Seria brutalnych zabójstw kobiet zdaje się nie mieć końca. Prowadzone przez detektywa Cane'a śledztwo utknęło w martwym punkcie, a ofiar wciąż przybywa. Nieoczekiwanie sprawa nabiera tempa, gdy kilkuletni chłopiec, Jon Belly, znika bez śladu, a do byłego agenta DEA, Jona Miltona, dociera niezwykła przesyłka.
Co wspólnego z morderstwami ma jeden z nowojorskich policjantów, Jeremy Robertson? Czy uda się uratować chłopca? Jak bardzo musi nienawidzić kobiet człowiek, który torturuje je w tak okrutny sposób?
Wkrótce okaże się, że w tej rozgrywce nie ma wygranych, a detektyw Cane musi jak najszybciej oddzielić wrogów od przyjaciół. Czas zdecydowanie nie gra z nim w jednej drużynie…
Zapraszamy do lektury powieści Mariusza Leszczyńskiego Bez litości i przebaczenia. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam jej premierowe fragmenty. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
ROZDZIAŁ III
Czwartego października, tuż po północy, w pięciopiętrowej ceglanej kamienicy niedaleko Washington Square Park, w niewielkim pokoju na drugim piętrze budynku próbował zasnąć mały, kilkuletni chłopiec. Był okryty ciepłem swojej ulubionej kołderki. Nasunął ją po sam nos i w ciszy tulił do siebie małą, pluszową zabawkę. Długouchy był jego ukochanym zajączkiem i zawsze towarzyszył Jonowi, nawet w szkole. Chłopiec był wyjątkowo drobnej budowy. W przedszkolu z tego powodu przekornie wołali do niego „duży Jon”, co mu się bardzo podobało.
Po kolejnej godzinie chłopiec, mocno już zmęczony, usnął i śnił o zabawie w parku. Lubił tam chodzić i bawić się z dziećmi, ale szczególnie uwielbiał zabawy ze swoim najlepszym przyjacielem Anthonym. Aly, mama Anthonego, była zawsze bardzo miła dla wszystkich dzieciaków. Przynosiła smaczne rzeczy w koszyku i częstowała każdego, kto miał na nie ochotę.
Nagle chłopiec przebudził się, słysząc coś za zamkniętymi drzwiami swojego pokoju. Ktoś lekko czymś stuknął. Słychać było wyraźnie czyjeś kroki, gdyż podłoga trzeszczała w swój charakterystyczny sposób. Zerknął teraz w kierunku okna. Ranek jeszcze nie nastał, świadczyła o tym ciemność rozproszona jedynie światłem pobliskiej latarni.
Kto to może być? – pomyślał. Spojrzał w stronę drzwi, spod których wydobywała się niewielka poświata, widoczna w jego pokoju. Ktoś najwyraźniej znajdował się na korytarzu. Nie pamiętał, żeby ktokolwiek z jego rodziny tak się zachowywał, a już na pewno nie jego mama, której nie widział od kilku dni.
– Kto tam? – zawołał z wyraźnym przerażeniem, naciągając kołdrę pod samą brodę.
Nastała chwila ciszy.
– Jeremy, jesteś już? Nie rób tak, bo się boję! – zawołał chłopiec.
Ciarki przeszyły jego małe ciałko. Chrobotanie znowu wzmogło się na sile i Jon wiedział już, że musiał wstać i przepędzić te straszne zmory, bo tak bardzo się bał.
– Won stąd, ty brzydki cieniu! – krzyknął, patrząc w szparę pod drzwiami, w której pojawiały się dziwne kształty.
– Ha, zabawny jesteś – osobnik za drzwiami zaśmiał się na głos. Po chwili dodał: – Mały, otwieraj już, bo nie mam za wiele czasu!
Jon zaniemówił i naciągnął na siebie kołderkę, zakrywając się nią szczelnie po same uszy. Jego ręce stały się lodowate. Czuł, że brakowało mu oddechu.
Kto to jest? Kto jest w moim domu? – myślał, z przerażeniem tuląc coraz mocniej pluszowego zajączka.
Mężczyzna tracił cierpliwość. Nie spodziewał się, że chłopiec będzie zamknięty w pokoju. Rozglądał się nerwowo po korytarzu, przeszukując szafki, szuflady i wieszaki w nadziei, że będzie znajdował się tam kluczyk do niedostępnego pomieszczenia.
Nagle Jon zrzucił z siebie kołdrę na podłogę i zaczął się intensywnie rozglądać po swoich czterech ścianach, wytężając wzrok w nadziei, że może to tylko zły sen i zaraz się przebudzi. Dla pewności pomrugał kilka razy oczami i uszczypnął się w rączkę. Jednak wszystko wydawało się takie realne. Nie miał zielonego pojęcia, gdzie Jeremy kładł kluczyk do drzwi. Zawsze zamykał go w pokoju, jak udawał się do sąsiada, w czasie gdy mama chodziła do pracy na nocną zmianę. Mówił mu, że wychodzi na chwilę czy, jak to ujmował, „na jednego kielicha dla rozluźnienia”. Powiedział, że to będzie ich mała, męska tajemnica i niech nie waży się wygadać mamie, bo mu przetrzepie skórę.
– Hej ty, cieniu, wynocha! Mówię, uciekaj stąd, bo zbudzę mamę, która śpi ze mną w pokoju i cię zaraz zleje! – Jon pewnym głosem postraszył osobnika za drzwiami.
– Ha! Jednak wyrosłeś na kłamczucha! Zaraz wchodzę do pokoju i cię zabieram.
Jon zeskoczył z łóżka. Stanął na bosaka pośrodku ciemnego pokoju, ubrany jedynie w piżamkę w króliczki i podszedł do swojego kuferka, zakupionego przez mamę w sklepie z zabawkami, który stał tuż przy oknie. Miał mu służyć do przechowywania zabawek, jednak on wolał trzymać tam swoje ubranka i buciki. Otworzył plastikowe wieko i bez zastanowienia wyjął leżące z prawej strony tenisówki, a także pomarańczowy sweterek w granatowe paski. Założył szybko buty i spojrzał jeszcze w kierunku okna. Było naprawdę ciemno. Deszcz mocno padał, dudniąc w rynnach, a gałęzie drzew, targane wiatrem, pochylały się do dołu.
Zza drzwi ponownie odezwał się gruby, potworny głos.
– Hej ty, mały, jakby ci tu powiedzieć… Jestem dobry, zaopiekuję się tobą, więc otwieraj te cholerne drzwi, zanim całkiem stracę cierpliwość! – Mężczyzna, mówiąc te słowa, walnął nagle pięścią w drzwi i szarpnął ręką za klamkę.
Jon aż podskoczył ze strachu, po czym przystawił małe, plastikowe krzesełko do parapetu. Wszedł na nie i otworzył okno. Obejrzał się jeszcze w stronę drzwi, gdyż usłyszał dźwięk klucza wkładanego do zamka. Wiedział, że tym razem nie ujrzy w nich kogoś, kogo zna. Nagle mężczyzna nacisnął klamkę i popchnął do przodu drzwi. Smuga światła pojawiła się, wypełniając ciemny pokój i ukazując postać złego człowieka.
– A ty, dokąd, mały gnojku? – spytał napastnik.
– Ja? Idę szukać mamy, ty kłamliwy potworze! Długouchy też idzie ze mną.
– Nie! Zostajesz tu! Natychmiast schodź z tego okna!
– Nie! Jestem już duży! Wiem, że tam gdzieś jest moja mama i na mnie czeka. Znajdę ją! – odparł pełen nadziei chłopiec.
– Cholera! Wracaj natychmiast! – Mężczyzna ruszył w jego kierunku.
Jon zdążył jednak wyjść już na zewnątrz. Stanął na schodach przeciwpożarowych i trzymając się jedną rączką poręczy, ostrożnie, stopień po stopniu, schodził coraz niżej. Krople deszczu smagały jego twarz i ubranie, które momentalnie przylgnęło do ciała, stanowiąc z nim jedność.
Książkę Bez litości i przebaczenia kupicie w Empiku!