XIX-wieczny Paryż: jedni szukają bogactwa, inni - pozycji w towarzystwie, wszyscy szukają miłości. Charlotte de Foy dziedziczy po dziadku najstarszą paryską agencję matrymonialną Bławatek. Za elegancką fasadą biura kryją się nie tylko historie samotnych serc, ale też tajemnica, która może zniszczyć reputację firmy budowaną przez pokolenia. Charlotte postanawia tchnąć nowe życie w rodzinny interes, nie zdając sobie sprawy, że jej nowatorskie metody kojarzenia par wzburzą towarzyskie wody stolicy Francji.
Czy uda się jej ocalić rodzinne dziedzictwo? I co się stanie, gdy odkryje, że największym sekretem ,,Bławatka" jest historia jej własnej rodziny?

Do przeczytania powieści Magdaleny Buraczewskiej-Świątek Bławatek zaprasza Wydawnictwo Axis Mundi. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Bławatek. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
– W istocie, monsieur – wydusiła z siebie wreszcie. – Chciałam wyjaśnić pewne... nieporozumienie.
Maurice przerwał jej spojrzeniem pełnym oczekiwania. Jego postawa sugerowała, że jest gotów wysłuchać, co ma mu do powiedzenia, ale chyba tylko się jej zdawało
– Nieporozumienie? – Uniósł brew. – Muszę przyznać, że znalazła sobie pani bardzo elegancki sposób na określenie naszej nietypowej korespondencji.
Charlotte westchnęła.
– Proszę mi wierzyć, nie miałam pojęcia, że Gaston to pan. To było jak... jak maskarada, tylko bardziej skomplikowana.
– Ach tak, istna komedia pomyłek, powiada pani? – Prychnął, a potem spojrzał na list i westchnął teatralnie. – Naprawdę, mademoiselle, powinna pani rozważyć karierę pisarki.
– Monsieur Maurice, ja... wszystko to panu zaraz wytłumaczę.
– Nie, nie, proszę oszczędzić mi wyjaśnień – przerwał jej z ironicznym uśmiechem. – Nie ma już, zdaje się, czego wyjaśniać. Chyba że chce mi pani powiedzieć, że to list z propozycją małżeństwa od jakiejś tajemniczej wielbicielki.
Charlotte zamrugała, zaskoczona.
– Ale…
– Ach, pamięta pani naszą rozmowę na balu? Tę o otwartości i uczciwości? – Zmarszczył czoło. – A naszą rozmowę w ogrodzie? O naszych uczuciach? Fascynujące, jak te pojęcia potrafią być... elastyczne. Nie uważa pani?
Charlotte poczuła ukłucie winy, ale też irytacji.
– Monsieur, zapewniam, że moje intencje były czyste.
– Taaaak, czyste jak woda w Sekwanie po ulewnym deszczu – mruknął. – A co z tymi listami do Gastona? Czyżby potrzebowała pani więcej praktyki?
Charlotte wyprostowała się, jakby w oczekiwaniu na to, że ta postawa doda jej pewności siebie i wiarygodności.
– Powtarzam panu, że nie miałam pojęcia, iż Gaston i pan to ta sama osoba. To był... niefortunny zbieg okoliczności.
– Niefortunny zbieg okoliczności… – powtórzył powoli. – Och, tak, z pewnością. A ja jestem Napoleon Bonaparte – prychnął. – Proponuję, żeby następnym razem, gdy zechce pani bawić się w swatkę, po prostu zorganizowała bal maskowy. Będzie szybciej, łatwiej, mniej nerwowo i przynajmniej wszyscy będziemy wiedzieć, że nosimy maski.
– Monsieur, nie jestem dumna z tego, co się wydarzyło – powiedziała ze skruchą. –Ale czy pan jest bez winy? Może pan też zdejmie swoją maskę? Bo o ile mi wiadomo, pańskie przechadzki po placu Pigalle też nie są do końca... wymyślone przez paryskie plotkarki. – Zdobyła się wreszcie na odwagę, rezygnując z powierzchowności ułożonej damy.
Maurice zmrużył oczy.
– Touche, mademoiselle – powiedział z uznaniem. – Moje przechadzki? A może jednak porozmawiamy o pani listach? Sam Cyrano de Bergerac zarumieniłby się, czytając je. Tyle w nich intryg!
Stali naprzeciw siebie jak dwa naelektryzowane piorunochrony przed burzą. Nagle Charlotte zdała sobie sprawę z beznadziejności i całego zamieszania. Nie mogła powstrzymać cichego chichotu. Uznała, że to będzie najlepsza reakcja na tę nerwową sytuację.
– Mon Dieu, cóż za galimatias – westchnęła. – Może po prostu zaczniemy od nowa? Dzień dobry, jestem Charlotte Allain, właścicielka biura matrymonialnego i okazjonalna autorka listów.
Maurice przez chwilę patrzył na nią w milczeniu, po czym kąciki jego ust uniosły się lekko i skorzystał z zaproszenia do gry.
– Maurice Gaston Mianowski-Duval. Przedsiębiorca i niedzielny flaner po niekonwencjonalnych dzielnicach Paryża.
Napięcie w powietrzu zelżało, choć nie zniknęło całkowicie.
– Co teraz? – zapytała.
Maurice westchnął.
– Teraz? Teraz udam się na bal z pani kuzynką, bo najwyraźniej los lubi ze mnie żartować… i może nie tylko ze mnie… – dodał zasmucony.
– Jednak? – spytała z wyczuwalną w głosie bezsilnością. – Naprawdę uczciwość jest dla mnie kluczowa – zapewniła, choć po chwili zaczęła żałować, że o tym wspomniała.
– W takim razie gdzie ona była, gdy zgodziła się pani swatać obcego mężczyznę bez jego wiedzy? – Maurice nie mógł dłużej znieść tej ironicznej gry pozorów. Jego głos w jednej chwili przepełniły gorycz i żal. – Pytam! Gdzie była ta uczciwość, gdy pisała pani listy w imieniu kuzynki?
Charlotte poczuła, jak cień winy przesuwa się po jej twarzy niczym chmura przesłaniająca słońce. Jej dobre intencje nagle wydały się tak kruche jak porcelanowa filiżanka na skraju stołu. Rozumiała, że jej działania mogły wyglądać jak bezwzględna manipulacja – ta myśl uderzyła ją z potężną siłą. – Wiedziałam to od samego początku – pomyślała z goryczą. – Przecież wiedziałam, że tak będzie. Do licha! Wiedziałam!
Wspomnienie pierwszego listu, który napisała w imieniu Antoinette, przemknęło jej przez głowę. Wtedy wydawało się to takie niewinne, prawie jak zabawa. Teraz każde słowo ciążyło jej na sumieniu jak ołów. Próbowała znaleźć odpowiednie formy, by wytłumaczyć swoje postępowanie, ale czuła, jak wymykają się jej, pozostawiając jedynie gorzki smak na języku. Jak mogła wyjaśnić coś, czego sama do końca nie rozumiała?
Stała przed Maurice’em, czując się nagle mała i bezradna, jakby świat, który z taką starannością budowała, rozsypywał się wokół niej jak domek z kart. Każde oskarżenie w jego oczach było jak kolejna cegła w murze, który rósł między nimi. – Co ja narobiłam? – Ta myśl pulsowała w jej głowie jak bolesny refren, przypominając o konsekwencjach, których nie przewidziała, o uczuciach, którymi nieopatrznie się zabawiła.
– I wie pani co? Brzydzę się taką uczciwością! – krzyknął zdenerwowany, przytłaczając swoją gwałtownością Charlotte. Jego słowa, wyrażające rozgoryczenie i rozczarowanie, były dla niej jak lustrzane odbicie niezamierzonych konsekwencji jej działań.
Książkę Bławatek kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,