Po śmierci Barbary Radziwiłłówny Bona Sforza ma nadzieję, że wkrótce powróci na Wawel, odzyska wpływ na Zygmunta Augusta i skojarzy nowe małżeństwo syna.
Królowa matka wciąż uważa Habsburgów za wrogów i pragnie połączyć dynastie Jagiellonów i Walezjuszy. Jednak trzydziestotrzyletni władca wbrew życzeniu matki wybiera na żonę Katarzynę Habsburżankę. Bona, nie widząc dla siebie miejsca w królestwie, postanawia udać się do swego dziedzicznego księstwa w Italii. Lecz powrót do Bari nie jest łatwy – wyjazdowi sprzeciwia się król. Gian Lorenzo Pappacoda, zaufany sługa królowej, dwoi się i troi, aby dopomóc swej pani w opuszczeniu Polski, a zgorzkniała i niedoceniana Bona nie dostrzega mrocznych sideł, jakie zastawia na nią dworzanin.
Renata Czarnecka ukazuje Bonę jako kobietę pełną sprzeczności: czułą i wrażliwą, ale jednocześnie nieprzejednaną i bardzo dumną.
- recenzja książki Pęknięte królestwo. Ostatni Jagiellonowie
Do lektury powieści Renaty Czarneckiej Pęknięte królestwo. Ostatni Jagiellonowie zaprasza Wydawnictwo Książnica. Dziś w naszym serwisie prezentujemy jej premierowe fragmenty:
ROZDZIAŁ 1
Ciszej nad jej trumną!
Odwykł od ciszy i od nocy rozjaśnionych blaskiem księżyca. Dotąd otaczał go mrok. Gdy idzie, nadstawia uszu, a jego wzrok wypatruje czujnie i skacze po zakamarkach korytarzy. Schodzi do niszy, głowę schyla pod niskim sklepieniem i stąpa po schodach niespiesznie. Ta noc i ta cisza ciążą mu jak kamień. Nagle płacz poniósł się po korytarzach i odbił od murów, wpadł do uszu melodią żałosną i ciężką, przeniknął serce i wzmógł cierpienie. Coś mówiło mu, by zostawił jej duszę w spokoju, by pozwolił jej odejść. Nie potrafił. Znowu powróciły obrazy i ujrzał ją nagą. Damy obmywają jej wychudzone ramiona, piersi i dłonie. Strugi wody spływają po wymęczonej bólem twarzy. Szorstkie, pozbawione blasku włosy plączą się. Kasztelanowa Tarnowska z trudem hamuje zniecierpliwienie, szarpie, by zaraz z największą pieszczotą gładzić splątane pasma, jakby powodowana nagłym współczuciem albo litością. Ale to żadne z tych uczuć. Dostrzegła króla, jego oczy błysnęły w ciemności i wzmogły jej czujność. Zygmunt August wpadł do alkierza i z gniewem zerwał z luster czarny jedwab.
– Odsłońcie lustra! Wszystkie!!! – I spojrzał w toń zwierciadła, jakby tam jej szukał. Jego krzyk zatrwożył damy. – Wróć, Barbaro! Gdziekolwiek jesteś! Pragnę znowu cię zobaczyć!
Lustrzana tafla zmąciła się i po chwili królowa wyłoniła się z mroku. Leży na marach, z sinymi ustami, z białą twarzą, ubrana w suknię tkaną złotem. Światło gromnic ślizga się po złotogłowiu i nadaje cerze świetlisty blask. Dotknął ustami jej warg, lodowate zimno go zmroziło. Ocknął się, uświadomił sobie, że jest martwa. Jakby wreszcie uwierzył i już nie czekał na cud. Płacz przepadł w korytarzach, słyszał już tylko własne kroki. Zatrzymał się i po chwili wszedł do sieni. Odchylił kotarę i zniknął w alkierzu. Kilka świec paliło się bladym płomieniem. Rozkazał, by nigdy, nawet w nocy, nie gaszono ich w komnatach królowej. Powiódł wzrokiem po sprzętach. Jego oczy spoczęły na komodzie. To tutaj, przed lustrem, zasiadała każdego dnia, by upiększać sobie twarz, a suknie skrapiać pachnidłami. Pośród błyszczących kamieni dostrzegł białe perły. Ujął je w palce. Zdało mu się, że ciągle mają w sobie ciepło jej ciała. Przycisnął naszyjnik do piersi, jakby chciał ugasić w sercu ból, jaki rozpaliła nienasyconym płomieniem śmierć ukochanej. Kątem oka zerknął na stojącą obok skrzynię i uniósł jej ciężkie wieko. Poskładane równo z największą dbałością ubiory zalśniły od rubinów, szmaragdów i szafirów. Ulubiona suknia Barbary w kolorze karminu przetykana czarną nicią na dłużej przyciągnęła wzrok Zygmunta Augusta. Ujął jedwab w palce, nozdrza zatopił w tkaninie, a wtedy zapach róży przeniknął do płuc i je wypełnił, jakby ta woń miała nasycić zmysły króla, by ukoić jego ból po stracie Barbary, lecz tylko wzmogła rozpacz. Z piersi monarchy dobył się gwałtowny szloch. Próbował go w sobie zdusić. Nie potrafił. Naraz oderwał twarz od sukni i zmarszczył czoło. Zdało mu się, że nie jest sam. Nadstawił uszu. Wyraźnie czuł czyjąś obecność, tak jakby ona tu była. Raptownie okrył go cień i w tym momencie chłód go przeniknął i zmroził. Odchylił głowę w bok i spojrzał w górę. Ujrzał Mikołaja Rudego. Podczaszy patrzył na władcę oczami wilgotnymi od łez i wtedy król poczuł, że w cierpieniu nie jest sam.
– Wasza miłość, trzeba posłać do Warszawy… Do królowej Bony – odezwał się Radziwiłł.
Zygmunt milczał, ale Mikołaj dostrzegł, że król zacisnął dłonie, a czoło poorały mu głębokie bruzdy. Zdało się, że na jednej szali położył nienawiść do matki, na drugiej powinność władcy. Która z owych szali przeważy, tego nie wiedział.
– Przywołaj pana Zebrzydowskiego, pojedzie z listem – przemówił wreszcie monarcha. – A ty, Mikołaju, wraz z bratem szykujcie się na Litwę.
Ujrzawszy zaskoczenie w oczach szwagra, wyjaśnił:
– W Wilnie powitacie kondukt żałobny z trumną królowej.
Mikołaj zaniemówił, aż w końcu, patrząc na króla pełnym żałości wzrokiem, wydukał:
– Jakże to, wasza miłość?
– Gdy patrzę na dworzan, zdaje mi się, że czerń wyraża ich radość. Tak naprawdę nikt tutaj Barbary nie kochał i nie żałował.
– To dla nas obraza!
Z dali dotarł do nich wzburzony głos. Spojrzeli w stronę kotar. W progu stał Radziwiłł Czarny. Musiał wejść tu za Rudym i z oddali przysłuchiwał się rozmowie. Kanclerz jakby oprzytomniał, że ma przed sobą króla, a może jego samego własny głos przeraził, bo spokorniał. Wszedł do komnaty i rzekł do monarchy, tym razem bez wzburzenia:
– Wasza miłość, co powiedzą w Koronie i na Litwie? Że siostra nasza niegodna Wawelu.
Zygmunt August odparł:
– Wolą królowej było spocząć w katedrze wileńskiej… i tak się stanie.
Wzrok króla był nieugięty. Czarny złamał się pod jego siłą i okiełznał w sobie gniew, po czym pochyliwszy przed monarchą głowę, wycofał się. Za nim ruszył podczaszy litewski. Półmrok korytarzy okrył braci. Mikołaj Rudy wyprzedził kuzyna, a gdy oddalili się od królewskich komnat, kanclerz rzekł wzburzonym głosem:
– Król nie może wywieźć Barbary z Krakowa! Jeśli to zrobi, po Litwie rozniesie się chichot i szyderstwa z nas, Radziwiłłów! Przecież byliśmy tak blisko tronu!
Podczaszy litewski zatrzymał się, odwrócił i rzekł stanowczo do Czarnego:
– Zrobię wszystko, by zadość stało się woli naszej siostry.
Radziwiłł Czarny natrafił na nieustępliwy wzrok stryjecznego brata, wiedział, że w tej sprawie nie ma w nim sprzymierzeńca, i poczuł, że wraz ze śmiercią Barbary coś pękło między nimi. Przepełniła się czara goryczy Rudego, jakże on pragnął zapomnieć o tym miejscu i wrócić na Litwę. Rozeszli się, każdy w swoją stronę. Mikołaj Czarny zatrzymał się i jeszcze przez chwilę wpatrywał w barczystą sylwetkę kuzyna, aż zniknęła w ciemnościach. Tymczasem podczaszy, odnalazłszy pana Zebrzydowskiego, skierował go do króla. Nazajutrz królewski dworzanin ruszył do Warszawy, wioząc list od Zygmunta Augusta dla królowej Bony.
*
Bona uniosła głowę z poduszki i spojrzała w majowe poszarzałe od chmur niebo. Wspomniała wczorajszy wieczór, kiedy dostała list od Zygmunta Augusta, w którym donosił o śmierci Barbary. Król pisał:
Z bólem serca donoszę Waszej Królewskiej Mości, że umiłowana moja małżonka Barbara z Radziwiłłów odeszła do domu Pana.
Poczuła ciężar na sercu. Nie takich słów pragnęła i nie na takie czekała. Liczyła, że syn wezwie ją do Krakowa, że odtąd się nie rozstaną, że w trudnych chwilach da mu pocieszenie i będzie wsparciem. Wstała z łóżka ociężała, pełna złych przeczuć, ale te uleciały jak spłoszone ptaki wraz z wiadomością od księdza Przerębskiego, który musiał posłać umyślnego zaraz za gońcem króla. List przyniosła Lukrecja Alifio. Bona odczytała wiadomość i w mig rozszyfrowała intencje syna. Zaraz posłała po marszałka Mikołaja Wolskiego, przykazując dwórce, by wprowadziła go do gabinetu. Podczas ubierania niecierpliwiła się i ponaglała damy dworu. W końcu ubrana i uczesana otwarła częściowo przesłonięte kotarami drzwi, które prowadziły wprost do gabinetu. Ochmistrz dworu już czekał. Bona od progu rzekła, wymachując listem:
– To od księdza Przerębskiego, król chce pochować Radziwiłłównę w Wilnie.
Mikołaj Wolski był wyraźnie zaskoczony i rozważywszy to, co usłyszał, odparł:
– Możemy się spodziewać, że upór króla wzbudzi wściekłość Radziwiłłów.
Uśmiechnęła się z satysfakcją i powiedziała:
– Pierwszy raz czegoś im odmówi.
Królowa zamyśliła się, co nie umknęło Wolskiemu, bo rzekł:
– Macie jakieś zmartwienie, pani.
Wyrwał ją z zadumy.
– Niecierpliwie będę odliczać dni do przyjazdu króla do Warszawy. – Dostrzegła w jego oczach zwątpienie, więc wyjaśniła: – Są rzeczy niecierpiące zwłoki. Królewny nie będą czekać, aż ich brat otrząśnie się po śmierci wojewodziny. Niech jak najprędzej ją pochowa, siostrom poszuka mężów i sam weźmie sobie kolejną żonę. Tym razem zdrową.
Głos Bony przycichł. Przez szparę w drzwiach od sieni podglądał królową Gian Lorenzo Pappacoda. Nagle poczuł na ramieniu czyjś zimny dotyk, wzdrygnął się i gwałtownie odwrócił. Ujrzawszy Marię Arcamone, uczuł ulgę, zamknął ostrożnie drzwi i nie omieszkał skarcić damy dworu:
– Skradasz się jak kot.
– Jak kocica – poprawiła go, uśmiechając się zalotnie.
Ale Włoch nie podzielał jej dobrego nastroju i ująwszy ją pod łokieć, wyprowadził na korytarz i tam skwitował:
– Nie pora na żarty, Mario. Nasza pani dostała list od króla?
– Nie. Od księdza Przerębskiego – sprostowała.
– Dowiedz się, co jest w tym liście.
– Ostatnio królowa nie jest zbyt wylewna.
– Może za mało się starasz. Spójrz na Lukrecję, której nasza pani ufa zupełnie – wypomniał jej.
– Ona jest przy królowej od początku – zauważyła dwórka.
– To nie jest kwestia czasu, Mario. Nie potrafisz jej nadskakiwać, zgadywać myśli i uprzedzać pragnień. A przecież donna Lukrecja nie jest już młoda. Kto zajmie jej miejsce przy królowej, gdy umrze?
Potaknęła, pojąwszy jego intencje.
– Postaraj się – rzekł i musnąwszy palcami jej policzek, uśmiechnął się. Jego dotyk sprawił jej przyjemność. Pragnęła więcej pieszczot, lecz Gian Lorenzo już się oddalił. Widziała jego strzelistą postać odzianą w połyskującą czarną pelerynę przerzuconą przez ramię. Mimo że przekroczył czterdziestkę, zachował piękną sylwetkę.
Majowy wieczór był ciepły, ale w zamku warszawskim panował chłód. Ogień w kominkach nie gasł. Damy dworu zdjęły z królowej suknię i Bona w samej bieliźnie pochyliła się nad mosiężną misą napełnioną wodą z odrobiną olejku z rumianku. Chlupot wody wygrywał dźwięczną melodię. Lukrecja Alifio czekała w pobliżu, by wytrzeć ramiona i szyję Bony, gdy weszła Maria Arcamone. Monarchini zerknęła na nią i burknęła oschle:
– Gdzie się podziewałaś?
Maria, skarcona jej wzrokiem, opuściła pokornie głowę i odrzekła:
– Wybaczcie, pani… Przyniosłam waszej miłości jabłka, które tak bardzo lubicie.
Królowa spojrzała na kosz pełen owoców, który Maria trzymała pod pachą, i skinęła na dwórkę. Pani Arcamone zbliżyła się spiesznie, a wtedy Bona sięgnęła po jabłko i wbiła zęby w soczysty miąższ. Przegryzłszy kęs, powiedziała rozmarzona:
– Sady pełne biało kwitnących jabłoni! Czy może być piękniejszy widok?
Lukrecja wytarła królową i założyła na nią nocną koszulę. Bona wydała z siebie ciche westchnienie, na duszy zrobiło jej się lżej. Zawsze wiosną czuła się silniejsza, radość napełniała jej serce, z duszy przeganiając mrok. Teraz tę radość odczuwała intensywniej. Świat w jej oczach pojaśniał. Śmierć synowej natchnęła ją optymizmem. Żeby tylko August puścił w niepamięć złe chwile, odrzucił żale, byle dawał posłuch jej radom i oddalił Radziwiłłów. Wtedy umocnią królestwo na nowo.
– Wybrzeże Neapolu i szmaragdowe wody Adriatyku nie mają sobie równych, miłościwa pani – powiedziała nieoczekiwanie Maria, a jej głos rozproszył myśli monarchini.
– Nic nie jest piękniejsze niż Italia. Żyzne polskie pola pełne zbóż przeplecione czerwienią maków nie przyćmią skalistych wybrzeży Italii. Tam zostało wszystko, co było mi drogie – powiedziała królowa.
Maria uśmiechnęła się.
– Wasza wysokość wróci tam kiedyś? – spytała dama dworu nieoczekiwanie, skupiając na sobie uwagę Lukrecji.
– Kiedyś jest odległe, Mario, liczy się teraz, a teraz chcę wrócić na Wawel – odparła Bona.
Jasna twarz Marii sposępniała. Obłok niepokoju przyćmił radość.
Nazajutrz o poranku Bona napisała do księdza Przerębskiego, by wysłał gońca, gdy król opuści Kraków. Napisała także do syna, że czeka na niego w Warszawie, pragnie go ujrzeć i pocieszyć po stracie żony. Z końcem maja przyszła wiadomość od sekretarza królewskiego, księdza Przerębskiego, że orszak pogrzebowy opuścił Wawel, że jadą z królem jego dworzanie i dwór zmarłej królowej, co jest nie na rękę szczególnie paniom Szydłowieckim i Tarnowskiej, że jęczą nad swoją niedolą i pomstują na zmarłą, że w spiekocie muszą iść wraz z nią do dalekiej krainy, której żadna z nich nie ma ochoty ujrzeć. Lecz król jest nieugięty, więc orszak liczący czterysta koni i kilkadziesiąt karoc od świtu do zmierzchu będzie przemierzał wsie i miasteczka, lasy i pola, by zadośćuczynić woli zmarłej. Tymczasem z każdym dniem przybliżającym Bonę do syna królowa coraz śmielej rozmyślała o nowym mariażu Augusta. Doszły ją słuchy, że Małgorzata Walezjuszka, córka zmarłego kilka lat temu kuzyna Bony, Franciszka, nie wyszła jeszcze za mąż. Choć wcześniej swatano jej na męża syna cesarza, Filipa Habsburga, ostatecznie nic z tego nie wyszło. Późnym wieczorem, gdy noc była gęsta i czarna od ciężkich chmur, Bona wezwała swego sekretarza, księdza Marca della Torre. Wszedł z rozwichrzonymi włosami, w duchownym odzieniu, które ubrał pospiesznie, i wbił w nią zaspany wzrok. Uśmiechnęła się na jego widok i rzekła:
– Wybacz… kazałam cię zbudzić.
– Zawsze jestem do usług waszej wysokości – odparł, a wtedy posłała mu przychylne spojrzenie i wskazała miejsce za stołem. Zbliżył się bezszelestnie i usiadł.
– Czas płynie szybko, ani się obejrzymy, a skończy się żałoba po Barbarze – powiedziała i podniosła się zza stołu. Krążyła po komnacie zadumana. Naraz zatrzymała się i wbiwszy wzrok w Marca, dodała zdecydowanie: – Musimy uprzedzić inne kandydatury do tronu królowej Polski.
Otworzył oczy szeroko, jakby naraz oprzytomniał, i rzekł:
– Wasza miłość myśli, że…
– Jestem przekonana, że cesarz już rozmyśla, kogo naraić królowi – wpadła mu w słowo.
– Karol ma kilka niezamężnych bratanic – zauważył.
– Nie biorę pod uwagę żadnej Habsburżanki – powiedziała, zirytowana tą sugestią.
– A król? Czy jego wysokość również nie bierze ich pod uwagę?
Gdy milczała zasępiona, spytał:
– Mam sporządzić listę księżniczek na wydaniu?
– Nie – rzekła zdecydowanie. – Chcę, by król poślubił Małgorzatę Walezjuszkę.
– Małgorzatę? – wydukał zaskoczony. – Najjaśniejsza pani, król Henryk nieustannie ma przez siostrę kłopoty.
– To znaczy? – spytała, patrząc na niego badawczo, i wsparła tęgie ramiona o stół.
– Rozpowiadają, że Małgorzata jest krnąbrna i niepokorna.
– Niepokorna? – powtórzyła Bona, a widząc w jego oczach skrępowanie, spytała: – Sądzisz, że mnie zgorszysz?
– Nie, pani – oświadczył. – Ale nie godzi się tego powtarzać w obliczu waszego majestatu.
– Sama to ocenię. Zatem? – ośmieliła go.
– W oczach Małgorzaty mężczyźni to głupi samce.
Królowa uśmiechnęła się rozbawiona.
– A do tego ma nadmierny apetyt na miłostki. Jest bardzo kochliwa – dodał, jakby wierzył, że tym zgasi rozbawienie królowej.
Bona istotnie spoważniała i zaraz odrzekła:
– Weźmiemy ten kłopot na swoją głowę. Pod warunkiem, że Małgorzata nie jest gruźliczką, tak jak jej świętej pamięci siostra.
– Magdalena zmarła, dożywszy ledwie szesnastu lat – przypomniał.
– Właśnie… Wybadasz, co o tym mariażu sądzi król Henryk, ale nie wprost. Zbliż się do jego zaufanych ludzi, którzy mają na króla największy wpływ.
– Zważcie, miłościwa pani, że Małgorzata nie jest już najmłodsza, ma dwadzieścia siedem lat – zauważył nieśmiało.
– To nie zawada – obruszyła się, pamiętając, że gdy sama wychodziła za mąż, miała kilka lat mniej. – Uczynimy z tego atut.
Marco spojrzał na Bonę zdziwiony.
– Może tym chętniej Henryk pozbędzie się siostry, która jest dla niego balastem – wyjaśniła i zbliżyła się do sekretery. Przekręciła klucz, wysunęła szufladę, z której wyjęła zdobną w bursztyny szkatułę, uniosła jej wieko i wyciągnęła skórzaną sakiewkę. Sekretarz nie widział twarzy Bony, bo stała do niego tyłem, i tylko obserwował jej wielki czarny cień na ścianie. Odwróciła się i wręczając mu sakiewkę, rzekła:
– Ruszysz za dwa dni, oto dukaty na koszty podróży i na łapówki, ale pamiętaj, złoto rozdawaj rozważnie. I nikomu ani słowa. Jeśli cokolwiek przedwcześnie dojdzie do uszu króla, August gotów zrobić mi na przekór.
– Rozumiem, pani – rzekł, podniósł się, pochylił przed nią głowę i niezatrzymywany skierował się do korytarza. Nie spiesząc się, ruszył przed siebie. Miał wrażenie, że obserwują go czyjeś dociekliwe oczy. To Portia odziana w czarną suknię wtopiła się w ciemność panującą na korytarzu. Odczekawszy, aż Marco zniknie jej z oczu, zawróciła do komnaty królowej. Wsunęła głowę w drzwi i potoczyła wzrokiem. Bona rozwiązywała tasiemki szlafroka, zdjęła go z ramion i rzuciła niedbale na krzesło. Usłyszawszy skrzypnięcie drzwi, spojrzała w tamą stronę.
– Pilnowałaś, tak jak ci przykazałam? – spytała Portię.
– Nikogo nie było w pobliżu waszych komnat, pani.
– Jesteś pewna?
Karlica potaknęła.
Bona odrzuciła pościel z łóżka i po chwili zniknęła pod pierzyną. Głowę ułożyła na poduszce i rzekła:
– Pogaś świece.
Portia zdmuchnęła płomień i pokój pogrążył się w ciemności. Królowa słyszała, jak karlica kładzie się na swoim posłaniu tuż przy jej łóżku. Zaległa cisza.
*
W czerwcu niebo zapłonęło od słonecznego żaru. Bona nie pamiętała tak gorącego końca wiosny jak tego właśnie roku. Piątego czerwca w największą spiekotę w samo południe przybył na zamek warszawski goniec od księdza Przerębskiego z wieścią, że kolejnego dnia król dotrze do Kozienic, lecz jak dotąd przed nikim nie odkrył zamiaru przyjazdu do Warszawy. Mimo to słowa królewskiego sekretarza nie wzbudziły w Bonie niepokoju. Uważała, że August, dotarłszy do Kozienic, rozporządzi dalszą drogę na Warszawę, a może nawet zostawi orszak, trumnę z ciałem Barbary umieści w pobliskim kościele i wskoczywszy na koń, przybędzie do matki z oddziałem zbrojnych. Nazajutrz odesłała gońca z listem, w którym prosiła, by Przerębski bezzwłocznie ją powiadomił, gdy król opuści Kozienice. Po kilku dniach powrócił kurier z wiadomością, którą królowa odebrała jak policzek. Był poranek. Bona właśnie się ubierała. Usługiwały jej damy dworu i karlice, ona zaś popatrywała na nie łaskawym okiem. Myśl o bliskim spotkaniu z synem nastrajała ją radośnie do chwili, gdy otworzyła list. Sekretarz pisał, że król z Kozienic kazał ruszać na Brześć. Gniew i rozpacz na przemian targały Boną. Od tygodnia przygotowywała się na to spotkanie. Wybrała dla syna najlepsze komnaty, ściany kazała obić gobelinami, jedwabnymi oponami i wstawić dębowe komody oraz wielkie wygodne łóżko, może rojąc sobie, że posławszy do niego jedną ze swych młodych dwórek, zdoła pocieszyć go w nieszczęściu, a zarazem uda jej się wyciągnąć od niego jakieś tajemne plany, których, powodowany ostrożnością, nigdy przed matką by nie odkrył. Kucharzom kazała przygotowywać najlepsze potrawy, z piwnic wytoczyć beczki najprzedniejszych win. I teraz okazało się, że to wszystko na nic. Bona spojrzała w lustro. Maria założyła jej na głowę stroik z czarnym welonem. Monarchini przyjrzała się sobie. Odziana w czerń wyglądała staro i ponuro. Co się ze mną stało? – rozmyślała. – Mroźne zimowe wichry wychłostały mi twarz, palące co roku letnie słońce wysuszyło delikatną skórę. Żałobna czerń odbiera blask oczom. Rada by ją zrzucić, lecz w chwilach zwątpienia powtarza sobie, że przeżyje żałobę razem z Augustem, by wkrótce cieszyć się z jego wesela. Dla tej chwili była gotowa na największe poświęcenia.
Książkę Pęknięte królestwo kupicie w popularnych księgarniach internetowych: