Liwia kończy studia na kierunku fizjoterapia i pracuje na jednej z wrocławskich stacji benzynowych. Dziewczyna mieszka z ukochaną babcią oraz ekscentryczną ciocią, byłą zakonnicą. W ich ożywionym domu nie ma miejsca na nudę.
Młoda kobieta ma sprecyzowane plany na najbliższą przyszłość i bynajmniej nie uwzględnia w nich żadnego osobnika płci męskiej.
Mateusz właśnie obejmuje w sieci stacji benzynowych kierownicze stanowisko po swoim dziadku, który niedawno przeszedł zawał. A gdy młody szef zjawia się w jednej z placówek, przypadkowo słyszy na swój temat kilka niepochlebnych słów.
Między Liwią a Mateuszem dochodzi do konfrontacji. On jest nią oczarowany, a ona najchętniej posłałaby go na księżyc. Uważa go za rozpieszczonego dziedzica dziadkowej fortuny, który jest zuchwały i zbyt pewny siebie, a do tego okropnie ją irytuje. Za to Mateusz od pierwszych chwil czuje, że Liwia jest mu pisana. Musi tylko pokonać mur jej niechęci.
Czy mężczyzna zyska przy bliższym poznaniu? A może ognista rumba sprawi, że Liwia spojrzy na Mateusza inaczej?
Nigdy za ciebie nie wyjdę Magdaleny Krauze to opowieść o życiu, miłości i rodzinnych więzach. I o przeznaczeniu, którego nie da się uniknąć. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Mięta. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki Nigdy za ciebie nie wyjdę.
Rozdział 1
Liwia
– Dzień dobry. Witam na stacji Tanie Tankowanie. Paragon czy faktura? – wypowiedziałam wyuczoną formułkę.
– Paragon poproszę.
– Może hot doga lub kawę? – zaproponowałam.
– Nie, dziękuję.
– Czy karta na punkty jest?
– Nie ma.
– Zakładamy?
– Nie.
– Kartą czy gotówką? – zadałam kolejne standardowe pytanie.
– Kartą – odpowiedział klient zniecierpliwionym tonem.
– Proszę przyłożyć kartę – poinstruowałam. – A teraz PIN i zielony.
Klient pokiwał głową w milczeniu, po czym dokonał płatności.
– Potwierdzenie drukować?
– Nie!
Obecnie jedyne pocieszenie stanowiło dla mnie to, że praca na stacji benzynowej była tylko tymczasowa, póki nie skończę magisterki, a potem… Potem nie będę musiała wygłaszać tych cholernych formułek i witać ludzi idiotyczną nazwą, którą nowy szef wymyślił jakiś miesiąc temu. Nie trzeba chyba dodawać, że po to, aby przyciągnąć klientów, prawda? Lubiłam tę pracę i kontakt z ludźmi, ale odkąd nastał nam miłościwie panujący nowy szef i zaczął wprowadzać w życie swoje pomysły, zmuszałam się, żeby tam chodzić.
Przetarłam oczy, nie dbając o to, że mój makijaż sprzed dwunastu godzin, a raczej jego resztki, zostanie rozmazany. Byłam tak zmęczona, że dosłownie padałam na twarz. Niemal wszystkie czynności wykonywałam automatycznie i nie mogłam się doczekać, kiedy wybije osiemnasta. Wczoraj miałam nockę, ale zdążyłam tylko dojechać do domu i wziąć prysznic, gdy zadzwoniła koleżanka i poprosiła o zastępstwo, ponieważ dziecko jej się rozchorowało. Oczywiście się zgodziłam. Pod koniec zmiany stwierdziłam, że kolejna kawa prędzej wywoła u mnie stany lękowe, niż postawi mnie na nogi, więc wylałam niedopitą resztkę do zlewu. Marzyłam już tylko o tym, żeby przyłożyć głowę do poduszki i w końcu się wyspać, musiałam jednak odbębnić jeszcze trzy godziny.
– Patrz, jakie ciacho – wyszeptała Ulka, wskazując dyskretnie na kolesia, który stał tyłem do nas, przy lodówce z napojami.
– Facet jak facet – skwitowałam i zabrałam się do wykładania parówek na rolki podgrzewacza.
– Się tam znasz – obruszyła się Ulka. – Jak się obróci, to ci kolanka zmiękną – zapewniła.
– Zanim się obróci, to nam chyba wszystkie napoje w tej lodówce poukłada – odpowiedziałam, przyglądając się facetowi, który sprawdzał każdą butelkę. – Ty, Ulka, a może on jest z sanepidu?
– Nie, ci z sanepidu walą prosto na zaplecze.
– Też fakt – przyznałam.
– Może podejdź do niego i spytaj, czy mu w czymś pomóc – zaproponowała koleżanka.
– Czemu ja?
– Bo jesteś ładniejsza i masz piękny głos – wyjaśniła z uśmiechem.
– Proszę cię, Ulka. – Spojrzałam na nią z politowaniem, po czym odwróciłam się w stronę klientki. Zgodnie z nowymi zasadami grzecznie wypowiedziałam wyuczoną formułkę i nie zapomniałam zaproponować hot doga, kawki i batonika.
– Może mnie pani po prostu skasować? – usłyszałam. Już po tonie głosu wiedziałam, że za chwilę mi się oberwie.
– Oczywiście, przecież to właśnie robię – wytłumaczyłam.
– No chyba nie. Zanim człowiek zapłaci, musi odpowiedzieć na pięć pytań i podziękować za proponowane produkty. Co was opętało na tych stacjach? Chciałabym zwyczajnie zapłacić za paliwo, bo mi się spieszy, a pani mi się tu produkuje – zakończyła klientka podniesionym głosem.
Przełknęłam ślinę wraz z komentarzem. Czasem żałowałam, że stojąc tutaj, nie mogłam być sobą. Że musiałam się głupkowato uśmiechać i być do bólu uprzejma. Odkąd nowy właściciel przejął sieć stacji po swoim dziadku i wprowadził te cholerne zmiany, niczym już nie wyróżniamy się spośród innych stacji benzynowych. Wszyscy klepiemy wyuczone zdania jak pierwszoklasiści wierszyki na szkolnym przedstawieniu. Podziękowałam uprzejmie poirytowanej klientce i wróciłam do Ulki.
– To już nie jest śmieszne, Ula. Serio, mam dość klepania tego, co sobie ten nowy szefuńcio wymyślił. Kto będzie chciał zjeść hot doga, to go zamówi. Przecież te parówy z daleka widać. A ta karta na punkty to już szczyt głupoty. Profity z tego żadne. Czuję się jak małpka w cyrku. Jego cyrku – wylewałam frustrację, tymczasem Ulka patrzyła w jeden punkt nad moim ramieniem. – Swoją drogą, jestem ciekawa, jak zareagowałby nasz boss, gdyby znalazł się na naszym miejscu – burczałam. – Nie wierzę, że uśmiechałby się jak idiota, wysłuchując lawiny pretensji.
Ulka szturchnęła mnie nagle. Odwróciłam się i stanęłam oko w oko z ciachem, o którym zupełnie zapomniałam. Przystojniak trzymał w dłoniach dwa soki. W tej samej chwili w kieszeni Ulki zabrzęczał telefon. Wyjęła go, spojrzała na wyświetlacz, przeprosiła i wybiegła na zaplecze. Podeszłam do swojej kasy. Klient uniósł znacząco ciemne brwi i chyba czekał na oklaski, bo stał jak wmurowany.
– Zapraszam pana tutaj – powiedziałam.
W końcu ruszył się i podszedł do kasy. Postawił swoje soki na ladzie.
– Przepraszam, ale podsłyszałem, co pani mówiła odezwał się całkiem miłym głosem. – Tak między nami, to macie serio przechlapane. – Uśmiechnął się, prezentując białe jak śnieg zęby.
– Co zrobić – odpowiedziałam lakonicznie i sięgnęłam po butelkę, żeby zeskanować zakup.
– Proszę jeszcze nie kasować. – Położył dłoń na soku i zarazem moich palcach.
– Może ma pan ochotę na hot doga? – zaproponowałam.
– W sumie czemu nie – odpowiedział.
Kątem oka dostrzegłam stojącą obok drzwi Ulkę, która dawała mi jakieś dziwne znaki. Spojrzałam w jej stronę. Próbowała mi coś przekazać samym ruchem warg, ale z tej odległości nie zdołałam odczytać słów. Zignorowałam więc koleżankę i zabrałam się do przygotowania hot doga dla przystojniaka.
– Jak pani myśli, jak zareagowałby właściciel stacji, gdyby usłyszał, co pani przed chwilą mówiła?
– Pojęcia nie mam. Nie znam go, w życiu z nim nie rozmawiałam, ale pewnie nie doceniłby moich intencji.
– A jakie są pani intencje? – dopytywał, świdrując mnie swoimi niebieskimi oczami.
Ulka wciąż do mnie machała, co zdążyłam zauważyć, gdy sięgałam po serwetki. Nie miałam pojęcia, o co jej chodziło, ale uznałam, że to nic szczególnie pilnego, bo przecież by podeszła.
– Żebyśmy przestali irytować klientów. Zapewne tankuje pan na różnych stacjach i zauważył pan, że wszyscy mówią to samo, proponują to samo, i wiem, że ludzi to po prostu denerwuje. Jaki sos pan sobie życzy?
– Proszę tylko keczup.
– Mam nawet wrażenie, że w ciągu tego miesiąca straciliśmy kilku stałych klientów.
– Ooo. – Przystojniak odebrał hot doga. – Szef nie będzie zadowolony, że obroty spadły.
– Trudno. Mógł nie małpować od innych, tylko zabłysnąć…
– Liw! – zawołała Ulka, przerywając mi w pół zdania. Nie mogłam do niej podejść, bo jeszcze nie nabiłam na kasę tych dwóch soków. Wzięłam więc jeden z nich do ręki.
– Proszę ich nie kasować. Jutro tracą termin przydatności do spożycia. – Adonis chwycił obie butelki i skierował się pewnym krokiem w stronę wejścia na zaplecze.
Popatrzyłam na niego mocno zdziwiona.
– Nie może pan tu wchodzić. – Ruszyłam wzdłuż lady i zastąpiłam mu drogę.
– Ależ oczywiście, że mogę. – Uśmiechnął się krzywo.
– Proszę natychmiast podejść do kasy i zapłacić za hot doga – zażądałam.
– Liwia, wpuść pana – odezwała się Ulka tuż za mną. To nasz szef.
Szef? Jak to, kuźwa, szef?
– Słyszy pani, co mówi koleżanka? – Przystojniak wgryzł się w hot doga, odsunął mnie łagodnie i wszedł na zaplecze.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Nigdy za ciebie nie wyjdę. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,