W Auschwitz tylko jeden dźwięk brzmiał tak jak na wolności. Była to burza oklasków po zwycięskiej walce.
Do niemieckich obozów śmierci trafiali także sportowcy, w tym legendy światowego boksu. Jak wszyscy więźniowie skazani byli na powolne umieranie. Jednak niektórzy spośród nich nawet w tak ekstremalnych warunkach potrafili odnaleźć w sobie sportowego ducha. Niczym gladiatorzy stanęli na obozowym ringu, by walczyć – nawet przeciw swoim oprawcom.
Dla esesmanów krwawe igrzyska były jedynie dochodową rozrywką i zabawą, dla nich stały się walką o godność i honor wszystkich więźniów.
Prawdziwi sportowcy, wierni zasadzie fair play, niejednokrotnie zapłacili za to najwyższą cenę, a ich męstwo i odwaga budziły respekt nawet wśród obozowych katów.
Gladiatorzy z obozów śmierci to historie o bohaterskich bokserach, harcie ducha i niezwykłej woli walki i życia. Publikacja do księgarń trafi 30 września 2020, jednak już teraz możecie zamówić ją w przedsprzedaży. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Bellona. Dziś w naszym serwisie przeczytacie premierowy fragment książki:
„Ring frei, Kampf!”. Przeciwnik ruszył na Teddy’ego z impetem. Był wyższy i cięższy, jakiś Francuz, którego Niemcy właśnie wybrali z transportu. Stawka była wysoka – dwa kotły zupy, które zostały po esesmanach. Zwycięzca mógłby nie tylko najeść się do syta, ale też uratować przed głodem i wyczerpaniem wielu swoich kolegów.
Była pierwsza marcowa niedziela 1941 roku. Na rozgrzanej słońcem stercie cegieł obok budynku kuchni siedziała grupka wychudzonych jak szkielety młodych ludzi. Byli zupełnie nadzy. Ich pasiaki i bielizna zostały zabrane do dezynfekcji, gdyż po pierwszej zimie w Auschwitz wszy stały się w obozie nieznośną plagą. Teraz, wycieńczeni, czerpali przyjemność z ciepła, które przenikało ich ciała. Jednak ich nosy drażniły coraz bardziej kuchenne zapachy dolatujące z sąsiedniego budynku. W środku coś się działo, dobiegały krzyki po polsku i niemiecku, jakby odbywała się jakaś bójka.
– Pewnie kapo Walter rozwala któregoś muzułmana – odezwał się jeden z więźniów.
Pozostali pokiwali głowami. Dwa tygodnie wcześniej w obozie pojawił się nowy funkcyjny, który dołączył do pierwszych trzydziestu kapo, przysłanych tu z KL Sachsenhausen, gdy tylko uruchamiano Auschwitz. Nazywał się Walter Dunning i był atletycznym blondynem o malutkich oczach i porozbijanych łukach brwiowych. Szybko stał się postrachem więźniów na równi w dwoma największymi sadystami – Bruno Brodniewitschem i Leo Wietschorkiem, numerami 1 i 30, którzy mieli na sumieniu największą liczbę zakatowanych ludzi. Ci dwaj byli jednak po czterdziestce i nawet gdyby chcieli bić więcej, to brakowało im sił. Dunning był od nich sporo młodszy i rozpierała go energia. Od kiedy się pojawił, więźniowie zaczęli służyć za worki bokserskie.
Wystarczyło kilka dni, by ponad dwudziestu znokautowanych przez kapo ludzi nie nadawało się do pracy. A w Auschwitz oznaczało to niemal pewną śmieć.
- Mówią, że to przedwojenny mistrz Niemiec w wadze średniej…
- Nie słyszałem o nikim takim. Pewnie esesmani rozpowiadają to, żeby wywołać jeszcze większy posłuch u więźniów - odpowiedział młody mężczyzna o łagodnej, pociągłej twarzy.
Nazywał się Tadeusz Pietrzykowski i miał numer 77. Do obozu trafił z pierwszym transportem i był w nim już prawie dziewięć miesięcy. Więźniowie wiedzieli, kim jest – bokserem z warszawskiego klubu „Legia”, trenowanym przez znanego Feliksa Stamma. Przed wojną Tadeusz miał pseudonim „Teddy” i zadatki na niezłą karierę. Jednak tu, w Auschwitz, nie miało to żadnego znaczenia. Nie do pomyślenia było, aby jakikolwiek więzień uderzył funkcyjnego i przeżył. Chociaż kilku to zrobiło.
Zapach gotowanego obiadu coraz bardziej drażnił siedzących na stercie cegieł więźniów. Głód był coraz silniejszy, paraliżował wszystkie zmysły, przejmował nad nimi władzę. Najchętniej poszliby stąd gdzieś, gdzie nie czuliby tej doprowadzającej do szaleństwa woni, ale nie wolno im było ruszyć się z tego miejsca. Być może dla zagłuszenia tego bezlitosnego ssania w żołądku ktoś zaczął nucić znaną obozową piosenkę o Oświęcimiu.
– W Auschwitz lager, gdzie mieszkałem, Kra durch Frude zrozumiałem – zaintonował cicho więzień.
– Stój bracie rano, wieczór stój i w południe stój jak chuj! odpowiedział mu chór pozostałych.
– Stoi komin murowany, ale my go wykiwamy!
– Stój bracie rano, wieczór stój i w południe stój jak chuj!
– Haling chory jest pod pieczą, w Krankenbale go wyleczą!
– Stój bracie rano, wieczór stój i w południe stój jak chuj! Zaśpiewanie piosenki trochę im ulżyło, jednak nie na długo. Głód znów stawał się tak silny, że mężczyźni wręcz skręcali się na stercie cegieł. W pewnym momencie zauważyli, że z kuchni idzie do nich jakiś więzień. Podszedł do Pietrzykowskiego.
– Ty jesteś bokser?– zapytał. Teddy kiwnął głową.
– Chcesz zarobić chleb w walce? Teddy potwierdził ponownie.
– Ile? – zapytał.
– Pół bochenka. I kostkę margaryny.
– Z kim?
– Z kapo Dunningiem – usłyszał w odpowiedzi Teddy. Nie zrobiło to na nim jednak żadnego wrażenia. Głód zabił w nim strach.
– Nie mam żadnego ubrania. Przynieść mi coś, to pójdę odpowiedział. Więzień ruszył biegiem w stronę kuchni.
– Zwariowałeś? Dunning cię zabije! Waży ponad 70 kilogramów, a ty najwyżej czterdzieści! – jeden z kolegów próbował powstrzymać Teddy’ego. To był Bolek Kupiec, numer 792, rzeźbiarz z Poronina, który do Auschwitz trafił w drugim transporcie. Pietrzykowski przyjaźnił się z nim, podobnie jak z jego młodszym bratem Antkiem, którego wysłano do obozu niespełna cztery miesiące później. Byli odważnymi, rozsądnymi ludźmi i Teddy zwykle liczył się z ich zdaniem. Jednak tym razem nie zamierzał.
– Bolek, za walkę dają chleb. Ja jestem głodny, inni też są głodni. Ty i twój brat potraficie rzeźbić w drewnie, sam komendant Hoess chce, żebyście urządzali mu dom. Ja poza boksem nie potrafię nic, nie mam żadnego fachu. Gdyby nie twoja pomoc, pewnie bym nie przeżył tej zimy. Ta walka to moja ostatnia szansa, nic do stracenia nie mam – odpowiedział szybko Teddy.
– Nie puszczę cię. Wiesz, że wczoraj ten Walter złamał szczęki dwóm więźniom? – Bolek chwycił go za ramię.
– Słuchaj, bili mnie już nie raz. Wiedzą, że jestem bokserem. Dostawałem za to od blokowych i kapo tęgie lanie, a jednak się nie załamywałem. A teraz… Teraz mam okazję oddać im i jeszcze dostać chleb, dla nas wszystkich. Nie zatrzymuj mnie
– Teddy zdjął rękę Bolka z ramienia.
Przybiegł więzień, niosąc jakieś spodenki. Pietrzykowski założył je. Spojrzał na kolegów. Patrzyli na niego, jakby mieli widzieć się ostatni raz. Odwrócił się i ruszył w stronę kuchni, z której dobiegał teraz rechot niemieckich kapo. Był 2 marca 1941 roku, dzień, który miał na zawsze zmienić życie Tadeusza Pietrzykowskiego i innych więźniów w Auschwitz.
Książkę Gladiatorzy z obozów śmierci kupicie w popularnych księgarniach internetowych: