Kiedy Joe Thorne miał piętnaście lat, jego młodsza siostra, Annie, zniknęła. Myślał wtedy, że to najgorsza rzecz, jaka może spotkać jego rodzinę. Ale później Annie wróciła. Teraz Joe przyjeżdża do wioski, w której się wychował. Powrót oznacza konfrontację z ludźmi, z którymi dorastał. Pięcioro przyjaciół wie, co się wydarzyło tamtej nocy, ale nie rozmawiało o tym przez dwadzieścia pięć lat.
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 2019-07-17
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 416
Tytuł oryginału: THE TAKING OF ANNIE THORNE / THE HIDING PLACE
Tym razem autorka C. J. Tudor w książce pt. ''Zniknięcie Annie Thorne'' zaprasza swojego Czytelnika, aby mógł poznał z bliska tajemniczy świat Joe Thorne oraz jego środowisko, w którym się wychowywał, będąc dorastającym nastolatkiem w momencie, kiedy ginie jego młodsza siostra.
Autorka ma niezwykłą zdolność do tworzenia sytuacji niekomfortowych dla głównego bohatera, który to może pogubić się nieco w swoim indywidualnym świecie, który obecnie zatacza nowy krąg w otaczającej go rzeczywistości, będącej jedną wielką niewiadomą.
Na każdym etapie w trakcie czytania i poznawania każdego z bohaterów można bardzo łatwo wyrazić o nich zdanie, gdyż oni są, nieco na swój sposób dają się polubić, ale bywają nieco zakręceni w swoim zawodowym świecie.
Podziwiałam Joe za to, że potrafi być na tyle odważny, że musi dokonywać ciągłych zmian, ale ciągle w jego życiu coś się dzieje, posiada również niezwykłe umiejętności do opowiadania historii opartych na fantazjach oraz za to, że zamieszkał w domu, w którym doszło do tragedii.
Nie zabraknie w tym oto kryminale dopasowanego do bohaterów, a szczególnie w sposobie wyrażania myśli Joe poczucia humoru, na które pozwala, sobie dokonując ocen na podstawie zachowań osób, które kiedyś znał, a obecnych znajomych oceniając ich.
Nie ukrywam, że w rozpoczynającym się na samym początku w prologu wieje mocną grozą, aż przechodzą dreszcze, gdy się czyta.
Ciekawostkę dla mnie stanowiło najbardziej w tym oto kryminale największą środowisko szkolne, a szczególnie osoba pana dyrektora, który potrafi uwierzyć we wszystko.
Czytając, ten kryminał od samego początku ma się ochotę za każdym razem odkrywać w nim coś nowego, aby nie przegapić w nim, jakiegoś po drodze elementu bądź drobnostki, by móc w stanie krok po kroku poznawać kolejne ślady tajemniczości, które odrywają tu bardzo istotną rolę.
Kryminał ten składa się z barwnie opisanych przez autorkę 38 rozdziałów.
Wydawnictwu Czarna Owca dziękuje za podarowanie mi do zrecenzowania egzemplarza książki autorstwa Pani C. J. Tudor pt. ''Zniknięcie Annie Thorne''.
Moje drugie spotkanie z autorką C. J. Tudor uważam za udane.
Polecam przeczytać ten kryminał
Powieść C. J. Tudor „Zniknięcie Annie Thorne” doskonale wpisuje się w oczekiwania współczesnych czytelników. Przypomina przy tym wiele wydanych wcześniej, niekiedy kultowych pozycji, choć ich bezmyślnie nie kopiuje. Autorka ma prosty styl, niczym nie ozdobiony, który pozwala czytelnikowi na szybkie wczucie się w tempo i atmosferę powieści. Dodatkowo porusza bardzo popularny w ostatnim czasie temat, jakim są dziwne zdarzenia rozgrywające się na terenie niewielkiego miasteczka, w których udział biorą bohaterowie w bardzo młodym wieku.
Autorka przeplata i splata zarazem ze sobą dwie historie; w obu głównym bohaterem jest Joe Thorne. W jednej jest jeszcze szukającym akceptacji bardziej popularnych kolegów dzieckiem, a w drugiej dorosłym mężczyzną, którego po wielu latach i licznych przygodach, ściągnął do domu tajemniczy e- mail, a później zawiły sms, by mógł zapobiec temu, co znów może zdarzyć się tu po wielu latach. Był świadkiem tego samego, kiedy tu jeszcze mieszkał, jako dziecko.
Joe wraca i próbuje przeprowadzić własne, bardzo drobiazgowe śledztwo, zatrudniając się w swojej dawnej szkole, jako nauczyciel. Z rozmów z innymi członkami kadry pedagogicznej, wyciąga wnioski, odkrywa różne, bardziej, lub mniej przyjemne fakty z życia ludzi w tej małej miejscowości i zaczyna łączyć je w całość. Sam nie ma czystej kartoteki. Z poprzedniej pracy odszedł w bardzo niejasnych okolicznościach, czego jeden z bohaterów w stosownej chwili, nie zawaha się wykorzystać.
Jego historia, jako dziecka, rozgrywa się w 1992 r. Jako nastolatek nie miał przesadnie łatwego życia: zapracowaną, wiecznie nieobecną w domu matkę, pijanego wiecznie leżącego przed telewizorem w salonie ojca i młodszą, ciekawą kolegów i ich przygód, młodszą siostrę, Annie, która pewnego dnia zaginęła na 48 godzin i nikt – prawie nikt – nie wiedział, co się wtedy z nią działo.
Odwracając kolejne karty książki, poznajemy szczegóły pewnej niezbyt rozsądnej, bardzo niebezpiecznej wyprawy, w której każdy z członków grupy miał do odegrania pewną, wyznaczoną przez los rolę. Nawet Annie. Splot dawnych zdarzeń i dalsze losy bohaterów układają się w sposób, który sprawia, że to, co dawniej zdarzyło się przypadkiem, teraz da się wykorzystać w celowym działaniu. Motywy, jakie kierują głównym bohaterem, nie do końca wydają się etyczne.
A koniec końców historia i tak lubi się powtarzać i zawsze znajdzie się dziecko, które w odpowiedniej chwili przesunie właz, by sprawdzić, co znajduje się pod spodem. Czasem z powodu niewyjaśnionego przeczucia, a czasem z powodu podszeptów i namówień kogoś nie do końca materialnego. Z czego bohater nie będzie zdawała sobie z tego sprawy.
Historia małej Annie, a właściwie Joe Thorne’a, wciąga od pierwszej do ostatniej strony.
A człowiek robi, co tylko może, by za szybko nie skończyć jej czytać. Język, jakim posługuje się autorka, łatwo angażuje w lekturę czytelnika i sprawia, że przestaje się liczyć dla niego świat realny. Bohaterowie są bardzo dobrze nakreśleni; z jednej strony mają cechy charakterystyczne dla typowych nastolatków, a z drugiej wydaje się, że jest w nich jednak coś więcej, niż to się zdaje na pierwszy rzut oka.
Czytało mi się ją równie dobrze, jak „To” Kinga i znalazłam w obu podobne rozwiązania fabularne.
Książka jest dosłownie „do połknięcia” na kilka wieczorów.
A z samą jej treścią bardzo trudno będzie mi się rozstać.
Owe małe miasteczko i jego, nie zawsze pozytywni bohaterowie, dosłownie mnie oczarowali.
Chętnie przeczytam więcej książek tej autorki.
O „Kredziarzu” słyszał już chyba każdy. Ta książka swego czasu podbiła miliony serc czytelników na całym świecie, lecz nie na wszystkich wywarła tak pozytywne wrażenie. W przypadku debiutanckiej powieści C. J. Tudor często można było spotkać się ze stwierdzeniem, że w dość dużym stopniu przypomina on twórczość Stephena Kinga. Sama miałam jednak mieszane uczucia względem tej teorii. Ponieważ o ile zgadzałam się z tym, że klimat ich powieści jest bardzo podobny to uważałam, że jednak więcej je dzieli niż łączy. Podstawową i chyba najważniejszą różnicą między twórczością angielskiej autorki, a mistrzem grozy była autentyczność. C. J. Tudor w przeciwieństwie do Kinga nie wplątała do swojej historii elementów świata nadprzyrodzonego. Jej twórczość od początku do końca w tym przypadku była bardzo realistyczna. Lektura „Zniknięcia Annie Thorne” weryfikuje jednak szybko pogląd na oryginalność twórczości Tudor. Dla osób majonych przyjemność przeczytać, choć kilka najbardziej popularnych powieści mistrza grozy nie będzie wyzwaniem zauważenie inspiracji jedną z bardziej znanych książek Kinga.
„Zabawne jest to, że dobre wspomnienia przypominają motyle: są ulotne, kruche i nie da się ich schwytać, nie miażdżąc ich. Z kolei te złe - poczucie winy, wstyd - tkwią w człowieku niczym pasożyty, po cichu zżerając go od środka.”
Odkrycie podobieństwa do twórczości innego autora sprawiło, że mój zapał do czytania najnowszej powieści Tudor znacznie osłabł. Zaczęłam się obawiać, że autorka zbyt mocno zainspirowała się twórczością Kinga i czym dalej będę brnęła tym więcej podobieństw odkryje. Tudor, jednak umiejętnie wybrnęła z tej sytuacji i udowodniła po raz kolejny, że potrafi dobrze pisać, bez zbędnych i przydługich opisów, choć oryginalnością zdecydowanie nie grzeszy. „Zniknięcie Annie Thorne” okazało się być interesującą lekturą, w której nie zabrakło tajemnic, mrożących krew w żyłach momentów oraz intrygujących zagadek do rozwiązania. Niestety niektóre z nich ku mojemu rozczarowaniu do samego końca nie doczekały się rozwiązania. Jednak intrygująca, lecz mocno skomplikowana akcja oraz mroczna i klimatyczna fabuła wraz z doskonale poprowadzoną narracją pozwoliły szybko zapomnieć o nierozwiązanych sprawach i cieszyć się w pełni z lektury. A jeśli już mowa o zaletach to na uwagę zasługuje również Joe Thorne, będący głównym bohaterem. Nie jest on osobą budzącą w czytelniku sympatie, raczej przez większość czasu odczuwa się do niego niechęć lub zobojętnienie. Mimo to dzięki swojemu dość specyficznemu urokowi i całej gamie nieszczęść, jakich doświadczył w młodym wieku zapada w pamięć.
Na sam koniec warto jeszcze wspomnieć o niesamowitej okładce, którą jestem wprost zachwycona. Jest nadzwyczaj prosta, a jednak nie mogłaby być bardziej wymowna. Moim zdaniem to właśnie dzięki niej zarówno „Kredziarz” jak i „Zniknięcie Annie Thorne” są jednymi z tych powieści, obok których żadna srok okładkowa nie przejdzie obojętnie.
„W życiu nikt nie wygrywa. Wszyscy tracimy młodość, atrakcyjny wygląd. Przede wszystkim tracimy tych, których kochamy. Czasami myślę, że starzejemy się nie z upływem lat, tylko ludzi i rzeczy, na których nam zależy.”
Jeśli lubicie książki, które od początku do końca trzymają w napięciu i ciągle zaskakują to najnowsza powieść C. J. Tudor jest tym czego właśnie szukacie. Od „Zniknięcia Annie Thorne” naprawdę nie sposób się oderwać, ta historia mrozi krew w żyłach i niesamowicie działa na wyobraźnie. Jeśli jednak jesteście fanami twórczości mistrza grozy to tym razem lepiej zrezygnujcie z sięgnięcia po tą książkę. Pojawiające się tutaj podobieństwo do „Smętarza dla zwierzaków” skutecznie może zepsuć przyjemność z lektury.
Aleksandra
Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Zniknięcie Annie Thorne” autorstwa C.J. Tudor.
Więcej na :
Rzadko się zdarza by moja mama przeczytała jakąś książkę przede mną, jednak tym razem tak się stało i to właśnie ją spytałam, jakie było pierwsze wrażenie z lektury. Moja rodzicielka tylko wzruszyła ramionami i powiedziała : "czytałam lepsze". Jej słowa mnie jednak nie zraziły i postanowiłam dać tej powieści szansę, szczególnie że napisała ją autorka rewelacyjnego "Kredziarza". Już po kilkunastu stronach wiedziałam, że mój wybór był strzałem w dziesiątkę, a z drugiej strony zrozumiałam dlaczego mojej mamie książka ta nie przypadła do gustu. Wielokrotnie próbowałam namówić ją na przeczytanie dzieł Stephena Kinga, jednak oprócz jego cyklu kryminalnego, nic jej się nie podobało. U Tudor "czuć" inspirację Kingiem i moim zdaniem właśnie to było głównym powodem niechęci mojej rodzicielki. Ta ponad sześćdziesięcioletnia kobieta uwielbia mroczne thrillery, latające flaki i brutalne sceny jednak na pierwszą wzmiankę o magii, duchach i parapsychologii robi się sceptyczna i zdystansowana. Ja natomiast lubię książki z pogranicza jawy i snu, horrory, demony i wszelkiego rodzaju byty, których istnienie ciężko jest sobie wyobrazić. I to właśnie dlatego powieść Tudor pochłonęła mnie bez reszty.
Kiedy Joe Thorne miał piętnaście lat, jego młodsza siostra, Annie, zniknęła. Myślał wtedy, że to najgorsza rzecz, jaka może spotkać jego rodzinę. Ale później Annie wróciła. Teraz Joe przyjeżdża do wioski, w której się wychował. Powrót oznacza konfrontację z ludźmi, z którymi dorastał. Pięcioro przyjaciół wie, co się wydarzyło tamtej nocy, ale nie rozmawiało o tym przez dwadzieścia pięć lat.
Już podczas lektury "Kredziarza" zauważyłam, że C.J Tudor ma niesamowity talent do budowania mrocznej, klaustrofobicznej atmosfery. Niniejsza książka rozpoczyna się istnym wejściem smoka. Pierwszy rozdział to scena z miejsca popełnienia przestępstwa. Wyobraźcie sobie dom, w którym matka zabiła swoje dziecko. Raz po raz uderzała głową chłopca o szklany ekran telewizora, kiedy chłopiec zmarł, odstrzeliła sobie głowę. Zdarzenie to miało miejsce kilka tygodnie przed przybyciem policjantów. Zwłoki zdążyły przejść przez pierwszą fazę rozkładu. Wysoka temperatura na zewnątrz dokonała reszty. Widok oraz smród były naprawdę okropne. Dom, w którym wydarzyła się ta tragedia będzie nam towarzyszył do końca powieści, ponieważ to właśnie to miejsce wybrał nasz główny bohater na swoje nowe lokum. Jak łatwo możecie się domyślić nie jest to zwykły budynek. Coś trzeszczy w rurach, rusza się po podłogą, sprawia, że przedmioty zmieniają swoje położenie, jednym słowem straszy. Dla mojej mamy, jako osoby twardo stąpającej po ziemi, tego "straszenia" było troszkę za dużo, jednak dla mnie, wszystkie te niby "paranormalne" zdarzenia, można by wytłumaczyć za pomocą "szkiełka i oka", czyli zdroworozsądkowo. Trzeszczenie to nic innego jak wiatr lub osiadania domu, szmery i szelesty to woda w rurach lub zapowietrzone kaloryfery a wędrujące przedmioty to nasze zapominalstwo lub po prostu robota chuliganów. W uwierzenie w tę sceptyczną, zdroworozsądkową i nie dopuszczającą działań nadprzyrodzonych, wersję wydarzeń pomaga nam uwierzyć sam główny bohater, jedna z najbardziej oryginalnych literackich postaci z jakimi się spotkałam. Jednak o nim później, a tymczasem wróćmy do atmosfery i talentu autorki do jej budowania.Akcja powieści toczy się w jednej z małych poprzemysłowych miejscowości, jakich wiele w Wielkiej Brytanii. Kiedy Margaret Tchatcher siłą zamknęła większość kopalń, tysiące ludzi zostało bez pracy i środków do życia. Miasta, skupione wokół kopalni węgla, zaczęły podupadać. Górnicy zamiast się przebranżowić, co w większości przypadków było niemożliwe ze względu na wiek i brak wykształcenia, przeszli na zasiłek i zaczęli pić. Reszta wyjechała za chlebem. Odwiedzając Arnhill doświadczamy wrażenia niepokoju, izolacji, zapomnienia i gnuśności. To miejsce do którego nikt nie chce wracać, a ta garstka ludzi którzy zostali, po prostu egzystują zamiast żyć pełnią życia. Cień kopalni i wydarzeń których była świadkiem, wisi nad tym miejscem jak paszcza demona. Atmosfera w tej powieści jest duszna, momentami przerażająca, a fakt że autorka nie boi się szokować czytelników sprawia że część z nas może się poczuć jak na planie filmowym "Smętarza dla zwierzaków". Jeśli lubicie twórczość Stephena Kinga czy Grahama Mastertona to z pewnością jest to coś dla was.
Teraz nadszedł czas by porozmawiać o Joe Thorne. Postanowiłam poświęcić mu cały akapit ponieważ udało mu się wywrzeć na mnie wrażenie, co dziś jest wielkim wyczynem, bo myślałam że poznałam już wszystkie możliwe profile psychologiczne książkowych bohaterów. Całe szczęście jest jeszcze ktoś taki jak C.J Tudor, kto potrafi mnie zaskoczyć. Teraz pewnie spytacie co jest takiego szczególnego w akurat tej postaci. A ja wam również odpowiem pytaniem : ilu znacie nauczycieli a jednocześnie nałogowych hazardzistów, za którymi jak cień podąża seksowna płatna zabójczyni? Ja znam tylko jednego, a jego nazwisko to Thorne. Joe Thorne Pierwszy, i przyznam szczerze każda próba skopiowania tej postaci okazałaby się nieudana i groteskowa. Joe, oprócz swojego życia, kapci i koszuli, nie ma już praktycznie nic do stracenia. Pracę dostał dzięki sfałszowanym referencjom, ze względu na brak funduszy musi mieszkać w domu, który każdy normalny obywatel omija szerokim łukiem a gdzieś za rogiem czyha Gloria, której jedynym atrybutem oprócz urody, jest shotgun. I to właśnie on będzie nas prowadził przez zawiłości fabuły, jej zakamarki i niuanse. Muszę przyznać, iż pokochałam tego narratora, z całego serca. Uwielbiałam czytać jego sarkastyczne dialogi, czy to z uczniami, czy to z kolegami po fachu. Śmiałam się z jego wewnętrznych przemyśleń, podziwiałam odwagę oraz dystans do świata, a przede wszystkim to, że po tylu latach zdecydował się wrócić na stare śmieci, tylko po to, by rozliczyć się z przeszłością, odpłacić swoim prześladowcom i pomścić młodszą siostrę, która dawno temu zaginęła, potem się odnalazła by jeszcze później zginąć w wypadku samochodowym. Jednak czytelnik czuje, że tutaj było coś jeszcze, coś mrocznego co stało za zniknięciem dziewczynki, coś co się czai w opuszczonej i, wydawać by się mogło, zaplombowanej kopalni. Joe Thorne był do bólu ludzkich bohaterem, autorka nie obdarzyła do specjalnymi talentami (no może oprócz poczucia humoru), miał swoje bolączki i słabości ale jedna rzecz sprawiała, że stał się dla mnie wzorem do naśladowania. Tym czymś był silny kręgosłup moralny, który uczynił z niego nie tylko dobrego nauczyciela lecz również dobrego człowieka, dlatego za każdym razem jak działa mu się krzywda, to ja również cierpiałam. Niestety, takie jest życie, za swoje długi trzeba płacić, dlatego warto najpierw sprawdzić u kogo się je zaciąga.
Każdy kto chodził do szkoły, lub jakiejkolwiek placówki edukacyjnej wie, że małe grupy społeczne, w tym wypadku uczniów, cechuje typowy podział, który przebiega następująco : na samej górze jest klasowa elita, chłopcy i dziewczynki, którzy mogą więcej od innych, nauczyciele im pobłażają i traktują ulgowo, szatniarka nie ściga za nieregulaminowe buty a woźny nie "podkabluje" do dyrektorki wyjścia na sekretnego papierosa. Szczebel niżej są "przeciętniaki", uczniowie którzy w niczym się nie wybijają, uczą się średnio, zachowują średnio, wyglądają średnio. Bardzo łatwo jest ich przeoczyć, choć na ogół stanowią większość klasy. Pod nimi są kujony. Ci zazwyczaj zajmują pierwsze ławki, nie dają odpisywać pracy domowej, noszą wielkie, wypchane książkami plecaki i od razu po szkole idą do domu. Na samym dnie szkolnej drabiny jest grupa "oferm". Oni również pierwsi opuszczają szkołę ale tylko dlatego, by nie złapały ich, należące do szkolnej elity, łobuzy i nie spuściły im łomotu. "Ofermy" mają bardzo ciężkie życie. Nikt nie chce się z nimi kolegować, gdyż nawet rozmowa z przedstawicielem tej grupy, równa się przyklejenie etykietki "przyjaciela przegrywów". C.J Tudor , w trafny i niezwykle delikatny sposób, uchwyciła i opisała, te wszystkie zależności, z którymi mamy do czynienia w środowisku szkolnym. Podział na lepszych i gorszych, na tych którzy mogą więcej i mniej, na tych których się nie "rusza" i tych których można bez konsekwencji gnoić, był jest i będzie. Zazwyczaj jest on związany z rodzicami uczniów. Dzieci tych, którzy dużo zrobili dla miasteczka czy społeczności, zazwyczaj traktowane są z taryfą ulgową, są notorycznie usprawiedliwiane. Dzięki tej niesprawiedliwej tendencji w szkołach często dochodzi do przemocy, a jej sprawcy unikają kary. Czytając tę książkę zaobserwowałam jeszcze jedną rzecz. Czy zauważyliście, że szkolne łobuzy wyrastają albo na zwykłych kryminalistów, którzy tuż po przekroczeniu osiemnastego roku życia lądują w pace, albo robią kariery w polityce. Ciekawe prawda? Czyżby burmistrza lub prokuratora tak mało dzieliło od zwykłego zbira?
"Zniknięcie Annie Thorne" jest książką na miarę debiutanckiego "Kredziarza", a momentami nawet lepszą. Jako czytelnik uwielbiam, kiedy autorzy w swoje powieści wplatają odrobinę magii, echa dawnych wierzeń, tajemne kulty i obrzędy. Oczywiście nie każdy z nas musi w to wierzyć, wszak książka ta otwarta jest na wszelkie interpretacje, jednak dzięki temu nabrała ona innego, głębszego, bardziej metafizycznego i niepokojącego wymiaru. Dla mnie zdecydowanie podziałało to na plus a notowania autorki w moim literackim rankingu poszybowały ostro w górę. Więc kochani nie wahajcie się tylko pędźcie do księgarni po swój egzemplarz, a mi nie pozostaje nic innego jak czekać na kolejną książkę autorki. Wersja angielska o tytule "The other people" trafiła już na rynek, i z opisu wynika, że szykuje się kolejny bestseller.
Trochę tę książkę "wymęczyłam", a raczej to ona mnie trochę zmęczyła. "Kredziarz" był zdecydowanie lepszy. "Zniknięcie..." bardzo przegadane, dłuuuugo się rozkręca. Miejscami miałam wrażenie, że pisał to ktoś zupełnie inny, może nawet jakoś mało rozgarnięta "sztuczna inteligencja". Faktycznie, to co już zauważyli inni czytelnicy, czuć dużą inspirację Kingiem. Jednak owo domniemane "naśladownictwo", w moim odczuciu, jest dość nieudolne.
W sumie to bardziej interesował mnie wątek przemocy w szkole i znęcania się nad słabszymi, oraz "bezradność" tych, którzy coś z tym powinni byli zrobić, niż powody powrotu Joe Thorna do rodzinnej wioski. No cóż, ode mnie tym razem tylko pięć gwiazdek, z wiarą, że był to tylko "wypadek przy pracy" i że dalsze książki autorki są zdecydowanie lepsze.
Zaczęło się bardzo dobrze, z czasem było już tylko gorzej...
Fabuła niby interesująca, smaczku dodały ponura aura oraz małomiasteczkowy klimat. Do tego dochodziły ujawniane stopniowo tajemnice i całkiem sprawne wprowadzanie czytelnika w historię przez autorkę i o ile na początku wszystko grało, o tyle później zaczął się istny festiwal absurdu, jak wtedy gdy na festynie pod remizą wbija sołtys i zgrywa Premiera, a tak naprawdę zajmuję się uprawą pieczarek na truchle za stodołą...
Joe Thorne czyli główny bohater to taki całkiem spoko gość (nie, nie w takim sensie jak myślicie tylko jako kreacja postaci) typowy outsider, alkoholik, hazardzista z ciągnącą się za nim przeszłością. ?Taki trochę Ojciec Mateusz tylko całkiem inny.
Niestety w trakcie rozwoju fabuły pojawiają się one... moje ukochane. jedyne i niezastąpione... cudowne... wątki fantastyczne. To jest ostatnimi czasy jakaś istna zmora.?Mam jakieś nieodparte wrażenie, że w momencie, gdy ciężko autorowi coś logicznie wyjaśnić, czy rozwiązać to ładowane są te fantastyczne wstawki, bo to tłumaczy wszystko i zupełnie ucina temat.
Słabiej moim zdaniem wykreowani są pozostali bohaterowie, ponieważ niby wiemy, kto jest dobry, a kto zły to jednak brakuje w tym wszystko takiego charakteru no sami tacy przeźroczyści ludzie no nędza.?Słów kilka jeszcze o finale, który mnie rozczarowuje, ponieważ jakoś cała ta historia została tak spłycona i rozwiązana w mało racjonalny sposób. To tak jakby w filmie ,,Szczęki" po zbudowaniu napięcia wypłynął mały okoń i sobie chlupie...
Podczas czytania za mocno czułem klimat Kinga z pewnej ,,kociej" powieści.
Mój odbiór pewnie byłby lepszy gdyby nie te fantastyczne wstawki, bo sama powieść ciekawiła i tak dalej...?Dzisiaj tej pozycji ani Wam nie polecę, ani nie odradzę, bo mam dziś dziwne fluidy i nietypową aurę więc rekomendacje byłyby nierozsądne moi mili...
https://www.instagram.com/mad.book.worm/
Nie czytałam jeszcze " Kredziarza". Nie mam zatem porównania do tej książki. Bardzo rzadko albo jeszcze rzadziej czytuję Kinga więc nie widzę analogi i nawiązania do jego pozycji. Nie mniej jednak "coś" w tej książce jest. Jest mroczna i tajemnicza. Zawiera elementy horroru i zjawisk paranormalnych. Ale tak naprawdę rozwija się wciągając czytelnika dopiero w połowie. Pomysł na fabułę podobał mi się ale brakowało wartkiej akcji i narastającego napięcia. Zakończenie jednak sugeruje, że zło istnieje nadal. Wolę pozytywne rozwiązania zagadek. Takie niedokończone pozostawiają zbyt duże pole do popisu dla mojej fantazji.
Gdy główny bohater miał lat piętnaście zaginęła jego młodsza siostra Annie. Cała rodzina była zrozpaczona. Po dwóch dniach jednak dziewczynka się odnalazła, ale nie zachowywała się tak ja sprzed zniknięcia. Lekarz twierdził, że Annie potrzebuje czasu by dojść do siebie, bo niewiadomo, co ją spotkało podczas tych 48 godzin. Wiele lat później Joe Thorne uciekający przez egzekutorem długów i dręczony koszmarami z dzieciństwa wraca do swojej zapyziałej, depresyjnej miejscowości. Zatrudnia się w szkole, która nie cieszy się jakąś szczególną estymą. Za niewielkie pieniądze wynajmuje dom, w którym doszło do straszliwej zbrodni. Kobieta zmasakrowała swoje dziecko a następnie popełniła samobójstwo. Na ścianie pokoju wymalowała krwią słowa: ,,Nie mój syn". Joe podejrzewa, co mogło się wydarzyć i aby to wyjaśnić musi zmierzyć się ze swoją przeszłością, rozliczyć ze starych spraw i pewnych znajomości oraz stawić czoła złu, które zagnieździło się w Arnhill.
Dawno już nie czytałam książki, która mi nie podeszła dosłownie od pierwszych zdań. Próbowałam się przekonać, dawałam szansę piórze C.J. Tudor, ale poległam. Powieść powaliła mnie na łopatki i niestety nie w sensie pozytywnym. Narracja nużąca i irytująca, nijaka, bezbarwna, bez polotu. Akcja toczyła się w tempie tak powolnym, że żółw może uchodzić za mistrza świata na krótkich dystansach. Historia mało przekonywująca, a przynajmniej do mnie nie trafiła, mimo że miała potencjał. Niestety zaprzepaszczony między innymi przez słabe, drętwe postacie. Bohaterowie płascy, dialogi drażniące i wydumane. Główna postać - Joe Thorne nałogowy hazardzista, cyniczny i ironiczny. Przynajmniej miał taki być, ale Tudor jakoś to nie wyszło. Moim zdaniem, to taka bardzo nieudana, wręcz kiepska imitacja rodem z powieści Raymonda Chandlera. Jednak Philip Marlowe może być tylko jeden! Zakończenie nie było niby złe, ale też mi w nim zabrakło tego czegoś, nie wywołało ani zaskoczenia ani szybszego bicia serca. Momentami miało być strasznie, ale nie było. Autorce nie tylko daleko do mistrza Kinga, ale też do naszego Urbanowicza. Nie podołała w tworzeniu hipnotyzującej atmosfery zagrożenia i tajemnicy.
Gabe, wracając pewnej nocy do domu, tkwi w korku za pordzewiałym starym samochodem. Nagle w tylnej szybie widzi twarz dziewczynki. Z jej ust wydobywa...
Nowa książka autorki Kredziarza. Skrzypienie desek podłogi, dreszcz przebiegający po plecach, poczucie, że ktoś skrada się za plecami... Przygotujcie...
Ocena: 2, Przeczytałam,
Jak dotąd każda książka autorki była dla mnie strzałem w dziesiątkę, tak tym razem coś nie zagrało. Mam bardzo mieszane uczucia, bo z jednej strony nie ma konkretnej rzeczy, do której mogłabym się przyczepić, a z drugiej już podczas lektury, jak i długo po niej, nie mogę się pozbyć wrażenia, że to najsłabsza książka C.J. Tudor, jaką przeczytałam.
Joe Thorne wraca do miejscowości, w której się wychował i podejmuje posadę nauczyciela. Powrót do społeczności, w której każdy zna każdego okazuje się niełatwy. Szczególnie, że zamieszkał w domu, w którym doszło do makabrycznej zbrodni. Mężczyzna jednak ucieka przed mafią, która ściga go za długi, więc takie rzeczy nie robią na nim wrażenia. Ktoś ewidentnie jest niezadowolony z powrotu mężczyzny i stara się na wszelkie sposoby go wykurzyć. W swoich działaniach nawiązuje do wydarzeń sprzed wielu lat, kiedy to młodsza siostra Joe’go, Annie zniknęła bez śladu na dwa dni, po czym wróciła. Całkowicie odmieniona i na swój sposób przerażająca.
Lubię napięcie w thrillerach, ale tutaj stało się coś dziwnego – mam wrażenie, że narrator momentami specjalnie utrzymywał pewne fakty w tajemnicy przed czytelnikiem, grając w dziwną grę na zasadzie: wiem, ale nie powiem. Takich momentów było kilka, jednak nie zwiększyły one odczuwanego przeze mnie napięcia, a wręcz sprawiły, że z zażenowaniem przewróciłam oczami.
Nie poczułam więzi z żadnym z bohaterów. Do tej pory ciężko mi powiedzieć co się tak naprawdę wydarzyło w tej książce, mimo że od lektury już trochę czasu upłynęło. Uważam, że potencjał tej historii nie został w pełni wykorzystany, mimo to wciąż pozostaję fanką twórczości C.J. Tudor.