Co zrobić z najbardziej irytującym chłopakiem na świecie?
Marissa nigdy przenigdy:
- nie zawiodła swoich rodziców
- nie buntowała się
- nie dostała gorszej oceny od piątki
- nie wiedziała, co chce robić w życiu
- nie paliła
- nie poznała większego małpiszona od Maksa
- nie wsiadła do auta nieznajomego
- nie wtykała nosa w nie swoje sprawy
- nie była na podwójnej randce
- nie czuła motyli w brzuchu.
A co jeśli w życiu Marissy pojawi się ktoś, kto wykreśli z jej słownika zdania z „nigdy przenigdy"?
No, może poza punktem szóstym...
Nigdy przenigdy... to debiutancka powieść Emilii Jachimczyk znanej jako @mrukbooki, jednej z najpopularniejszych booktokerek i bookstagramerek.
Niemal 270 tys. obserwatorów i 7 milionów polubień profilu na Tiktoku!
Grzeczna dziewczynka, która nigdy przenigdy… i zadziorny chłopak, zdeterminowany, by wywrócić jej poukładany świat do góry nogami!
Czy Marissa pozwoli sobie na chwilę zapomnienia? A może na tym właśnie polega dorosłość?
Ciepła i autentyczna historia o dojrzewaniu, odkrywaniu siebie i pierwszej miłości, która nigdy przenigdy się nie poddaje i potrafi przełamać niejedną barierę.
Do przeczytania powieści zaprasza Wydawnictwo Jaguar. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Nigdy przenigdy... Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
ROZDZIAŁ 3
…nie biłam się w szkole
Obudziłam się o piątej i przebrałam w strój sportowy. Związałam włosy w wysoki kucyk i nałożyłam słuchawki. Następnie zeszłam na parter do przeszklonego pokoju z widokiem na ogród z basenem. Znajdowała się tu siłownia. Przy ścianie z oknami stały dwie bieżnie i dwa rowerki. Siłownia wyposażona była też w drabinki, ławeczkę ze sztangami, komplet kolorowych hantli. Dwie ściany wyłożono wielkimi lustrami, trzecią zaś obito gąbką i miękką dermą.
Był początek wiosny, więc choć lazurowa woda w basenie kusiła, rozsądek podpowiadał, że kąpiel mogłaby się skończyć zapaleniem płuc. Podeszłam do drabinek i zaczęłam się rozciągać. Zawsze lubiłam poranny rozruch, ale teraz te treningi miały dodatkowe znaczenie dla mojej formy pływackiej. Niedługo miały się odbyć kolejne zawody, a ja musiałam znaleźć się w nich co najmniej na trzecim miejscu, aby trener brał pod uwagę mój start w rozgrywkach międzystanowych. Ćwiczyłam do wpół do siódmej, po czym wzięłam szybki prysznic, umalowałam się, założyłam czarne, duże, kwadratowe okulary kujonki (ten model pasuje mi do twarzy, okej?), naciągnęłam na siebie białe body z długim rękawem i luźne sięgające bioder dżinsy.
Gdy byłam gotowa, zbiegłam do kuchni. Tata już tam był. Jak zwykle elegancki, w jednym ze swoich licznych garniturów.
– Cześć! – Cmoknęłam go w policzek, zostawiając na nim ślad szminki.
Tata parzył sobie poranną kawę.
– Hej, co tam u ciebie, jak w szkole?
– Jak zwykle. – Uśmiechnęłam się i sięgnęłam do szafki po miskę na jogurt z musli i truskawkami.
– Wciąż nic nie nabroiłaś?
– Tato!
– No co? – zaśmiał się. – Zaczynam się poważnie martwić…
Zrezygnowana pokręciłam głową – tata powtarzał ten żart kilka albo nawet kilkanaście razy w miesiącu. Wyjęłam z kieszeni wibrujący telefon.
07:13
Małpiszon: Śpisz?
Małpiszon: Dziś mamy randkę🤪 Małpiszon: W sensie ja i Thea.
Małpiszon: No wiesz, o co mi chodzi.
Odłożyłam telefon na blat. Odpiszę mu później, szczególnie że nie potrafię rozmawiać z tym człowiekiem na pusty żołądek. Wróciłam więc do przygotowywania posiłku. Tata dolewał sobie właśnie solidną porcję śmietanki i mościł się na hokerze przy wyspie kuchennej.
– Idziemy dziś z mamą na kolację do restauracji, żeby spotkać się z dawnym znajomym. – Upił łyk kawy, robiąc sobie przy okazji białego wąsa. – Chcesz do nas dołączyć?
Akurat kroiłam truskawki, więc gdy zapytał, odwróciłam się gwałtownie z nożem w dłoni.
– Ty tak na poważnie? – Serce zabiło mi szybciej. Z rodzicami często chodziliśmy do restauracji, ale nigdy dotąd nie zaproponowali mi, żebym dołączyła do spotkania z ich klientem czy znajomym. Nie zastanawiałam się na razie nad powodem, dla którego teraz mnie zaprosił, tylko rzuciłam się, by go uściskać, ale tata zrobił szybki unik.
– Marisso! – krzyknął przerażony. – Trzymasz w ręku nóż! Zastygłam i spojrzałam na narzędzie. Wybuchnęłam śmiechem, a tata, robiąc komiczne miny śmiertelnie przerażonego królika, chwycił swój krawat i lekko go poluzował.
***
07:40
Ja: Zmiana planów, nigdzie z wami nie idę
07:41
Małpiszon: Powaliło cię?????
Małpiszon: Marissa, przecież się umawialiśmy😡
Nie odpisałam, stwierdzając, że łatwiej mi będzie wytłumaczyć mu wszystko osobiście. Nie chciałam go tak perfidnie wystawiać, ale wyjście do restauracji z rodzicami na spotkanie z jakimś znajomym było dla mnie ekscytujące. Nigdy dotąd nie dopuszczali mnie do swojego kręgu dorosłych. Dlaczego więc nagle to się zmieniło? Nie miałam pojęcia, ale tym bardziej mnie to jarało.
Spojrzałam na wejście do szkoły. Uwielbiałam ten budynek. Powstał on ponad sto lat temu, był ogromnym gmachem, ale to jego wiktoriańska architektura zachwycała. Czasem miałam wrażenie, że niewielu uczniów doceniało fakt, że chodzi tymi samymi korytarzami co dawniej kilku bardzo później zasłużonych, których nazwiska pojawiły się w Wikipedii. Szkoła szczyciła się nimi – ich portrety wisiały w holu przy wejściu. Zresztą trudno się temu dziwić – dzięki jednemu z nich moje liceum dorobiło się opinii najlepiej przygotowującego do studiów na kierunkach biologiczno-chemicznych w całym stanie.
Zrobiło się już późno, więc pomknęłam do szatni, a gdy zamykałam swoją szafkę, wyrósł przy mnie Maks. Gromił mnie wzrokiem.
– A ja chciałem ci stopy wycałować.
– Fuj! – powtórzyłam swoją wcześniejszą reakcję i pośpiesznie ruszyłam w stronę sali biologicznej.
– Teraz będziesz mnie ignorować? – Maks ruszył za mną.
– Przecież cię nie ignoruję.
– Przypomnij mi… dlaczego się z tobą przyjaźnię? – wysyczał, wciąż utrzymując dystans mniej więcej dwóch kroków za mną.
– Nie wiem, ja z tobą już nie.
Nagle poczułam ból głowy. Moja szyja wygięła się do tyłu, aż coś chrupnęło. Maks pociągnął mnie za kucyk.
– Ale masz siano na głowie! – krzyknął.
Spojrzenia wszystkich uczniów skierowane były teraz na nas. Zacisnęłam pięści, czekając, aż Maks postanowi mnie wyminąć. Nie trwało to długo. Podstawiłam mu nogę, a ten padł jak długi.
– Ale z ciebie debil – stwierdziłam. – Nawet nie ogarnąłeś, że się możesz wywrócić – nawiązałam do naszej dziecięcej przepychanki.
W odpowiedzi chwycił mnie za kostkę i tak pociągnął, że wywróciłam się prosto na niego. Chwycił mnie mocno i zaczął gilgotać. Jestem niesamowicie czuła na łaskotki, więc śmiałam się jak szalona, ale przy okazji zafundowałam Maksowi co najmniej z dziesięć siniaków. Wokół nas zebrał się rozbawiony tłumek – dawno nie widziano takiej atrakcji, a już na pewno nie z moim udziałem.
Nagle na korytarzu rozległ się dzwonek przypominający, że zaczyna się lekcja. Maks mnie puścił, bo dobrze wiedział, że jeśli chodziło o naukę, robiłam się niebezpiecznie poważna. Poderwaliśmy się na równe nogi i razem z innymi popędziliśmy do klasy. Kiedy zatrzymaliśmy się przed drzwiami, spojrzałam głęboko w te jego zielone oczy i na miejscu wielkiego dryblasa zobaczyłam dzieciaka z dawnych lat. Westchnęłam.
– Przyjdę na dziesięć minut, nie na piętnaście, okej? Maks się wyszczerzył.
Ja i ten durny małpiszon zostaliśmy wezwani do dyrektora, bo jakaś menda z pierwszej klasy nagrała całe zajście. Muszę przy najbliższej okazji odjąć jej parę punktów z jakiegoś ważnego sprawdzianu. Choć zostaliśmy wezwani „na dywanik”, to tak naprawdę siedzieliśmy w ogromnych fotelach przy równie ogromnym biurku.
Maks śmiał się pod nosem, a ja pociłam się jak mysz podczas porodu. Jeśli dyrektor postanowi nas zawiesić na jakiś czas i znajdzie się to w moich papierach, moje szanse na dostanie się na wymarzoną uczelnię drastycznie zmaleją, a wtedy cała moja praca pójdzie na marne. Jaki sens miałoby wówczas moje życie? Nie mogłam sobie na to pozwolić. Musiałam studiować w Cornell albo w Arlington, w ostateczności w Rochester.
Przełknęłam ślinę, próbując powstrzymać łzy. Trzęsące się ręce schowałam do kieszeni. Do pokoju wkroczył dyrektor. Był starszy, łysy i dość tęgi, ubrany jak prawie zawsze w zapinany na guziki sweter i spodnie w kratę. Usiadł przy biurku i założył ręce na brzuchu.
– Oj, dzieciaki – zaczął. – I co ja mam z wami teraz zrobić?
– Bardzo przepraszamy – zaczęłam wymyśloną naprędce przemowę. – Poniosło nas i…
– Raczej powinniście przeprosić siebie nawzajem – przerwał mi dość łagodnie. – Co się z wami dzieje?
Kiwnęłam głową i spojrzałam na Maksa. Stres objawia się na wiele sposobów. Jednym udaje się go zatrzymać w środku, drudzy… cóż, drudzy nie potrafią nad nim zapanować. Jak na przykład taki Maks, który – jak zwykle w takich sytuacjach zaczął nerwowo chichotać, za nic mając problemy, które może mieć jego najlepsza przyjaciółka.
– Prze… prze… – chichotał – przepppfraszam cię, Marissa – wybuchnął histerycznym śmiechem, a dyrektor zakrył twarz dłońmi i ciężko westchnął.
– Przepraszam cię, Maks. – Głos mi drżał, a gdy ten cymbał ponownie zarechotał, z trudem powstrzymałam się przed przywaleniem mu w łeb ciężkim przyciskiem do papieru stojącym na biurku dyrektora.
– Proszę nie zwracać na mnie uwagi – zwrócił się piskliwym głosem do pana Collinsa.
Mężczyzna lekko odchrząknął.
– No dobrze, powiadomię waszych rodziców o tym zajściu. Nie będzie więcej konsekwencji, szczególnie że niektórzy znacząco przechylił głowę w moim kierunku – przez te cztery lata wiele zrobili dla tej szkoły. A ty, Maks – dyrektor spojrzał na niego zrezygnowanym wzrokiem – po prostu wyjdź.
Chłopak, próbując powstrzymać kolejny atak śmiechu, pośpiesznie wykonał polecenie dyrektora. Ja wstałam chwilę po nim.
– Zaczekaj – zatrzymał mnie pan Collins. – Marisso, czy już wiesz, na jaką uczelnię będziesz aplikować?
Zrobiło mi się niedobrze. Owszem, miałam wybrane uczelnie, ale jeszcze nie podjęłam decyzji. Z jednej strony kusił mnie jeden z topowych uniwersytetów w kraju, z drugiej wiedziałam, gdzie najlepiej przygotuję się do wymarzonego zawodu. No i Maks… Jak mogłabym wylądować gdzieś z dala od niego? A on… no cóż, twierdził, że ma jeszcze czas na decyzję. Głupek. Opadłam z powrotem na fotel.
– Pamiętaj, że musisz mieć dwa listy polecające i są one bardzo ważne. Ja napiszę ci jeden, ale muszę wiedzieć, jakie przedmioty wybrałaś.
Przełknęłam żółć podchodzącą mi do gardła i uspokoiłam oddech. Musiałam dobrze dobrać słowa. Przybrałam radosną maskę.
– Już prawie się zdecydowałam, ale chcę jeszcze raz przemyśleć, co zapewni mi lepszą przyszłość.
Dyrektor kiwnął głową.
– Słusznie.
***
Gdy wróciłam do domu, żadnego z rodziców nie było. W sumie żadna nowość i niczego innego się nie spodziewałam. Mieliby po telefonie dyrektora stać w progu i żądać wyjaśnień? To byli jedni z najbardziej wyluzowanych rodziców na świecie.
Wielokrotnie opowiadali mi, jak w moim wieku palili zioło i chodzili mniej więcej trzy razy w tygodniu na imprezy, aż w końcu dorośli. Najpierw założyli rodzinę, a potem własną firmę, w której spędzają większość czasu.
Na stole w kuchni czekała na mnie tylko kartka z informacją, gdzie i o której mam się stawić. Wow, nie wiem, z kim się spotykamy, ale to najlepsza restauracja w Minneapolis.
Poszłam do swojego pokoju i usiadłam przed toaletką. Zdjęłam okulary, po czym przetarłam twarz tonikiem. Założyłam soczewki, a potem nałożyłam wieczorowy makijaż. Miałam teraz czerwone usta, wykonturowane policzki oraz czarne kreski z drobinkami srebra na powiekach. Rozpuściłam włosy i zrobiłam sobie lokówką delikatne fale. Założyłam czerwoną sukienkę i czarne szpilki. Chwilę zastanawiałam się nad biżuterią, w końcu zdecydowałam się na srebrny łańcuszek z wisiorkiem w kształcie serduszka oraz pasujące do niego kolczyki. Uśmiechnęłam się do siebie. Byłam nieco zbyt oficjalna jak na podwójną randkę w kinie, ale nikt nie musiał wiedzieć, że tak naprawdę wystroiłam się na kolację z moimi rodzicami. Chwyciłam czarną kopertówkę i podeszłam do okna. W domu naprzeciwko mieszkali Lewisowie. W zasadzie na naszym osiedlu wszystkie wille były takie same: białe z wielkimi tarasowymi oknami, basenem i wymyślnymi żywopłotami. Kiedyś uważałam, że to beznadziejne, no bo co może być fajnego w powtarzalności? Ale potem doszłam do wniosku, że to w sumie nawet zabawne, że coś, co z pozoru wygląda tak samo, może być czymś absolutnie wyjątkowym. Każdy dom miał swoje niepowtarzalne wnętrze. To ono definiowało domowników. W naszym domu wszystko było w stonowanych kolorach, ściany obwieszone były pamiątkowymi fotografiami, obrazami oraz dyplomami rodziców. Dom Maksa urządzony był w krzykliwym i według mnie nieco kiczowatym stylu lat osiemdziesiątych. No, ale przecież do tej całej rodzinki pasowało to idealnie. Westchnęłam na widok zgaszonych świateł w jego pokoju. Najwyraźniej pojechał już po Theę.
Byłam w kinie punktualnie o osiemnastej, ale ta dwójka jeszcze się nie zjawiła. Trochę się zdenerwowałam, bo przecież nie mogłam się spóźnić na kolację.
18:00
Ja: Gdzie jesteście? Mówiłam, że mam tylko dziesięć minut.
18:01
Małpiszon: Wyluzuj, jesteśmy niedaleko, daj nam eeeee
Małpiszon: 4 minutki.
Złapałam się za głowę i prychnęłam. Czemu ten człowiek zawsze testuje moją cierpliwość? Żeby czas szybciej mi minął, postanowiłam sprawdzić, na jaki film idą. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy zobaczyłam tytuł – była to kolejna komedia romantyczna. Czyżby Maks bawił się w Brandona? Usłyszałam otwierające się drzwi. Rzeczywiście dobili do kina na czas, zgodnie z zapowiedzią, a ja na ich widok poczułam lekkie zawstydzenie. Wyglądałam przy nich zupełnie idiotycznie. Maks miał na sobie beżową lnianą koszulę i białe spodnie. Thea włożyła beżowe rurki i nieco za duży, biały sweter. Całość uzupełniały czarne botki na obcasie. Strój był z jednej strony luźny, niezobowiązujący, ale z drugiej… usta miała pokryte błyszczykiem, na powiekach jasnoszary cień. Była trochę zawstydzona. Maks objął ją w talii, a ja, nie wiedzieć czemu, poczułam na ten widok dziwne ukłucie… zazdrości? Wzdrygnęłam się na tę myśl. Nie. Fuj. Nie.
W końcu mnie dostrzegli i Thea podbiegła.
– Maks? – Obejrzała się na niego. Chłopak uniósł szeroko brwi, jakby nie rozumiał, o co jej chodzi. – Dziękuję, że odprowadziłeś mnie na randkę z Marissą.
Zaśmiałam się głośno, a Maks zrobił naburmuszoną minę.
– No to gdzie ten twój Anthony? – zapytał i tylko ja zapewne usłyszałam w jego głosie nutkę złośliwości.
– Zaraz przyjdzie – odpowiedziałam spokojnie.
Staliśmy tak jeszcze minutę, wpatrując się wszyscy w drzwi wejściowe. I wtedy przyszedł do mnie SMS, który w rzeczywistości był zaplanowaną mistyfikacją. Sięgnęłam do kopertówki i wyjęłam z niej telefon. Przedstawienie czas zacząć. Zrobiłam zmartwioną minę i głośno jęknęłam. Maks, udając troskę, spytał, co się stało.
– Anthony mi napisał, że… – Nie udało mi się dokończyć, bo mój kumpel wyrwał mi telefon i udawał, że czyta wiadomość.
– „Kurczę, bardzo mi głupio, Marisso, ale nie mogę przyjść, moja babcia się rozchorowała, wiesz, jak jest”.
Z każdym słowem miałam coraz większą ochotę udusić tego padalca albo chociaż wydrapać mu oczy. Żałowałam, że nie mam szponów jak krogulec, a jednocześnie wiedziałam, że nic by mi z nich nie przyszło. Maks też dobrze wiedział, że nie mogę się na nim teraz odegrać. Nie przy Thei. Wzięłam głęboki wdech i na moment przymknęłam oczy.
– O, nie! – Wyrwałam mu telefon i spojrzałam na pusty ekran. Maks poklepał mnie po plecach.
– Tak mi przykro.
A mnie nie będzie przykro, jak jutro po szkole wrócisz do domu ze śliwą pod okiem.
Thea objęła mnie pocieszająco.
– Hej, nie przejmuj się, czasem się takie rzeczy zdarzają, nie mamy na nie wpływu, jestem pewna, że Anthony chciał przyjść. – Uśmiechnęła się. – Teraz pewnie płacze, że nie mógł zobaczyć cię w takim wydaniu.
Zachichotałam jak nie ja, a Maks prychnął. Obie się na niego obejrzałyśmy. Gdy zobaczył naszą reakcję, lekko odchrząknął.
– Kto by się tego spodziewał po Anthonym? Mówiłem ci, Mari, że to dupek.
Dajcie mu Oscara, bo jeszcze chwila, a naprawdę mu przyłożę. Zerknęłam na telefon. Robiło się późno.
– Nie przejmujcie się mną, idźcie sami na ten film, ja i tak go już widziałam – zapewniłam.
Thea wyszeptała ciche „dziękuję”, a Maks podniósł kciuk do góry. Nie zwlekając ani chwili dłużej, wybiegłam z kina i wsiadłam do taksówki, którą zamówiłam godzinę wcześniej.
Książkę Nigdy, przenigdy... kupicie w popularnych księgarniach internetowyc:
Tagi: fragment,