Możesz mnie skrzywdzić, jeśli chcesz. Fragment książki „Córka komendanta"

Data: 2023-04-25 11:02:13 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 10 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Długo wyczekiwana kontynuacja Chłopca w pasiastej piżamie!

Kiedy dziecko potwora jest winne zbrodni ojca? Wina i współudział mają niejedno oblicze. John Boyne jest mistrzem powieści historycznej. To wspaniała książka, na której emocjonalny wpływ z pewnością nie jesteś przygotowany. – John Irving

Gretel Fernsby od wielu dekad mieszka w okazałym apartamencie w reprezentacyjnej dzielnicy Londynu. Pomimo przerażającej przeszłości wiedzie spokojne i wygodne życie.

Nie opowiada o ucieczce z nazistowskich Niemiec. Nie opowiada o ponurych latach spędzonych z matką w powojennej Francji. Nie opowiada też o ojcu, komendancie jednego z najbardziej znanych niemieckich obozów zagłady. A przede wszystkim nie wypowiada imienia swojego brata.

Pewnego dnia do mieszkania na parterze wprowadza się młoda rodzina. Pomimo wspomnień, które przywołuje kilkuletni Henry, pomiędzy nim a Gretel nawiązuje się nić przyjaźni. Wkrótce potem dochodzi do awantury pomiędzy piękną matką Henry’ego a jego despotycznym ojcem.

Gretel staje na podobnym rozdrożu, na jakim znalazła się dawno temu. Wtedy nie zrobiła nic, teraz, decydując się na uratowanie małego chłopca, ma szansę zmierzyć się z poczuciem winy, żalu i z wyrzutami sumienia. By to zrobić, konieczne może okazać się ujawnienie tajemnic, które skrywała przez całe życie…

Obrazek w treści Możesz mnie skrzywdzić, jeśli chcesz. Fragment książki „Córka komendanta" [jpg]

Do lektury Córki komendanta zaprasza Wydawnictwo Replika. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Córka komendanta. Dziś prezentujemy kolejną odsłonę tej historii:

Uciekłyśmy z matką z Niemiec na początku 1946 roku, zaledwie kilka miesięcy po zakończeniu wojny — ze zgliszcz Berlina pojechałyśmy pociągiem do tego, co ocalało z Paryża. Miałam piętnaście lat i marne pojęcie o życiu; ciągle nie mieściło mi się w głowie, że państwa Osi zostały pokonane. Ojciec z takim przekonaniem mówił o genetycznej wyższości naszej rasy i o tym, jak niedoścignionym strategiem o niezrównanych zdolnościach był Führer, że byłam pewna zwycięstwa. A jednak przegraliśmy.

Podróż przez kontynent licząca niemal tysiąc dwieście kilometrów nie napawała optymizmem. Mijałyśmy miasta, na których zniszczenia niedawnych lat odcisnęły piętno, a na twarzach ludzi, których widziałam na stacjach i w pociągach, wcale nie malowało się szczęście z powodu zakończenia wojny, lecz strach przed jej skutkami. Panowało wszechobecne poczucie wyczerpania, rosnąca świadomość, że dla Europy nie ma powrotu do tego, co było przed rokiem 1938, że musi zbudować się całkiem na nowo, podobnie jak odrodzić się muszą duchy jej mieszkańców.

Moje rodzinne miasto zamieniło się właściwie w jedno wielkie gruzowisko, a łupy podzielono pomiędzy czterech zwycięzców. Ukrywaliśmy się w piwnicach tych niewielu zagorzałych zwolenników Hitlera, których domy się ostały, do czasu uzyskania fałszywych dokumentów umożliwiających bezpieczną ucieczkę z Niemiec. Na naszych paszportach widniało nazwisko Guéymard, którego wymowę z przejęciem ćwiczyłam, żeby brzmiało jak najbardziej naturalnie. Moja matka od tej pory miała nosić imię Nathalie, po babce, ja natomiast pozostałam Gretel.

Każdego dnia na jaw wychodziły nowe szczegóły tego, co działo się w obozach, a nazwisko ojca stało się synonimem zbrodni najbardziej odrażającej natury. Choć nikt nie insynuował, że my również ponosimy winę, matka była przekonana, że oddanie się w ręce władz oznaczałoby dla nas katastrofę. Przyznałam jej rację, bo — podobnie jak ona — byłam przerażona, choć szokowała mnie myśl, że ktokolwiek mógłby uznać mnie za współwinną zbrodni. Owszem, od dziesiątego roku życia należałam do Jungmädelbund jak każda niemiecka dziewczyna. Członkostwo w organizacji było obowiązkowe, podobnie jak dla dziesięcioletnich chłopców przynależność do Deutsches Jungvolk. Ja skupiałam się jednak na regularnych zajęciach sportowych z koleżankami, a nie na zgłębianiu partyjnej ideologii. Po przyjeździe do tego innego miejsca tylko raz znalazłam się za płotem, tego jednego dnia, kiedy ojciec zabrał mnie do obozu, żebym przyjrzała się jego pracy. Usiłowałam sobie wmawiać, że jestem tylko widzem, nikim więcej, i że mam czyste sumienie, ale już wtedy zaczynałam sobie zadawać pytania na temat mojego wpływu na wydarzenia, których byłam świadkiem.

Gdy nasz pociąg wjechał do Francji, coraz bardziej martwiło mnie to, że zdradzi nas akcent. Wydawało mi się, że niedawno wyzwoleni mieszkańcy Paryża, wstydzący się szybkiej kapitulacji w 1940 roku, będą reagować agresją wobec każdego, kto mówi tak jak my. Okazało się, że moje obawy nie były bezpodstawne — mimo udowadniania, że mamy dość pieniędzy na opłacenie długiego pobytu, odmówiono nam pokoju w pięciu kwaterach z rzędu; zlitowała się nad nami dopiero jakaś kobieta na placu Vendôme i podała adres pobliskiego pensjonatu, zapewniając, że gospodyni nie zadaje pytań. Dzięki temu znalazłyśmy dach nad głową. Gdyby nie ona, możliwe, że skończyłybyśmy jako najbogatsze bezdomne.

Wynajęty przez nas pokój znajdował się we wschodniej części Île de la Cité. W pierwszych dniach wolałam się trzymać blisko domu i spacery ograniczałam do krótkiej przechadzki pomiędzy Pont de Sully a Pont Neuf i z powrotem; zataczałam niekończące się pętle, bo nie miałam odwagi, żeby przejść przez most na nieznany teren. Czasami myślałam o moim bracie, który chciał zostać odkrywcą, i o tym, jak cieszyłby się z poznawania tych obcych ulic, ale szybko przeganiałam wspomnienia.

Po dwóch miesiącach mieszkania w Île odważyłam się zapuścić do Ogrodu Luksemburskiego, gdzie wśród dorodnej zieleni poczułam się, jakbym trafiła do raju. Taki kontrast, pomyślałam, z miejscem, do którego przyjechałyśmy kiedyś, jałowego i ponurego. Tutaj wdychało się zapach życia; tam — człowiek dusił się od odoru śmierci. Spacerowałam oszołomiona od pałacu do Fontanny Medyceuszy, a stamtąd do sadzawki, odwróciłam się dopiero, gdy zobaczyłam grupkę chłopców puszczających drewniane statki na wodzie, gnane przez lekką bryzę do kolegów na drugim brzegu. Ich śmiech i pełne przejęcia rozmowy brzmiały jak niepokojąca muzyka po okresie głuchej ciszy, do której przywykłam, i pojąć nie mogłam, jak to możliwe, że jeden kontynent może pomieścić tyle piękna i brzydoty jednocześnie.

Pewnego popołudnia, chroniąc się przed słońcem na ławce przy bulodromie, poczułam przytłaczający żal i poczucie winy, a po twarzy popłynęły mi łzy. Podszedł do mnie przystojny, ze dwa lata starszy ode mnie chłopak i ze zmartwioną miną spytał, co się stało.

Podniosłam wzrok i poczułam przypływ pożądania, pragnienie, żeby mnie objął albo pozwolił oprzeć głowę na swoim ramieniu, ale kiedy się odezwałam, popadłam w dawną manierę i nad francuskim górę wziął mój niemiecki akcent. Chłopak się wtedy cofnął i spojrzał na mnie z nieskrywaną pogardą, a potem z całą złością, którą czuł wobec podobnych do mnie, splunął mi w twarz i odszedł. Co ciekawe, jego zachowanie wcale nie zgasiło pragnienia bliskości, wręcz je spotęgowało. Wytarłam policzki i pobiegłam za nim, chwyciłam go za rękę i zaproponowałam, żeby zabrał mnie do lasku i w tym ustronnym miejscu zrobił ze mną, co chce.

— Możesz mnie skrzywdzić, jeśli chcesz — wyszeptałam, zamykając oczy, i pomyślałam, że może mnie uderzyć, wbić mi pięść w brzuch, złamać nos.

— Dlaczego miałabyś tego chcieć? — W jego tonie pobrzmiewała niewinność kontrastująca z jego wyglądem.

— Żebym wiedziała, że żyję.

Wydawał się podniecony i zniesmaczony jednocześnie, rozejrzał się, czy ktoś się nam przygląda, a później zerknął w stronę wskazanego przeze mnie zagajnika. Oblizując wargi, obserwował mój biust, ale gdy chwyciłam go za rękę, poczuł się wyraźnie znieważony, wyszarpnął dłoń, nazwał mnie dziwką — une putain — puścił się biegiem i zniknął w rue Guynemer.

Gdy pogoda dopisywała, spacerowałam po ulicach od wczesnego ranka, a do naszego lokum wracałam dopiero, kiedy matka była zbyt pijana, żeby pytać, jak spędziłam dzień. Elegancja, która cechowała jej wcześniejsze życie, zaczęła blaknąć, ale nadal była kobietą urodziwą i zastanawiałam się, czy zacznie się rozglądać za nowym mężem, za kimś, kto by się o nas zatroszczył. Nie zanosiło się jednak na to, żeby pragnęła towarzystwa czy miłości, wolała sama ze swoimi myślami krążyć od baru do baru. Piła po cichu. Siadała w ciemnym kącie i opróżniała kolejne butelki wina, wydrapując niewidzialne ślady na drewnianych blatach, i nigdy nie wywoływała scen, z powodu których mogłaby się znaleźć na ulicy. Pewnego razu nasze ścieżki przecięły się, gdy słońce zaszło nad Bois de Boulogne. Podeszła do mnie niepewnym krokiem, chwyciła za rękę i spytała, która godzina. Miałam wrażenie, że nie ma pojęcia, że rozmawia z własną córką. Kiedy jej odpowiedziałam, uśmiechnęła się z ulgą — ściemniało się, ale bary jeszcze przez kilka godzin miały być otwarte — i ruszyła w kierunku jasnych, kuszących świateł rozsianych po Île. Zastanawiałam się, czy gdybym zniknęła na dobre, matka zapomniałaby o moim istnieniu.

Spałyśmy w jednym łóżku i nienawidziłam budzić się obok niej atakowana odorem alkoholu, którym po całej nocy cuchnął jej oddech. Otwierała oczy i siadała na chwilę zdezorientowana, ale zaraz powracały wspomnienia, jej oczy się zamykały, a ona próbowała powrócić do nieświadomości. Kiedy w końcu zaakceptowała nieuchronność dziennego światła, wyczołgiwała się spod kołdry, obmywała się pobieżnie w umywalce, wkładała sukienkę i wychodziła, gotowa powtórzyć każdą chwilę poprzedniego dnia, wcześniejszego i jeszcze wcześniejszego.

Pieniądze i cenne rzeczy trzymała w starej saszetce z tyłu szafy, a ja przyglądałam się, jak nasza mała fortuna zaczyna topnieć. Ogólnie rzecz biorąc, żyło nam się dobrze — zagorzali zwolennicy Hitlera o to zadbali — ale matka nie chciała wydawać więcej na zakwaterowanie i kręciła głową, kiedy sugerowałam, żebyśmy wynajęły małe mieszkanko tylko dla nas w jednej z tańszych dzielnic. Zdawało się, że ma prosty plan na życie — zapijać koszmary — i dopóki miała dach nad głową i butelkę do opróżnienia, nic się nie liczyło. Jakże różniła się od tej kobiety, w której objęciach spędziłam dziecinne lata, szykownej damy z wyższych sfer zachowującej się niczym gwiazda filmowa prezentująca najmodniejsze fryzury i najlepsze suknie.

Te dwie kobiety różniły się jak noc i dzień — i z pewnością by sobą gardziły.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Córka komendanta. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Córka komendanta
John Boyne 2
Okładka książki - Córka komendanta

DŁUGO WYCZEKIWANA KONTYNUACJA CHŁOPCA W PASIASTEJ PIŻAMIE! Kiedy dziecko potwora jest winne zbrodni ojca? Wina i współudział mają niejedno oblicze. John...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Autor
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Klubowe dziewczyny 2
Ewa Hansen ;
Klubowe dziewczyny 2
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje