Natalia i Alex przygotowują się do nadchodzącego ślubu. Z pomocą im przychodzi Marcelina, która sama emanuje szczęściem, odkąd dowiedziała się, że jej największe marzenie ma szansę się spełnić. Wreszcie zostanie mamą pewnej uroczej czterolatki. Mogłoby się wydawać, że nic nie jest w stanie zburzyć tej sielanki.
Jednak na horyzoncie już zaczynają gromadzić się czarne chmury.
Niespodziewane pojawienie się kogoś z przeszłości, stare tajemnice oraz strach o życie najbliższych sprawią, że bohaterowie zrozumieją, jak kruche może być szczęście i ile wysiłku trzeba włożyć, by go nie stracić.
Czy wyjdą z tej próby zwycięsko i będą umieli odpowiedzieć sobie na pytanie, co tak naprawdę w życiu się liczy?
Urokliwe miasteczko Henley-on-Thames, znane z powieści Siła przeznaczenia, znów staje się miejscem, w którym grupie przyjaciół dane będzie przeżyć pełen wachlarz emocji. Do lektury powieści Tylko to, co ważne, której autorką jest Agnieszka Stec-Kotasińska, zaprasza Wydawnictwo Replika. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Tylko to, co ważne. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
3
6.15.
Talka, najmocniej przepraszam, że pewnie przerywam jakże romantyczny poranek, ale błagam Cię, nie zaśpij czasem. Pobudka! Pamiętaj, co obiecałyśmy cioci i gdzie mamy się wybrać zaraz po tym. Czekam.
*
Otworzyła oczy i przez pierwsze kilka sekund nie mogła sobie przypomnieć, gdzie się znajduje. Nie było w tym nic dziwnego. Zdarzało jej się to dość często odkąd ona, Alex i Suzie krążyli pomiędzy dwoma adresami. Dopiero gdy wyciągnęła po omacku rękę, aby włączyć światło w małej lampce przy łóżku, i poczuła obok siebie ciepłe ciało Alexa, przypomniała sobie najpierw gdzie jest, a później, że w zasadzie za chwilę powinna się stąd zmywać.
– Co robisz? – zapytał, gdy obudziła go świecąca prosto w oczy żarówka. – Sprawdzam, która godzina. Masz ochotę na kawę?
– Mam ochotę na ciebie – odpowiedział, przysuwając się do niej bliżej i nakrywając ich oboje kołdrą.
– Nie… nie teraz – odpowiedziała, ociągając się lekko i pozwalając choć jeszcze krótką chwilę na bliskość ich rozgrzanych ciał. – Muszę zawieźć Marcelinę na lotnisko.
– Tak wcześnie? – Alex sięgnął po leżącą na stoliku komórkę. – Jest dopiero po szóstej. O której ten samolot?
– Jeszcze czas, ale najpierw chcemy zjeść śniadanie z ciocią Basią, ostatni raz razem, no i sam wiesz… takie tam różne.
– I ty myślisz, że po twojej wczorajszej niespodziewanej wizycie ja cię teraz wypuszczę tak łatwo?
Po skończonej kolacji u Lii i Jessiki – która, choć z pozoru przebiegająca w radosnej atmosferze, naznaczona była wiszącym w powietrzu zmartwieniem o wciąż niejasną sytuację małego Juliana – Natalia i Marcelina wróciły do domu na Bell Street. Betty została zwolniona z obowiązku dotrzymywania towarzystwa starszej pani Barbarze, która na resztę wieczoru, a pewnie nawet i nocy, postanowiła zniknąć za drzwiami swojej magicznej, głuchej na wszelakie bodźce otaczającego ją świata, pracowni.
– No, idź do niego – powiedziała Marcelina, przyglądając się przyjaciółce ukradkiem.
– Do kogo? – Udała zdziwioną.
– Do Misia Gogo! No do Alexa przecież. – Ale…
– Żadnych „ale”. Poradzę sobie. Spakuję się i pewnie położę się wcześniej spać. Choć jest już po jedenastej, więc sama do końca nie wiem co mam na myśli mówiąc „wcześnie”. A wy pożeraliście się wzrokiem przez cały wieczór, więc serio, Talka, nie będę bawić się w przyzwoitkę. Ja nie z tych. A jutro z samego rana widzimy się na śniadaniu i jedziemy na lotnisko.
– Jezu, Marcela, jesteś cudowna. – Uścisnęła przyjaciółkę i cmoknęła ją szybko w policzek. Nie minęło kilka sekund, jak była już za furtką.
Nie spodziewał się jej. Otworzył drzwi i spojrzał na nią zdziwiony. Wyglądał trochę podobnie jak wtedy, latem, gdy w strugach deszczu zjawiła się u niego u progu nocy. Teraz nie padał deszcz, wiał jednak wiatr i choć śnieg od dwóch dni nie leżał już na ulicach miasteczka, odczuwalna temperatura była niższa niż ta rzeczywista. Bez słowa przyłożył dłonie do jej zimnych policzków. Kilka sekund później byli już oboje w sypialni, chłonąc żar swoich rozpalonych ciał. Nikt nie pamiętał już o pogodzie za oknem.
– Możesz częściej sprawiać mi takie niespodzianki? – Alex odezwał się pierwszy raz, odkąd stanęła w drzwiach.
Natalia uśmiechnęła się na wciąż żywe wspomnienie sprzed kilku godzin. Sięgnęła po leżące na podłodze ubrania i wstała z łóżka.
– Niestety, panie Butler, ale musi pan wypuścić mnie właśnie tak łatwo. Pilot nie zaczeka. A nawet gdyby, to na pewno nie zrobi tego Marcelina.
– A kawa? – zapytał desperacko, łapiąc się ostatniej deski ratunku, by tylko została z nim choć trochę dłużej. – Przed chwilą mówiłaś coś o kawie.
– Później, co? – Nachyliła się i pocałowała go. – I od dziś stacjonujemy chyba na Bell Street. Betty ma kilka dni wolnego, nie będzie jej. – Jak dla mnie może być nawet Warszawa albo… – Alex próbował przypomnieć sobie nazwę jej rodzinnej miejscowości
– …Zajączki. Bylebyś nie znikała takim bladym świtem.
– Zapamiętam. – Mrugnęła do niego po przyjacielsku i, już ubrana, poszła w stronę drzwi. – Ach, jeszcze jedno. Odwróciła się jeszcze na moment. – Gdy będziesz rozmawiał z Lią, powiedz jej, że o niej myślę i że… no wiesz, że wszystko będzie dobrze.
Małego Juliana czekała konsultacja u jeszcze jednego lekarza. Natalia, choć czasem próbowała skupić myśli na innych sprawach, cały czas łapała się na tym, że wraca właśnie do tej jednej.
W przedpokoju natknęła się na merdającą ogonem i gotową do wyjścia na spacer Balę. Suzie pewnie spała jeszcze w najlepsze w swoim pokoju, w końcu była sobota.
– Nie dziś, piesku, nie teraz – powiedziała do psa i pogłaskała go po głowie. – Pan niedługo się tobą zajmie, a ja muszę uciekać.
Włożyła buty, kurtkę i szalik i już po chwili zbiegała po schodach.
*
Sara chyba jeszcze nigdy nie stała w tak długiej kolejce do jednego z czynnych okienek apteki. Jej zniecierpliwienie rosło z każdą minutą, co manifestowała, głośno wzdychając i przestępując z nogi na nogę. Nie chciała się spóźnić do pracy. Szefostwo i tak wiele razy szło jej na rękę, gdy potrzebowała dodatkowego wolnego z powodu złego samopoczucia. Tym razem musi im jednak udowodnić, że naprawdę wszystko z nią w porządku. Nie tylko im zresztą. Nie byli jedynymi ludźmi, których opinia wyjątkowo mocno leżała Sarze na sercu. Istniał ktoś, na czyim zdaniu zależało jej najbardziej.
– Zapraszam tutaj – odezwała się młoda aptekarka i otworzyła kolejne stanowisko w aptece, tym samym ściągając do siebie znaczną część skróconej już lekko kolejki. Sara odetchnęła z ulgą. Nie było tak źle. Zdąży. Zanim się obejrzała, nadeszła jej kolej. Bez słowa wsunęła przez szybkę lekko pomiętą receptę.
– To wszystko? – zapytała aptekarka.
– Tak. Dziękuję, do widzenia – rzuciła w pośpiechu. Wepchnęła leki do torebki i prawie zaczęła biec w kierunku wyjścia. – Przepraszam, zapomniała pani!
Odwróciła się i zobaczyła przed sobą kobietę, trzymającą część jej lekarstw na wyciągniętej dłoni.
– O, dziękuję. To wszystko przez to, że jestem zabiegana
– powiedziała Sara i wyszła z apteki. Kobieta wydała jej się znajoma. Mogłaby przysiąc, że już ją kiedyś widziała. Wzruszyła ramionami. Nie czas teraz o tym myśleć. Poszła na przystanek autobusowy. Spojrzała na zegarek i właśnie w tej sekundzie nadjechał jej autobus.
– I wszystko tak właśnie się uda – powiedziała do siebie w myślach.
*
Lia usłyszała za sobą klakson samochodu zniecierpliwionego kierowcy i dopiero wtedy zorientowała się, że od kilku sekund stoi na zielonym świetle. Jessica pojechała do pracy zaraz po rozmowie z lekarzem, a ona dałaby teraz wiele, aby móc zrobić to samo: pojechać do lecznicy i całkowicie poświęcić się jakiemuś wymagającemu skupienia działaniu. Nigdy przecież nie miała z tym problemu, a teraz czuła, że jedynie to pozwoliłoby jej choć na chwilę pozbierać myśli i nie zwariować. Na jej nieszczęście rozpoczęła się marcowa, błotna i nieprzyjemna sobota, a w soboty dyżury w „Zdrowym Zwierzaku” pełnili Jason i Dorothy. Obecność Lii była więc tam całkowicie zbędna. Co mogłaby jeszcze zrobić? Gdzie pojechać, jak zabić jeszcze tę godzinę, podczas której małym Julianem zajmowała się opiekunka. Lia chciałaby wierzyć, że w tym koszmarnym, ciemnym tunelu ujrzy w końcu jakieś światło. Przecież lekarze powiedzieli, że operacja jest możliwa. Że wszystko się uda.
– Nie możesz nawet przez chwilę myśleć, że będzie inaczej – powiedziała jej Mary. To właśnie do niej pojechała jako pierwszej. Wpadła na zaplecze Sweetie-Pie i tak po prostu zalała się łzami. Mary bez chwili zastanowienia krzyknęła do swojej pracownicy, aby ta zajęła się klientami i kiwnęła do Arthura żeby dołączył do niej i do Lii. Lia nie siedziała u nich długo, może piętnaście minut, ale niemalże na jednym wydechu zdążyła opowiedzieć wszystko, czego dowiedziały się od lekarzy.
– Najważniejsze, że już wiadomo co mu dolega powiedział Arthur, a Mary mu przytaknęła. Oboje trzymali Lię za ręce. Mary wyglądała, jakby jej samej również chciało się płakać i zapewne właśnie tak było, musiała jednak pokazać, że jest silniejsza. Lia była bardziej niż pewna, że jak tylko dzień dobiegnie końca, kawiaren kę opuści ostatni klient i Mary z Arthurem wrócą do domu, właścicielka Sweetie-Pie da upust kotłującym się w sercu emocjom.
Lia opowiedziała im jeszcze o tej feralnej rozmowie telefonicznej, do której w ogóle niepotrzebnie doszło, a która dolała oliwy do ognia. Lia była roztrzęsiona, całe szczęście, że chociaż Jessica postanowiła podejść do tematu rzeczowo i skupiać się na tym, co dokładnie mówią lekarze. Nie wybiegać w przyszłość i nie analizować – ekspertką od tego była Lia.
– Zawiozę cię do domu, co? – zapytał Arthur. – Twoim samochodem, jeśli chcesz, a później przyjadę tu taksówką.
– Dziękuję… – odpowiedziała, wycierając łzy i chowając do torebki paczkę chusteczek higienicznych. – Ale pojadę jeszcze do Alexa. Chcę mu powiedzieć osobiście o tym, co się dowiedziałyśmy.
Wstała z krzesła i zaczęła kierować się w stronę wyjścia.
– Ale… skarbie. – Mary poderwała się ze swojego miejsca, lecz Lia zatrzymała ją spokojnym gestem dłoni.
– Dam sobie radę. Dziękuję wam za wszystko. Że mnie wysłuchaliście. Jesteście cudownymi ludźmi.
Uścisnęła ich mocno i poszła do samochodu.
*
Suzie otworzyła jej drzwi.
– Jest twój tata, Sue?
Alex wychodził właśnie z kuchni, gdy napotkał wzrok zupełnie niepasujący do jego przebojowej wspólniczki. Od razu wiedział, że niestety nie ma ona dobrych wieści. – Suzie, księżniczko – powiedział do córki – a może pobawisz się jeszcze trochę w pokoju, tata porozmawia z ciocią Lią, a później weźmiemy Balę i pójdziemy na spacer, co?
Dziewczynka niepewnie, lecz posłusznie pokiwała głową. Pewnie sama wyczuwała, że nie będzie to wesoła rozmowa i jej udział do niczego się w niej nie przyda.
– To wada serca – zaczęła Lia, gdy siedzieli oboje w kuchni. – Bardzo nietypowa, rzadka i cholernie ciężka do zdiagnozowania. Stąd te wszystkie dobre wyniki i podejrzenia o jakieś błahe przyczyny tego kaszlu. W jego organizmie brakuje tlenu. Utlenowana krew miesza się z odtlenowaną. I stąd ten cały koszmar.
Alex słuchał wszystkiego w milczeniu i powoli kiwał głową, jakby przetwarzając to, co do tej pory usłyszał.
– No i co dalej? – zapytał rzeczowo.
– Musi mieć operację. W możliwie najbliższym terminie, ale jeszcze nie wiadomo kiedy. Mają się naradzić… zadzwonić do nas wieczorem.
Lia zaczęła płakać. Nie pamiętała, który już to raz od początku dnia, wiedziała jednak, że na pewno nie ostatni.
– Hej, ale poczekaj. – Przybliżył się do niej wraz z krzesłem i złapał ją za ręce. – To już coś wiemy, prawda? A wieczorem będziemy wiedzieć jeszcze więcej.
– On może umrzeć, Alex – powiedziała przez łzy.
– Nie umrze. – Skierował jej twarz, tak aby popatrzyła prosto na niego. – Słyszysz mnie, Lia? Julian pomyślnie przejdzie operację i będzie wiódł cholernie długie życie. Rekordowo długie. Za ileś tam lat będzie najstarszym mieszkańcem Wysp Brytyjskich i będzie zapraszany do programów śniadaniowych, by opowie dzieć o recepcie na długowieczność. Będzie miał tego powyżej uszu, bo będzie wolał egzystować sobie spokojnie ze swoją również już starą liczną rodziną, chodzić z kumplami do pubów, grać w golfa, a w międzyczasie doglądać pozostawionej mu przez nas w spadku lecznicy. Tak więc zapomnij o jakimś jego umieraniu.
Udało mu się. Uśmiechnęła się blado przez łzy.
– Pamiętasz, jak mówiłam ci kiedyś, że jakbym jednak zmieniła orientację, to jesteś pierwszy na liście, prawda?
– Coś mi świta.
– Podtrzymuję. Lepiej niech ten wasz lipiec już prędko nadejdzie.
– Masz uwierzyć, że będzie dobrze, Lia – powiedział już całkiem poważnie. – A teraz jedź do domu i zostań z dzieckiem. Weź tyle wolnego, ile tylko potrzebujesz.
– Nie potrzebuję wolnego – zaprzeczyła. – Jedynie praca pozwala mi na chwilę nie myśleć i…
– Nie, Lia. Potrzebujesz. Jesteś wykończona. Nie możesz pracować w takim stanie.
Alex bez pardonu sięgnął po jej kluczyki samochodowe, które wcześniej rzuciła niedbale na kuchenny blat i zawołał córkę.
– Chodź, Suzie, bierzemy Balę i zawozimy ciocię Lię do domu! A później od razu będziemy mieć spacer.
– Ale Alex…
– Żadnych „ale Alex”.
Przytulił ją mocno do siebie. W kuchennych drzwiach pojawiła się Suzie. – Chodź tu do nas, księżniczko. Przytul ciocię Lię bardzo mocno, tak ze wszystkich sił, aby się niczym nie martwiła, dobrze?
Suzie, lekko zaniepokojona widokiem wesołej zazwyczaj Lii, zrobiła dokładnie tak, jak mówił jej tata.
– A gdzie jest Nattie? – zapytała dziewczynka, gdy stali tak we trójkę w lekko kołyszącym się, mocnym uścisku.
– Właśnie… gdzie Natalia?
– Pewnie już teraz na lotnisku. Pojechała odwieźć Marcelinę. Kazała przekazać, że o tobie myśli.
– Kocham was wszystkich – powiedziała Lia i znów poczuła znajomą piekącą wilgoć pod powiekami. W jej życiu było tak wielu ludzi, których kochała z wzajemnością. Byli jej najprawdziwszą, choć przecież przypadkowo dobraną przez sinusoidy życiowych doświadczeń, rodziną. Była więc zła na samą siebie, za to, że wciąż zdarzało jej się myśleć o tamtych. Tych biologicznych, których zupełnie nie interesował los jej samej, a tym bardziej jej dziecka.
– My ciebie też wszyscy kochamy.
*
Marcelina w jednej ręce trzymała swoją podróżną torbę, drugą obejmowała w pasie Natalię i tak właśnie pokonały odcinek dzielący je od parkingu do głównego wejścia lotniska Heathrow.
– No, jeszcze trochę czasu, ale myślę, że spokojnie możesz nadać bagaż.
Gdy tylko otworzyły się przed nimi automatyczne drzwi, Natalia spojrzała w górę na wyświetlane nad ich głowami informacyjne tablice. Napis „Katowice” pojawił się na jednej z nich dosłownie przed chwilą.
– No coś ty! – Marcelina popatrzyła na nią pobłażliwie. Przecież ja mam tylko to. – Wskazała ręką na leżący już na lotniskowych płytkach bagaż podręczny.
– Ach, no tak. Jak mogłam zapomnieć, że ty to potrafisz spakować tylko najpotrzebniejsze rzeczy.
– No cóż, kochana. Królowa nadbagażu jest i będzie tylko jedna. – Mrugnęła do niej po przyjacielsku. – Chodźmy na jakąś kawę, zanim pójdę się odprawić.
Gdy usiadły przy jednym z setek stolików ogromnej lotniskowej hali, Natalia podała jej owinięty w prezentowy papier pakunek, który do tej pory cały czas miała przy sobie, a Marcelina nawet go nie zauważyła.
– Do swojego minimalistycznego bagażu musisz zmieścić jeszcze to.
– A co to takiego?
Natalia wzruszyła ramionami.
– A, takie tam drobiazgi dla Uli. Musiałam zasięgnąć porady Alexa, gdyż nie miałam zielonego pojęcia, co mogłoby spodobać się czterolatce, no i w drodze z pracy wstąpiłam do kilku sklepów.
Marcelina ze wzruszeniem wzięła od niej pakunek i spojrzała przyjaciółce w oczy.
– Talka, no coś ty. Nie musiałaś przecież.
– Oj tam, ale chciałam. Niech mała wie, że ma ciotkę za granicą. I Marcela, słuchaj, przylećcie niedługo obie, co? Jak będzie już ciepło. Pozna Suzie, pójdziemy na basen, na lody i…
– Oj, stop, kochana, nie tak prędko. – Marcelina gestem ręki powstrzymała jej wypełniony emocjami słowotok. – Przecież ona dopiero opuści dom dziecka. Musi się zaaklimatyzować, przyzwyczaić, choć delikatnie zapuścić swoje tycie korzonki w jednym miejscu, zanim znowu zafundujemy jej jakieś, małe bo małe, ale jednak zmiany. Nie chcę, żeby myślała, że mamy ją zamiar oddać, czy coś. – Marcelina poczuła ścisk w gardle na samą myśl, co, nie daj Boże, mogłoby znowu przeżywać to niewinne dziecko.
– Masz rację – przyznała. – A niech to, Marcela. Jest Suzie, jest mały Julian, a ja wciąż nie znam się zbyt dobrze na dzieciach.
Przez moment pomyślała o tym, że Lia jest już najprawdopodobniej po rozmowie z lekarzem, lecz postanowiła wrócić do tej myśli później. Teraz chciała być w stu procentach dla Marceliny.
– Jest na to tylko jedna rada. Musisz mieć swoje własne. Spojrzała na nią ni to ukradkiem, ni to pytająco, oczekując odpowiedzi.
– Pytasz mnie, czy bym chciała? Oczywiście, że tak. Chcielibyśmy oboje.
– Ale?
– Nie, nie ma „ale”. Oczywiście, że trochę będę się bała, no wiesz, czego. – Poczuła wstyd, że nagle to, jaka jest jej najulubieńsza na świecie Suzie, mogłoby stać się przyczyną jej absurdalnego strachu. Ale co jak co, z Marceliną chciała po prostu rozmawiać szczerze. – Ale mimo wszystko, no wiesz, pewnie niedługo, po ślubie, będziemy o tym myśleć.
Marcela parsknęła śmiechem. – „To” się nie bierze z myślenia, moja droga. I jeszcze jedno ci powiem. Teraz jest twoja kolej na odwiedziny i co więcej, dobrze o tym wiesz. Wręcz nawet nie wyobrażam sobie, żebyś miała nas zaprosić na swój ślub inaczej niż tylko osobiście. Zapamiętaj sobie, Talka. – Marcelina pogroziła żartobliwie palcem. – Zaproszenie wysłane pocztą ląduje od razu w koszu na makulaturę.
– Spokojnie – odpowiedziała. – Nie zapomniałam o naszej umowie. Przecież wiesz, że przylecimy. Rozmawiamy o tym już od Bożego Narodzenia. Alex cieszy się, że pozna moje rodzinne strony. Ciocia Basia też pewnie chętnie zobaczy się z rodziną. Suzie jest podekscytowana na samą myśl poznania kolejnych świątecznych smakołyków i zrobienia w tym czasie czegoś innego, niż to, co znała do tej pory. A ja odliczam już dni. Wygląda na to, że znowu będziemy mieć cudowne święta. Tym razem wielkanocne. Bardzo na nie czekamy.
– A jak ja! Nawet sobie nie wyobrażasz! – powiedziała Marcelina podniesionym głosem, a Natalia stłumiła uśmiech. Była bardziej niż pewna, że już teraz – na ledwo odtajałym po zimie stulecia progu wiosny – jej przyjaciółka snuje plany na ich wspólne spędzenie Wielkanocy i opracowuje każdy, najdrobniejszy szczegół. Może te święta nie są tak spektakularne jak Boże Narodzenie, ale była pewna, że dla Alexa i Suzie spędzone w innym kraju, z innymi tradycjami, o które Marcelina z pewnością się zatroszczy – okażą się niezapomniane. Niedaleko nich grupka ludzi zaczęła ustawiać się do odprawy.
– Chyba będę się powoli zbierać. – Marcelina dopiła kawę i wstała z krzesła. Natalia zrobiła to samo. – Dziękuję ci za wszystko, Talka – powiedziała szczerze. – Ty mnie? To ja ci dziękuję. Za to, że przyjechałaś tak bez zapowiedzi, że spędziłyśmy miło czas i przede wszystkim za to, że będę miała najpiękniejszą suknię ślubną. Sama nie wiem, kiedy bym się za to wszystko zabrała, a tak, jeden z najważniejszych tematów jest już z głowy.
– Nie, naprawdę, to ja ci dziękuję. – Marcelina przybrała poważną minę i Natalia przez krótką chwilę zaczęła się o nią martwić. – Za to, że mnie wtedy nie znienawidziłaś. No wiesz, wtedy w lecie. Gdy o mały włos nie rozwaliłam tego, co jest między wami.
– Przestań. – Natalia przysunęła się do niej i objęła ją mocno. – Było, minęło. Nie ma co do tego wracać. Chodź już lepiej, popatrz, jaki tam tłum nadciąga.
Poszły do odprawy, Natalia co chwila zerkała na przyjaciółkę, która wyglądała dość niepewnie. Tak jakby jej strach przed lataniem na nowo dał o sobie znać albo jakby chciała jej jeszcze o czymś powiedzieć, tylko nie do końca wiedziała jak to zrobić.
Natalia doskonale kojarzyła ten wyraz twarzy
– Obiecałam sobie, że zawsze już będę z tobą szczera powiedziała Marcelina, gdy ustawiły się obie na samym końcu długiej, lecz dość szybko posuwającej się kolejki. Natalia poczuła, że niepokój, który męczył ją od samego rana został nagle spotęgowany. I jego powodem nie była już jedynie sytuacja małego Juliana.
– Co się stało? – zapytała.
– Nic. To znaczy, chyba nic i w ogóle niepotrzebnie ci to mówię. To nieważne, pewnie tylko jakiś dziwny zbieg okoliczności.
– Ale co takiego? – Pamiętasz, jak czekałam na ciebie w Sweetie-Pie, a ty pojechałaś do pracy, później po Suzie do Alexa i miałaś zawieźć małą do Lodowej Brendy? Wtedy wybrałyśmy suknię.
Natalia bez słowa pokiwała głową.
– No więc – Marcelina mówiła dalej – Mary z Arthurem wyszli, a w kawiarni została ta ich pracownica, jak jej tam… Annie.
– No właśnie. I nagle byłam świadkiem dziwnej sytuacji. Kolejka skracała się coraz bardziej i Natalia ponagliła przyjaciółkę.
– No mów. Co to za sytuacja?
– Do Sweetie-Pie wszedł jakiś facet. Miał z sześćdziesiąt lat albo i więcej. Podszedł do Annie i powiedział, że chciałby rozmawiać z Mary i Arthurem.
– A bo to on jeden? – Natalia machnęła ręką. – Pewnie jakiś dostawca, albo…
– Annie oznajmiła, że w tym momencie ich nie ma, ale jeżeli powie jej, jak się nazywa, to ona przekaże, że ich szukał.
– No i co on na to? – zapytała zniecierpliwiona.
– Nie wychwyciłam imienia, bo tak w sumie w ogóle mnie to nie interesowało, ot, przysłuchiwałam się z nudów, czekając na ciebie. Ale zapamiętałam nazwisko. I wiesz jak się nazywał?
Natalia zaprzeczyła. Skąd niby miała wiedzieć? To nie ona przecież widziała tę scenę. Miała już tę uwagę na końcu języka, lecz naprawdę było już coraz mniej czasu na przedłużającą się dyskusję.
– Butler. Miał na nazwisko tak samo jak Alex.
– Jesteś pewna?
– Tak, jestem absolutnie pewna, Talka. Czy to nazwisko jest tu popularne? Myślisz, że to jakiś zbieg okoliczności czy… – Nie wiem – przyznała Natalia. – Chyba nie aż tak popularne, ale to musiał być zwykły przypadek. Jedyną rodziną Alexa jest Lodowa Brenda.
Marcelina uśmiechnęła się pomimo napięcia.
– No i Suzie, oczywiście. – Natalia wzruszyła ramionami.
– Pewnie nic ważnego, ale dzięki, że mi mówisz. No i jestem pod wrażeniem twojego angielskiego.
– Ale ja myślałam o kimś innym – dodała Marcelina. Myślałam o jego ojcu.
– Ojcu? To niemożliwe. Alex nie widział go wiele lat. I po co miałby przyjeżdżać akurat do Mary i Arthura? To na pewno zbieg okoliczności.
Marcelina zbliżyła się do kontroli bezpieczeństwa, wyłożyła swój bagaż na taśmę do skanowania, a kilka osobistych rzeczy włożyła do plastikowego koszyka. Tuż przed bramką zdążyła jeszcze uścisnąć Natalię i cmoknąć ją szybko w policzek.
– Odezwij się, jak wylądujesz, i później z domu. Pamiętaj, Marcelka. I pozdrów ode mnie Ulę. No i Pawła.
Marcelina pokiwała głową i po kilku sekundach była już po drugiej stronie odprawy, w lekkim pośpiechu wybierając z koszyka swoje rzeczy.
– Marcela! – zawołała za nią Natalia. – A ten facet w Sweetie-Pie miał może jakiś inny akcent? – Ojciec Alexa całe swoje życie spędził w Irlandii.
– Nie wymagaj ode mnie zbyt wiele, Talka odpowiedziała z uśmiechem Marcela, pomachała jej i zniknęła za zakrętem.
Natalia stała jeszcze chwilę w tym samym miejscu, analizu jąc to, co przed chwilą usłyszała. To głupstwo, jakaś przypadkowa zbieżność nazwisk. Postanowiła nie zawracać sobie więcej tym głowy, miała przecież teraz znacznie ważniejsze sprawy. Wolnym krokiem, czując zarówno pustkę z powodu wyjazdu przyjaciółki, jak i radość, że znów więcej czasu będzie spędzać z Alexem, poszła w stronę swojego samochodu na lotniskowym parkingu.
*
Pierwszym sygnałem, że jest zdenerwowana – chociaż przez cały dzień przekonywała samą siebie, że do tego nie dopuści było uczucie spoconych dłoni, które pospiesznie wytarła najpierw o boki spódnicy, później o bawełnianą kuchenną ścierkę. Od około pół godziny nie było już klientów, przed chwilą wyszła również Annie.
– Do poniedziałku! – rzuciła wesoło trochę do niej, trochę w przestrzeń, porywając w pośpiechu swoją torebkę spod lady i prawie biegnąc w stronę drzwi.
– Do poniedziałku, skarbie – odpowiedziała. Nie poznawała własnego głosu. Był jakoś dziwnie ochrypły, wypełniony po brzegi skumulowanymi emocjami, których ilość zaczynała powoli przekraczać jej możliwości. Chciała zrobić to co zwykle. Usiąść choć na sekundę, popatrzeć zadumanym wzrokiem na teraz już puste, a jeszcze przed momentem tętniące życiem stoliki kawiarenki, po czym udać się do domu, z satysfakcją kończąc kolejny pracowity dzień. Teraz jednak było to niemożliwe. Zbyt dużo czarnych chmur, zmartwień wisiało nad jej głową, a coś, co miało wydarzyć się za chwilę, zdawało się wieszczyć kolejne.
– Mary, moja droga, no przecież nie możesz się tak zamartwiać. Nie usłyszała nawet, kiedy Arthur wyszedł z zaplecza Sweetie-Pie i stanął tuż za jej plecami, obejmując ją w pasie.
– Nigdy nie wierzyłam, że nieszczęścia chodzą parami. Najpierw mały Julian, a teraz jeszcze to – odpowiedziała i odwróciła się w jego stronę. – Czego on może od nas chcieć? Dlaczego odzywa się po tylu latach?
– Nie mam pojęcia, ale zaraz się przekonamy. Do tego czasu staraj się zachować spokój.
Arthur skierował to przede wszystkim do swojej żony, ale również do siebie samego. W tym duecie to on powinien być opanowany, czy mu się to podobało czy nie, czuł jednak, że faktycznie nagłe pojawienie się ojca Alexa, jego prośba o spotkanie właśnie z nim i Mary – nie wiadomo czemu akurat z nimi – nie oznacza bynajmniej chęci odnowienia rodzinnych więzi po dwudziestu latach milczenia. Dwudziestu, jeśli chodzi o Brendę i Alexa. Z nimi nie widział się znacznie dłużej – Arthur policzył szybko w głowie – tak, prawie trzydzieści pięć lat milczenia.
– Chyba idzie – powiedział, wytężając wzrok w kierunku wejścia. Cień mężczyzny mignął mu tuż przy drzwiach, które następnie otworzyły się i Michael Butler – o wiele starszy niż ten, którego widzieli ostatnim razem – postawił stopę w ich zacisznym, ukochanym azylu. *
Siedzieli przy jednym ze stolików i Mary przyglądała mu się ukradkiem. Upływający czas nie był dla niego specjalnie łaskawy, co dało się zauważyć już na pierwszy rzut oka – całkiem siwe i przerzedzone włosy, poszarzała cera –jednak wciąż widziała w nim to charakterystyczne spojrzenie emanujące wyższością nad innymi. Wciąż pewnie myślał, że świat należy do niego, a tak trywialne rzeczy jak porzucenie rodziny, to tylko nic nieznaczący epizod, po którym należy pójść dalej, nie odwracając się za siebie.
Mary wiele razy starała się uświadomić Brendę, że z Michaela żaden kandydat na męża. Jeszcze w narzeczeństwie przyprawiał jej rogi, co więcej, wcale się z tym jakoś specjalnie nie krył. Ale cóż takiego mogła zrobić młodsza siostra, której zakochana po uszu Brenda nie miała najmniejszego zamiaru słuchać? Zresztą po tym, jak na świat przyszedł ich pierwszy syn – David, wydawało się, że Michael się wyciszył i całkowicie oddał sielance rodzinnego życia.
Później urodził się Alex, ale tego okresu Mary nie pamiętała zbyt dobrze. Wymazała go z pamięci, przykrywając czarną zasłoną własnej, łamiącej serce tragedii. Jeszcze później była ucieczka. Wyjazd do Anglii, gdzie najpierw przez wiele lat ona i Arthur pracowali w różnych miejscach, a w czasie wolnym starali się na nowo cieszyć z zieleniejącej na wiosnę trawy, z biegnącego ulicą małego chłopca z jeszcze mniejszym pieskiem, z majowego deszczu i ze śniegu, który – rzadko bo rzadko – ale czasami nawet i tutaj raczył się pojawić. Ze zwykłych chwil zwykłego życia, które, jak dotąd myśleli, utracili bezpowrotnie. Później nastało Sweetie-Pie, obrazy Barbary zawisły na ścianach i Mary myślała, że wreszcie życie już do końca ich dni będzie płynęło spokojnym nurtem, wypełnionym zapachem pieczonego ciasta. Jak mogła być aż tak naiwna?
Arthur chyba wyczuł u żony negatywne emocje, bo automatycznie chwycił ją za rękę pod stołem, dodając jej tym samym odrobinę odwagi.
– Co cię do nas sprowadza? – zapytał oficjalnie.
– Rak – odpowiedział tamten bez owijania w bawełnę, patrząc im obojgu, na przemian w oczy. – A dokładniej białaczka limfocytowa. Nie wiem, ile zostało mi czasu, ale chyba niezbyt wiele, bo dotychczasowe leczenie nie przynosi skutków. Niedługo zaczynam bardziej inwazyjne. I mam nieodparte wrażenie, że to jedynie pro forma.
Mary wypuściła wstrzymywane do tej pory powietrze, opadła na oparcie krzesła i puściła rękę Arthura. Mimo wszystko, mimo niechęci do byłego szwagra, nie spodziewała się takich wieści.
– Chciałem naprawić błędy z przeszłości, zanim przyjdzie mi odejść na tamten świat. Gdziekolwiek on się znajduje – zaśmiał się bez krzty wesołości, śmiechem człowieka, który, choć pogodzony ze swoim losem, bezskutecznie stara się, by otoczenie odebrało jego wypowiedź jako żart.
– Dlaczego zatem nie udałeś się do swojej byłej żony? – zapytał Arthur całkiem logicznie. Mary wyczuła, że jego głos złagodniał i stał się nieco cichszy. – Albo nie spróbowałeś skontaktować się z Alexem? Dlaczego przychodzisz do nas?
Michael sięgnął po swoją aktówkę, którą wcześniej oparł o nogę stołu. Wziął ją na kolana i zaczął przetrząsać znajdujące się w niej papiery, wyraźnie szukając konkretnej rzeczy. Do spoconych dłoni Mary – które znów wytarła o spódnicę – dołączyło walące młotem serce. Wyraźnie czuła, choć sama nie wiedziała dlaczego, że za chwilę wydarzy się coś, co mocno zatrzęsie jej poczuciem bezpieczeństwa. Arthur po raz kolejny spróbował chwycić ją za rękę.
– Dlatego – powiedział Michael. Wyciągnął z aktówki jakąś lekko pogniecioną fotografię i położył ją przed nimi na stole.
Powieść Tylko to, co ważne kupicie w popularnych księgarniach internetowych: