Letni, senny spokój Giżycka zostaje zburzony przez zniknięcie młodej dziewczyny, a zaraz potem - niespodziewaną śmierć. Zaginiona Ewelina to tegoroczna maturzystka, wzorowa uczennica i córka doskonała. Denatem jest Nęcki, jej ojczym - z zawodu tirowiec, barwna postać uwikłana w działalność na granicy prawa. Sierżant Wiera Jezierska jest przekonana, że te dwie sprawy ściśle się ze sobą łączą. Policjantka zrobi wiele, by to udowodnić. Po swojej stronie ma nietypowych sprzymierzeńców i intuicję. Przeciw sobie - nie tylko tego, kto zabił, ale i całą miejscową obyczajowość. W Giżycku brudy pierze się we własnym domu, a o wstydliwych odstępstwach od normy należy milczeć. Przecież dobrze jest tak, jak jest. Nawet jeżeli sprawy kończą się brutalną śmiercią na żwirowisku.
Dwie tragedie w jednej rodzinie? Los musiałby być wyjątkowo złośliwy. Albo miarka wreszcie się przebrała. Mimo oporu świadków, urwanych tropów i osobistych problemów Wiera dowie się, jak było naprawdę. Choćby miała złamać zasady.
W końcu prawda wyjdzie na jaw. I nie będzie to piękny widok.
Nominowana do Nagrody Wielkiego Kalibru Agnieszka Jeż opowiada wciągającą, duszną i nieoczywistą historię zwykłych ludzi i niezwykłych zbrodni. Do lektury Kto jest bez grzechu zaprasza wydawnictwo Słowne Mroczne. Ostatnio zapraszaliśmy do przeczytania pierwszego rozdziału, tymczasem już teraz zachęcamy do przeczytania drugiego rozdziału powieści:
Rozdział 2
– Właśnie tak mieszkamy. – Joanna Krzysztofik stanęła na środku dużego pokoju i spojrzała na Wierę. Zachowywała się, jakby się gubiła w konwencji między wizytą formalną a towarzyską.
„Jak w mieszkaniu z reklamy margaryny”, pomyślała Wiera. Czysto, schludnie, nijako. Pomieszczenie było świeżo odmalowane, utrzymane w szarościach – kolor ścian zlewał się z kolorem tapicerki kanapy. Na szafce stał niezbyt duży telewizor, pod drugą ścianą niski regał z kilkoma ozdobnymi drobiazgami, nad nim półka z wazonikiem. Wszystko z płyty w ciemnobrązowej okleinie. „To wnętrze wygląda jak blok obok”, przypomniała sobie mijany budynek. Tam zrobiono już remont, malując elewację na szaro. Budynek, w którym mieszkała Krzysztofik, wciąż był w stylistyce sprzed dekady czy dwóch – żółcienie i brązy. Fascynujące było to, że po kolorze tynku czy kształcie mebli można poznać, z jakiego okresu pochodzi blok czy sprzęty w mieszkaniu. Fala mody przychodziła i równo zmiatała to, co było przed chwilą, wprowadzając nowy ład, podobnie nietrwały.24
– Robert pomógł. – Kobieta wodziła wzrokiem za rozglądającą się po pokoju Wierą. – Odmalował, zrobił nowe kontakty, te wszystkie męskie sprawy ogarnął.
Wiera pokiwała głową. Nie zadawała na razie pytań, pozwalała Krzysztofik mówić. Kobieta zadzwoniła rano na komendę i potwierdziła, że córki wciąż nie ma. Wiera postanowiła działać dwutorowo i nie tracić czasu. Staronia wysłała do Tomka Czyżyka, byłego chłopaka Eweliny, a sama pojechała do jej matki.
– Jak zostałyśmy tylko we dwie z Ewelinką, to było naprawdę okropne. – Krzysztofik podeszła do okna i stanęła bokiem do Jezierskiej. – Mąż umarł nagle, tętniak pękł i już, koniec. Nic się nie dało zrobić. Nikt się nie spodziewał. Okropne chwile, a potem zrobiło się jeszcze gorzej. Zostałyśmy bez wsparcia, bez pomocy. Krzysztof, znaczy mąż, był zaradny, pomocny, zresztą znał się na wszystkim, elektryk, złota rączka. Jak go zabrakło, to wszystko się skończyło. Ewelinka tak bardzo to przeżywała. Nie dawałam sobie rady – ani psychicznie, ani fizycznie.
Praca, szkoła, zakupy, obiady, wiecznie w biegu, wiecznie mało pieniędzy, ciągle coś się psuło. I ta samotność… Samotnej kobiecie jest trudno. Ale miałam zawsze ją, moją córeczkę, Ewelinkę. – Teraz Krzysztofik odwróciła się do Wiery plecami. Prawą rękę podniosła do twarzy i dłonią przetarła oczy.
– Właśnie, córka. – Wiera odczekała taktownie kilka sekund. – Chciałabym zobaczyć jej pokój.
Joanna Krzysztofik powoli się odwróciła. Wciąż miała szklisty wzrok.
– Tak, oczywiście, już pokazuję. – Wyminęła Wierę i wąskim korytarzem poprowadziła do małego pokoju po lewej stronie.
Pomieszczenie było w pewien sposób podobne do salonu – schludne i czyste. Ściany miały bardzo jasny niebieski kolor, meble były białe. Panował idealny porządek – żadnego twórczego bałaganu, porozkładanych przedmiotów, rozwleczonych ubrań, niewyniesionych kubków czy talerzyków. Wiera podeszła do biurka. Na blacie leżały równo ułożone podręczniki i książki, w trzech, tej samej wysokości, kupkach. Obok znajdował się zamknięty laptop. Łóżko było przykryte niebieską kapą, na niej dwie symetrycznie ułożone białe puchate poduszki. Na regale Wiera dostrzegła kilka ramek. Spojrzała na Krzysztofik.
– To pierwsze to nasze wspólne, z Krzysztofem, znaczy tatą Ewelinki. Zrobione w wakacje przed jego śmiercią. Pojechaliśmy nad morze, do Piasków. Córka tak się cieszyła, bo całe dwa tygodnie tam spędziliśmy i nawet pogoda dopisała, a to nad Bałtykiem nieczęste.
Wiera przyglądała się fotografii. Rzeczywiście, rodzina wyglądała na zadowoloną, może nawet szczęśliwą. O drugie zdjęcie nie musiała pytać – była na nim matka z córką.
Zrobione stosunkowo niedawno, w tym wyremontowanym na szaro salonie. Trzecia ramka była natomiast pusta.
– A to? – Wskazała na nią palcem.
– Tomek tam był – odparła Krzysztofik. – Zauważyłam, że Ewelinka usunęła zdjęcie, ale nie pytałam. Ona jest czasem taka skryta… Nie w sensie, że ma przede mną jakieś tajemnice, to znaczy, że jest nieszczera, tylko nie o wszystkich osobistych sprawach chce mówić. No ale to przecież normalne, prawda? – Pytająco spojrzała na Wierę.
– To kiedy oni się rozstali? – Wiera nie odniosła się do tej kwestii.
– Tak jak powiedziałam, niedawno. Z pół miesiąca temu może…
– Córka podała jakiś powód? Powiedziała, kto kogo zostawił?
Krzysztofik delikatnie westchnęła.
– Nie, naprawdę nie. Tak ogólnie to ujęła, że się rozeszło, czy jakoś tak. Nie było w tym nic dramatycznego, jak w takiej wielkiej zawiedzionej miłości w książkach.
Wiera nie potrafiła sobie przypomnieć, żeby w jakiejkolwiek książce czytała o takiej miłości, chyba że w którejś z lektur szkolnych, ale je z założenia traktowała nierealistycznie. No, może u tej Ferrante, choć tam to było takie popieprzone. „Popieprzone”, uśmiechnęła się do tej dwuznaczności.
– A kto kogo rzucił?
– Właściwie to nie wiem. Jakoś tak zrozumiałam, jakby to była ich wspólna decyzja.
Wierze trudno było uwierzyć w taką zgodną obojętność i jej mina dobitnie to pokazywała.
– Ja też się zdziwiłam – odezwała się szybko Krzysztofik – bo dobrze im było razem, Ewelinka się na nic nie skarżyła, ale jakoś tak się rozeszło, mimo że nawet tę samą uczelnię wybrali. Ewelinka planuje socjologię, a Tomek leśnictwo, w Olsztynie.
– Długo razem byli?
– Z pół roku, może trochę więcej.
– Mówiła pani na komendzie, że córka była ostatnio trochę zdenerwowana.
– No tak, denerwowała się maturami, nauką, punktacją. Zależy jej na studiach. Bardzo ją wspierałam, bo ona u nas by była, to znaczy będzie pierwsza w rodzinie z dyplomem. – W oczach kobiety znowu pojawiły się łzy.
– A może jednak czymś innym się denerwowała? Kimś innym? – Wiera postanowiła sprawdzić trop zasugerowany przez Staronia.
– Kimś innym? – Krzysztofik spojrzała na nią spłoszona.
– W sensie, że zostawiła tego Tomka dla innego chłopaka.
– Nie, naprawdę nie. To w ogóle niepodobne do córki.
Ona jest spokojna, opanowana. To nie taki typ dziewczyny, która się ogląda za chłopcami. Do kościoła chodzi co tydzień, jakby nie mogła, to mszy w radiu odsłucha. Gdzieś tu nawet… – kobieta zaczęła się rozglądać po pokoju – o, tu leżą! – Sięgnęła głębiej na półkę regału i wysunęła kilka kolorowych gazet. „Idziemy”, Wiera przeczytała tytuł. Na okładce była para z córką, wyrysowani dziecięcą ręką. Niżej podpis: „Kocham cię, życie”. Wiera znała ten katolicki tygodnik, Anka go kilka razy przyniosła do domu. – I do biblioteki chodziła, książki czytała. Prawie się nie malowała, nawet włosów nie farbowała.
„Wypisz, wymaluj Anka”, pomyślała Wiera. Gdyby odjąć chłopaka, nawet takiego spokojnego, bo Anka chyba nigdy z żadnym nie była.
– A może szukała nie chłopaka, tylko jakiejś grupy? Młodzi mają potrzebę bycia razem. Może kogoś poznała przez Internet?
– Ewelina jest raczej osobna, to znaczy ma koleżanki, jak to w tym wieku, ale tak rozsądnie, bez emocji. Lubi być ze mną, naprawdę byłyśmy, to znaczy jesteśmy zżyte.
Wiera pokiwała głową.
– Wspominała pani o partnerze. Robert…
– Robert Nęcki. Ale jego nie ma, bo pojechał w trasę. Często jeździ, taka praca. Tydzień, dwa w drodze, wraca, kilka dni odpoczywa i znowu rusza.
– Stąd jest?
– Robert? Nie, z Elbląga. A firma od nas, Auto-Trans.
Poznaliśmy się w pracy, to znaczy on przyszedł z szefem, przerejestrowywali auto. Zaiskrzyło między nami, zresztą Robert potrafi być naprawdę czarujący… I tak jakoś szybko poszło, jakby samo się działo…
– Wie, gdzie może być córka?
– Nie, skąd by miał wiedzieć? – zaprzeczyła kobieta.
– Tak pani powiedział?
– Właściwie to nie – przyznała Krzysztofik po chwili zawahania. – Ma wyłączony telefon. Albo bez zasięgu. Tak się czasem zdarza w trasie.
– Lubią się?
Krzysztofik spojrzała na nią, a potem cicho powiedziała:
– Wie pani, jak to jest, kiedy kobieta zostaje sama z dzieckiem? Nie taka już młoda, w niedużym mieście? Nie wie pani i życzę, żeby pani się nie dowiedziała. Koleżanki się odsunęły, przestały zapraszać, bo samotna kobieta to zagrożenie dla stabilności małżeństwa, samotna kobieta jest, jest… przesunięta na margines życia społecznego. Wcześniej zapraszały, nawet chętnie, bo mąż był elektrykiem, zawsze coś poprawił, naprawił. Potem – jak nożem uciął. Więc jak się pojawia ktoś nowy, to trzeba zaakceptować pewne… pewne niedogodności. Nie będę ukrywała, że na początku Ewelinka była przeszkodą w naszym związku, ale to już minęło, teraz te relacje są poprawne, wszystko się jakoś ułożyło. Bez miłości, ale i bez nienawiści.
– Nie przeszkadza to pani?
– W pewnym wieku nie oczekuje się cudów. To nie rezygnacja, wręcz przeciwnie, bo my mamy plany, że jak Robert przejdzie na emeryturę, to będziemy razem jeździć po Europie. Ewelinka już po studiach, a my… – Splotła palce.
– Wspominała pani o rodzinie…
– Moi rodzice już nie żyją, teściowie są w Białymstoku, a siostra w Pułtusku. Nie wiedzą, gdzie Ewelinka mogłaby być, w każdym razie nie u nich. Jakby tylko się odezwała, to oczywiście od razu powiadomią.
– No dobrze… – „To dalej nic nie mamy”, powinna dodać, ale zamiast tego zapytała: – Mogę zabrać laptop córki? Sprawdzimy, czy tam nie ma jakiegoś tropu.
– Tak, oczywiście. To co teraz będzie? To znaczy gdzie i jak policja będzie szukała córki?
– Będziemy w kontakcie. Pani niech dalej rozpytuje znajomych, sąsiadów, może ktoś coś jednak wie. No i jest nadzieja, że córka jednak sama wróci.
– To co masz, Remek? – Wiera chciała w spokoju porozmawiać w aucie, ale za bardzo się nagrzało. Do wczoraj jeszcze temperatury nie przekraczały piętnastu stopni, a dziś poszybowały o dziesięć kresek w górę. Włożyła laptop do bagażnika, zamknęła samochód i stanęła pod drzewami.
W cieniu dało się wytrzymać, choć poczuła strużkę potu spływającą po plecach.
– Pogadałem z nim. Wyszedł przed blok, zrobiliśmy rundkę po osiedlu. Zwyczajny chłopak. Zupełnie normalny. Powiedział, że Ewelina go zostawiła, bo „nie pasowali do siebie”.
– Ona jego?
– Tak. Ale on również tak uważa. I jeszcze powiedział, że ona dużo się uczyła, zresztą on też się dużo uczył, i tak nie mieli dla siebie czasu.
– A tobie to pasuje?
– Co mi pasuje? – zdziwił się Staroń.
– Że nie mieli dla siebie czasu, bo się uczyli. Osiemnastolatkowie, wiosna, kwitną bzy i kasztany, słońce, liczy się to, co teraz, a faceci w takim wieku to w ogóle się ograniczają do tego, żeby zaliczyć…
– Zaliczyć?… A, no dobra, rozumiem. No może tak, ale jemu naprawdę zależy na studiach.
– Remek, byłeś kiedyś młody? I zakochany?
Po drugiej stronie zaległa cisza.
– Dobra. To albo to rzeczywiście nie było nic ważnego, albo wręcz przeciwnie, i coś się wydarzyło, i dlatego dziewczyna zniknęła.
– Ja… To nie tak, że nic ważnego, bo on się wydaje przejęty, że ona zniknęła. Tylko jakby ci to wytłumaczyć… O, w taki sposób przejęty, jak ty wczoraj opowiadałaś Przyzwan o matce.
– To znaczy?
– To znaczy, jakby się bał o byłą dziewczynę, ale jednocześnie jakby wcale nie chciał, żeby jej szukać. Aha, dał mi też telefony do jej dwóch najbliższych koleżanek.
– No to trzeba i z nimi pogadać.
– Już dzwoniłem. Obie są pełnoletnie, więc nie było problemu. W sumie potwierdziły to, co powiedziała ci matka – Ewelina jest spokojna i cicha, lubiana, ale to nie typ cheerleaderki. Trzymała się na uboczu.
– W drugim obiegu towarzyskim, żadnego brylowania. Grzeczna, miła, pilna, w pokoju czysto, na półce gazety katolickie. Wychodzi nam to samo. – Wiera westchnęła. – Coś o Tomku mówiły?
– Że z klasy równoległej, też spokojny, że chyba już nie są razem, ale jakoś to kulturalnie załatwili.
– Nie wierzę, Remek.
– W co nie wierzysz?
– W tę kulturę. Wszyscy dokoła tacy, kurwa, kulturalni, mili i cisi. Jakby byli z dykty, a nie prawdziwi. A w wypadkach nie wypłynęła? Nigdzie młodej blondynki?
– Nie, czysto.
– Dobra, Remek, wracam na zakład, to jeszcze pogadamy. Dam Witkowskiemu laptop Eweliny, niech pogrzebie. Jak ludzie nie mówią nic sensownego, to może sprzęt coś zdradzi. – Rozłączyła się i poszła do samochodu. W środku pachniało nagrzanym plastikiem mocno średniej jakości i dawno nieczyszczoną tapicerką. Nawiew buchnął jej w twarz gorącym powietrzem. Otworzyła okno i ruszyła.
– Zrobi się. – Michał Witkowski tylko nieznacznie podciągnął się w wysokim fotelu na kółkach, gdy Wiera weszła do pokoju. Dwa duże, złączone blaty miał zawalone papierami i jakimiś częściami komputerowymi. Na podłodze też leżał sprzęt.
– A kiedy się zrobi? – Popatrzyła na puszkę coli. Była lekko wilgotna, pewnie niedawno wyciągnięta z lodówki.
Cholernie chciało się jej pić. Od zimnej coli lepsze byłoby tylko zimne piwo – obydwa na razie poza zasięgiem jej możliwości.
– Możesz sobie łyknąć. – Podchwycił jej spojrzenie.
– Dzięki, nie. – Nie była purystką, jeśli chodzi o higienę, ale nie miała ochoty dzielić flory bakteryjnej z Witkowskim. Czasem wydawało się jej, że ten facet nie tylko tu pracuje, lecz także je i śpi. I nie wiadomo, co jeszcze robi. – To zaginięcie, młoda dziewczyna, zaraz po maturach.
– Czegoś konkretnego szukamy?
– Jak zawsze. – Wzruszyła ramionami. – Wszystkiego. Dziwne strony, podejrzane maile, jakieś anonimy, inicjały, pogróżki, kto do niej pisał, ona do kogo, na jakie strony wchodziła. Podobno spokojna i ułożona dziewczyna, więc szukaj czegoś odwrotnego.
– Zrobi się. – Witkowski sięgnął po puszkę. Usłyszała kilka gardłowych przełknięć, jakby bąbelki rozbijały się o przełyk. – Tylko trochę się ogarnę. – Przeleciał wzrokiem przez pokój.
Pomyślała, że jest w tym samym lesie, co ona. Przejrzała bazę – nic, jak mówił Remek. Ewelina Krzysztofik nie padła ofiarą żadnego przestępstwa, nie leżała martwa w rowie, rozjechana przez auto, nie wypłynęła w żadnym jeziorze czy rzece, nie było jej ani w szpitalu, ani w kostnicy, ani nigdzie pomiędzy tymi dwoma miejscami. Od jej zaginięcia minęło czterdzieści osiem godzin.
Magiczne czterdzieści osiem godzin, które zwyczajowo mają być taką granicą dzielącą „może się znajdzie” od „chyba jednak się zgubił/zgubiła”. Wracała pamięcią do porannej rozmowy z Joanną Krzysztofik. Wyglądało na to, że dziewczyna rzeczywiście nie zwiała z powodu konfliktu w domu.
„Znaczy z powodu konfliktu z matką”, Wiera poprawiła się w myślach. Joanna Krzysztofik nie sprawiała wrażenia osoby, która z kimkolwiek może być w konflikcie; wyglądała na typ zdecydowanie wycofany. Z jej partnerem Wiera nie porozmawiała i przez najbliższe dwa tygodnie nie będzie miała okazji do osobistego kontaktu. Miała za to zapisany do niego numer, jak nic się nie ruszy, to jutro zadzwoni.
Zaburczało jej w brzuchu. Spojrzała na zegarek – było już po drugiej. Rano wypiła tylko maślankę, po wczorajszym pożegnaniu Kosonia u komendanta nie czuła się najlepiej. Nie przeholowała z koniakiem, bo jednak dość szybko się skończył, więc to raczej te pączki. A może ich ilość. No i źle się jej spało, duszno było. Wiosna gwałtownie wkroczyła w rejestry lata, i to upalnego.
Postanowiła pójść do Świtezianki. Na myśl o chłodniku z ziemniakami zrobiło się jej lepiej. Dopiła do końca wodę ze szklanki i wstała od biurka. Spojrzała jeszcze na pusty blat Kosonia. Gdyby mogła z nim pogadać… „Jutro pogadasz”. Pomyślała o imprezie, którą komisarz szykował na działce w Starych Juchach, u byłego komendanta Jerzego Ruberta. Fajne miejsce, ciche, spokojne. Przynajmniej do czasu tamtej sprawy, bo potem… Otrząsnęła się. Maria Przyzwan też będzie. No i Remek. Remka jednak nie brała pod uwagę jako partnera do ewentualnej wnikliwej rozmowy na temat tej dziewczyny. Poczuła lekką złość, że zamiast fachury przydzielono jej takiego młodzika. Znowu zaburczało jej w brzuchu. „Robię się nerwowa z głodu”.
Wyszła z pokoju.
– Siedem trzydzieści. – Kobieta w białym czepku, który kontrastował z jej czerwoną, spoconą twarzą, spojrzała na Wierę zmęczonym wzrokiem.
– Już. – Wiera próbowała wsunąć palce w tylną kieszeń dżinsów, w której trzymała drobne. Może powinna jednak kupić coś luźniejszego? Niedżinsowego i niespodniowego? Miała wilgotne palce, spodnie nieprzyjemnie kleiły się jej do ud. – Już – powtórzyła. Zaczęła się irytować.
– Spokojnie. – Kasjerka wachlowała się zafoliowanym jadłospisem.
Prawie wyciągnęła pięciozłotówkę, gdy w drugiej kieszeni zawibrował telefon. Z telefonem poszło łatwiej. Spojrzała na wyświetlacz – z roboty, dyżurny.
– Jezierska, co tam?
– Słuchaj, zgłoszenie jest. Masz jechać.
Drugą ręką wciąż walczyła z bilonem uwięzionym w kieszeni. Bez efektu.
– Kurwa. – Jednak wyrwało się jej to z ust.
– Spokojnie – powtórzyła kasjerka. – Nie ma się co denerwować, przecież nikt nie umarł.Wiera uśmiechnęła się przepraszająco.
– Nie, to nie do ciebie. To jakie to zgłoszenie? – Sapnęła do telefonu i zrezygnowała z grzebania w kieszeni.
– Ze starej żwirowni w Spytkowie. Facet, około pięćdziesiątki. Leży w głębokim wyrobisku. Ma ranę kłutą klatki piersiowej i roztrzaskaną głowę.
„A jednak ktoś umarł”, pomyślała, na migi pokazując, że rezygnuje z zakupu chłodnika i ziemniaków.
Kasjerka machnęła ręką.
„I musiał być bardzo nielubiany”.
Książkę Kto jest bez grzechu kupić można w popularnych księgarniach: