Podróż, która odmieni twoje wnętrze. „Pan Zło" Michała Długi

Data: 2020-12-08 22:59:03 | Ten artykuł przeczytasz w 18 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Kim jest Pan Zło?

To jungowski Cień?

Mroczny destrukcyjny popęd?

Freudowski Tanatos?

A może wcielenie banalnego zła, które skłania nas do morderstw, oszustw i kradzieży?

Obrazek w treści Podróż, która odmieni twoje wnętrze. „Pan Zło" Michała Długi [jpg]

Sięgnijcie po powieść Michała Długi Pan Zło. Dziś na naszych łamach prezentujemy jej premierowe fragmenty:

Stałem przed drewnianym domkiem, a wejście do niego było tuż za moimi plecami.

Czekałem, aż oczy staną się mniej wrażliwe na blask wschodzącego słońca. Z uśmiechem podziwiałem piękno natury. Wziąłem głęboki oddech i przytrzymałem go. Chciałem odpowiednio dotlenić organizm. Zamknąłem oczy i cieszyłem się tą chwilą, a wypuszczając powietrze, odczuwałem radość. Spojrzałem w lewą stronę i dostrzegłem olbrzymie miasto, które jest całkowicie przyjazne środowisku. Technologia współgrała idealnie z naturą. Zero trucia, zero niszczenia, po prostu piękne czasy.

Nie interesowała mnie przeszłość. Nie pamiętałem jej i nie chciałem się w nią zagłębiać. Liczyła się teraźniejszość. Zachwycałem się wschodem słońca, zielonym wzgórzem i czystym powietrzem. Podziwiałem ogrom i zaawansowanie technologiczne pobliskiego miasta. Harmonii towarzyszył delikatny szum wiatru, który pieścił skórę twarzy. Wraz z jego podmuchem niósł się zapach wiosennych kwiatów. Najważniejsze były spełnienie oraz szczęście, które zawładnęły całym ciałem. Tu i teraz.

Miałem dużo czasu, by móc cieszyć się wszystkim dookoła. Nie miałem obowiązków, ale czułem potrzebę niesienia pomocy i wykonywania wartościowej pracy. Skierowałem wzrok w prawo i ujrzałem sąsiadów, którzy odpoczywali na balkonie swojego domu. Uśmiechnąłem się do nich i pomachałem życzliwie. Odwzajemnili mój gest.

Obróciłem się w stronę chałupki i spojrzałem w górę, kładąc dłonie na biodrach. Na czystym błękitnym niebie widać było ptaki i latające w ciszy pojazdy. Ogarnęło mnie zadowolenie, że wszystko potrafi ze sobą współgrać bez żadnych niedociągnięć. Widziałem to wiele razy, a mimo to ciągle mnie to zachwycało.

Wszedłem do domku i zamknąłem za sobą drzwi. Poszedłem po cichu na piętro sprawdzić, czy wszystko w porządku. Otworzyłem pierwsze drzwi. Moja kobieta leżała wtulona w kołdrę i miała spokojny sen. Zapatrzyłem się na jej duży brzuszek – spodziewaliśmy się dziecka. Na palcach podszedłem do niej, nachyliłem się i cały w skowronkach szepnąłem:

– Przygotuję śniadanko. – Podarowałem jej niewinny pocałunek.

Wydała z siebie przyjemny dźwięk i z uśmiechem obróciła się na drugi bok. Czysta magia.

Schodząc po schodach, byłem szczęśliwy. Usiadłem przy stole w kuchni i próbowałem wymyślić śniadanie.

– Sałatka warzywna? Nie… Ona z rana przecież woli sok – mówiłem do siebie. Maszyna, nie powodując hałasu, robiła dla nas sok, a ja w tym czasie pokroiłem chleb. Nakryłem

ładnie do stołu i zniecierpliwiony czekałem, aż napój będzie gotowy. W międzyczasie patrzyłem przez okno i obserwowałem ogromne miasto w oddali. Kolejny raz podziwiałem osiągnięcia cywilizacji, której jestem członkiem.

Z rozważania wyrwał mnie dreszcz i towarzyszący mu dźwięk. Znajomy i zapomniany. Był nieprzyjemny i straszny. Poczułem chłód i zaatakowały mnie melancholijne myśli. Zapomniane myśli.

Ktoś był w pobliżu. Wyszeptał:

– Tomasz…

Nie mogłem zlokalizować dźwięku. Pobiegłem na piętro do mojej kobiety.

– Kochanie? – zapytałem, gdy nie zobaczyłem jej w łóżku. – Kochanie! – krzyknąłem.

Pobiegłem z powrotem na dół. Myśli z przeszłości były coraz silniejsze. Musiałem się zatrzymać, były jak zamazany obraz. Spokój i radość odeszły. Przestraszony szukałem mojej kobiety.

– Kochanie! – krzyknąłem jeszcze głośniej.

Poczułem wielki ciężar. Zmartwienia zakłóciły moją radość. Miałem myśli związane z moją kobietą. Przypomniałem sobie jej przeszłość i to wzbudziło we mnie gniew. Ogarnęła mnie chęć władzy i posiadania pieniędzy, które nie istniały w moim świecie. Narodziła się zazdrość i nienawiść do ukochanej, a także do wszystkich innych. Posmutniałem i zgorzkniałem.

– Co się dzieje?! – zapytałem na głos, próbując pohamować emocje. Spojrzałem na miasto, które sczerniało i zamieniło się w ruinę. Mój wzrok opanowała nienawiść, a umysł poczucie wyższości wobec każdego.

– Tomasz… – Szept był coraz wyraźniejszy.

Strach zawładnął moim ciałem. Liczyło się teraz tylko jedno – ucieczka.

Pobiegłem do drzwi wyjściowych. Oparłem o nie głowę i złapałem za klamkę. Oddychałem nerwowo. Miłość do mojej kobiety powodowała, że próbowałem się uspokoić, i kazała mi jej szukać. Uniosłem głowę. Oparłem ręce o drzwi, gdy nagle poczułem ucisk na gardle. Zobaczyłem

ciemność. Czułem materiał na twarzy i całej głowie. Ucisk na szyi odebrał mi swobodę oddychania.

Dusiłem się.

– To jest rzeczywistość – powiedział osobnik przeraźliwym szeptem. Wyciągnął mnie z domku i gdzieś wepchnął. Potem posadził mnie, a następnie usłyszałem trzask metalowych drzwi. Obawiałem się o swoje życie.

Wywracało mną na boki. Miałem twarde siedzenie i ręce związane za plecami, a na głowę założony czarny materiałowy worek. Próbowałem cokolwiek dostrzec przez mikrodziurki. Towarzyszyła mi niepewność. Nie wiedziałem, czy jestem sam. Warkot silnika spalinowego i jazda po dziurach były wyraźnie odczuwalne. Za wszelką cenę chciałem wiedzieć coś więcej. Ze strachu wydusiłem z siebie:

– Boże… Gdzie ja… – Nie dokończyłem zdania, gdy nagle dostałem mocny cios w głowę z mojej prawej strony.

– Nie odzywaj się niepytany!!! – krzyknął nieznajomy głos.

Już wiedziałem, że nie jestem sam. Od mocnego ciosu i bólu w mojej głowie rodziły się setki pytań. Były silniejsze niż rozkaz nieznajomej osoby.

– Powiedz mi cho… – Nim dokończyłem zdanie, zostałem uderzony z prawej.

– Zamknij mordę!!! – krzyknął ten sam nieznajomy i otrzymałem kolejny cios.

Drugie uderzenie powaliło mnie na podłogę. Bolało okropnie. Pociekła mi łza. Podłoga była zimna, wyczułem, że jest metalowa. Zacząłem wariować.

– Achhh!!! – krzyknąłem, gdy jeden z oprawców chwycił mnie bardzo mocno za lewy bark. – To boli!

Bez żadnego wysiłku uniósł mnie za bark i posadził na miejsce. Wykończony uderzyłem plecami i głową o ścianę. Słyszałem śmiech i nieznany mi język. Mimo głośnego warkotu silnika usłyszałem odgłos kroków przed sobą.

– To pomoże złagodzić twój ból. – Dotarło do mnie, a następnie otrzymałem potężny cios w twarz. Odbiłem się od ściany i wylądowałem na podłodze. Straciłem przytomność.

Otworzyłem oczy i zobaczyłem przed sobą sędziego. Siedział przy wielkim drewnianym biurku koloru mahoniowego. Drewniany młotek obok prawej dłoni, szara bujna peruka oraz czarna szata.

Spojrzałem w lewo i dostrzegłem swoją rodzinę. Siedzieli w ławie przysięgłych. Rodzice, wujek, ciocia, dziadkowie, zmarli członkowie rodziny, wszyscy, których znałem. Każdy był elegancko ubrany i każdy kierował w moją stronę groźne spojrzenie. Próbowałem przez kilka sekund utrzymać z nimi kontakt wzrokowy. Oczy pełne nienawiści zwyciężyły i mnie złamały. By uciec od przeszywającego wzroku, spojrzałem na swoje buty. Były całe czarne, tak jak mój

garnitur. Podłoga była w kratkę jak plansza do szachów.

Na biurku przede mną leżała sterta kartek, na których były zapisane informacje w nieznanym mi języku. Bardzo przypominały znaki, którymi posługiwały się pradawne cywilizacje. Mimo towarzyszącego mi bólu głowy i poobijanego ciała chciałem spojrzeć na jedną z tych notatek. Delikatnie uniosłem rękę w kierunku najbliżej kartki. Z prawej strony zostałem uderzony w dłoń. Pełen niepokoju, przypomniawszy sobie sytuację przed utratą przytomności, spojrzałem w tę stronę. Bardzo blisko siedział człowiek wyglądający jak mój brat, z którym straciłem kontakt dawno temu. Przyglądałem się mu przez kilka sekund, ale przeszywający nieruchomy wzrok doprowadzał mnie do szaleństwa. Mężczyzna miał oczy pełne nienawiści i była w nich chęć morderstwa. Czułem się jak zwierzyna wśród lwów.

Uciekłem spojrzeniem i patrzyłem na sędziego, który trzymał bardzo długi pergamin. Wyraźnie było widać, że jest na nim coś zapisane. Czytał na głos zawartość dokumentu, lecz ja nie mogłem nic usłyszeć. Widziałem tylko ruchy warg. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że jestem oskarżony. Trząsłem się, szukając wokół siebie wsparcia. Mój brat był moim adwokatem. Chciałem spróbować zagadać, ale kątem oka dostrzegłem za sobą dwóch rosłych mężczyzn. Byli ubrani po wojskowemu i wyposażeni w broń automatyczną. Jednemu z nich zacząłem przyglądać się od dołu do góry. Gdy dotarłem do głowy, zawarczał jak zwierzę. Szybko odwróciłem wzrok i spojrzałem na sędziego. Zdałem sobie jednak sprawę, że za osiłkami coś widziałem.

Niepewnie odwróciłem głowę w lewą stronę. Za nimi była sala wypełniona dziennikarzami i kamerami, były to znane twarze największych stacji telewizyjnych. Brak obiektywizmu dziennikarskiego był widoczny, każdy z nich patrzył na mnie, jakbym odpowiadał za upadek całej cywilizacji.

Z płaskiej ręki dostałem w tył głowy i natychmiast spojrzałem, skąd przyszedł cios. Mój brat mnie uderzył. Uderzenie w głowę spotęgowało ból.

Sędzia przez krótką chwilę przyglądał mi się. Przerwał czytanie wyroku, którego i tak nie słyszałem. Gdy byłem już „grzeczny”, kontynuował. Dostałem ataku lęku. Dopadły mnie drgawki i panika. Położyłem dłonie na twarzy i poczułem, jak bardzo były mokre. Oddaliłem je nieco i zobaczyłem, że były całe we krwi. Pociekły mi łzy. Negatywne emocje nasiliły ból głowy i innych części ciała. Szalone myśli zawładnęły moim umysłem. Bezbolesna śmierć byłaby dla mnie wybawieniem. W tym wszystkim chciałem znaleźć wsparcie.

Mój brat – najdalszy mi, a zarazem najbliższy – siedział obok. Przełamałem się i drżącymi wargami zapytałem:

– Co tu się dzieje?

– Oskarżony nie przerywa, gdy najwyższy sędzia czyta przewinienia!!! – krzyknął mój brat.

Nie zdążył nawet dokończyć zdania, a ja dostałem w tył głowy bardzo mocno. Uderzyłem w stół i z bólem zsunąłem się na krzesło. Jęknąłem. To było istne szaleństwo.

Sędzia kontynuował swój monolog, którego dalej nie słyszałem. Z ruchu warg nie mogłem nic wyczytać. Przez chwilę patrzyłem na moje dłonie położone na kolanach. Myśli o śmierci stawały się coraz bardziej realne. Spojrzałem na stół i dostrzegłem długopis. Wyobraziłem sobie, jak wbijam go sobie w szyję. Wszystkie upokorzenia, których doznałem, zniknęłyby niczym bańka mydlana. Poprzestałem na wyobrażeniu, ponieważ za bardzo bałem się bólu. Przerażał

mnie.

Zacząłem fantazjować o ucieczce i wolności. Nieświadomie zerknąłem w prawą stronę i ujrzałem drzwi. Widniał nad nimi napis: „Wyjście”. Wyglądało to jak podpucha, która miała dać nadzieję na ucieczkę takim desperatom, jak ja.

– Czy oskarżony przyznaje się do czynów, które zostały wyczytane w tej sali? – zwrócił się do mnie sędzia. Znieruchomiałem.

– Wstań, gdy najwyższy sędzia się do ciebie zwraca!!! – krzyknął mój brat, a następnie kopnął mnie mocno w nogę. Uderzenie wykrzywiło mi ją i spowodowało ból w kolanie. Nie mogłem wstać.

Rośli mężczyźni, którzy byli za mną, podnieśli mnie.

– Czy oskarżony przyznaje się do czynów, które zostały wyczytane w tej sali? – powtórzył swoje pytanie sędzia.

Nienawiść docierała do mnie z każdego zakątka tego pomieszczenia. Czułem ją i widziałem. Był to widoczny mrok, który otaczał zgromadzone osoby. Docierał do mnie. Otulał mnie. Budził najgłębsze lęki.

Wyjście, które zobaczyłem, emanowało blaskiem. Wydobywał się on przez nieszczelność wokół drzwi. Patrząc na to światło, poczułem ciepło i ulgę. Moje rany przestały boleć. Wszyscy zgromadzeni przestali być ważni. Marzyłem, że za drzwiami czekają na mnie przyjemność i zbawienie. Wolność i spełnienie pragnień. Koniec trosk i cierpienia. Blask stał się początkiem nowego, szczęśliwego życia.

Rozejrzałem się dookoła, szukając wsparcia, ale nikt nie był skory do pomocy. Spojrzałem na brata, który brał zamach, by uderzyć mnie w twarz. Nie myśląc zbyt długo, szybko rzuciłem się na biurko.

Zeskoczyłem na podłogę i co sił w nogach pobiegłem w stronę wyjścia. Pragnienie wolności dodawało mi odwagi i działało przeciwbólowo. Zaczęło brakować mi tchu. Czułem, jak wszystko

dookoła spowolniło, włącznie ze mną. Biegłem do wyjścia, które wyraźnie się oddalało. Było szybsze niż ja. Wyciągnąłem prawą rękę w jego stronę, ale nie mogłem go dosięgnąć. Odwróciłem głowę do tyłu, ale żaden z obecnych nawet nie kiwnął palcem. Żołnierze, którzy byli wyposażeni w broń maszynową, nie celowali z niej. Wszyscy byli już kilkadziesiąt metrów za mną. Mimo dystansu ich groźne spojrzenia docierały do mnie.

Zmęczony zatrzymałem się i oparłem dłonie o kolana. Spojrzałem znowu w stronę wyjścia, które znacząco się przybliżyło, a blask zanikł. Wyprostowałem się i odwróciłem. Za mną nie było już nikogo, sala znajdowała się bardzo blisko, a w niej ani jednej żywej duszy. Dostrzegłem, że pomieszczenie opanował mrok, który wyglądał jak mgła. Mrok zaczął szeptać w nieznanym mi języku. Był już blisko.

Szept był coraz głośniejszy. Czułem, że to rozkaz, ale nie wiedziałem, co oznacza. Bałem się. Spojrzałem na wyjście. Było ze dwadzieścia metrów dalej, a dookoła panowała ciemność.

Zza drzwi usłyszałem szybkie kroki. Im wyraźniejsze były, tym więcej blasku się przeciskało. Znowu poczułem nadzieję na lepsze jutro. Drzwi otworzyły się, stał w nich człowiek w białym garniturze z maską na twarzy.

– Prędko! – krzyknął i zachęcił mnie ręką, żebym szybko pobiegł. Światło zza jego pleców było piękne, a on sam sprawiał dobre wrażenie. Zacząłem biec w jego stronę z uśmiechem na twarzy. Po trzech krokach chwyciła mnie mgła. Trzymała mnie za nogi i ręce. Szeptała niewyraźnie, ale bardzo głośno. Była silna, wprawiała mnie w zwątpienie.

– Nie poddawaj się! – krzyknęła ponownie postać stojąca w drzwiach i wyciągnęła rękę. Determinacja, by osiągnąć wolność, zwyciężyła w umyśle. Wyciągnięta ręka zbawiciela i moja desperacka potrzeba wolności sprawiły, że wyrwałem się z objęć niewoli.

Biegłem co tchu. Drzwi się oddalały, ale nadążałem. Będąc kilka metrów przed wyjściem, czułem zwycięstwo. Zacząłem marzyć. Marzyłem o spokojnym śnie i pełnym miłości życiu. Ze szczęścia pociekła mi łza. Wolność czułem każdym kawałkiem mojego ciała. Wyciągnąłem rękę, by być jeszcze bliżej białej postaci. Radość zakwitła na mojej twarzy.

Drzwi delikatnie się przymknęły, a na nich – na wysokości klamki – ukazała się dłoń w czarnej rękawiczce. Przez panującą wokół ciemność nie było widać ciała. Druga dłoń złapała nieco wyżej. Ręce odziane były w materiał jak z garnituru. Drogiego garnituru.

Drzwi przymykały się powoli, a mój wybawiciel trzymał je dłońmi. Walczył dla mnie i stawiał opór. Biegłem jeszcze szybciej, myślałem tylko o ucieczce. Wybawiciel walczył dzielnie i trzymał mocno. Czarne ręce bezlitośnie docisnęły drzwi mocniej, aż te zamknęły się z trzaskiem. Stały się martwe.

Razem z tym trzaskiem zniknęły marzenia i szczęście. Poczułem zwątpienie. Blask ulotnił się wraz z moim zbawieniem. Wyzwoliciela nie było już widać. Mgła za mną zniknęła. Szept ogarnął wszystko dookoła. Stał się bardzo wyraźny.

– Niewolnik, niewolnik, niewolnik… – rozchodził się echem głos. Nie byłem w stanie zlokalizować, skąd dochodzi.

Puls mi przyspieszył, a serce biło bardzo szybko i głośno. Słyszałem każde uderzenie. Zza drzwi dobiegały kroki. Powolne i spokojne. Wyraźny tupot eleganckich butów. Kroki ustały, a przez nieszczelne drzwi przeciskała się mgła. Szeptała głośno. Klamka się poruszyła. Przełknąłem głośno ślinę, a drzwi się powoli otworzyły. Wewnątrz nie było nic widać. Obok drzwi i futryn rozeszła się mgła, a następnie zniknęła w dominującej wokół ciemności.

Szeptu znowu nie można było namierzyć. Zrobiło się złowrogo. Rozglądałem się nerwowo i kręciłem się w kółko, aż straciłem orientację. Widoczność zerowa. Donośny tupot butów nie ustępował.

Stałem nieruchomo, a tajemnicza postać zbliżała się. Nie mogłem temu zaradzić. Nie słyszałem, gdzie dokładnie się znajduje. Kroki były coraz głośniejsze i wyraźniejsze, aż w końcu ustały. Sparaliżował mnie strach. Nie poruszając głową, wodziłem wzrokiem dookoła. Tętno miałem przyspieszone.

Uderzenia serca potęgowały mój lęk. Zawładnęła mną niepewność, co będzie dalej. W mojej głowie kłębiły się najgorsze scenariusze. Myśl o śmierci znowu stała się wybawieniem. O śmierci szybkiej i bezbolesnej. Nie chciałem wiedzieć, z kim mam do czynienia.

Poczułem oddech przy swoim lewym uchu. Łzy spływały mi po policzkach. Chciałem zacząć się modlić, lecz usta nie chciały mnie słuchać. Wydobywał się z nich tylko bełkot. Kątem oka spojrzałem w stronę postaci i dostrzegłem czarne usta i kawałek białej skóry wokół nich. Zacząłem się modlić.

– Ojcz… Oj… Ojcze na… na… – Nie wypowiedziałem dobrze nawet jednego zdania, a postać delikatnie westchnęła do mojego lewego ucha. Jej obecności towarzyszył odór śmierci. Wyszeptała:

– Twoje przeznaczenie to być moim niewolnikiem.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Pan Zło. Powieść Michała Długi kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Pan Zło
Michał Długa5
Okładka książki - Pan Zło

Podróż, która odmieni twoje wnętrze Kim jest Pan Zło? To jungowski Cień? Mroczny destrukcyjny popęd? Freudowski Tanatos? A może wcielenie...

dodaj do biblioteczki
Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje