kim się chowa – nie wiadomo.
Akcja powieści Katarzyny Maludy Panny na wydaniu toczy się w latach dwudziestych XIX wieku w Kiernozi, Walewicach i Warszawie. Na jej ulicach roi się od szpiegów Nowosilcowa i Lubowitzkiego, wielki książę Konstanty organizuje wojskowe parady, które dla niektórych oficerów kończą się tragicznie, a panna Jenny Philips z karmelkiem w buzi recytuje swoją kwestię na scenie teatru mieszczącego się w Pałacu Radziwiłłowskim. Ma to istotne znaczenie dla bohaterów powieści i swobód obywatelskich, jakie gwarantował nowo powstałemu Królestwu Polskiemu Aleksander I, rosyjski car i polski król w jednej osobie.
W pierwszym tomie Sagi warszawskiej zapraszamy do stolicy, w której właśnie powstaje Plac Zamkowy, Marszałkowska tonie w błocie, a o Alejach Jerozolimskich nikt jeszcze nie słyszał.
Do lektury powieści zaprasza Wydawnictwo Replika. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki Panny na wydaniu:
– Boże, Boże, czemu mnie tak doświadczasz – jęknął hrabia Hieronim Żarski, kiedy lokaj zapowiedział przybycie panny Florentyny Glińskiej. Osunął się na szezlong z pełną dystynkcją, jak przystało na arystokratę. O takie rzeczy jak wytworność w ruchach, choćby człek znajdował się w położeniu pożałowania godnym, Hieronim dbać musiał szczególnie, bo jego tytuł był jeszcze świeżutki, dopiero co kupiony na rosyjskim dworze. Pan Żarski starał się więc nawyknąć do nowego, zżyć z nim i sprawić, by pańskość obyczajów stała się jego naturą. Mógł co prawda wykazać się powinowactwem z takimi rodami jak Walewscy z Walewic czy Łączyńscy z Kiernozi, ale w tej chwili te koligacje raczej przynosiły mu więcej zgryzot niż splendoru. Sam wywodził się z ubogiego dworku w zapadłej wsi, a swój znakomity ożenek z panną wielkiego rodu zawdzięczał wojnie, która wygoniła z okolic kandydatów na mężów. Nie bez znaczenia była również trudna sytuacja, w której znalazły się panny Łączyńskie po tym, jak jedna z nich wdała się w skandaliczną awanturę i trzeba było ją ratować przed ostateczną kompromitacją wzbudzającym wiele plotek małżeństwem. Pan Hieronim potrafił wykorzystać ten fakt, jak i to, że wiatr historii w owych czasach przypominał tornado. Kiedy waliły się wielkie dynastie, a odwieczny porządek tego świata rozpadł się pod tchnieniem francuskiej rewolucji i jej następstw, on umiejętnie zarządzał swoim niewielkim mająteczkiem, a także rozległymi dobrami hrabiów Łączyńskich i Walewskich, którzy pognali za Napoleonem walczyć na polach bitew całej Europy. To stało się podstawą jego całkiem pokaźnej fortunki. A teraz ta baba chciała wtykać nos w jego interesy. Jej przybycie poprzedził list hrabiego d’Ornano , z polecenia którego Żarski zarządzał majątkiem Kiernozia położonym w południowej części Mazowsza, niedaleko Łowicza. Hieronim był gotów w każdej chwili złożyć sprawozdanie ze swojego gospodarowania przed wysłannikiem właścicieli, ale, na miły Bóg, nie przed babą! To było absolutnie nie do tolerowania!
Hrabia już i tak był zgnębiony faktem, że jego córka, Helenka, wróciła z nauk, które pobierała w klasztorze Sióstr Wizytek w Warszawie. Wykształcenie Helenki, a raczej ukształtowanie jej charakteru, było dla jej ojca sprawą o wielkim znaczeniu. Co prawda jeszcze za czasów króla Poniatowskiego zaczęto tworzyć szkoły dla panien, a potem, w miarę pęcznienia kiesy Żarskiego, niebędącego jeszcze wówczas hrabią, mógł pan Hieronim wynająć prywatne guwernantki, które nauczyłyby jego Helenkę tego, co trzeba, ale on wolał być ostrożny. Historia pełnego skandali życia Marii z Łączyńskich primo voto szambelanowej Walewskiej, secundo voto hrabiny d’Ornano, a ciotki Helenki, była mu przestrogą. Jego córka, o zgrozo, była kubek w kubek do niej podobna. Kiedy patrzyło się na Marię, uwagę przykuwały przede wszystkim jej ogromne błękitne oczy. Spoglądały na świat z melancholijnym zainteresowaniem, czasem miał Hieronim wrażenie, że z czułością. Jasne włosy wymykały się palcom najzręczniejszego fryzjera i otaczały alabastrową twarz drobnymi, rozczulającymi kędziorkami. Maria nosiła się z naturalnym wdziękiem, niczego nie udawała, a jednak każdy jej ruch był skończonym pięknem. To samo piękno, naturalność, czułość spojrzenia widział teraz pan Żarski w swojej córce. Dlatego wybrał szkołę prowadzoną przez zakonnice. Wydawało mu się, że klasztorne mury ochronią ją przed kompromitującym losem awanturnicy, a taki z pewnością na nią czekał, zważywszy na owo podobieństwo. Podejrzewał, że zarządzana przez niego Kiernozia, majątek Łączyńskich, przypadnie córce w spadku i zamierzał przekazać go siostrom wizytkom w chwili, kiedy Helenka zakończy nowicjat. To powinno jej gwarantować odpowiednią pozycję w klasztorze i życie spokojne, bez trosk, poświęcone miłości Bożej. Życzył jej dobrze, nawet po swojemu kochał, ale zupełnie nie wiedział, jak ma z nią postępować.
– A teraz jeszcze ta Glińska – westchnął głęboko. Hrabia d’Ornano, mąż niedawno zmarłej siostry jego żony, wsławionej w wątpliwy sposób głośnym na całą Europę romansem z Napoleonem 8 Bonaparte, pisał, że panna Glińska była wieloletnią damą do towarzystwa Marii i osobą, której całkowicie ufał. W liście znalazły się słowa, które, choć uprzejme, oburzyły hrabiego Hieronima. Sugerowały one, że d’Ornano życzy sobie, by sprawy majątku nie miały tajemnic przed Glińską, że w Kiernozi ma ona prawo przebywać aż do śmierci i on, Żarski, proszony jest, by udzielać jej pomocy we wszystkich poczynaniach, jakie zechce przedsięwziąć. Hrabia Hieronim poczuł się jak sługa do wynajęcia, a to przecież właśnie d’Ornano nie tak dawno temu zapewniał go o swojej przyjaźni, bezgranicznym zaufaniu i namawiał do zakupu arystokratycznego tytułu, by stał się równy wszystkim tym Łączyńskim i Walewskim, z którymi wszedł w związki przez swoje małżeństwo. Teraz nasłał na niego szpiega i na dodatek nakazał traktować jakąś pannę do towarzystwa jak udzielną księżnę. Pretensja rosła w Żarskim jak ciasto na chleb w dzieży. By się nieco uspokoić, wyjrzał przez okno salonu na park. Delikatny wiatr poruszał wiotkimi gałęziami płaczących wierzb, które rosły nad brzegami dwóch okalających pałac stawów. Połączone były przesmykiem, nad którym wybudowano uroczy kamienny mostek. Pan Hieronim w swoim pracowitym życiu nie miał zbyt wiele czasu, by tamtędy spacerować, ale ten widok zawsze koił jego nerwy i dawał wytchnienie oczom zmęczonym zbyt długim ślęczeniem nad księgami rachunkowymi. Teraz to nie pomogło.
– Prosić – nakazał służącemu, który stał w drzwiach salonu, w nieco niedbałej pozie. Lokaj Felicjan w zasadzie cenił swojego chlebodawcę, ale pracowity tryb życia jego pana nie wzbudzał w nim zbyt wiele szacunku. Co innego na przykład taki świętej pamięci Benedykt hrabia Łączyński, brat sławnej Marii. Ten to rękę miał ciężką! Felicjan odczuł to nie raz i stąd wyrosło mu mniemanie, że jak hrabia Benedykt wyrżnął człowieka w pysk, od razu nabierało się szacunku do niego i przekonania, że to pan z panów. Od Żarskiego Felicjan jeszcze nie oberwał. Nie, żeby miał o to pretensje, Boże broń! Ale jakoś to zakłócało porządek rzeczy. Zresztą od czasów powstania, co to nim dowodził pan Kościuszko, i ostatniego rozbioru Polski już w ogóle nie można było mówić o jakichkolwiek porządkach, pomyślał sobie Felicjan i z ciężkim westchnieniem poszedł po tę pannę.
Weszła. Nie tego się spodziewał hrabia Hieronim. Wyobrażał ją sobie jako grube babsko z haczykowatym nosem, bo jak inaczej mogłaby wyglądać jędza. Tymczasem panna Florentyna była szczupłą brunetką o słodkim, uwodzącym spojrzeniu, które łypało na niego spod delikatnej woalki. Głowa osadzona na giętkiej szyi skłoniła się przed nim wdzięcznie. Przybyła uśmiechnęła się do Żarskiego czarująco i niemal bez słowa wstępu oznajmiła, że zmarła przed rokiem hrabina d’Ornano życzyła sobie być pochowaną w Kiernozi, a ciało jej już niedługo rozpocznie podróż do rodzinnej miejscowości.
Ta wiadomość jeszcze bardziej rozstroiła nerwy hrabiego Żarskiego. Spocił się zupełnie po plebejsku. Wyciągnął więc z rękawa niebieskiego surduta kunsztownie haftowaną chusteczkę z najdelikatniejszego batystu i przetarł nią łysiejącą głowę pod upudrowaną peruką. Zaklął szpetnie, ale tylko w duchu, sięgnął na stolik po srebrny dzwoneczek i zadzwonił po pokojówkę.
– Kakao – jęknął z miną męczennika, kiedy służąca już weszła, i wskazał na Florentynę, by dla niej także przygotowano napój. Nadchodził czas podwieczorku, więc należało przybyłą czymś poczęstować. Napój ten wydawał się hrabiemu paskudny, bo cóż atrakcyjnego może być w roztartych gorzkich nasionach jakiegoś południowoamerykańskiego zielska, zalanych osłodzoną wodą, ale przez swą rzadkość i egzotykę wydał mu się dostatecznie wytworny. Niewiele wiedział o pannie Glińskiej, lecz jej misja i to, że przybyła prosto z Paryża, nakazywało się z nią liczyć. Tymczasem ona ciągle stała przed nim w przykurzonym podróżnym płaszczu i czarnym kapeluszu z woalką. Felicjan zasługiwał na to, by wreszcie się z nim stanowczo rozmówić. Powinien pomóc jej rozebrać się z tych ubrań już w przedpokoju. Dopiero kiedy odsłoniła twarz i powolnym ruchem zaczęła rozwiązywać kokardę pod brodą, by zdjąć nakrycie, hrabia uzmysłowił sobie niestosowność sytuacji. On półleżał na szezlongu, a przed nim stała kobieta. To chyba jednak urągało zasadom dobrego wychowania i elegancji! Choć do końca nie był pewny, czy powinien wstać na jej powitanie, czy jej społeczna pozycja i majątek pozwalały mu siedzieć. Doprawdy wszystkie te obyczaje i zasady, które kierowały postępowaniem ludzi z towarzystwa, były dla hrabiego nie do pojęcia!
– Felicjanie… – Drobny ruch ręki wystarczył, by Felicjan zrozumiał, że ma rozdziać gościa z podróżnego stroju i usadzić na podsuniętym do stolika fotelu. Służący zrobił to sprawnie i z płaszczem przewieszonym przez ramię zdawał się oczekiwać na dalsze rozkazy.
– Coś jeszcze? – zająknął się hrabia.
– Czy przyszykować pokój gościnny? – Ach tak, oczywiście – odparł pan Hieronim speszony, bo to przecież on powinien wydać to polecenie.
– Tak więc, drogi panie… – Panna Glińska upiła mały łyczek przyniesionego przez pokojówkę napoju i delikatnie skrzywiła nos. Hrabia Hieronim nie mógł oprzeć się podziwowi. Ta panna zachowywała się z taką godnością i wdziękiem, jakby była na królewskim dworze. Coś było w niej takiego, co wymuszało posłuch. Spokój? Odrobina dystansu? Wysoko uniesiona głowa tak wdzięcznie osadzona na długiej szyi? Odczuł to także i Felicjan, więc natychmiast podbiegł i skłonił się z uszanowaniem.
– Odrobinę śmietanki, poproszę. – Panna Glińska uprzejmie choć nieco chłodno uśmiechnęła się do sługi, a ten zgiął się w ukłonie jeszcze bardziej i gdyby nie konieczność zachowania pozorów godności pewnie w podskokach pognałby wykonać polecenie.
– Tak więc, drogi panie, chciałabym, abyśmy się poznali nieco serdeczniej, bo postanowiłam zatrzymać się w Kiernozi na dłużej. Jakby kto szydłem w rzyć dźgnął hrabiego Żarskiego, tak podskoczył na swoim szezlongu, ale zaraz opadł na stosowną część ciała, w sposób nadzwyczaj elegancki. Był o tym uprzedzony, ale te słowa? Patrzcie państwo! Ona postanowiła, a on się musi grzecznie usunąć!
– Będę bardzo rad – odpowiedział, choć Bóg mu świadkiem, że rad wcale nie był – ale gdybym mógł poznać trochę więcej szczegółów, panno Florentyno, jeśli tak mogę się zwracać…
– Ależ oczywiście – odpowiedziała głosem pełnym zdecydowania i schyliła się, by z podręcznego sakwojaża wyciągnąć jakieś dokumenty. W zasadzie była całkiem przystojną kobietą, choć musiała już przekroczyć trzydziestkę. Ciemne, naturalnie lekko wijące się włosy tu i ówdzie połyskiwały złotem, duże, wyraziste brązowe oczy otoczone były pierwszymi, drobniutkimi zmarszczkami, ale delikatnie zaróżowiona cera jaśniała świeżością i kolorem przypominała apetyczną śmietankę.
– Chyba nie chce pani ze mną omawiać interesów! – Sam pomysł, by pochylać się nad jakimiś papierami z kobietą, wydał się hrabiemu dziwaczny i nie do zaakceptowania.
– Obawiam się, że będziemy musieli.
Pan Hieronim wstał oburzony i prychnął lekceważąco, lecz ona kontynuowała niezrażona:
– Według testamentu hrabiny nie pan dziedziczy majątek w Kiernozi, ale pana córka. Na razie hrabia d’Ornano nie miał czasu zająć się tą sprawą dokładniej i dlatego ja dostałam pełnomocnictwo, by robić to w jego imieniu. Jasna stała się dla pana Hieronima przyczyna całego tego zamieszania. Po śmierci żony hrabia nie miał sił na zajmowanie się polskimi sprawami, ale tak go upokorzyć? Babę mu tu nasyłać?
– Pani raczy żartować! – Głos Żarskiego daleki był już od uprzejmości. – Nie mogę zająć się majątkiem mojej córki? – Przepraszam, nieprecyzyjnie się wyraziłam, ten majątek po śmierci pani hrabiny formalnie należy do jej syna, który został zobowiązany do przekazania go Helenie Żarskiej z chwilą zamążpójścia. A pan hrabia d’Ornano…
– Pozwala się tu pani szarogęsić! – Hrabia Hieronim nie posiadał się z wściekłości. Wstał, niemal przewracając stolik, i wyszedł.
– Czy pokój błękitny po prawej stronie? – panna Florentyna zwróciła się do czekającego na kolejne polecenia Felicjana zupełnie spokojnie. Wybuch hrabiego Żarskiego nie zrobił na niej żadnego wrażenia. Nie była jedną z tych panien, które pokornie spuszczają oczy i za żadne skarby nie zdecydują się powiedzieć, co myślą o porządkach tego świata ze strachu, że podobna śmiałość może przekreślić ich szanse na zamążpójście. O nie! Florentyna gdzieś w głębi serca marzyła o miłości, ale nie do człowieka, który chciałby mieć u swego boku bezwolną lalę.
– Będzie tam panience wygodnie. – W oczach sługi paliły się wesołe ogniki. Co prawda nawet lubił swego pana, tego starego bufona, co nie przeszkadzało mu cieszyć się, kiedy ktoś ucierał mu nosa. Błękitny pokój gościnny! Panna Glińska weszła tam i rozejrzała się po dobrze znanym wnętrzu. Przed wieloma laty, kiedy przebywała w pałacu w Kiernozi, zaglądała tu tak często, jak tylko mogła, i marzyła, że kiedyś w nim zamieszka. Potem zdarzało jej się zajmować nawet wspanialsze apartamenty, ale sentyment do błękitnego pokoju gościnnego w pałacu Łączyńskich pozostał w niej już na zawsze. W kącie stał olbrzymi, biały piec. Jego kafle nie miały jakiegoś wymyślnego wzoru, ale może dlatego mimo swej wielkości nie przytłaczał, nie był najważniejszy w tym pomieszczeniu, choć tak miło przytulało się do jego ciepłych ścian w zimowe wieczory. Obok wbudowano w ścianę łoże i osłonięto je podpiętą na dzień jedwabną zasłoną. Takim samym błękitnym jedwabiem w tłoczone wzory były wytapetowane ściany. Stał tu jeszcze niewielki sekretarzyk, stół z dwoma fotelami, muślinowe firanki upięto na wysokich oknach, a na ścianach wisiało kilka portretów. Panna Florentyna przyjrzała się im pobieżnie. Nie były najwyższych lotów i nie przedstawiały nikogo szczególnego. Za parawanem znajdowała się umywalnia.
Ktoś zapukał do drzwi. To pokojówka przyniosła ciepłą wodę.
– Czy mogę pomóc wielmożnej pani?
– Oczywiście, dziecko – uśmiechnęła się do niej Florentyna.
Wszystko toczyło się zwykłym w takich przypadkach torem, a pannę Glińską osaczyły wspomnienia. Pierwszy raz przybyła do pałacu w Kiernozi w roku 1804. Właśnie wtedy po całej Europie rozlała się wieść, że Francja przestała być republiką, a Napoleon Bonaparte koronował się na cesarza. Panna Florentyna nie miała jeszcze pojęcia, jak blisko przyjdzie jej się z nim zetknąć. Ona sama była wówczas młodziutką dziewczyną, która dopiero co skończyła nauki na pensji w Warszawie. Ojciec ruszył walczyć u boku Napoleona, matka już dawno nie żyła, resztki majątku rozdrapali krewni, a dziewczyna znalazła się bez żadnych środków do życia. Wtedy stał się cud, który uchronił ją przed nędzą. Pojawił się w jej życiu pan Benedykt Józef Łączyński poszukujący damy do towarzystwa dla swojej siostry.
Tu, w Kiernozi, panna Florentyna odkryła swoje życiowe powołanie. Bo kobiety bywają różne. Są takie, które pragną się przede wszystkim podobać. Flirt i stroje dają im najwięcej zadowolenia z życia. Są takie, które całe zatracają się w macierzyństwie. A dla innych najważniejsza jest misja chronienia słabszych, bycie oparciem, pocieszeniem. Taka była właśnie panna Florentyna. Kiedy pierwszy raz usłyszała o tej, której miała towarzyszyć, pomyślała sobie, że wiele kobiet staje się bezbronnymi zabawkami w rękach okrutnego losu. Potem jeszcze często widywała, jak paskudnie los, a w zasadzie spokrewnieni mężczyźni, potrafią obejść się ze swoimi córkami, kuzynkami czy żonami, i jak one temu ulegają, bo prawo, a także obyczaj wymagają tego od nich. Pannę Florentynę ten fakt oburzał i w ciągu swojego nie tak już krótkiego życia coraz bardziej nabierała przekonania, że trzeba temu jakoś przeciwdziałać! Z podobnych myśli narodziło się jej życiowe posłannictwo: trzeba przekonywać kobiety, że są tak samo wartościowymi ludźmi jak mężczyźni i mają obowiązek walczyć o swoje prawa. „Deklaracja Praw Kobiety i Obywatelki” napisana przez dramatopisarkę Olimpię de Gouges w latach Wielkiej Rewolucji Francuskiej powinna być, zdaniem panny Florentyny, znana każdej kobiecie. Na razie z nikim jeszcze o tym nie rozmawiała, ale zagwarantowana jej w testamencie Marysi możliwość pędzenia w miarę beztroskiego życia w Kiernozi ułatwiała poświęcenie się temu celowi. Żeby go realizować potrzebna jej była jeszcze pozycja towarzyska, czyli – mówiąc prosto z mostu – mąż. Do tej pory jej życie krążyło wokół Marysi Walewskiej, o pardon, Marii hrabiny d’Ornano. Teraz, gdy jej zabrakło, co napełniało serce panny Florentyny głębokim smutkiem, nadszedł czas na działania ogólniejsze, skierowane do większej grupy osób, a do tego właśnie trzeba było jej salonu, w którym mogłaby przyjmować gości i zarażać ich swoimi ideami. Mąż, który miałby jej ten salon zagwarantować, musiał być niezawadzający zbytnio w życiu, pełen zrozumienia, a przynajmniej obojętny wobec tego, co zamierzała robić, i dysponujący odpowiednim lokum. W Paryżu doskonale dałaby sobie radę sama. Ale los rzucił ją tu, a na polskich ziemiach, na prowincji potrzebna była do jej celów znacząca pozycja towarzyska. Tej bez męża raczej nie dało się osiągnąć. Pytanie, czy nadawał się do tych celów Hieronim hrabia Żarski, pojawiło się w jej głowie, jeszcze zanim tu przybyła. Teraz miała już jakieś dane, by się nad problemem konkretniej zastanowić. Hrabia miał pewne zalety, stosowny wiek i całkiem miłą powierzchowność. Był to mężczyzna wysoki, o zręcznych ruchach i oczach ciemnych, niewielkich, ale patrzących bystro i uważnie. Rzeczą, która miała pierwszorzędne znaczenie, był też jego zapach. Panna Florentyna na swoje szczęście czy nieszczęście miała niezwykle wyczulone powonienie, a brud i smród były jedną z największych tortur, jakie można było jej zadać. Spotykała się z nim w najznakomitszych francuskich salonach. A hrabia Żarski najwidoczniej się mył i dbał o schludność odzienia. To nie było tak częste i kazało pannie Glińskiej patrzeć z większą tolerancją na jego wady. A tych miał niestety sporo.
– Co za snob! – westchnęła sobie pod nosem, myśląc nadal o Hieronimie i powątpiewając w to, że udałoby się jej zrobić z niego potulnego małżonka.
– Co wielmożna pani jeszcze rozkaże? – natychmiast zareagowała na to pokojówka. Usługiwała tej dziwnej kobiecie z zapałem. Jeszcze nigdy nie zdarzyło jej się, by ktoś potraktował ją tak uprzejmie. W zasadzie należałoby powiedzieć serdecznie, ale Czesia niezwyczajna była używać tak wyszukanych słów. Dla niej to była po prostu dobra pani.
– Dziękuję, dziecinko. O której kolacja?
– O ósmej, proszę pani. Mogę odejść?
– Tak – odparła panna Florentyna.
Potrzebowała trochę samotności, by rozpakować swój sakwojaż. Resztę bagaży spokojnie mogła powierzyć w ręce służby. To jednak musiała zrobić sama. Podeszła do sekretarzyka i na jego półkach powoli i z namysłem rozkładała książki, jakieś zadrukowane karty i kajety zapisane kształtnym, eleganckim pismem.
Książkę Panny na wydaniu kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,