Powroty. "Po drugiej stronie strachu"

Data: 2021-11-02 06:00:01 | Ten artykuł przeczytasz w 29 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Blake Blue ma wszystko: urodę, pieniądze, przyjaciół, miłość... Ma też mroczną przeszłość, której nie pamięta. Za to jej żywiołowy charakter sprawia, że często wpada w kłopoty.

Na prośbę ojca wraca z Nowego Jorku do Barcelony, co rozpoczyna pasmo nieprzewidzianych, czasem trudnych do wytłumaczenia wydarzeń, które powoli zatruwają jej myśli.

Tam też poznaje atrakcyjnego mężczyznę, który działa na nią jak magnes i komplikuje jej związek z Maksem. Jednocześnie pojawiające się w głowie Blake obrazy sprawiają, że czuje się zagubiona.

Czy mgliste wspomnienia są tylko wytworem jej wyobraźni?

Po drugiej stronie strachu - książka

Po drugiej stronie strachu to powieść łącząca w sobie wątek miłosny z elementami fantasy, gdzie akcja rozgrywa się w realiach wielkomiejskich, miksując w sobie przeszłość i teraźniejszość. Do lektury książki zaprasza Wydawnictwo Gielzak.pl, tymczasem już teraz zachęcamy do przeczytania pierwszego rozdziału powieści:

Powroty

Rozejrzałam się ostatni raz po mieszkaniu, żeby upewnić się, czy czegoś nie zapomniałam. Zlepek wspomnień zbombardował mnie. Ja, Maks, obraz i kaktus… Teraz to wszystko szczelnie zamknę na klucz i przeniosę się w inny wymiar, który będzie tworzył mój ojciec.

Odszukałam w pamięci moment, w którym się na to zgodziłam, w którym uległam i pozwoliłam zaburzyć swój nowojorski byt.

Z rozmyślań wyrwał mnie Maks. Poczułam, że ściska moje ramię i całuje w czubek głowy.

– Gotowa?

– Bardziej gotowa nie będę. – Spojrzałam na niego. Przesunęłam dłonią po jego zaroście, ujęłam brodę i pocałowałam. – Nie wierzę, że się na to zgodziłam… – westchnęłam z rezygnacją.

– Nie martw się, zobaczymy się szybciej, niż myślisz, nie zdążysz nawet zatęsknić – mruknął mi do ucha. Wypchnął mnie z mieszkania i ruszył za mną, ciągnąc za sobą walizkę.

Nadawał ton mojej egzystencji. Przed nim było nic, tylko pustka, którą wypełniałam przygodnym seksem, alkoholem, imprezami. Udawałam, że żyję, lekceważąc uczucia swoje i innych. Przy nim zachciało mi się… zachciało mi się żyć, wkomponować się jakoś w otoczenie, które przyjęło mnie owacjami na stojąco.

Zerkałam na niego w drodze na lotnisko.

Głównie milczeliśmy.

Przygasłam nieco tego dnia. Obserwując obojętnie, jak wisi na telefonie, próbując pozamykać swoje sprawy.

Tak nagle pojawił się w moim życiu, zgarnął po drodze i przytulił do swojego serca, dając jasny sygnał, że tak musiało być, że to mnie szukał przez cały ten czas. Maks – uszyty i dopasowany na miarę.

Uroczy. Piękny. Dosłownie. Z nienagannymi manierami i wyjątkową prezencją.

Odurzał sobą. Kiedy było się zbyt blisko niego, zabierał całe powietrze, którym przy nim oddychałaś, nie dając ci wyboru i musiałaś oddychać razem z nim, być z nim i być w nim… Wiedział o tym, kiedy roztaczał swój urok, nawet się nie wysilał, nie dbał o to. Czarował głosem. Uwielbiałam, kiedy mówił, kiedy płodził słowa, wykrzywiając usta w grymasie samozadowolenia. I te niebieskie, fglarnie tańczące oczy, jakby ktoś przed chwilą musnął je pędzlem…

Kiedy dotarliśmy na lotnisko, realność tej sytuacji wydała mi się przygnębiająca. Dotąd nie rozstawaliśmy się ani na chwilę. Jak miałam znieść myśl, że rano obudzę się bez niego? Zaczynało do mnie docierać, że coraz bardziej się w nim zakochuję, chociaż obiecywałam sobie, że tego nie zrobię. Świadomość, że wszystko się we mnie zmieniało, napawała mnie strachem.

Westchnęłam głośno i ruszyłam w stronę schodków. Po kilku krokach zatrzymałam się i odwróciłam, żeby raz jeszcze na niego zerknąć. W głowie wyszukiwałam iście hollywoodzkie sceny. Co powinnam zrobić? Zbiec po schodkach, rzucić się w jego ramiona i łkać, że nie dam rady się z nim rozstać, że jest moją miłością, a potem całować, całować…?!

Pokręciłam głową, uśmiechając się w duchu, zawróciłam i ruszyłam przed siebie. Przecież to nie ja. Nie jestem aż tak słaba, by w taki sposób okazywać uczucia. Memłać się, rozdrabniać emocjonalnie… To nie ja.

A może powinnam zrobić coś innego? Pokonać ten strach w sobie i zanim zamkną się drzwi samolotu, krzyknąć, że go kocham? I zostawić go z tą informacją. W końcu na to czekał… A ja będę mieć chwilę, by się oswoić z tym, że wypowiedziałam te słowa.

Kocham…?! Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym słowie i zniknęłam w samolocie.

Pewnie stał jeszcze chwilę, może zasalutował, a potem wsiadł do limuzyny i odjechał, zostawiając po sobie w moich myślach tylko wspomnienie ciepłego poranka.

„Jeśli się zakochasz, będę musiała uciec” – grzmiałam mu co jakiś czas do ucha, kiedy robił się zbyt maślany. A co miałabym zrobić ja, gdybym się zakochała?

Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk telefonu wibrującego w torebce. Siedziałam wygodnie w fotelu, opierając nogi o drugi, i zerknęłam na telefon.

Zoe. „Dobrego lotu” – napisała. „Wkrótce się spotkamy, bądź grzeczna, już tęsknię”.

 

Niełatwo nawiązywałam znajomości. Nie miałam zbyt wielu przyjaciół, a osób takich jak Zoe lub Felipe można było ze świecą przy mnie szukać. Nikogo poza nimi nie wpuszczałam w swoją przestrzeń. I nikomu innemu tak nie ufałam. Lubiłam ten spokój i hermetyczność naszych relacji. Zoe to taka bratania dusza, którą spotyka się raz w życiu, która rozumie cię bez słów, śmieje się i płacze z tobą, a na dodatek robi świetne naleśniki… Do tego jest bałaganiarą, ale i tak ją kocham.

Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Stałam jak sierota na chodniku, zaryczana i pijana. Zoe głośno rozmawiała przez telefon. Na chwilę przestałam się mazać i pozwoliłam, żeby mnie zahipnotyzowała swym urokiem. Podeszła i bez słowa zaczęła zbierać rzeczy, które wypadły z mojej torebki, a które niezdarnie próbowałam złapać. Nie przestawała paplać. W końcu powiedziała do osoby po drugiej stronie, że musi kończyć, bo znalazła na chodniku biedne, porzucone kocię i musi się nim zająć.

– No, już… nie becz – usłyszałam. Pomogła mi wstać i wytrzeć oczy i nos. – W porządku? Co się stało, ktoś zrobił ci krzywdę?

Spojrzałam na nią, kilka razy pociągając nosem. Chciałam coś powiedzieć, ale potok łez na nowo wylał się ze mnie.

– Okay. Płacz, czasem tak lepiej. – Poprawiła mój żakiet i posadziła na chodniku, wciskając do ręki butelkę z wodą. – Mam na imię Zoe, mieszkam tu niedaleko. Jeśli potrzebujesz na dziś oazy, to zapraszam.

Możesz się przespać, a rano będzie lepiej, zobaczysz. Jestem mistrzynią w parzeniu kawy i robię obłędne naleśniki, po których wszystkie smutki znikają. To jak?

Wyciągnęła dłoń w moją stronę. Bez słowa podałam jej rękę i bez słowa dałam się zaprowadzić do jej mieszkania. Bez słowa padłam na kanapę i bez słowa zamknęłam oczy, nie chcąc już pamiętać tego dnia.

Rano obudził mnie zapach świeżo mielonej kawy. Promienie słoneczne próbowały wtargnąć pod moje powieki, a kac przypominał, że przesadziłam nie tylko z alkoholem. W pamięci zaczynały wierzgać obrazy z wczoraj.

– Dzień dobry. – Głos Zoe zaakcentował swoją obecność. I tylko mnie rozdrażnił. Usiadłam i zaczęłam się rozglądać.

– Gdzie jestem? – zapytałam z chrypką w głosie, próbując niezdarnie ułożyć swoje włosy.

– Umiesz mówić, brawo! – zaśmiała się, wprawiając mnie tym samym w konsternację. – Zapraszam na śniadanie. Obiecałam ci naleśniki.

Zrzuciłam z siebie koc i usiadłam. Westchnęłam ciężko, próbując zebrać myśli, ale nieład, który panował wokół mnie, nie ułatwiał sprawy. Pomyślałam nawet, że dostałabym szału, gdybym miała się budzić codziennie w takim bałaganie, choć moje życie ostatnio też było jednym wielkim bałaganem…

Niepasujące meble, bibeloty, książki, poduszki, wazony… Moja wybawicielka zgrabnie poruszała się w części kuchennej, podrygując do muzyki, która płynęła z któregoś kąta.

Miała na sobie pstrokaty szlafroczek, który odsłaniał w większej części jej długie, zgrabne nogi. Piersi i tyłek miała proporcjonalne, a to wszystko otulone delikatną, aksamitną skórą. Była piękna. Delikatna, uśmiechnięta.

– Kim jesteś i co tu robię? – zapytałam, próbując zagłuszyć huragan myśli. Wstałam i zrobiłam kilka kroków w jej stronę, starając się okiełznać niesforne loki z toną lakieru do włosów i jednocześnie próbując utrzymać równowagę.

Czułam głód i otępienie. Marzyłam, żeby przyjąć dawkę czegoś, co mnie pobudzi. Zamiast tego widziałam kolory. Dużo kolorów. Promienie słoneczne i zbyt radosny głos Zoe.

– Nic nie pamiętasz? – Podsunęła mi talerz z naleśnikiem. – Znalazłam cię na ulicy, płakałaś, byłaś roztrzęsiona… pamiętasz?

– Mogę prosić o wodę? – zapytałam cicho, kładąc głowę na blacie.

– Jasne. – Podała mi butelkę.

Gdy zlokalizowałam swoją torebkę, wyjęłam telefon i wybrałam numer, walcząc ze sobą, by jakoś przetrwać te chwile w moim życiu i zagłuszyć potwornego kaca. Nie umknęło to uwadze gospodyni, bo momentalnie odkręciła butelkę, wrzuciła do szklanki jakąś tabletkę i nalała do niej trochę wody.

– Przyjedź po mnie… Jaki to adres? – Spojrzałam na rudzielca, który nie przestawał szczerzyć zębów. Podsunęła mi szklankę, w której jeszcze musowała tabletka, i wyrecytowała adres swojego mieszkania.

– Wypij to, zrobi ci się lepiej – dodała, stukając w szklankę kilka razy długimi pazurami i kiwając głową.

Powtórzyłam po niej adres i wrzuciłam telefon do torebki. Nachyliłam się nad szklanką, mrużąc oczy, i zajrzałam do niej. Zapach specyfku nieco mnie odrzucił. Odsunęłam od siebie szkło, bo byłam pewna, że po wypiciu tego na bank zarzygam wszystko w zasięgu wzroku.

– Ohyda… Muszę iść. – Poderwałam się z krzesła, łapiąc za torebkę, i ruszyłam niezdarnie w stronę drzwi. Patrzyłam pod nogi, by przez przypadek nie nadepnąć na coś lub nie wpaść na jakiś mebel.

– Jasne, nie krępuj się…

– Odezwę się. – Posłałam jej zdechłą wersję swojego uśmiechu i zerknęłam ostatni raz na salon. – Mogłabyś kogoś wynająć, by tu posprzątał – powiedziałam z przekąsem.

– Kochanie, to artyzm, a ja pracuję jako dekorator wnętrz. To wszystko tutaj to ja – dodała i znów wyszczerzyła swoje równe białe zęby.

– I dekorujesz chaos? – prawie pisnęłam. Mój świat był ułożony, biały, sterylny. Im mniej, tym lepiej… No może z nielicznymi momentami, które zaburzały ten nieskazitelny ład, kiedy byłam z Jonathanem.

Jeszcze tego samego wieczoru nasze drogi znów się ze sobą splotły. Zapamiętałam jej adres i kazałam się tam zawieźć mojemu kierowcy. Stałam przed jej domem, czekając na nią, z walizką, zadrapaniami na ciele i śladami po nakłuciach na ręce. Tak, w tamtym momencie byłam na dnie.

Rudzielec z przerażeniem zgarnął mnie do domu i męczył się ze mną przez kilka dni, kiedy byłam na zjeździe. W międzyczasie poznała mojego chłopaka i uczestniczyła w naszych chorych relacjach…

Ale to temat na inną opowieść.

Znosiła moje płacze i uzależnienie od narkotyków. Zgarniała mnie z ulicy i pocieszała, kiedy po raz kolejny dawałam szansę Jonathanowi, lecąc do niego jak ćma do światła. Ciągle do niego wracałam.

Po więcej emocji, po więcej destrukcji i całej tej uczuciowej huśtawki, którą serwowaliśmy sobie wzajemnie. Nie ukrywałam, że uwielbiałam ten stan. Lubiłam ćpać i lubiłam żyć na krawędzi właśnie z nim.

I kiedy pewnego razu po prostu zniknął, w płucach zabrakło mi powietrza. Nie było już wspólnego seksu i papierosa po nim, nie było zwietrzałej pizzy na drugi dzień. A przede wszystkim nie było jego.

Jakby w ogóle nie istniał, jakbym wyobraziła go sobie i nasze wspólne chaotyczne dni z przerwami na chwilową normalność.

Przez jakiś czas go szukałam, pragnęłam wyjaśnień, może już nie chciałam jego samego, ale odpowiedzi na pytanie: dlaczego? Potrzebowałam przeprosin za chaos, który wprowadził do mojego życia, i za to, że nie nauczył mnie, jak mam się przygotować na życie bez niego. Za to, że przez niego traciłam zmysły, zwijając się w pościeli i krzycząc nie tylko z głodu za kolejną dawką, ale i z tęsknoty do jego pocałunków. Chciałam, by mnie przeprosił, bo przez niego wątpię w miłość i szukam w niej niedoskonałości. Ale przede wszystkim liczyłam na wyjaśnienie, dlaczego nie dał mi się pożegnać, nie dał mi wyboru… Pieprzony tchórz!

Zostawił po sobie ślad. Wyrył go niczym skazę na szkle. Bez możliwości wybaczenia. Bo czy takie coś się wybacza? Kiedy się kogoś zostawia na dnie i przykrywa wodorostami i wszelakim bagnem różnych uczuć?

– Czy podać coś do picia? – Z zamyślenia wyrwała mnie dziewczyna obsługująca lot.

– Nie, dziękuję – odpowiedziałam, uśmiechając się do niej. – Za ile lądujemy?

– Jeszcze kilka minut.

Kiedy samolot wylądował, poczułam ucisk w żołądku. Zerkałam na płytę lotniska, szukając wzrokiem limuzyny i tabunu ochroniarzy.

Tatuś lubił zaskakiwać, podkreślał swoją władzę. Tym razem było inaczej, bo zamiast limuzyny był wielki SUV i jego osobisty ochroniarz Vlad. Przywitałam się z nim, zapytałam o rodzinę i zapadłam się w skórzany fotel.

– Mój ojciec nie mógł przyjechać? – zapytałam po chwili.

– Ma spotkanie.

– To zawieź mnie do jego biura.

– Kazał odwieźć cię do domu.

– Do biura… proszę – powiedziałam stanowczo i pokazałam zęby, machając przy tym szybko rzęsami.

– Będzie zły.

– Zawsze jest zły. – Machnęłam ręką.

Nie zwróciłam uwagi, jak długo jechaliśmy. Samochód zatrzymał się przed największym budynkiem w mieście i dopiero wtedy odessałam się od telefonu i wyglądnęłam przez okno.

– Wow.

– Robi wrażenie, co? – Vlad spojrzał na wieżowiec.

– Niech zgadnę, ojciec jest na ostatnim pietrze – prychnęłam i wysiadłam z auta. Rozciągnęłam swoje ciało na wszystkie strony świata, mrużąc oczy i zaciągając się miłą bryzą, która pieściła moje ciało.

– Ostatnie piętro to jego apartamentowiec.

– Mieszka tutaj?

– Czasem.

– Dzięki za podwózkę. Fajnie było cię widzieć. Pozdrów żonę i dzieciaki. – Cmoknęłam go w policzek, biorąc od niego swoją torebkę. Zadarłam głowę do góry, by jeszcze raz się przyjrzeć wysokiemu budynkowi, weszłam do środka przez przestronne szklane drzwi, i skierowałam się wprost do recepcji, która znajdowała się centralnie na środku. Biały, szeroki blat, a za nim piękna, szczupła blondynka, ubrana w czarny żakiecik i krótką sukienkę.

– W czym mogę pomóc? – zapytała przyjaznym głosem.

Rozejrzałam się po lobby, zawieszając spojrzenie na wystroju i ludziach poruszających się w zwolnionym tempie i świdrujących mnie wzrokiem.

Ojciec uwielbiał surowość. Biel i szarość, przełamywały przestrzeń wokół mnie. Niewiele się tutaj działo. Zauważyłam, jak jeden z ochroniarzy wyprowadza kogoś, a inna osoba wykonuje telefon, uśmiechając się lekko w moją stronę. Poczułam czyjś wzrok na plecach i odwróciłam się. Nie było nikogo, ale uczucie nadal dziwacznie przeszywało moje ciało. Poczułam delikatny zapach, który obezwładnił moje nozdrza… tak znajomy… Z uporem maniaka szukałam w pamięci tego zapachu, by powiązać go z kimś lub z jakąś sytuacją. Czas zatrzymał się na chwilę, głos recepcjonistki dochodził do mnie jakby w zwolnionym tempie. W ostatniej chwili złapałam się poręczy, która była elementem recepcji, zaciskając kurczowo na niej palce. Spojrzałam na swoje stopy i poczułam, jak mój mózg topnieje.

– Dobrze się pani czuje? – Głos docierał już realnie do mnie i mogłam spojrzeć na swojego rozmówcę, schylającego głowę do mojej twarzy. – Wody?

– Zrobiło mi się dziwnie słabo, może to przez zmęczenie, lot… – Wyprostowałam się i ponownie rozejrzałam wkoło, bo uczucie, które poczułam wcześniej, nie mijało. – Nazywam się…

– Wiemy, kim pani jest. – Recepcjonistka przerwała mi troskliwym głosem, podając wodę. – Pani ojciec już na panią czeka, proszę się napić. Tom pojedzie z panią na górę.

Weszłam za nim do kabiny. Wcisnął przycisk i winda ruszyła bezszelestnie. Otoczona przez cztery lodowate ściany zaczęłam w myślach liczyć kolejno: czwarte, piąte, szóste… Zerkałam przy tym na ochroniarza, który stał nieruchomo, jakby był martwy.

Przełknęłam głośno ślinę i jego gałki oczne na ułamek sekundy zrobiły ruch w moją stronę. Chciało mi się śmiać i kiedy już chciałam coś do niego zagadnąć, by przerwać tę śmiertelną powagę na jego twarzy, winda zatrzymała się, drzwi się rozsunęły, a mnie oślepiła biel wylewającą się zewsząd. Szklane ściany z drzwiami, a za nimi ogromne białe biurko, za którym ze stoickim spokojem siedziała sekretarka w swoim nienagannym mundurku. Kiedy tylko przeszłam przez szklane drzwi, przywitała mnie szerokim uśmiechem i poinformowała, że ojciec mnie oczekuje. Nim zbliżyłam się do jego gabinetu, wyłonił się z niego, rozkładając swoje ramiona, bym mogła w nie wpaść.

Nie był sam. Tuż za nim dostrzegłam oczy, które wpatrywały się we mnie głęboko, intensywnie.

Znów poczułam znajomy zapach, ten sam, który przywitał mnie już wcześniej w lobby. Mój wewnętrzny radar-wzrokowiec oszalał na jego widok i zanim wpadłam w ramiona ojca, zdążyłam go wchłonąć swoimi oczami, nie pozostawiając ani sobie, ani jemu złudzeń, jakie zrobił na mnie wrażenie. Niesamowicie przystojny. 

Brunet. Ciemne oczy. Długie, czarne rzęsy. Zbyt długie – pomyślałam. Gładka cera, wręcz idealna. Wyglądał tak, jakby wyskoczył na chwilę z jakiegoś czasopisma, roztaczając swój zwierzęcy magnetyzm. Łamacz kobiecych serc… to pewne – myślałam, patrząc, jak jego długie rzęsy poruszały się, kiedy mrugał. W kąciku jego ust błądził zadziorny uśmiech. Dotarcie w ramiona ojca trwało wieki.

Kiedy poczułam jego silny uścisk, odczułam ulgę, że uwolnił mnie od jego wzroku.

– Nie mogłem się już doczekać! – krzyknął, gdy złapał mnie w ramiona, przytulił i pocałował w głowę. Ujął moją twarz i spojrzał nieco zmartwiony. – Źle się czujesz? Jesteś jakaś blada.

Zerkałam w stronę jego gościa, który opierał się łokciami o biurko sekretarki i zaglądał jej w dekolt, sprawiając, że rumieniła się i chichotała. Rozanielona, szczęśliwa. Może nawet spędzi z nim noc?

– Co tutaj robisz?

– Tęskniłam, nie chciałam jechać do domu – odparłam, odrywając w końcu wzrok od sceny przy biurku. Jego zapach wciąż we mnie siedział, mierził i dokuczał, powodując lekki niepokój.

– Dobrze zrobiłaś. – Objął mnie ramieniem i pociągnął do swojego biura. Trzask drzwi, brzdęk szklanki stawianej na szklanym blacie, plusk wlewającej się whisky i skrzypienie skóry, kiedy ojciec zapadł się w swój ulubiony fotel. Zamoczył usta i spojrzał na mnie.

– Cieszę się, że wróciłaś.

– Nie dałeś mi wyboru. – Rozsiadłam się naprzeciw niego, rozglądając się wokół.

– Jak egzaminy?

– Zaliczone. Jestem zadowolona… z małymi wyjątkami… – zawahałam się nieco, spoglądając na jego reakcję.

– Chciałabym, żebyś pracowała dla mnie, tutaj w Barcelonie.

– Nie lubię tego miejsca. Mam swoje życie w Nowym Jorku… Miałam plany!

– Twoje życie czy jego? – Rzucił w moją stronę kopertę, z której wypadło kilka fotek. Byliśmy na nich ja i Maks.

– Co to jest? – skrzywiłam się, przerzucając zdjęcia. – Śledzisz mnie?

– Kochanie, muszę wiedzieć, co się z tobą dzieje. Po ostatnim razie… sama rozumiesz. Jak terapia?

– Skoro mnie śledzisz, to pewnie wiesz, że nie chodzę od dawna.

– Brakowało mi ciebie… – zaśmiał się prawie wyluzowany.

Otworzyły się drzwi i znów poczułam jego zapach. Wsunął głowę i powiedział kilka słów do mojego ojca. Wykorzystałam moment i zajrzałam do swojego telefonu, nie przysłuchując się rozmowie.

– Blake, słyszysz mnie?

– Co? – Podniosłam wzrok na ojca.

– Muszę jeszcze czymś się tutaj zająć, Falo może odwieźć cię do domu.

– Jasne – odparłam, wciąż gapiąc się w telefon… Falo, Falo… jego imię dźwięczało mi w głowie, właściciel boskiego ciała i ktoś, kto skradł moją uwagę na dłużej niż ktokolwiek w ostatnim czasie…

Oprócz Maksa oczywiście.

Podeszłam do ojca, dałam się ucałować w czoło i ruszyłam przed siebie, nie odrywając wzroku od telefonu. Od czasu do czasu uśmiechałam się sama do siebie, pisząc szybko wiadomości. Winda. Kolejne piętra. Dopiero na parkingu zorientowałam się, że obok mnie bezszelestnie porusza się on. Sunął bez słów, nie patrząc nawet w moją stronę. Zareagował dopiero, kiedy z rąk wypadł mi telefon, a ja niezdarnie próbowałam go podnieść. Chwycił urządzenie pierwszy, złapał mnie za ramię i pociągnął do góry. Tym razem jego oczy spotykały się z moimi.

– Może powinnaś bardziej skupić się na drodze niż na telefonie – warknął od niechcenia i wcisnął mi w dłonie telefon. – Jedziemy?

Nie mam całego dnia.

Otworzył drzwi, nie ukrywając przy tym zniecierpliwienia i zerkając nerwowo na zegarek. Przełknęłam tę niemiłą sytuację. Pomyślałam, że jest po prostu chamski, a to często idzie w parze z ładną buzią.

– A gdzie jest Vlad?

Przeczesał palcami włosy i spojrzał na mnie inaczej. Wcześniej miałam wrażenie, jakby celowo unikał ze mną kontaktu wzrokowego.

– A co ze mną jest nie tak?

– Nie masz całego dnia?! A ja może bym chciała, no nie wiem… zjeść jakiś lunch na mieście?

– To pytanie? Czy sugestia?

Warknęłam coś, żeby podkreślić, że działa mi na nerwy, i naburmuszona usiadłam z impetem na tylnym siedzeniu. Trzasnął drzwiami i usiadł na miejscu kierowcy. Po chwili odpalił silnik i bez słowa ruszył. Milczał całą drogę, a kiedy chciałam zagaić rozmowę, celowo podkręcił muzykę. Zastanawiałam się, czym go uraziłam albo co zrobiłam nie tak, że już mnie nie znosi, a nawet nie zdążył mnie poznać. Pomyślałam nawet o tym, że może mam zbyt małe cycki, które nie mogą wypełnić dekoltu w taki sam sposób jak u sekretarki.

A może po prostu za mało śliniłam się na jego widok? Albo jeszcze lepiej, zbyt się śliniłam?!

Wróciłam do przeglądania swoich wiadomości. Postanowiłam, że nie będę zawracać sobie nim głowy. Chamowaty zarozumialec – pomyślałam, wysiadając, kiedy zatrzymał się przed rezydencją mojego ojca. Nawet na niego nie spojrzałam i bezzwłocznie chciałam o nim zapomnieć, ale odezwał się sam:

– Gdybyś chciała zjeść coś na mieście, to mogę polecić ci kilka fajnych miejsc. Nie wiem, jaką kuchnię lubisz…

Zatrzymałam się i spojrzałam na niego przez ramię.

– Obejdzie się. Umiem o siebie zadbać, a ty wróć do swoich ważnych zajęć… – rzuciłam z grymasem i ruszyłam w stronę domu. Nie chciałam już o nim pamiętać. Wymazać go, taki był plan.

– Miałaś na myśli na przykład gapienie się w dekolt sekretarki? – prychnął i wsiadł do auta, po czym odjechał, zostawiając po sobie tumany kurzu.

Świr! Palant! Och! Złość buzowała we mnie, kiedy gapiłam się, jak odjeżdża.

Potem nie było lepiej. Kiedy weszłam do domu okazało się, że szykuje się impreza powitalna, na którą nie zostałam ofcjalnie zaproszona, to znaczy nikt nie pytał mnie o zdanie, a nie znosiłam żadnych tego typu fet. Więc jednak ojciec mnie czymś przywita… mam swoją pompę – pomyślałam i wzdrygnęłam się na samą myśl o tych wszystkich ludziach, których ojciec sprosił. Do tego doszła myśl: w co ja się ubiorę?

I po kilku godzinach dom był zawalony dziwnymi ludźmi, których nawet nie pamiętałam. Przechadzałam się, uśmiechałam, wyglądałam ładnie, powiedziałabym wręcz, że ślicznie, bo wygrzebałam z szafy swoją ukochaną sukienkę, czasem coś powiedziałam, czasem gdzieś przystanęłam zaciekawiona rozmową, czasem dałam się przytulić komuś, kogo nie pamiętałam, mimo że ten ktoś sprawiał wrażenie, jakby mnie znał od zawsze. Krótko mówiąc – dzielnie znosiłam ten wieczór, sącząc whisky i szczerząc zęby na zawołanie. Po jakimś czasie uświadomiłam sobie, że szukam go wzrokiem. Jego twarz, oczy – kiełkowały w moim umyśle i próbowałam wyłowić go spośród tych wszystkich twarzy w salonie. Nie mogłam go zapomnieć i nawet tego nie chciałam. Rozbudzał moją ciekawość, może tą swoją butnością, a może przez to, że był tak podobny do mnie…

– Pokaż go. – Głos Nati spowodował, że podskoczyłam. – Pokaż, proszę!

– Kogo? – wyjąkałam, o mały włos nie krztusząc się alkoholem. – Kurwa, Nati, przestań się skradać! Zawsze to robisz, dżizas!!!

– Widziałam już jego stopę, sutek… – wymieniała, pokazując na palcach – kawałek nieogolonej brody, porannej brody – zaśmiała się – jego owłosioną klatę i pępek?

– Zapomniałaś jeszcze o wardze – rzuciłam z przekąsem, rozchmurzając się.

– Pokaż! Jestem bardzo ciekawa, kto zawrócił ci w głowie na tyle, by znaleźć się na twoim Instagramie i nie zniknąć po kilku tygodniach… Ile to już? Rok?

– Za kilka dni poznasz go osobiście. Zostaw sobie tę ciekawość na wtedy, będą większe doznania.

– A czy tatuś wie, że kogoś masz? – zapytała żartobliwie, prychając pod nosem.

– Jestem duża, nie muszę się spowiadać z tego, z kim się spotykam… Ale tak, wie. Wynajął detektywa – westchnęłam, przewracając oczami.

– No chyba się nie dziwisz? Po tym ostatnim fagasie sama bym chciała wiedzieć, z kim spotyka się moja córka. Wiesz, co u niego?

– Podobno wyjechał na Alaskę… – wypowiedziałam na głos te słowa i poczułam się dziwnie, jakbym powiedziała najgłupszą rzecz na świecie. 

Dopiłam do końca whisky i chciałam się ukradkiem zwinąć do swojego pokoju, bo Nati była ostatnią osobą na mojej liście, z którą chciałam spędzić więcej czasu niż to konieczne, kiedy nagle w drzwiach dostrzegłam Falo, przechadzającego się ze szklanką bursztynowego trunku. Przysunęłam się bliżej ściany, by się skryć za olbrzymim kwiatem. Nie chciałam, żeby mnie widział, nie w tej chwili. Przykleiłam się do niej z całych sił, jakbym chciałam się w nią wtopić, od czasu do czasu dmuchając na liście, by na ułamek sekundy odsłoniły mi widok na niego. Czułam się niewidoczna, to nie podlegało dyskusji, i nieważne, że z boku wyglądało to idiotycznie, bo kwiat nie był na tyle duży, by ukryć bezę, w którą byłam ubrana, i głupowaty wyraz twarzy, który zagościł na niej po tym jak go tylko zobaczyłam. Czułam zachwyt i śliniłam się na jego widok…

Dżizas! Ale byłam durna w tej chwili… wręcz idiotyczna.

– Kto to jest? – zapytałam Nati, kiwając w jego stronę podniesioną do góry szklanką.

– On? To jest najgorętsze ciacho, jakie możesz spotkać w tej części świata. Nie ma lepszego crusha niż on… nie ma. – Zadumała się, nie spuszczając z niego wzroku. – Do tego jest cholernie niedostępny.

– Próbowałaś?

– I poległam. Poznałaś go? – spytała, nie odrywając od niego wzroku.

– Miałam tę wątpliwą przyjemność… Prostak… – skwitowałam i chciałam zapić te słowa alkoholem, ale zerknęłam w pustą szklankę.

Na szczęście na horyzoncie pojawiła się dziewczyna z obsługi, niosąca tacę pełną kieliszków z szampanem. Chwyciłam niepostrzeżenie jeden z nich i znów przykleiłam się do ściany, zerkając na Falo jak porusza się między ludźmi.

Nati momentalnie przeniosła wzrok na mnie. Chwilę trwało, zanim zebrała w sobie siły, by coś powiedzieć. Zrobiła się czerwona, powoli wypuściła powietrze nosem, śmiesznie rozszerzając nozdrza na boki. Zanurzyłam usta, czując przyjemne bąbelki szampana, który swą słodyczą pieścił moje podniebienie, sprawiając, że chciałam go więcej. Wpatrywałam się w Nati, czując rozbawienie.

Jej wewnętrzna zazdrośnica zaczynała eskalować i już sekundy dzieliły mnie od tego, by przywitała mnie całą sobą. Nie wiem, czy na to czekałam. Szczerze mówiąc, odzwyczaiłam się od jej napadów gniewu, którego nie potrafła kontrolować. Byłam jednak ciekawa, co tym razem zdoła odwalić.

– Nie sprowokujesz mnie – wypaliła nagle, powodując, że parsknęłam śmiechem i zaczęłam się krztusić. Była taka poważna w tym swoim postanowieniu, naprawdę w nie wierzyła. Ja natomiast zaczęłam kaszleć jak opętana, łzawiąc i próbując złapać powietrze. Wyglądałam jak ostatnia sierota, ukrywająca się za kwiatem w różowej bezie. Wydawało mi się, że wszyscy nagle na mnie patrzą, że muzyka ucichła i byłam tylko ja i mój kaszel. Nati próbowała mnie klepać po plecach, ale po chwili usłyszałam jego głos, który kazał jej się odsunąć i pozwolić mi się wykaszleć. Ujął moją twarz i spojrzał mi w oczy.

– Spokojnie. Staraj się uspokoić, panuj nad tym. Im bardziej kaszlesz, tym gorzej. Zaraz wszystko minie… Wdech, wydech…

Zatopiłam się w jego oczach. Słuchałam jego głosu, czując, jak kaszel mija. Wpadłam głęboko, choć ze wszystkich sił chciałam utrzymać się na powierzchni. Wzburzone fale moich emocji eskalowały w momencie, kiedy uświadomiłam sobie, że nadal mnie dotyka. Czułam jego palce wzdłuż kręgosłupa, jego dotyk po prostu mnie parzył. Odsunęłam się od niego, wiedząc, że więcej emocji i tego, co czułam w jego obecności, nie zniosę. Skrzywiłam się, ganiąc w myślach samą siebie.

– Lepiej?

Chrząknęłam kilka razy, czując, że wszystko się uspokaja, więc kiwnęłam głową. Starałam się na niego nie patrzeć.

– Wypij to. – Podał mi szklankę wody.

– Cała Blake! – wrzasnęła nagle Nati, rzucając szklanką o ścianę i wprawiając w osłupienie wszystkich obecnych w salonie. Stała naprzeciw nas z opuszczonymi rękami, które zaciskała w pięści.

To było typowe dla niej zagranie, kiedy sobie coś uroiła. Zawsze ganiała za tymi samymi facetami co ja. Zawsze chciała mieć to samo co ja. Rozkapryszona smarkula – pomyślałam i już zaczynałam żałować powrotu.

– Mało ci? Oczywiście, że ci mało!

– Co tu się dzieje? – Usłyszałam głos ojca, który kiwnął w stronę ochroniarza i kazał wyprowadzić Nati. – Powinnaś iść ostudzić emocje – warknął, po czym spojrzał w stronę Falo. Jego wyraz twarzy nie pozostawiał złudzeń. Był zły, co spowodowało, że Falo momentalnie odsunął się ode mnie, spuszczając wzrok.

Ojciec posłał mi jedno ze swoich spojrzeń typu: jestem rozczarowany, po czym kiwnął głową na Falo i zniknęli gdzieś w głębinach domu.

Postanowiłam, że wykorzystam okazję, najprościej w świecie zmyję się i zaszyję w swojej sypialni. Z przepraszającą miną sunęłam między ludźmi, udając, że wszystko jest w porządku. Znów przystanęłam, kilka słów, kilka dziwnych reakcji ze strony starego hrabiego, który przytrzymał mnie nieco dłużej, wlepiając swoje stare oczy w moje zmiażdżone gorsetem cycki i wycierając pot z czoła, a do tego jednocześnie relacjonując w ekspresowym tempie historię swojej rodziny, swojego syna, a nawet swoich koni, na których punkcie miał bzika.

Po wysłuchaniu jego opowiadania i czując jego pot, który powodował u mnie lekkie mdłości, udało mi się w końcu uciec. Wpadłam do swojego pokoju, oparłam się o drzwi i zsunęłam po nich na podłogę.

Zapowiada się cudowne lato, pomyślałam, rozglądając się po swoim starym pokoju. W głowie przemykały mi obrazy z dzisiejszego wieczoru, słowa, momenty… Poczułam, jak senność wkrada się pod moje powieki. Poddałam się jej, odkładając na potem wszystkie natrętne myśli, które dziś musiały zostać bez odpowiedzi.

Książkę Po drugiej stronie strachu kupić można w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Po drugiej stronie strachu
Anika Gielzak7
Okładka książki - Po drugiej stronie strachu

Blake Blue ma wszystko: urodę, pieniądze, przyjaciół, miłość... Ma też mroczną przeszłość, której nie pamięta. Za to jej żywiołowy charakter sprawia, że...

dodaj do biblioteczki
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje