By poznać tajemnice państwowe, trzeba być gotowym na więcej niż jedną bitwę. Cykl „W tajnej służbie II Rzeczypospolitej"

Data: 2022-04-11 10:17:37 | Ten artykuł przeczytasz w 40 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Zima 1919 roku. Wielka Wojna zmiotła imperia i stworzony przez nie ład, a zwycięskie mocarstwa usiłują zaprowadzić nowy porządek. W Wersalu rozpoczyna się spotkanie przywódców państw Ententy z udziałem premiera Ignacego Jana Paderewskiego i Romana Dmowskiego. Polska ponownie pojawia się na mapie, a wszystkie jej ziemie dążą ku zjednoczeniu - za pomocą dyplomacji lub czynu zbrojnego...

Tymczasem młody Wiktor Adamczewski trafia w szeregi wywiadu. Walczy na froncie, którego nie widać, chroniąc młode państwo przed dawnymi zaborcami, czekającymi na szansę, by upomnieć się o swoje dawne granice i pomścić porażkę. Na wschodzie rodzi się nowy, groźny wróg, któremu wkrótce trzeba będzie stawić czoła. To początek gry, której reguły nie są ustalone, a jeden nieostrożny ruch może kosztować życie...

Obrazek w treści By poznać tajemnice państwowe, trzeba być gotowym na więcej niż jedną bitwę. Cykl „W tajnej służbie II Rzeczypospolitej"  [jpg]

Do lektury powieści z cyklu W tajnej służbie II RzeczypospolitejOperacja berlińska oraz Napad zaprasza Wydawnictwo Novae Res. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowe fragmenty tych publikacji: 

Fragment książki Operacja berlińska:

Rozdział I

Berlin, styczeń 1919

Berlin spał. Pogasły światła po mieszkaniach, po suterenach i strychach. Gaz tylko migotał w ulicznych latarniach i świeciły jeszcze okna w klubach karcianych, podrzędnych restauracjach, salach tańca i aptekach. Długa linia pałaców pod lipami też spała. Drzemały kute z brązu bramy, kunsztowne podpory architektoniczne. Ruch na tej pierwszorzędnej i reprezentacyjnej dzielnicy miasta zamarł. Czasem tylko zaturkotały koła spóźnionego powozu, który wiózł jakiegoś spitego libertyna do jego pałacu. Z rzadka mignął wracający do domu z zabawy przechodzień – Berlin spał.

Jedynie w pałacu należącym do Hindenburga czuwano jeszcze. Na podjeździe zbudowanej w neoklasycystycznym stylu rezydencji stało kilka automobili i powozów. Wokół nich kręcili się stangreci, przestępując z nogi na nogę i ćmiąc papierosy. Niektórzy drzemali na kozłach, ze zwieszonymi na piersiach głowami. Tylko konie, wytrzymalsze i cierpliwsze od ludzi, stały spokojnie w zaprzęgu. Im było obojętne, dlaczego w środku nocy wyrwano je z ciepłych stajennych boksów i kazano im jechać przez pół Berlina.

Tymczasem na drugim piętrze Paul von Hindenburg chodził nerwowo po gabinecie. Z trudem tłumił w sobie gniew, patrząc na zgromadzonych w gabinecie oficerów, którzy wodzili za nim niepewnym wzrokiem. Wszyscy siedzieli za okrągłym modrzewiowym stołem, w głębokich fotelach, wybitych zielonym suknem. Na stole rozłożono sytuacyjną mapę Wielkopolski, na której roiło się od chorągiewek, znaczników i rzek. Hindenburg podszedł do stołu i uderzył ręką w mapę z taką siłą, że stół jęknął, niczym żywa istota.

– Czy któryś z was, panowie, jest mi w stanie wyjaśnić, jakim cudem właśnie tracimy kontrolę nad naszymi wschodnimi ziemiami?! – wrzasnął Hindenburg, aż szyby w oknach zadrżały.

Pytanie zawisło w próżni.

Oczywiście każdy z tu obecnych oficerów byłby w stanie przytoczyć wiele logicznych i spójnych argumentów, które wyjaśniłyby marszałkowi przyczyny klęsk, jakie ponosili. Ale co by to dało? Do wkurzonego Paula i tak by nie dotarło, że państwo pruskie po prostu się rozpadało, a Polacy wykorzystali dobry moment, by zadać mu cios w plecy. Moment wybrany był z iście szatańskim rozmysłem. Wybuch rewolucji listopadowej w Niemczech spowodował chaos i rozprężenie w całym cesarstwie. Sypały się wszystkie filary, na których oparta była potęga cesarstwa: w wojsku powstawały rady robotnicze i żołnierskie – owoc nieszczęsnej rewolucji przyniesiony z Rosji. Dezorganizacja wkradła się również w tryby niemieckiej machiny urzędniczej.

Dowód tego, że tak właśnie było, stanowiła łatwość, z jaką powstańcy opanowali Poznań i okolice. W ciągu kilku dni żywiołowe, pozbawione centralnego dowodzenia powstańcze oddziały wyparły ich z Poznania i okolic. Ruch powstańczy rozlewał się na całą Wielkopolskę. Sytuacja stawała się coraz bardziej niekorzystna. I to właśnie powodowało taką wściekłość u Hindenburga, będącego rodowitym poznaniakiem.

Wszyscy to rozumieli, ale bynajmniej nie pałali chęcią do obrony „niemieckiego wschodu”. Sytuacja w samym Berlinie nie była jeszcze pewna, choć wydawało się, że najgorsze mają za sobą. Niemniej wstrząs, jaki spowodowała rewolucja, był zbyt silny, by ryzykować kolejną kampanię. Tym bardziej że wciąż jeszcze trwały negocjacje w Wersalu, które mogłyby przybrać wyjątkowo niekorzystny obrót, gdyby w czasie ich trwania zaatakowali sojusznika Francji. Należało powstrzymać starego zacietrzewieńca, zanim zrobi coś, co postawi ich w trudnym położeniu.

– Panie marszałku, wszyscy tu znamy naszą aktualną sytuację strategiczną w Wielkim Księstwie Poznańskim. Wiemy również, z czego ona wynika. Chcielibyśmy wiedzieć, jakie pan widzi rozwiązanie – rzekł generał Johannes von Seeckt.

Oczy wszystkich obecnych skierowały się na Hindenburga. Od jego odpowiedzi mogła zależeć przyszłość Niemiec. Twarz Hindenburga wyglądała strasznie. Pot osiadł mu gęstymi kroplami na twarzy, a skóra zmieniła kolor na siny. Obecnym wydawało się, że po prostu runie pod stół. Ale tak się nie stało. Stary marszałek wsparł się rękoma o krawędź stołu i rzekł:

– Zawezwałem tu was, abyście ocenili realność planu, który za chwilę zostanie wam przedstawiony. Wszyscy wiemy, że w Rosji trwa zawierucha. – Skinęli głowami. Obecnie wszystko wskazuje na to, że szala zwycięstwa wyraźnie przechyla się na stronę bolszewików. Umyśliłem sobie to wykorzystać. Jak wszyscy wiecie, nasza armia nadal przebywa na wschodzie, tworząc swoisty bufor bezpieczeństwa między Polską a ludźmi Lenina. – Przerwał, aby złapać oddech, po czym kontynuował: – Otóż my zaczniemy wycofywać tę armię, bo i tak musimy to zrobić, a wtedy Polacy i czerwoni rzucą się sobie do gardeł. Polacy siłą rzeczy będą musieli przerzucić gros swoich sił na wschód, by ratować niepodległość tego karła, którego stworzyli. No, a wtedy my zaatakujemy Wielkopolskę i w kilka tygodni załatwimy całą sprawę.

Generał von Seeckt uśmiechnął się. Znał starego, bo od kilku lat służył pod jego dowództwem, ale nie spodziewał się, że stać go będzie na tak zuchwałe przedsięwzięcie. I to w momencie, gdy w Wersalu Ententa debatowała nad ich losem. Plan miał pełne szanse powodzenia. Gdyby udało się wmanewrować Polskę w wojnę z Bolszewią, to powinno się udać.

A jeśli się nie uda? – pomyślał. Przecież zorganizowanie takiej operacji wymagałoby współdziałania z bolszewikami, którzy nosili na sobie odium morderców i gwałcicieli. Gdyby jakimś cudem wyszło na jaw, że w ogóle podjęli taką próbę, niezależnie od tego, czy ich propozycja zostałaby zaakceptowana przez Lenina, czy nie, to i tak byliby skończeni.

Ale czy już nie byli skończeni? Ich prestiż na arenie międzynarodowej był żaden. Właśnie w tej chwili, gdy trwała ta narada, w Wersalu rozpoczynała się konferencja, która miała zadecydować o ich losie. O nich, bez nich. Na samą myśl zacisnął dłonie w pięści.

Hindenburg uważnie obserwował zachowanie Johannesa. Wiedział, że ten utalentowany oficer cieszy się w wojsku olbrzymią estymą. Bez jego wyraźnego poparcia mógł co najwyżej budować zamki z piasku. Niemniej znał go od wielu lat i wiedział, że nie zniesie upodlenia Niemiec. Podobnie jak on, był zwolennikiem monarchii i z pewnością poprze jego plany. Należało jedynie zagrać odpowiednią kartą. A on dobrze wiedział, jaka to karta. Teraz należało rzucić ją na stół.

– Panowie, zdaję sobie sprawę, że mój plan jest szalenie ryzykowny. Ale zważcie, że nie mamy innego wyjścia. W chwili gdy rozmawiamy, Francuzi likwidują naszą armię. Nie łudźmy się, traktat, który jest teraz w fazie negocjacji, będzie pisany francuskim piórem. Polska będzie dla Francuzów głównym sojusznikiem w Europie Środkowo-Wschodniej. Dlatego nie możemy dopuścić do jej wzmocnienia naszym kosztem. Możemy oddać Francuzom Alzację i Lotaryngię, ale nasze ziemie wschodnie nie mogą być przedmiotem targów politycznych. Wielkopolska, Warmia i Mazury oraz Górny Śląsk muszą pozostać w naszych rękach.

Zapadła cisza. Obecni na tajnym spotkaniu generałowie potrzebowali chwili, by przeanalizować zasłyszane rewelacje. Myśl o sojuszu z komunistami wydawała się tym potomkom arystokratycznych rodów, których herby sięgały czasów Ottonów, czymś obmierzłym. Ale ostatnie słowa marszałka zaniepokoiły ich nie na żarty. Dla tych ludzi, wychowanych w tradycji pruskiego militaryzmu, redukcja armii, a co za tym idzie utrata przez nich przodującej roli w państwie, była czymś niewyobrażalnym. Hindenburg, który ich znał i wyszkolił, zagrał na odpowiedniej nucie. Wiedział, że von Seeckt nie zrezygnuje z traktowania armii jako państwa w państwie.

Usiadł w fotelu, który stał u szczytu stołu, i w ciszy napawał się swoim triumfem. Już nie wątpił, że jego plan zostanie zaakceptowany, a Polska zginie zduszona w uścisku dwóch ościennych potęg. Ci polscy durnie dowodnie przekonają się, co oznacza podnoszenie buntu przeciwko prymatowi cesarstwa na tych ziemiach. Generał von Seeckt wstał i wskazał na mapie Poznań i Wałcz.

– Do ataku na Wielkopolskę mogę wysłać czterdzieści tysięcy żołnierzy w pierwszym rzucie. Jednak opracowanie szczegółowych rozkazów będzie wymagało dłuższego czasu. O realizacji planu decydować będzie to, czy uda się całkowite zaskoczenie przeciwnika, i rezultat przewidywanej przez was wojny na wschodzie. Natychmiast wydam rozkaz, aby rozpoczęto wycofywanie jednostek Ober-Ostu. Wyślę również tajnych łączników do Trockiego i Lenina, aby zaproponować im ułatwienia w zajmowaniu terenów, z których zluzujemy żołnierzy. Chcę jednak, aby sprawa była jasna. Jeśli jakakolwiek część tego planu przedostanie się do publicznej wiadomości, to nigdy nie wejdzie on w fazę realizacji.

– Jak długo potrwa przygotowanie szczegółowych założeń planu? – zapytał Hindenburg, krzyżując nogi pod stołem.

– Co najmniej do wiosny – odparł ostrożnie generał. Widząc poszarzałą z wściekłości twarz Hindenburga, dodał szybko: Teraz mamy dopiero początek stycznia. A zarówno armia polska, jak i bolszewicka opiera się na koniach, które muszą mieć trawę, by stanowić jakąkolwiek wartość bojową. Wojna na wschodzie nie wybuchnie, zanim nie stopnieją śniegi, które w wielkich ilościach zalegają na ogromnych wschodnich przestrzeniach. Zresztą na wysłanie emisariuszy do Trockiego też potrzeba będzie czasu. Mamy kilka miesięcy, by wasz ogólny plan przekuć w konkrety. I proszę mi wierzyć, że dobrze ten czas wykorzystamy.

Paul Hindenburg zaczął lżej oddychać. Argument przytoczony przez Seeckta wydał mu się słuszny. Zresztą przygotowania do Wiosennego Słońca – taki kryptonim nadał planowi, który istniał w tej chwili jedynie w zarysie – wymagały również ofensywy dyplomatycznej na wielu frontach. Należało uśpić czujność nie tylko Polaków w Poznaniu i Warszawie, ale przede wszystkim państw Ententy. To także wymagało czasu. On był cierpliwy. Poczeka na właściwy moment i odzyska niemieckie ziemie, a Polska stanie się kolejnym kadłubkowym państewkiem, które zniknie z mapy Europy tak szybko, jak się na niej pojawiło.

Wiosenne Słońce będzie podwaliną pod budowę nowych, potężnych Niemiec. Cieszcie się, póki możecie. Pomyślał o dyplomatach, którzy właśnie dziś rozpoczynali obrady w dawnej rezydencji króla Ludwika XIV, aby uporządkować Europę po Wielkiej Wojnie, którą ze sobą toczyli. Kiedyś jeszcze i im wystawią rachunek za dzisiejsze upokorzenie, ale pierwszym celem winna być Polska.

Hindenburg zaklaskał w ręce. Na ten znak do gabinetu weszła pokojówka z tacą, na której stała karafka wypełniona po brzegi koniakiem i kieliszki z grubego szkła. Dziewczyna postawiła tacę na brzegu stołu i znikła za drzwiami. Hindenburg rozlał koniak do kieliszków, po czym ujął swój w dwa palce i rzekł, unosząc go w toaście:

– Za powodzenie Wiosennego Słońca!

Rozległ się stukot szkła uderzającego o szkło. Był to widomy znak zakończenia tajnej narady. A także znak, że szczęk oręża, który ledwo ucichł na zachodzie, na wschodzie miał dopiero rozbrzmieć. W samym środku tego piekła miała się znaleźć odrodzona po ponad wiekowej niewoli Rzeczpospolita. Jej los zależał od wyniku walki, do której nie była i nie mogła być w pełni przygotowana.

Książkę W tajnej służbie II Rzeczypospolitej. Operacja berlińska kupicie w popularnych księgarniach internetowych: 

Fragment książki Napad:

Józef Piłsudski trzymał swą maleńką kruszynkę na rękach i kołysał, mrucząc pieśni wojskowe. Mała rączka Wandeczki mknęła zaś ku ojcowym wąsom. Usiłowała je chwycić paluszkami, a on to cofał się, to pochylał nad jej czerwoną buźką. I z pewnym rozrzewnieniem patrzył na to skupienie, które malowało się na jej twarzy, gdy słuchała jego głosu. Rzadkie to były okazje, gdy mogli spędzać czas na igraszkach. Wojna i polityka stale odciągała go od najbliższych mu ludzi. A trosk z czasem nie tylko nie ubywało, ale jeszcze przybywało.

Wojska sowieckie otwarcie ruszyły na zachód, zajmując pasy ziemi niczyjej, którą im Niemcy pozostawili. Znaleźli tam znaczne zapasy uzbrojenia, które wzmogły ich potęgę wojenną. Był to jawny dowód, że dwa wrogie mocarstwa pilnie knują nad zgubą państwa, którego był wodzem. Tego nie wolno było pozostawić bez adekwatnej odpowiedzi. Dlatego wydał rozkaz, aby wszystkie nowo sformowane związki operacyjne ruszyły na wschód. Liczył się z tym, że gdy te dwie armie się zetkną, wtedy zbrojne zderzenie będzie nieuniknione. Ale starcie nie było bliskie.

Można było myśli innym troskom poświęcić, a tych nie brakło. Wprawdzie z Wielkopolski dochodziły do niego jak najpomyślniejsze wieści, ale ujawniły się też przytłumione przez wojnę podziały. Generał Dowbor-Muśnicki, którego nie lubił, bo był zbyt bliskim stronnikiem Dmowskiego, poradził sobie z funkcją, którą mu wyznaczył, choć wolałby, by się na niej potknął; ale przynajmniej jego działania na korzyść krajowi wyszły. Gorzej, że sukcesy wbiły Muśnickiego 1 w dumę. Zażądał autonomii Wielkopolski. Chciał, by w sytuacji zagrażającej nowej niemieckiej ofensywie oddał mu dowództwo nad frontem zachodnim. I to jeszcze było racjonalne. Ale autonomia i własna armia to były warunki nie do przyjęcia. Nawet sejm nie przysporzył mu tylu problemów, choć i tam spory nie ustawały. Ale spory parlamentarne dotyczyły konstytucji, paragrafów, zwrotów prawnych. Działania Naczelnej Rady Ludowej i przywódców powstania, na czele z generałem, godziły w integralność państwa.

Cholerni Wielkopolanie – pomyślał, delikatnie odkładając małą do łóżeczka. Cieszył się, że wreszcie zasnęła. Już miał chrypę od ciągłego nucenia jej legionowych pieśni. Dobrze, że miał ich pod ręką spory zapas.

Podszedł do rozłożonej na szerokim stole mapy i patrzył na nią, jakby chciał wzrokiem dziurę w niej wypalić. Sytuacja stawała się coraz klarowniejsza. Ludziom Iwaszkiewicza udało się opanować: Białystok, Kobryń i Próżany i docierają do Niemna. Blokując tym samym drogę wojskom sowieckim, które przez Baranowicze, Pińsk i Wilno usiłują przejść na zachód. Mówiąc krótko, ukształtował się regularny front o długości około stu pięćdziesięciu kilometrów. Ciągnął się on od Skidla pod Grodnem na północy, do rzeki Prypeć na południu.

Usiadł w głębokim fotelu i spojrzał na niebieską linię rzeki Szczary. Zdawał sobie sprawę z konieczności jej opanowania, gdyby wojna miała się wreszcie zacząć. A było to więcej niż prawdopodobne. Wystarczyło bowiem jedno starcie, jeden wystrzał karabinowy, by wojna zapłonęła ze straszliwą siłą. Jaki będzie koniec tej walki? Okłamywał swoich żołnierzy i współpracowników, że nie wątpi w zwycięstwo. Ale gdy był sam, wówczas silnie czuł wielkie brzemię odpowiedzialności, jaką wziął na swoje barki.

Zręcznym ruchem wydobył z szuflady biurka garść cukierków. Lubił słodycze, ale musiał je starannie ukrywać przed Olą, która z wielkim zaangażowaniem dbała o jego zdrowie. Dlatego z utęsknieniem wypatrywał chwil takich jak ta, gdy choć na chwilę spuszczała go z oczu. Wtedy mógł pić mocną herbatę, palić i objadać się słodyczami. A ona odzyskiwała siły, wydając pieniądze u modystek. Ostatnio ćwierkała mu o nowym sklepie z kapeluszami, który niedawno otwarto na Krakowskim Przedmieściu. Niech i ona ma swoją rozrywkę – pomyślał.

Dostrzegał, że Ola robi wszystko, by mu się nie narzucać. I nie żałuje trudu, by nocny płacz Wandeczki nie utrudniał mu pracy. Ale on wiedział, że mała nie chce przyjmować naturalnego pokarmu. Jest niespokojna i często płacze. O dziwo, w jego rękach zachowywała się taktowanie i z ochotą wysłuchiwała jego bajania. Dlatego starał się spędzać z nią każdą wolną chwilę, by odciążyć przemęczoną Aleksandrę i zjeść to, na co miał ochotę.

Szybko i łapczywie jadł cukierki, krakersy i suszone owoce. Jednocześnie cały czas z niesłabnącym skupieniem przesuwał wielkie jednostki taktyczne, przewidując przebieg przyszłej wojny, która już majaczyła gdzieś na horyzoncie. I żałował, że nie ma przy nim Wieniawy. On miał nieomylny instynkt strategiczny. Interesowało go wszystko, co dotyczyło wojny. Potrafił godzinami ślęczeć nad pracami różnych wojskowych i roztrząsać szczegółowo każdy przeczytany w nich akapit. Tym bardziej żałował, że nie ma przy nim tego dziecka, gdyż układał właśnie przebieg kolejnej wielkiej akcji. Lecz nie mógł skupić się na planowaniu.

Jego myśl bowiem ciągle wracała do osoby Wieniawy. O napaści na pociąg miał już dokładne relacje, ale kazał utajnić wiadomość, by wieść o masakrze nie przedostała się przez prasę do społeczeństwa. Osoba Wieniawy była znana zbyt szeroko i wolał nie myśleć, co by się stało, gdyby wydało się, że wyruszył do Rosji. Jak mu doniesiono, między zabitymi nie było jego ciała. Ale tu wszelki ślad się urywał. Nie wiedział, co się z nim działo, ale liczył, że jego żołnierskie szczęście, które wielokrotnie widział na własne oczy, pozwoli mu przeżyć.

Zakładał, że jest w jakimś sowieckim więzieniu, i kazał szefowi wywiadu, by szukał go jak najstaranniej. Jednak wysiłki te nie przyniosły jak dotychczas żadnych rezultatów. Wydając te rozkazy, nie łudził się za bardzo, że będzie inaczej, ale chciał mieć poczucie, że robi cokolwiek, by go ratować. I tak szarpały go wyrzuty sumienia, bo kochał tego młodzieńca jak syna, którego Bóg jeszcze mu nie dał. Wiedział też, że ten odpłaca mu szczerym przywiązaniem, które płynie nie z wyrachowania, lecz z serca.

Zamaszystym ruchem szarpnął za leżący na biurku dzwoneczek. Jeszcze nie przebrzmiał jego dźwięk, gdy do gabinetu wszedł czuwający w adiutanturze żołnierz. Trzasnął obcasami, stając na baczność.

Piłsudski z niepokojem spojrzał na łóżko, w którym leżała Wandeczka, po czym zgromił oficera spojrzeniem.

– Cicho. Czy ty wiesz, ile zajęło mi jej uśpienie? – rzucił.

Oficer zarumienił się po same cebulki włosów i z niepokojem spoglądał na szefa. Ten jednak kiwnął ręką, dając mu znak, by podszedł bliżej. Nadal onieśmielony, podsunął się do mapy.

– Jesteś tu nowy, dziecko. Więc ci zapowiadam: wszystko, co wydarzy się w murach tego budynku, jest najściślejszą tajemnicą. Adiutant jest moim cieniem, bez względu na pogodę. Jeśli wspomnisz komukolwiek o tym, co ci teraz powiem, skończysz marnie. Czy to jasne?

– To o niczym mi mówić nie wolno?

– Mówić ci wolno, byle mądrze. Bo wróg czuwa i dużo by dał, by myśli moje i zamierzenia poznać. Zresztą wierzę i ufam w twój zdrowy rozsądek. A teraz zrób dwie rzeczy: wezwij tu pułkownika Dobrowolskiego, a potem znajdź Adelę Heybutowicz i powiedz jej, że małą można już zabrać do naszych pomieszczeń prywatnych. Gdyby moja żona wróciła z zakupów, to przekaż jej, że chętnie ją zobaczę. – Machnął ręką, dając chłopcu sygnał, że nie jest mu już potrzebny.

Patrzył, jak obraca się z chrzęstem butów i wychodzi. Został sam. Lubił samotność. Przywykł do niej jeszcze za czasów Sybiru, gdy za jedyne towarzystwo miał drzewa. Dlatego mógł godzinami oddawać się rozmyślaniom, patrząc na okryte białą otuliną belwederskie ogrody. Często w takich chwilach rozmyślał o poprzednich lokatorach tego miejsca. O wielkim księciu Konstantym i innych carskich namiestnikach. Wiedział, że oni nie wyobrażali sobie sprawowania władzy bez splendoru i luksusu.

Spojrzał na zaśnieżoną drogę wiodącą przed front pałacu, ponieważ dostrzegł na niej swoją limuzynę, która właśnie skręcała do parku maszynowego. Pośpiesznie rozejrzał się dokoła, sprawdzając, czy nie pozostawił żadnych śladów po słodyczach. Papierosy dobrze schował. Nie znajdzie ich – pomyślał. Wiedział, że Aleksandra wprowadza ograniczenia dla jego własnego dobra. Ale potrzebował tej namiastki wolności. Niemniej nie lubił się z nią kłócić. Dlatego z precyzją znamionującą wieloletnie doświadczenie konspiracyjne usunął wszelkie dowody przestępstw.

Następnie usiadł na niewielkiej kanapie przy okrągłym, oszklonym stoliku i założył nogę na nogę. Po chwili usłyszał lekkie kroki swojej Aleksandry, która wpadła do gabinetu z rękoma pełnymi pakunków, z twarzyczką zarumienioną od mrozu. Na jej futrze z norek osiadły płatki śniegu. Zręcznym ruchem zsunęła kaptur, odsłaniając jasne włosy. Bez słowa podszedł do niej i pomógł uporać się z ciężkim futrem.

– Jesteś dla mnie podejrzanie miły – szepnęła, gdy żartobliwie musnął wąsami płatek jej ucha. – Znowu łamałeś zalecenia lekarskie. Wiesz, że przy nadciśnieniu tętniczym nie należy ani palić, ani zajadać się słodyczami? To zwiększa ryzyko zawału.

– O mój zawał troszczą się najlepiej Lenin i Trocki, że Hindenburga zmilczę. Poza tym wiesz, że nie lubię lekarzy. Patrzy taki, osłuchuje, nosem niucha, aż wyniucha.

Uśmiechnęła się boleśnie. Cały czas czuła się, jakby był z nią tylko ciałem, a duchem ledwie przez moment. Odbierał jej go krwawy świat walki, którego nie znała, lecz w którym mogłaby, umiała żyć. Pozostało jej cieszyć się krótkimi chwilami szczęścia, które otrzymała w darze od losu. Czułym ruchem odsunęła mu grzywkę.

– Nie mogę patrzeć, jak się męczysz. Nie jesteś sam w tym kraju. Jest sejm, są inni. Nie bierz na siebie całego ciężaru. Myślisz, że nie widzę, jak wstajesz w nocy i kładziesz się po zachodzie słońca? Widzę bladość w twojej twarzy i znużenie. Nie chcę zostać wdową, zanim będę żoną. Nie możesz reagować na wszelkie niepowodzenia kraju, jakby były twoimi osobistymi.

– Nie ma innych – rzekł. – W tym kraju jest zwyczaj, żeby winą za wszelkie niepowodzenia obarczać wodzów. I będzie to moja wina. Nie mogę przegrać, nie mogę! Czekaliśmy na taką szansę przeszło sto lat! I nie wiadomo, kiedy się ona powtórzy, jeśli dzisiejsza koniunktura nie zostanie wykorzystana.

Westchnęła. Tak bardzo chciała wziąć część jego trosk na siebie. Chciała, by rozmawiał z nią o swoich zmartwieniach, problemach, a nie opowiadał o domu w Zułowie. Wielokrotnie próbowała pomówić z nim o sprawach politycznych, lecz zawsze zbywał ją, nim zdołała przejść do rzeczy. Bolało ją to. Ale milczała. Skupiała się na zapewnieniu mu ciepła domowego ogniska. Dbała o jego wygody, starając się odgadywać niewypowiedziane myśli.

Zmieniła Belweder w ascetyczne, ale przytulne miejsce. Wiedziała, że nie lubił przepychu, który zastali po dawnych mieszkańcach tego lokum. Wyczuwała, że czuł się niekomfortowo. Zresztą podobnie jak ona. Również ją drażniły ogromne sale, pozłacane meble. Dlatego zabrała się za nadanie temu miejscu bardziej familiarnego charakteru. I byłaby tu szczęśliwa, gdyby mogła mieć go całego tylko dla siebie. Nie dzielić go z Hindenburgiem, Leninem i Bóg wie, kim jeszcze. Roześmiała się swoim dźwięcznym śmiechem.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

– Pomyślałam sobie właśnie, że rzeczywiście należysz bardziej do Lenina niż do mnie. Jemu więcej myśli i uczuć poświęcasz aniżeli mnie. Nie zaprzeczaj. Bo wiesz, że prawdę mówię. Nigdy cię przy mnie nie ma. Oddalasz mnie od siebie, sądząc, że wyprawy na zakupy zrekompensują mi brak twojej uwagi. Nie zrekompensują. Sądzisz, że ja nie mam uczuć? To patrz, co robię z tymi kapelusikami i fatałaszkami!

Zarumieniona od nagłego przypływu wściekłości, z falującą piersią, błyszczącymi oczami, przypominała wilka. Chwyciła podłużne pudła i wyrzucała ich zawartość. W szale deptała wykwintne kapelusze, darła obszyte cekinami wieczorowe suknie. Ciskała wstążki. Wreszcie jednak opadła z sił i osunęła się z płaczem na kanapę.

Piłsudski patrzył na nią rozszerzonymi ze zdumienia oczami. Nie spodziewał się po tej eterycznej blondynce takiego wybuchu. Zaskoczyła go. Nie wiedział, jak powinien zareagować. Poczuł instynktownie, że może ją stracić. Wyczuwał, że ten wybuch był krzykiem rozpaczy kobiety, którą zaniedbał dla narodowej sprawy. Było mu z tym źle. Ale czy jego winą było, że nigdy myśli nie miał swobodnej, a uwagę jego pochłaniała wielka polityka? Zawsze myślał, że nie potrzebuje jej mówić, jak jest dla niego ważna.

Na myśl przyszła mu rada Wieniawy. Nie po raz pierwszy pochylił głowę nad głęboką znajomością kobiecej psychiki, jaką wykazywał się jego adiutant. Gdybym go wówczas posłuchał – pomyślał. I mnie, i jej serce by nie krwawiło. Ale może jeszcze nie jest za późno? Z tą myślą usiadł obok niej, zdjął jej rękawiczki i zaczął całować. Całował jej ręce, ramiona, policzki. Scałowywał łzy, których był przyczyną. Następnie ujął ją za rękę i poprowadził przed mapę. Usadził ją w głębokim fotelu i stanął za jej plecami.

Tłumaczył jej skomplikowane meandry wojskowości i logistyki. Przesuwał znaki i chorągiewki, które symbolizowały poszczególne pułki, dywizje i armie. I ze zdumieniem przekonywał się, że sprawia mu to przyjemność. Patrzył na jej skupioną twarz, gdy chłonęła każde jego słowo. Wprowadzanie jej w zawiłości polityki tak go zajęło, że nawet nie zauważył, gdy do gabinetu cichcem wsunęła się kucharka i zabrała małą. Gdy skończył, rzekł:

– Widzisz, że niełatwe to brzemię. Od niego nie ma spoczynku. Ani na chwilę spraw z oczu spuścić nie można, bo jak nie Berlin, to Moskwa z tego skorzysta. A jeszcze i na swoich uważać trzeba, by kłód pod nogi nie rzucali. Widzisz, co się w naszym sejmie dzieje? Konstytucję w duchu Monteskiusza mieli uchwalić, a nawet to przerasta ich siły. A tyle spraw w kolejce czeka, które trudniejsze są. Wielkopolska już burzyć się zaczyna. Białe pióropusze im się śnią. Już zapomnieli, że bez naszej pomocy Naczelna Rada Ludowa nie utrzyma się w Poznańskiem. Mówią, że nie będą biedniejszych utrzymywać. Zapomnieli już, że lepiej być kością olbrzyma niż całym karłem.

– To normalne, że demokracja wywołuje spory – szepnęła.

– Tak, ale to, od czego dorosły tylko słabuje, niemowlę zgubić może. I to teraz, gdy trzeba, by cały naród w jednym ręku w jeden miecz się zmienił. Rzymianie na czas wojny dyktatora obierali, by republikę z toni ratował. A u nas? Już kłótnie, zwady i spory. A trzeba, żeby jeden człowiek państwo ujął w rękę i wskazał im wszystkim drogę niczym gwiazda przewodnia.

Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, jakby widziała go po raz pierwszy. Twarz gorzała mu rumieńcami niczym pochodnia. W oczach płonęło dziwne światło, a na czole osiadły gęste krople potu. Zdawało jej się, że nie tylko ten siwy mundur, nie tylko Belweder, ale i kraj cały jest dla jej ukochanego za mały. I nie ma dla niego nic niemożliwego. I gdyby mu teraz koronę włożono na głowę, nie byłby ani zdziwiony, ani przygnieciony jej ciężarem.

– A demokracja, rządy prawa? O sobie myślisz jako o dyktatorze. Nie bierz na siebie takiej odpowiedzialności za podeptanie kraju i ram konstytucji, bo nikt nie ma do tego prawa, nawet ty. Jest jeszcze Dmowski, Witos i wielu innych. Wiem, że Dmowski cię nie lubi, ale przecież ci służy. Dzieci byś poniańczył…

– On nie mnie służy – rzekł. – Tylko ze mną razem jednej sprawie. Często tak bywa, że dwaj wrogowie razem wał sypią, gdy powódź nadciąga. Z obawy, by ich razem woda nie zabrała. On mnie nie znosi, bo umawiał się kiedyś z Marią, która go dla mnie zostawiła. Ale szkodził mi nie będzie. Gdyby taki istotnie był jego zamiar, to już by to robił. A jak słyszę od moich zauszników, których poumieszczałem w naszej delegacji, sprawy nasze prowadzi dobrze. Teraz właśnie coś z Paderewskim planują. Ale nie wiem co, bo przed nikim się z tym nie zdradzają.

Uniosła powieki. Znała coś niecoś te sprawy, ale jedynie w zarysie. Szeptano o nich bowiem i pomruki te dochodziły do jej uszu. Nie znała wprawdzie Dmowskiego osobiście, ale z tego, co słyszała, pozostawał bezżennym. Czyżby istotnie w tej jego niechęci, którą wielokrotnie Ziukowi okazywał, więcej było niechęci o krzywdę jego pierwszej żony? Czyżby dalej ją kochał?

– Opowiedz mi o tym, bo różnie ludzie mówią. Czyżby on naprawdę miał do ciebie żal o to, iż ją dla mnie zostawiłeś?

Spostrzegła, jak uciekł spojrzeniem w okno. Zupełnie jakby łatwiej mu było mówić o tych sprawach, gdy na nią nie patrzył:

– Wiesz – zaczął – to było tak dawno. Obaj smaliliśmy do niej cholewy. I nie odstraszało nas to, że miała już córkę z pierwszego małżeństwa. Obaj bywaliśmy w salonie, który prowadziła. Nie wiem, czy wówczas widywano ją z Dmowskim. Dość, że wybrała mnie. Ależ byłem szczęśliwy. I zazdroszczono mi powszechnie. Nie bez przyczyny nazywaliśmy ją Piękną Panią.

Aleksandra zacisnęła usta.

– Wystarczy – rzekła ostro. – Potem poznałeś mnie, gdy przeprowadzałeś inspekcję magazynów broni. To wiem. Chodzi mi tylko o to, czy on może mieć pretensje o twoje postępowanie względem Marii.

Wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Wiem natomiast, że między nami zgody i sympatii już nie będzie nigdy. A skąd się ta niechęć wzięła? Trudno go przejrzeć. On jest w stosunku do kobiet bardzo nieśmiały, choć mu na urodzie nie zbywa. A może wciąż ją kocha…

Odetchnął z ulgą, gdy usłyszał kroki w przylegającym pokoju. Dawały mu one bowiem pretekst do odwrócenia rozmowy, która nie była mu miła. Dlatego przywitał Dobrowolskiego wylewniej niż zwykle. Wskazał jeden z foteli i zaproponował wino. A gdy pułkownik grzecznie odmówił, rzekł:

– Panią Naczelnikową zapewne już pan zna?

Jerzy teraz dopiero spostrzegł obecność Aleksandry. Nie przywykł bowiem do jej obecności na tego typu naradach, a prywatnych pokoi naczelnika nigdy nie odwiedzał. Nie miał bowiem ku temu sposobności. Teraz jednak zapłonął niczym panna, w tamtych bowiem czasach kobiety otaczał w salonowych kręgach nadzwyczajny szacunek. I ten, który by w czymkolwiek kobiecie uchybił lub obraził jej cześć, podlegał ostracyzmowi.

Dlatego spostrzegłszy swój nietakt, poderwał się i zabrał za rąk całowanie. Aleksandra uśmiechnęła się na tę nadgorliwość.

– Niech mi będzie wolno o wybaczenie prosić, iż należytego szacunku gospodyni nie okazałem.

– Niewinna to omyłka, która nic takiemu kawalerowi nie ujmuje. – Ujęła rąbek sukni i dygnęła pięknie. – Witam was serdecznie i ufam, że chętnie będziecie tu przybywać, nie tylko w celach służbowych. Chętnie też poznam waszą małżonkę.

Przez twarz Dobrowolskiego przebiegł skurcz, jakby otrzymał ciężki postrzał. Ale był to człowiek, który ze swoim bólem i wspomnieniami zmagał się zawsze samotnie, nad pękatą flaszką koniaku. Wtedy pozwalał sobie nawet na łzy. Puste mieszkanie przypominało mu bowiem boleśnie, jaki gwar w nim niegdyś panował, gdy razem z Beatą tworzyli szczęśliwą rodzinę. Ale opanował się w jednej chwili. Nie łączył spraw prywatnych z zawodowymi.

Aleksandra odgadła kobiecą intuicją, że poruszyła ukrytą bolączkę. Chcąc zatrzeć złe wrażenie, wysunęła się szybko z gabinetu, by dopilnować wszystkiego w kuchni. Lecz ledwie zrobiła kilkanaście kroków w stronę drzwi, wstrzymał ją głos Piłsudskiego:

– Zostań. Ja nie mam przed tobą tajemnic, a kucharki same już tam pewnie porządku pilnują.

Oczy pojaśniały jej z zadowolenia. Oto miała to, czego tak bardzo pragnęła. Ale co było przyczyną owej odmiany? Dlaczego Ziuk tak nagle otworzył się przed nią? To, co robił teraz, było tak przeciwne jego naturze, iż przez chwilę niepokoiła się, czy nie zachorował. Spojrzała w jego twarz i przekonała się, że nie wyglądał gorzej niż zwykle. Prócz objawów zmęczenia, które wywołało wielogodzinne czuwanie, nie było na niej innych oznak choroby.

Dobrze odczytał jej spojrzenie, ale nie miał ochoty niczego jej wyjaśniać. Odsłanianie się przed ludźmi, nawet najbliższymi sercu, przychodziło mu z trudem. Dopiero uczył się tej umiejętności i musiał się przełamywać, ale już spostrzegł pierwsze efekty. Od dawna nie patrzyła na mnie takim wzrokiem – pomyślał, patrząc w iskrzące się szczęściem oczy Aleksandry. Wiedział, że jest na dobrej drodze do tego, by zbudować z nią partnerskie relacje. Był to ledwie początek, ale kierunek był słuszny.

Niechętnie spojrzał na Dobrowolskiego. Wskazał mu miejsce naprzeciw siebie i niemal zaraz pogrążyli się w dyskusji o sprawach. Piłsudski nalegał na rozbudowę siatki wschodniej, której siła, w obliczu wiszącej w powietrzu wojny, mogła mieć niebagatelne znaczenie. Dobrowolski kiwał głową jak człowiek, który przyjmuje argumenty swego rozmówcy do wiadomości i zgadza się z nimi, ale przed ich wdrożeniem powstrzymują go twarde realia.

– Nie przeczę, iż posiadanie wiarygodnych informacji na temat przeciwnika mogłoby w sposób znaczący wpłynąć na przebieg wojny. Robię wszystko, by taką sieć zbudować. Jednak sowieckie państwo jest dość specyficzne i dlatego praca wywiadowcza napotyka tam na trudności, jakie nie występują na zachodzie. Czeka nie jest ograniczona regułami demokratycznymi. Za szpiegostwo w Rosji kara śmierci grozi nie tylko szpiegowi, ale i całej jego rodzinie. Dlatego trudno nam pozyskać źródła.

Komendant uderzył się rękoma po udach.

– To znaczy, że jesteśmy całkowicie bezradni – rzekł głosem, w którym pobrzmiewał hamowany gniew i irytacja. – To chce pan powiedzieć?

– No, niezupełnie – odparł Dobrowolski, przegładzając rude włosy. – Być może istniałyby możliwości, ale wymagałyby pozyskania do współpracy pewnych ludzi…

– Do cholery, bierzcie wszystkich żołnierzy, jacy są wam potrzebni! Napiszę wam każdy rozkaz przeniesienia – zapewnił gorliwie Naczelnik. – Wiarygodne informacje o przeciwniku są teraz sprawą najwyższej wagi.

– Nie chodzi o żołnierzy, tylko o matematyków.

– Matematyków!? – Piłsudski nie krył zdziwienia.

– Tak jest, panie naczelniku – rzekł Jerzy, ignorując wybuch zdumienia. – Front wschodni jest bardzo rozległy. Wielkie jednostki są rozrzucone na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów. Dlatego utrzymywanie między nimi sprawnej łączności jest możliwe tylko drogą radiową. Wprawdzie przechwytujemy ich meldunki za pomocą poniemieckiej radiostacji dalekiego zasięgu, ale nasi ludzie nie potrafią złamać szyfrów. Potrzebujemy do tego fachowców, którzy mają wiedzę matematyczną. Mam już kilku wytypowanych.

– Więc w czym problem?

– Jest taki jeden specjalista, na którym szczególnie nam zależy. To Jan Kowalewski. Przed wybuchem Wielkiej Wojny był w rezerwie inżynieryjnej armii carskiej, której podlegały wojska łączności. Zna więc ich sposób funkcjonowania i on najlepiej wiedział będzie, jak dobrać im się do dupy. – Zarumienił się, ponieważ przypomniał sobie o obecności Aleksandry. Spojrzał na nią z lekką obawą wypisaną w oczach.

Ona jednak uspokoiła go uśmiechem i rzekła:

– Niech pan pułkownik nie przejmuje się moją osobą i raczy pamiętać, iż mówi do starej konspiratorki, która brała udział w niejednej akcji bojowej. Gdy myśl będzie swobodniejsza, opowiem panu, jak podlegały mi wszystkie magazyny broni. Dlatego do wojskowego języka w swoim otoczeniu nawykłam.

Spojrzał na nią z mimowolnym podziwem. W głowie bowiem nie chciało mu się pomieścić, by ta eteryczna, jasnowłosa kobieta mogła trzymać broń w rękach. Tu mimo woli zaczął ją porównywać z Beatą, która pragnęła od życia stabilizacji, ciepła domowego ogniska i męża w kapciach. On nigdy nie spełniał tych standardów. Gdy się pobierali, był młody, zaślepiony wielkim uczuciem, które pierś mu rozsadzało.

– Taka żona dla żołnierza to prawdziwy skarb, bo nie tylko dom i dzieci ogarnie, ale i w okopach zawadzać nie będzie. Skłonił lekko głowę.

Aleksandra aż pokraśniała z zadowolenia.

Ciche mruknięcie komendanta sprowadziło oboje na ziemię.

– Gdzie jest w tej chwili ten Kowalewski? I dlaczego moje słowo jest panu niezbędne, by podjąć konkretne niezbędne działania?

– Wiem, że Kowalewski jest w tej chwili oficerem wywiadu u generała Lucjana Żeligowskiego.

Piłsudski zamyślił się głęboko. Od dawna już pracował nad tym, aby wszystkie jednostki składające się z polskich żołnierzy podlegały jednolitemu polskiemu dowództwu. Jednostki polskie stworzone przez Rosjan nie były wyjęte spod tych planów. Ale sprawa nie była łatwa do przeprowadzenia, ponieważ czwarta dywizja zapewniała bezpieczeństwo portowi w Odessie, broniąc go przed bolszewikami. Dlatego Denikin, z którym Żeligowski zawarł w swoim czasie umowę wojskową, nie chciał jej oddać, choć wchodziła ona w skład Armii Polskiej we Francji i była politycznie niezależna od jego armii ochotniczej. Wytworzyło to skomplikowane położenie.

Teraz nie dziwił go już fakt, że Dobrowolski nie chciał sam wikłać się w te sprawy, nie będąc pewnym, czy zdoła uzyskać jego poparcie, rzecz bowiem tyczyła się nie tyle spraw wojskowych, ile wielkiej polityki. Każdy ruch należało wykonać ostrożnie, przewidując wcześniej jego możliwe skutki. Tak, tak – myślał – ten, kto idzie przez las, często zatrzymywać się musi, rozglądać się, by drogi nie zgubił, a wojna blisko i każda szabla będzie teraz na wagę złota.

Wśród panującej wokół ciszy wyjaśniał skomplikowaną naturę położenia Dobrowolskiemu. Mówił długo, starając się dokładnie naświetlić całą sprawę, a jednocześnie zapewnić, iż jemu również zależy na ściągnięciu tej armii do Polski. Z ulgą stwierdził, że Jerzy zdawał się rozumieć wszystko. Ucieszył się, że postawił na tego człowieka, ponieważ nie po raz pierwszy przekonywał się, że jest on nie tylko znakomitym żołnierzem, lecz i politykiem. A na jego stanowisku łączenie tych dwóch zdolności było nieodzowne. Wywiad musiał bowiem często poruszać się na pograniczu obu tych światów, leżących, wydawałoby się, na przeciwnych biegunach.

– Robię w tej kwestii, co mogę – mówił Piłsudski. – Bóg jeden wie, gdzie już w tej sprawie nie kołatałem. Sam najlepiej wiem, jak bardzo teraz potrzebujemy dobrych żołnierzy. Ale Denikin nam po dobroci tej armii nie odda, bo już się przekonał, ile jest warta. Utrzymali mu przecież Odessę, a tak mu na niej zależy jakoby na życiu, bo tylko tą drogą może otrzymać pomoc zachodu. – Uśmiechnął się złośliwe, bo zdawał sobie sprawę, że zachód, raz połamawszy sobie zęby na bolszewikach, nie będzie pałał zbytnią chęcią do następnej takiej akcji. – Teraz posłał ją pod Tyraspol.

– Niech to diabli! – zaklął Dobrowolski. – Ja całą koncepcję budowy radiowywiadu oparłem na tym człowieku. Wprawdzie wiedziałem, że ściągnięcie go stamtąd będzie trudne, ale sądziłem, iż razem jakoś sobie zdołamy z tym poradzić. – Tu gniew jego zwrócił się przeciwko Żeligowskiemu. – Bodajby go pies podrapał! Musiał zawierać umowy z Antonem? Teraz i on, i my mamy związane ręce.

– Nie miał wyboru, bo bez poparcia Denikina bolszewicy by go zgnietli. A i Niemcy mają do jego ludzi żal, bo im się rozbroić nie dali – odparł komendant, biorąc kawałek czekolady, którą w międzyczasie dostarczyła belwederska służba. – I nie było źle, że siedział na Kubaniu. Gorzej, że potem podporządkował się armii ochotniczej Denikina, ale nie miał wyboru. Co już się stało, to się nie odstanie.

– Zaraz, zaraz – przerwała mu Aleksandra. – Może byłby sposób, aby zneutralizować sprzeciw Antona. A ty, Ziuk, nie opychaj się czekoladą, bo zaraz będzie obiad. Ufam, że pan pułkownik skorzysta z naszej gościny?

Obaj spojrzeli na nią ze zdumieniem, ale i z uwagą. Zwłaszcza komendant, który znał ją lepiej niż Dobrowolski i wiedział, że ma bystry umysł.

– Na pewno skorzysta – rzekł Piłsudski pośpiesznie. – A teraz mów, co ci do głowy przyszło.

Spojrzała im kolejno w oczy.

– Jeśli dobrze zrozumiałam, to czwarta dywizja Żeligowskiego oficjalnie jest częścią Błękitnej Armii, a i sama wchodzi w skład francuskiego korpusu ekspedycyjnego, który Francuzi w swoim czasie posłali do Odessy. Zgadza się?

Obaj pokiwali głowami, a Dobrowolski pozwolił sobie dodać:

– Dlatego nosi numer czwarty. Ale to tylko fikcja, która nic nie zmienia.

– O nie, panie pułkowniku. Ona zmienia wszystko – rzekła. – Naczelnym dowódcą armii francuskiej jest marszałek Foch, a Błękitna Armia jest jej integralną częścią. Czy muszę mówić dalej?

Przez chwilę trwali w zdumieniu, słowa nie mogąc powiedzieć. Dziwili się, że im samym takie rozwiązanie problemu przez myśl nie przeszło. Zdawali sobie bowiem sprawę, że Anton nie odważy się sprzeciwić woli marszałka Francji, gdyż wciąż liczył na jego wsparcie militarne. To sprawi, iż będzie musiał spełnić jego rozkazy, zwłaszcza że i pozór prawny będzie za nimi.

Pierwszy Dobrowolski ochłonął ze zdumienia.

– Widzę, że pani możesz wieść prym nie tylko na wojnie, ale i w radzie.

– Dziękuję – odparła, uśmiechając się do Ziuka. – Mam dobrego nauczyciela.

– Trzeba tę sprawę zlecić Dmowskiemu – rzekł Piłsudski. Jeśli on czegoś nie wskóra, to nikt nie wskóra. Posłałem mu już wszystkie informacje, jakie udało się panu zebrać na temat Wiosennego Słońca. Nie wiem, czy nie zechce ich ujawnić.

– To ważne – rzekł Jerzy, podrywając się z fotela. – Muszę zabezpieczyć siatkę berlińską. Nie należy ułatwiać życia przeciwnikowi, a oni będą analizować uważnie tę sprawę, by namierzyć źródło przecieku. Czy to ujawnienie jest konieczne?

– Nie wiem. Nie wiem nawet, czy Dmowski i Paderewski się na to zdecydują, ale uznałem za konieczne powiadomienie pana o tym. Wierzę, że ich działania oparte będą na racjonalnych przesłankach i w ostatecznym rozrachunku korzyść nam przyniosą. A teraz sprawy, dla których załatwienia pana wezwałem.

– Zamieniam się w słuch.

Aleksandra wyszła cicho, by zarządzać w jadalni nakrywaniem do stołu.

– Posłałem Wieniawę do Rosji. Mniejsza z tym, po co. Jechał tym pociągiem, który został przez bolszewików wyrżnięty. Ale tam nie przyszedł na niego kres. Pewnie siedzi teraz w którymś z sowieckich więzień. Wierzę w to głęboko, że jeżeli ktokolwiek może stamtąd umknąć, to właśnie on. Liczę, że po ucieczce będzie przemykał się w stronę terenów zajętych przez nasze wojska.

– To dlatego ta informacja nie przedostała się do krajowej prasy – rzekł Dobrowolski. – Zaraz zaczęłyby się niepotrzebne nikomu pytania: Po co jechał? Na czyj rozkaz? I do kogo? A to w naszej sytuacji byłoby niewskazane. – Kiwnął głową i nagle doznał olśnienia. – Wiem! Można kazać naszym oddziałom przechodzić linię frontu. Jednocześnie szarpaliby tyły bolszewickie, a w razie potrzeby daliby Wieniawie pomoc, gdyby ten znalazł się w rejonie ich działania. Wszyscy pomyśleliby, że to krople deszczu, które zwykle poprzedzają burzę, a pan byłby kryty.

– To dobra myśl. Mądra ty głowa. – Pomysł bardzo spodobał się Piłsudskiemu. – Jeszcze kwestia Wielkopolski. Dowborowi-Muśnickiemu i tym, co z nim trzymają, biały pióropusz i autonomia się śnią. Przekaże im pan swoimi kanałami, by natychmiast się obudzili. Dość było jednego rozbicia dzielnicowego. Armia Wielkopolska wejdzie w skład odrodzonego Wojska Polskiego. Oczywiście wszyscy jej członkowie zachowają uzyskane w niej stopnie i cieszyć się będą pewnym rodzajem autonomii. Ale o państwie w państwie niech lepiej zapomną.

– Sam do nich pojadę. Znam dobrze mojego odpowiednika w Armii Wielkopolskiej, który myśli podobnie jak my. To od niego przejąłem człowieka, który wykradł założenia Wiosennego Słońca. Ufam, że razem przemówimy do rozumu tym, którzy bujają w obłokach.

Do gabinetu weszła jedna ze służek i kłaniając się lekko, choć bez uniżoności, doniosła, że podano do stołu. Obaj przeszli do jadalni, dokąd prowadziły ich cudowne zapachy, jakie wydzielały leżące na stołach potrawy. Posiłek składał się z litewskich knedli, które marszałek uwielbiał, ponieważ przypominały mu dzieciństwo, spędzone w rodzinnym majątku w Zułowie. W wazach pływał barszcz ukraiński, a do picia podano kompot truskawkowy.

Przez dłuższy czas przy stole słychać było jedynie odgłosy jedzenia i szurania łyżek. Między kolejnymi kęsami prowadzono niezobowiązującą rozmowę. Panowie wypili kilka kieliszków nalewki z gruszek – na lepsze trawienie. Humory im się poprawiły. Marszałek rozluźnił się i zaczął sypać żartami i anegdotami ze swojego życia. Aleksandra nie pozostawała mu dłużna. A Dobrowolski miał wrażenie, że siedzi przy jednym stole ze zwykłą polską rodziną. Zwłaszcza że każdy obsługiwał się sam.

Wtedy na progu sali ukazał się adiutant marszałka. Na twarzy jego widać było bladość i wielkie zmartwienie. Ujrzawszy wesołą twarz naczelnika, stół i familiarną atmosferę przy nim panującą – zawahał się, czy wejść dalej.

Ale marszałek dostrzegł go i brwi zmarszczył. Wiedział, że nie przerywano by mu obiadu, gdyby wiadomość nie była pilna i ważna. Przysłonił oczy ręką i dostrzegł bladość malującą się na twarzy oficera.

– Wejdź, dziecko, i mów. Stało się coś?

Oficer wsunął się do sali. Stanął przy krawędzi stołu i dostrzegł, że wszyscy zastygli w bezruchu, czekając na to, co powie. Kieliszki wisiały w pół drogi do ust. Zapanowała martwa cisza. Wziął głęboki oddech i rzekł:

– Nasze wojska zwarły się z Sowietami pod Mostami. W tej chwili otrzymujemy pierwsze raporty o stratach.

Piłsudski z Dobrowolskim spojrzeli na siebie i zrozumieli się bez słów.

– Zaczęło się – szepnął marszałek i ukrył twarz w dłoniach.

Książkę W tajnej służbie II Rzeczypospolitej. Napad kupicie w popularnych księgarniach internetowych: 

[tabela=6213580]

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
W tajnej służbie II Rzeczypospolitej. Operacja berlińska
Krzysztof Goluch10
Okładka książki - W tajnej służbie II Rzeczypospolitej. Operacja berlińska

By zdobyć najpilniej strzeżone tajemnice państwowe, trzeba być gotowym na więcej niż jedną bitwę.  Zima 1919 roku. Wielka Wojna zmiotła imperia i stworzony...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Z pamiętnika jeża Emeryka
Marta Wiktoria Trojanowska ;
Z pamiętnika jeża Emeryka
Obca kobieta
Katarzyna Kielecka
Obca kobieta
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Oczy Mony
Thomas Schlesser
Oczy Mony
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Rok szarańczy
Terry Hayes
Rok szarańczy
Pokaż wszystkie recenzje