Mela jest menadżerką w restauracji sushi. Ma męża, dwójkę dzieci i dwa psy. Ma też matkę, która odsiaduje w więzieniu dwudziestoletni wyrok. Kara właśnie dobiega końca i matka wychodzi na wolność. Ten dzień zmieni życie Meli i całej rodziny. Na jaw wyjdą szokujące tajemnice, ale największym wyzwaniem będzie próba przywrócenia więzi pomiędzy matką a córką.
Czy można wybaczyć złamane dzieciństwo?
Czy po dwóch dekadach za kratkami można zacząć normalne życie?
Czy pojawi się szansa, by odciąć się od przeszłości, która odzywa się nieproszona?
Danuta Awolusi, poczytna autorka powieści obyczajowych, w powieści Powrót matki opowiada o rodzinnej traumie, o próbie powrotu na łono społeczeństwa, o wybaczeniu, o tym, jak bardzo kochamy rodziców – czasem wbrew wszystkiemu. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Fala.
– Szczerość i rozmowa to podstawa. Zwłaszcza na tematy trudne, tabu. Wiem, że to banał. A jednak paradoks polega na tym że czasem z kimś ROZMAWIAMY, a efektu nie ma. Ciągle wałkuje się ten sam temat, a nic nie wynika z dyskusji. Dlatego, moim zdaniem, rozmowa musi być obwarowana także chęcią słuchania. Takiego prawdziwego – mówi Danuta Awolusi, autorka książki „Powrót matki" (Wydawnictwo Fala).
- Wywiad z Danutą Awolusi
W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Powrót matki. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Rozdział 3
Mela
Dzisiaj, 26 czerwca 2015, piątek
W trasie nie rozmawiamy zbyt wiele. Matka non stop pali, po jakimś czasie kapituluję. Musiałabym zatrzymywać się średnio co trzydzieści minut, żeby zaspokajała głód nikotynowy. Zmusza mnie do kupna kolejnej paczki fajek, a ja ulegam. Czy mam wyjście? Inaczej zamieniłaby drogę w piekło.
Upał jest nieznośny, ale klimatyzacja nie chodzi, bo nie ma to sensu. Jedziemy przy otwartych oknach, a matka ciągle puszcza dymka. Ogłuszający huk wiatru sprawia, że nie musimy do siebie nic mówić. To bardzo smutne, wiem. Nie naprawimy jednak całego naszego życia jedną rozmową. Czy nawet wspólnie spędzonym czasem, jaki nas teraz czeka.
Dzwoni telefon. To Mateo, główny suszak. Muszę odebrać, bo jeżeli dzwoni w mój wolny dzień, to znak, że coś się dzieje. Zatrzymuję samochód, by coś słyszeć.
— Halo? Mateo, co tam?
— Słuchaj, nie napisałaś, że promocje się nie łączą, i teraz pani żąda trzech rolek gratis. — Jego głos przypomina ton obrażonego, bardzo wkurzonego nastolatka.
Mówimy na Mateo smerf Maruda, częściej Zgrywus. Tego człowieka nie da się niczym zadowolić. Zawsze znajdzie coś, co mu się nie podoba lub co trzeba poprawić.
— Szlag. To daj pani te rolki i wpisz na mój rachunek. Już wchodzę na Facebooka i zmienię zapis.
— No dobrze — wzdycha i się rozłącza.
Od czasów szkoły średniej pracuję w gastronomii. Ostatnie sześć lat działam jako menadżerka w knajpie sushi o nazwie Sen Jiro. To nawiązanie do jednego z najsłynniejszych japońskich mistrzów sushi w Japonii. Zrobili kiedyś o nim dokument pod tym samym tytułem.
Kocham naszą restaurację, uwielbiam sushi. Suszak to zdrobnienie właśnie od sushi mastera, czyli mistrza w kręceniu rolek futomaki i innych. W knajpie mamy trzech suszaków, trzy osoby kelnerujące, dwóch kucharzy, dwóch dostawców, pana Artura, który jest złotą rączką od wszystkiego, i Katię na zmywaku. Do tego ja w charakterze menadżerki. Plus właściciel lokalu, człowiek niezwiązany z gastronomią. To biznesmen, który odkupił lokal i oczekuje, że będzie mu on przynosił ogromne dochody. A bywa różnie, wiadomo. Zwłaszcza teraz, w wakacje. Choć do Lublina przyjeżdża trochę turystów, nasze obroty znacząco spadają w sezonie. Kuchnia japońska jest bardzo droga i wciąż kojarzy się z czymś szalenie orientalnym. Przed nami trudne dwa miesiące. Będę musiała stawać na rzęsach, by wymyślić jakieś atrakcyjne promocje i zwabić ludzi do lokalu. Jedną z nich ustawiłam właśnie na dzisiaj. Z okazji zakończenia roku szkolnego rolka gratis lub zestaw pięćdziesiąt procent taniej. Okazało się, że nie zapisałam „lub” i ktoś od razu postanowił to wykorzystać, dorzucając do tego fakt, że w piątki zawsze mamy rolkę gratis do zestawów.
Gdzie ja miałam głowę?
No tak, przyjazd matki bardzo mnie rozstroił. Nie mogłam się skupić, a postawa Bronka tylko dokładała do pieca. Mój mąż ma prawo obawiać się wizyty matki, ale przydałoby się jakieś wsparcie.
Choć rozumiem, jego nerwica ostatnio się pogłębiła, jest coraz gorzej. Między innymi dlatego mój mąż wyjeżdża nad morze. Liczymy na to, że morski klimat i długie spacery trochę go wyciszą. Ostatnie miesiące były wymagające (Bronek ustawiał z lekarzem nową dawkę leków) i przyznam, że chwila rozłąki może nam wyjść na dobre — bo między nami dzieje się coś niedobrego i coraz bardziej się tego obawiam. Także Gabryś potrzebuje odpoczynku. W szkole nie traktują go najlepiej, jestem wykończona wiecznym bieganiem do dyrektorki, żeby ogarnęła szkolnych urwisów. Jak się okazuje, na rówieśniczą przemoc nie zawsze jest metoda. Lato spędzone z dala od oprawców będzie dla niego czasem regeneracji, a ja zyskam trochę czasu na zastanowienie się, czy przenieść go do innej szkoły. Bronek uważa, że to najlepsze wyjście. Ja także, ale odnalezienie się w nowym miejscu będzie dla naszego syna stresującym doznaniem.
Zaciskam mocno ręce na kierownicy, zatapiając się we wszystkich problemach mojego świata. Jeden siedzi obok mnie, jeszcze nie wiem, jak bardzo na mnie wpłynie. Na pewno nie podoba mi się to, że Julka chce poznać babcię i spędzać z nią każdą chwilę.
— Ej, lalka! Daleko jeszcze do tego Lublina? — przekrzykuje wrzask wiatru matka.
— A co się znowu dzieje?
— Dupa mnie już od tego siedzenia boli!
— Jeszcze trochę! Złapałyśmy opóźnienie, bo ciągle chcesz robić przystanki!
— Ale trochę to jest ile?
— Dwie godziny.
— Dwie godziny?! Jak ja to wytrzymię?
Gryzę się w język, żeby jej nie poprawiać.
— Dasz radę! Jeśli nie będziemy się nigdzie zatrzymywać, to pójdzie sprawnie.
Zamykam okna i włączam klimatyzację.
— A teraz masz czterdzieści minut bez palenia.
— Że co? Nie ma mowy.
— Mamo, posłuchaj mnie uważnie. Jedziesz do mojego domu.
— Ojoj, twojego domu.
— Tak, kupiliśmy go z Bronkiem, więc jest nasz. Chciałabym, żebyś spróbowała do pewnych zasad się dostosować. Przede wszystkim chodzi mi o Julkę.
— A co z nią? — przyjmuje ostrzejszy ton.
— Nic. Ale to wrażliwa dziewczyna, nastolatka. Ma szesnaście lat.
— Przecież wiem!
— Proszę, nie zabawiaj jej opowieściami z więzienia. Na pewno będzie chciała coś z ciebie wyciągnąć. Okres buntu się jej przedłuża.
— A czemuż to? Co źle zrobiłaś? — rzuca bez zażenowania.
— Nic. Tak wygląda dojrzewanie, mamo.
Poza tym podejrzewam, że Julka nam o czymś nie mówi i chyba wiem, o co chodzi. Serce mnie boli, że tłamsi to w sobie. Dlaczego? Czy nie dawałam jej zawsze znać, że ma pełną akceptację, że ją wspieramy? Czy nie widzi, że jestem otwarta, że może do mnie przyjść ze wszystkim? Kiedyś miałyśmy doskonały kontakt, teraz zamknęła się w sobie.
— Nie bój żaby. Nie będę patologizować dziecka.
— Dziękuję.
Wciskam mocniej pedał gazu, bo chcę się już znaleźć w domu. To miejsce ciasne, ale własne. Parterowy budynek z ogrodem. Spodobał nam się ze względu na ciekawą fasadę — z zewnątrz przypomina dworek. Kiedyś mieliśmy w planach dorobienia antresoli, ale kto by miał czas na wielkie remonty. Jesteśmy zapracowani, a mój nieregularny grafik z pracą w weekendy i święta nie pomaga. W każdym razie i tak się cieszę, że nie mieszkamy w bloku. Lubię nasz ogródek, gdzie w rzadkich chwilach oddechu mogę usiąść z kawą i pobawić się z naszymi psami: Chipsem i Chrupkiem. Dwie znajdy, wiadomo. Czarne kundelki, które zlewają się z nocą. Chrupek jest potulny i spokojny, Chips to wulkan energii i mały uciekinier. Już dwa razy musieliśmy go szukać w okolicy, gdy czmychnął za furtkę. A mieszkamy przy niebezpiecznym, wąskim zakręcie. Kiedyś coś go rozjedzie, a ja się wtedy załamię, bo kocham to psisko nad życie.
Uśmiecham się na myśl o domu i o nich.
Rozdział 4
Wanda
Dzisiaj, 26 czerwca 2015, piątek
Podjeżdżamy pod niewielki budynek, który ma spadzisty dach i okna, jak z jakiegoś kostiumowego filmu. Płot jest opleciony bluszczem. Romantycznie. Dawno czegoś takiego nie widziałam — czegoś ładnego, co można by nazwać domem. Bo przysięgam na Janeczkę, a w nią wierzę najbardziej, że nigdy w życiu nie nazwałabym cuchnącego, zimnego, zatęchłego więzienia domem. Nigdy nie zdołałam się do tego miejsca przywiązać, choć czułam się tam bezpiecznie. Świat zewnętrzny nas nie dotyczył. Tam miałyśmy własny, odrażający, zatęchły mikrokosmos.
Gramolę się na zewnątrz. Słyszę szczekanie psów.
— To Chips i Chrupek. Nie karm ich, proszę, ludzkim jedzeniem, bo mają po nim okropną sraczkę. Jedzą wyłącznie specjalistyczną karmę — poucza mnie Mela.
— Chcesz, żeby mnie nie polubiły?
— Słucham? — Moje pytanie ją oburza.
Nie mówię więc nic więcej. Za nami kawał drogi. Muszę zapalić, zanim wejdę do tego pałacu.
Na podwórzu pojawia się dziewczyna. Ma krótkie, jasne włosy. Jest bardzo szczupła i wysoka. To Julka.
— Babcia?! — krzyczy, gdy tylko mnie dostrzega.
Coś w mojej klatce piersiowej się tłucze. To serce. Dziwnie słyszeć takie słowo: babcia. Jestem na to za młoda, a tu proszę. Dwoje wnucząt na świecie.
— Tu jestem, mała! — Macham z papierosem w dłoni.
Mela poszła do domu. Chyba jest wściekła, że ktoś mnie tak entuzjastycznie powitał. Tymczasem Julka przebiega przez furtkę i od razu ładuje mi się w ramiona. Jakbyśmy znały się całe życie.
— Ale fajnie, że już jesteś! Czekałam na ciebie.
— No widzę właśnie — bąkam.
Trochę mi głupio, że nic jej w drodze nie kupiłyśmy. Mogłam chociaż colę przywieźć. A pamiątek z pierdla nie mam, poza zrytym beretem i mnóstwem złych wspomnień. Tego dziecku nie dam.
Za bramą pojawia się pucołowaty chłopiec. To musi być Gabryś. Ma trzynaście lat, ale jak na swój wiek jest chyba nieśmiały. Jest pulchniutki i pewnie nie dają mu za to żyć.
Co ja gadam? Nie skończyłam żadnej szkoły, a ten pewnie pójdzie na studia i zostanie prawnikiem, który będzie bronił takich jak ja. Ledwo skończyłam szkołę podstawową, a zawodówka poszła mi marnie, bo byłam wówczas matką. W więzieniu była szansa na naukę, ale nie znalazłam motywacji. Teraz, patrząc na nich, trochę żałuję.
— Co tam, dzieciaczki? Jakie macie świadectwa? Pewnie z paskiem?
Pasek to ja miałam na dupie, jak mi kiedyś koleś z rodziny zastępczej skórę za złe oceny złoił. Zwiałam stamtąd i już nie wróciłam.
— Tylko Gabryś ma. To kujon. Ja taka nie jestem. Przewraca oczami i się śmieje. — Ale tak na poważnie, to Gabryś jest super! I dzisiaj zamawiamy pizzę, żeby uczcić koniec roku szkolnego. Co z tego, że on wyjeżdża z tatą. Ja zostaję, wiesz?
— No tak, tak, słyszałam. Dobra, to kto mi pokaże mój pokój?
Gabryś nie odzywa się do mnie nawet słowem, tylko patrzy. Rusza przodem, przebierając nogami trochę niezgrabnie, ale za to żwawo.
Wnętrze domu wprawia mnie w osłupienie. Najpierw jakby przedpokój, a w nim komoda z półeczkami. Każda para butów ma osobne miejsce. Leżą idealnie ułożone, jakby jakiś szajbus odmierzał odległości linijką. Garderoba jest zamykana i tam również panuje dziwaczna, niezdrowa symetria. Dżinsowe kurtki i letnie palta powieszone są w równych odstępach i chyba według odcieni.
Za przedpokojem znajduje się salon. Moją uwagę zwraca regał, który zawłaszczył całą ścianę. Jest szczelnie wypełniony książkami, które — o zgrozo — ktoś poukładał kolorami, uwzględniając także rozmiar. Od najmniejszej do największej. Otwieram paszczę i bezwstydnie się gapię.
— Przyzwyczajaj się — kwituje Julka. — Tata już taki jest. Ma różne swoje obsesje i wszystko w domu musi być w idealnym porządku. Ciągle coś układa od nowa. Dlatego do mojego pokoju ma surowy zakaz wstępu. Tam nic nie jest uporządkowane i właśnie tak ma być.
Bronka, czyli mojego szanownego zięcia, nie miałam okazji poznać zbyt dobrze. Wyłania się z kuchni — mężczyzna o urodzie zaspanego studenta. W okularach, rzecz jasna. Wygląda na inteligenta, więc zapewne już mnie skreślił. Dlatego ucieka. Nie chce mieć do czynienia z teściową. Dla niego byłam martwa, a teraz nagle zjawiam się niczym upiór zza grobu. Rzucam mu wyzywające spojrzenie. Niech sobie wymoczek nie myśli, że będzie miał nade mną jakąś władzę w tym domu. Nie z takimi sobie radziłam. Powiem więcej: tacy powinni się mnie bać.
— Dzień dobry, Wando — mówi oficjalnie, jakbyśmy byli na eleganckim przyjęciu.
— Dzień dobry. Ładny… eee… dom. Jak w pudełeczku.
Nie komentuje tego, tylko kiwa głową i wraca do kuchni. To by było na tyle, jeżeli chodzi o pogawędki z zięciem. Ale co on będzie dyskutował z takim zerem?
Książkę Powrót matki kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,