Kiedy farmaceutka Janka Sokół otwiera stary kufer, należący niegdyś do jej prababki Marcjanny – nie wie jeszcze, że zapoczątkuje tym serię niezwykłych zdarzeń. Nagle, tej twardo stąpającej po ziemi dziewczynie, przyjdzie zmierzyć się z niewyjaśnionymi zjawiskami, z nowo poznanymi ludźmi, ale przede wszystkim z samą sobą. To, co jeszcze wczoraj było pewne, dziś dla Janki już takie nie jest… Niełatwo jest dociec prawdy, gdy rodzina ukrywa sekrety. Trudno też ocenić, kto naprawdę kocha, a kto tylko wykorzystuje dla własnych celów.
Dziewczyna z czerwonym warkoczem to nowa książka Krystyny Bartłomiejczyk. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Prozami. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Dziewczyna z czerwonym warkoczem. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Rozdział I
W zielonej kotlinie, rozpięta niczym pajęczyna między rozlewiskiem wodnym a lasem, tkwiła duża osada. Od strony wschodniej i południowej las dotykał zabudowań, a od zachodu był oddalony o kilka kilometrów, ale dobrze widoczny z okien domów.
Kiedyś, dawno temu, Wrzosów tchnął spokojem, ciszą i niespiesznym przemijaniem czasu. Dzisiejszy nosił na sobie nieuchronny znak nowego. Popadły w zapomnienie domy z zardzewiałymi furtkami, dorodne malwy w ogrodach, sady, w których bzyczały pszczoły, buczały trzmiele, a pod pachnącą słodko jabłonią stał ogromny stół na krzyżaku. Rozmył się w pamięci obraz chłopa jadącego na wozie drabiniastym i zdejmującego czapkę pod przydrożnym krzyżem. W osadę wtargnęło niczym tornado hic et nunc i Wrzosów utracił swą prostotę. Przestał chronić przez zewnętrznym bałaganem świata.
W niedużym oddaleniu od ruchliwej szosy znajdowała się naturalna niecka. Wiosną zakwitały tu bzy i jaśminy, a jesienią wrzosy. W tym uroczym miejscu stał anachroniczny dom o spadzistym czarnym dachu i skromnej żółtej fasadzie. Jako jedyny w osadzie posiadał nazwę. Sokołówka.
W Sokołówce żyły trzy kobiety.
Seniorka rodu była seniorką tylko z nazwy. Ktoś, kto wziąłby ją za dobrotliwą babunię, mógłby się na tej opinii ostro przejechać. Starsza pani była kobietą pełną temperamentu, a nieposkromioną energią życiową mogłaby się podzielić z połową mieszkańców Wrzosowa. W tej rodzinie to ona nosiła spodnie, oczywiście w przenośni.
Kobieta była zmienna jak kameleon. Jednego dnia wszystko trzymała w garści, na drugi stawała się równie decyzyjna co ameba, bo akurat jej to rządzenie było nie na rękę. Raz wydawała się być uosobieniem skrzywdzonej niewinności, kiedy indziej sprytu i przebiegłości, to znów pokory i ustępliwości. Pamięć i niepamięć miała na zawołanie, zależnie od tematu i okoliczności. Temat bezpieczny – pstryk i w głowie jasność. Pamiętała odległe zdarzenia, jakby miały miejsce wczoraj. Temat niewygodny pstryk – i nawet poprzedni dzień stawał się białą plamą. Włączała się i wyłączała z podziwu godną wprawą i pod tym względem była fenomenem niezanotowanym dotąd w dziejach świata.
Druga kobieta była osobą w rozkwicie urody. Wysoka, o wciąż pięknych rysach twarzy, prostych włosach, energicznych ruchach i szczupłej sylwetce, choć już dawno nie młodzieńczej, wyglądała znakomicie. Jej skóra nie traciła elastyczności, ciemne włosy jeszcze nie siwiały, i w zasadzie tylko zmęczone oczy zdradzały, że ma dużo więcej lat, niż na to wygląda. Kiedyś miała w sobie dużo radości i ciekawości świata, potem jednak nic nie ułożyło się tak, jak to sobie wymarzyła, i przestała żyć złudzeniami. Niejednego musiała się nauczyć, niejedno w sobie poskromić, by przestać patrzeć wstecz i osiągnąć w życiu względną równowagę. Teraźniejszość układała sobie tak, jak sama chciała.
Kobieta miała słaby punkt, który narażał ją na utratę całej rozwagi i autokontroli, jakie posiadała. Była nim córka, którą kochała zachłannie, nie spiesząc się z odcięciem pępowiny.
Trzecia kobieta była pogodną, życzliwą i niekonfliktową osobą o miłym sposobie bycia. Sprawiała wrażenie, jakby była z nieco innej epoki. Jej zachowanie, styl ubierania i uroda zdawały się to potwierdzać.
Natura wyposażyła ją w ładnie wykrojone usta, na których kiedy się zamyślała – pojawiał się grymas ni to wyniosły, ni to smutny, ponadto w zgrabny nos i zielone oczy z tęczówkami zmieniającymi kolor w zależności od oświetlenia, ubrania czy nastroju. Miała gęste kasztanowe włosy do ramion, mieniące się rudawymi, ciepłymi refleksami. Niesforne kosmyki ciągle spadały jej na czoło, a wtedy odrzucała je jakby nerwowym ruchem.
Młoda kobieta od zgiełku wolała ciszę. Nie starała się zaprzyjaźniać z całym światem – nie biegała na imprezy, nie brylowała na Facebooku, nie żaliła się na forach i nie obnażała swojej duszy publicznie. Wystarczała jej rodzina.
Trzy mieszkanki Sokołówki były w różnym wieku i miały różne pragnienia.
Pierwsza była osiemdziesięciotrzyletnią panią i uwielbiała czytać kryminały. Marzyła się jej kariera detektywa na miarę Herkulesa Poirota. Druga miała sześćdziesiąt sześć lat i nie obracała się w sferze pragnień innych niż te, które były związane ze zgodnością cyferek w bilansie i niezgodnością w peselu. Trzecia zbliżała się do trzydziestki i tęskniła za dniem, w którym Sokołówka wreszcie przestanie być gniazdem kobiet.
Kobiety z rodziny Sokołów nie wychodziły za mąż. Jakby miały genetycznie uwarunkowaną niezdolność do wypowiedzenia sakramentalnego „Tak”.
Coś jeszcze je łączyło. Wszystkie skrywały jakąś tajemnicę, której nie mogły – lub nie chciały – ujawnić.
Zatajanie faktów z życia nie świadczyło o braku zaufania czy nieszczerości. Wynikało bardziej z potrzeby chronienia siebie nawzajem. Po prostu wybierały, którymi prawdami się podzielić, a które przemilczeć, by uniknąć sytuacji mogącej boleśnie zranić którąś z nich.
Ale sekrety mają to do siebie, że wychodzą na jaw. Od trzech godzin padał deszcz. Przydrożny rów wypełnił się deszczówką, a pobocze zmieniło się w błotnistą breję. Ostatnie dni lipca przyniosły upalną pogodę na zmianę z gwałtownymi burzami, a ona jakby o tym zapomniała. Rano żar lał się z nieba, więc włożyła sięgającą kostek przewiewną sukienkę na ramiączkach, odpowiednią na upalny dzień. Myśl o zabraniu parasola wydała jej się po prostu śmieszna.
Kiedy wreszcie deszcz zelżał, chwyciła torbę i już miała wyskoczyć spod autobusowej wiaty, gdy znów lunął, tłukąc wściekle o zadaszenie, jak gdyby próbował się przez nie przebić. Zza wodnej kurtyny niezwykle powoli, niczym zjawa, wyłonił się samochód.
Czarna terenówka zatrzymała się niecałe dwa metry od niej, czyjaś dłoń wytarła fragment zamglonej szyby, czyjeś oczy spojrzały przez tę zasłonę na nią. Po chwili drzwi leciutko się uchyliły. Kątem oka dostrzegła mężczyznę lekko przechylonego w jej stronę, z ręką opartą na zagłówku fotela pasażera. Odniosła wrażenie, że na coś czeka, być może na odpowiedź na pytanie, którego nie dosłyszała.
– Przepraszam… Pytał pan o coś?
– O parasol. Nie ma pani parasola?
Pytanie nie było oryginalne, lecz w taką pogodę oczywiste. Tyle że padło z ust kogoś, kogo nie znała i nigdy wcześniej nie widziała.
– Mam. Ale nie przy sobie – odparła, zamierzając się odwrócić.
– No to chyba mamy problem, prawda? – powiedział szybko i się uśmiechnął.
– Pan raczej nie ma, prawda? – Odwzajemniła uśmiech. Poczuła chłód i skuliła ramiona.
– Pani jest w raczej nieciekawej sytuacji, prawda? – zrewanżował się bez złośliwości. Spojrzał na ciemnoszare ciężkie chmury. – I nie wygląda na to, żeby uległa zmianie. Ale… – zawiesił głos.
– Ale? – powtórzyła rozbawiona, czekając na propozycję podwiezienia.
– Mogę pożyczyć parasol.
Wybuchnęła szczerym śmiechem. Jakby dobrze się bawiła. Jakby była przyzwyczajona do starszych facetów, którzy zatrzymują się na przystankach i wyskakują z szarmanckim numerem w stylu Arsène’a Lupina.
– No jasne. Rzecz najnormalniejsza w świecie, pożyczać parasol zupełnie obcej osobie. Tylko przy jakiej niby okazji miałabym go oddać?
– Istotnie. – Mężczyzna się zawahał, po czym sięgnął ręką na tylne siedzenie. – W takim razie daję go pani.
– Daje go pan – powtórzyła, unosząc brwi. – Ot tak, po prostu. A co w zamian? – spytała podejrzliwie.
– Nie jestem maniakiem seksualnym – zastrzegł, jakby czytał w jej myślach. – W zamian miły uśmiech i dobre słowo dla zmęczonego życiem człowieka. To co? Wchodzi w to pani?
– Nie. Nie wchodzę. – Zrobiła krok do przodu i zaraz się cofnęła. – Ale jest pan bardzo uprzejmy – orzekła. – Gdyby przyszło panu do głowy martwić się o mnie, to niepotrzebnie. Nie jestem cukrową panienką. Miłego dnia.
– Zabawna z pani osóbka. Miłego dnia, Rusałko. – Pomachał jej i zakręcił szybę.
Dziewczyna nabrała powietrza jak pływak przed skokiem do zimnej wody i trzymając torbę nad głową, pognała przed siebie, nawet nie próbując omijać kałuż. Przed oczami przemykały jej zabudowania gospodarcze rozrzucone po okolicy, potem rząd drzew uginających się pod naporem nawalnego deszczu. Wreszcie ujrzała Sokołówkę.
Może to wina deszczu. Może gdyby niebo było bezchmurne, a świat skąpany w blasku słońca, dom nie wydawałby się taki smutny. A może to wina jej przeczucia, że dzisiaj coś się wydarzy.
Wbiegła na ganek i pochyliła się, by zmienić przemiękłe espadryle na plastikowe klapki.
Ten mężczyzna… – myślała. – Dziwny jakiś. Rzeczywiście nie wyglądał na seksualnego maniaka, który usiłuje wciągnąć ofiarę do samochodu. Wariatem też nie był. To kim? Człowiekiem bezinteresownym, wielkodusznym, kierującym się litością? Albo współczuciem? Całkiem możliwe. Z drugiej strony… Mimo że emanował obojętnością, zdołała wyczuć jego zainteresowanie swoją osobą. Ale może się myliła…
Zamyślona, nie od razu sobie uzmysłowiła, że słyszy podniesione głosy. Wsunęła głowę w drzwi i rozejrzała się po korytarzu. Był pusty. Podeszła do drzwi kuchennych. Babcia właśnie skończyła mówić coś do mamy, na co mama gorzko się roześmiała i odpowiedziała, że ludzie tak łatwo się nie zmieniają, a nawet jeśli, to najczęściej źli stają się gorsi, nie lepsi. Po czym zapadła przeciągająca się dłuższą chwilę cisza. W końcu babcia się odezwała:
– Tak sobie myślę… A może to nie nasza sprawa, Helenko?
– A czyja, jeśli nie rodziny? – brzmiała niecierpliwa odpowiedź.
Dziewczyna stała niezdecydowanie, wahając się, co zrobić. W Sokołówce panowało sporo zasad, jednych starano się nie łamać, innych nie łamano pod żadnym pozorem. Do tych ostatnich należało podsłuchiwanie.
Już miała się ujawnić, gdy w tym momencie z ust babci padło jej imię.
– Janka ma swój rozum. Potrafi odróżnić złoto od tombaku.
– Czasem jednak za bardzo wierzy pozorom – odparła mama. – Wierzy we wszystko, co usłyszy, jak dziecko, a potem dostaje po nosie. Świat nie jest taki prosty, jak jej się wydaje. Ludzie nie zawsze są tacy, na jakich się kreują. Naszym obowiązkiem jest ją chronić.
Janka westchnęła cichutko. Przy nich czuła się jak mała dziewczynka. Nieważne, że miała prawie trzydzieści lat, była niezależna finansowo i zdążyła dorobić się własnego światopoglądu. One wciąż usiłowały meblować jej życie. Chciały jej coś prać, prasować i pichcić, stale martwiły się stanem jej zdrowia, dbały, żeby nie zmarzła, nie przegrzała się, nie przemokła i nie chodziła głodna, wyczulały na całe zło świata i szukały dla niej lekarstwa. Zrób to, nie rób tamtego, nie idź tam, coś może ci się przytrafić… Wciąż musiała słuchać tych przestróg. Nie buntowała się przeciw rozsądnym przejawom miłości i sensownym zakazom, lecz to niezupełnie normalne dorosłą kobietę kontrolować w najdrobniejszych sprawach. Coraz trudniej było jej na to nie reagować. Chciała mieć przynajmniej odrobinę wpływu na własne życie.
Przygryzła dolną wargę i bez skrupułów wróciła do podsłuchiwania.
– Ja chroniłam ciebie i co? – mówiła babcia. – Widać kobietom z Sokołów jest pisane robić bałagan z własnego życia.
– Kobiety z Sokołów z jakiegoś powodu są naznaczone. Nie powinny wiązać się z mężczyznami, bo to się źle kończy.
– Albo użyłam niewłaściwych słów, albo źle mnie zrozumiałaś. Chciałam ci uświadomić, że jak coś jest nieuniknione, to po prostu jest nieuniknione. Chowanie głowy w piasek nic tu nie pomoże. On nie odpuści, czuję to w kościach. Ja ci radzę, lepiej porozmawiaj z nią pierwsza. Dla swojego i jej dobra.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł – odparła mama tonem wyraźnie wskazującym, że popełniłaby błąd. – Po tylu latach nagle sobie o niej przypomniał i zatęsknił? Kto w to uwierzy, mamo? On ma w tym swój interes, ja ci to mówię. Nie wiem jaki, ale jestem pewna, że ma. Nigdy nie był uczuciowy, zawsze działał wyłącznie w swoim interesie.
– A czy ja mówię, że nie? Psiakrew, Heleno – zawołała porywczo babcia. – Myślisz, że zależy mi na tym, by się spiknęli? Oczywiście, że nie! Żadnej z nas na tym nie zależy. Ale i tak nie zdołasz temu zapobiec, więc słuchaj, co do ciebie mówię, i nie przerywaj, bo stracę cierpliwość. Czego nie powiesz ty, powie on, i nie łudź się, że będzie grał czysto. Nienawidzi cię, zrobi wszystko, żeby ci dopiec. Ale jeśli go uprzedzisz…
– Ale to ja mam powody do nienawiści – padły stłumione słowa mamy.
– Tym bardziej nie rozumiem, czemu robisz z tego tajemnicę stulecia. Czego się boisz? Nie masz sobie do zarzucenia nic prócz… – babcia szukała odpowiednich słów – głuchoty i ślepoty. Ale to przecież żaden grzech.
– No, toś mi pomogła – odparła sarkastycznie mama.
– Dobrze wiesz, że mam rację. Pogadaj z nią. Szczerze, właśnie tak, jak teraz to robimy. Chociaż spróbuj, może nie będzie tak źle, jak myślisz.
– Nie, nie potrafię. Nie jestem gotowa. Proszę cię, skończmy tę rozmowę.
– Nie jest gotowa… A kiedy będziesz? Za kolejne trzydzieści lat? Cała ty, z tymi wiecznymi unikami. Zaczynasz mnie wkurzać, wiesz? Naprawdę. Posłuchaj…
– Nie. Nie chcę już słuchać ani o tym mówić. Zaraz wróci Janka… Właściwie to chyba już dawno powinna wrócić – matka zmieniła ton na zatroskany. – Gdzie ona się podziewa? Może stało się coś złego? Tfu, tfu. No, proszę cię, mamo, nie rób takiej ponurej miny. Masz rację, będzie dobrze.
Babcia westchnęła.
– W kwestii Janki na pewno. W tej drugiej obyś miała rację. W przeciwnym razie za twoją niemotę i głuchotę obie zapłacicie.
– Niech już mama przestanie mnie obrażać!
– Wielkie mi obrażanie. A jakbym powiedziała „głupotę”, byłoby lepiej?
– Boże drogi… Nie mam do ciebie siły. Mogłabyś zachowywać się, jak przystało na kobietę w twoim wieku.
– A skąd mam wiedzieć, jak przystało? – prychnęła babcia. Pierwszy raz mam osiemdziesiąt trzy lata.
Całe napięcie, z którego Janka nie zdawała sobie sprawy, czekając na odkrycie sekretu mamy, rozdrażnienie, a nawet złość, gdy mama ucięła temat, rozładowały się teraz w napadzie z trudem powstrzymywanego śmiechu. Rozmowa nagle się urwała i dalsze ukrywanie się przestało mieć sens.
– Hej, kochane! Przyszłam. Jesteście tam? – Nie doczekała się odpowiedzi, więc otworzyła drzwi kuchenne i wsunęła głowę. – Mamo? Babciu? Wszystko okej? Wyglądacie jakoś tak niewyraźnie.
Mama, zwrócona twarzą do okna, kiwnęła głową. Babcia Mania siedziała przy stole. Przed nią leżała keksówka ze świeżo upieczonym ciastem, z którego pracowicie wydłubywała bakalie.
– Okej, okej, dlaczego miałoby być nie okej – odparła. – Co tak późno?
– Chciałam przeczekać ten potop. Ale się nie udało. – Janka weszła do środka i otrząsnęła się jak psiak.
Babcia podniosła głowę i przesunęła wzrokiem po całej sylwetce wnuczki, zatrzymując spojrzenie na sukience, która kleiła się do ciała niczym mokry gałgan.
– Starszych trzeba słuchać, gołąbeczko. Gdybyś mnie posłuchała, wzięłabyś parasol i teraz przynajmniej w połowie byłabyś sucha. – W jej zadziwiająco młodym głosie brzmiała nuta równie figlarna jak zawsze i Janka zaczęła myśleć, że wcześniejszy ponury ton – i w ogóle cała rozmowa – były jedynie wytworem jej wyobraźni.
– Mam jakieś szanse na obiad czy już po ptakach? – Uśmiechnęła się przymilnie.
– Czekamy na ciebie. Idź się wysusz, zanim cię złapie grypa.
– Babciu, jest środek lata. Nic mnie nie złapie – zapewniła, nie odrywając spojrzenia od mamy. – Najwyżej katar.
– Powinnaś słuchać babci. Dba o ciebie, nawet jeśli ty sama o siebie nie dbasz. O zdrowie trzeba dbać zawsze, nawet w środku lata. Jesteś młoda, to jeszcze o tym nie myślisz. Tylko co będzie potem… – Mama mówiła głosem niewiele głośniejszym od szeptu, a to, że się nie odwróciła, wymownie świadczyło o tym, jak bardzo jest spięta. – No, zmykaj, panno wodna – machnęła ręką w nieokreśloną stronę – nie każ nam czekać. Też zgłodniałam.
Janka wyszła z ociąganiem na korytarz. Miała cichą nadzieję, że mama się rozmyśli, zawoła ją, zaciągnie do salonu i powie: „O czymś musimy porozmawiać, Janeczko”. Ale nic takiego nie nastąpiło.
W łazience wysuszyła włosy, wskoczyła w szorty i bawełnianą bluzkę, po czym uczepiona dłońmi o umywalkę wpatrzyła się w lustro niewidzącym wzrokiem. Czuła, jak wzbierają w niej złość, ale i zakłopotanie. Co takiego wydarzyło się w przeszłości, że mama nie chce o tym mówić?
W rozmyślania Janki wdarł się przytłumiony dźwięk informujący o nadejściu SMS-a. Sięgnęła do kieszeni sukienki rzuconej na brzeg wanny i zerknęła na wyświetlacz. Maks.
Seks z Maksem to było jakieś szaleństwo. Nie znała siebie takiej namiętnej i otwartej. Ona, która nie umiała mężczyzn zdobywać, nie potrafiła kokietować, prowadzić gierek słownych i uwodzić, zaskoczyła samą siebie. Nigdy wcześniej nie ulegała takim porywom. Była niecierpliwa. Żywiołowa i odważna.
Złakniona doznań, o których do tej pory nie miała pojęcia. Chciała więcej, chciała wszystko. Do końca, do zatracenia. I ta myśl nieco ją przerażała. Ale taka była prawda. Nie tylko kochała Maksa, lecz także pragnęła wręcz obsesyjnie. Kiedy tylko o nim myślała – o jego zmysłowym głosie, rozmarzonym spojrzeniu i niecierpliwych dłoniach błądzących po jej ciele – nogi jej miękły i topniała w okolicach podbrzusza…
Poprzez dudnienie pulsu w uszach i szum buzującej krwi przedarło się wołanie:
– Janka?!
Poderwała się. Była tak pogrążona w innym świecie, że zapomniała, gdzie jest. W łazience. Z komórką w ręku i nieprzeczytanym SMS-em.
Otworzyła wiadomość.
„Jestem gotowy na powtórkę, szalona kobieto!”
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Dziewczyna z czerwonym warkoczem. Powieść Krystyny Bartłomiejczyk kupicie w popularnych księgarniach internetowych: