Najsłynniejsza powieść autorki bestsellerowego Śpiewajcie, z prochów, śpiewajcie i zarazem pierwszej kobiety, która dwukrotnie otrzymała prestiżową National Book Award.
Nad Zatoką Meksykańską formuje się huragan, który już wkrótce zagrozi życiu setek tysięcy ludzi. W przybrzeżnym miasteczku Bois Sauvage w stanie Missisipi czternastoletnia Esch i jej trzej bracia próbują zebrać zapasy jedzenia, na próżno szukając przy tym pomocy u ojca alkoholika, którego nigdy nie ma w pobliżu. W młodej dziewczynie narasta strach, zwłaszcza gdy dowiaduje się, że zaszła w ciążę.
Dwanaście dni, podczas których rozgrywa się akcja powieści, stanowi bolesną próbę spojrzenia na samotność oraz brutalną codzienność, która w obliczu Huraganu Katrina pokazuje nam swoje najbrudniejsze barwy.
Wydawnictwo: Poznańskie
Data wydania: 2020-03-11
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 368
Tytuł oryginału: Salvage the Bones
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Jędrzej Polak
Minuty przed końcem świata
Niewiele znam tak piekielnie zdolnych współczesnych prozaiczek jak Jesmyn Ward. Jej proza szarpie trzewia i porusza tak bardzo, że czasami chciałoby się wejść do książki i potrząsnąć jej bohaterami. Po genialnej powieści "Śpiewajcie, z prochów, śpiewajcie" długi dochodziłam do siebie. Po lekturze "Zbierania kości" czułam się jakbym sama przeżyła emocjonalny huragan. Należałoby zacząć od tego, że Ward nie koloryzuje, nie upiększa. Jej historie są pełne brutalności, biedy – tej materialnej, ale przede wszystkim mentalnej i przez to są tak boleśnie prawdziwe, że nie można przejść obok nich obojętnie.
O czym opowiada "Zbieranie kości"? Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że jest to opowieść o pewnej rodzinie, która stara się przygotować na uderzenie huraganu Katrina, ale gdy zaczniemy drążyć, okazuje się, że zbliżający się kataklizm jest tylko tłem dla historii o ludziach w pewien sposób zezwierzęconych, działających bezmyślne, pod wpływem impulsów. Żaden z bohaterów nie stara się w racjonalny sposób polepszyć swojej sytuacji. Każdy z nich miota się między własnymi problemami, wierząc, że jakoś to będzie. Jakoś.
Gdyby tę historię opowiedział ktoś inny, zapewne efekt byłby ckliwy, a ja odebrałbym ją całkiem inaczej. W tym przypadku nie byłam w stanie wykrzesać z siebie nawet cienia empatii dla bohaterów. W dalszym ciągu kiedy myślę o ich pojmowaniu miłości i odpowiedzialności za drugiego człowieka (lub inną żywą istotę), czuję wewnętrzne telepanie. Jedno wiem na pewno – Ward nikogo nie chciała wybielić, usprawiedliwiać.
Dobra literatura musi wzbudzać emocje – niekoniecznie dobre. Jesmyn Ward swoim talentem hipnotyzuje czytelnika i robi z nim, co tylko chce. Z niecierpliwością czekam na kolejną premierę jej powieści, by po raz kolejny całkowicie poddać się lekturze i zachwycać talentem autorki.
Huragan Katrina nawiedził zatokowe wybrzeże Stanów Zjednoczonych w 2005 roku i został zakwalifikowany jako jedna z najsilniejszych i najbardziej niszczycielskich wichur z jakimi zmagało się to państwo, bowiem prędkość wiatru przekroczyła 250 km/h. Jasmyn Ward uczyniła to wydarzenie tłem, by przedstawić historię Esch i jej rodziny.
Główna bohaterka to dziewczyna pochodząca z biednej czarnoskórej rodziny. Ona i jej bracia wcześnie stracili matkę, ojciec od czasu śmierci żony pije, a dzieciaki próbują połączyć koniec z końcem i same zadbać o swój byt. Wydarzenia rozgrywające się w powieści obejmują 11 dni poprzedzających pojawienie się huraganu oraz dzień 12 ukazujący, co się wydarzyło już po jego przejściu.
W powieści Ward zjawiska atmosferyczne schodzą jednak na dalszy plan. Przede wszystkim książka skupia się na Esch i jej przeżyciach. Nastoletnia dziewczyna dowiaduje się, że jest w ciąży i ma mętlik w głowie. Dodatkowo w posesji szczeni się suka jej brata Skeetah i wiele wątków kręci się wokół psów. To właśnie zachowanie Chiny, matki szczeniąt, w dużej mierze zmusza Esch do rozmyślań nad istotą skrywanego przez nią sekretu. Dziewczyna dywaguje nad życiem swojej rodziny sięgając do śmierci matki poprzez pomoc w wychowywaniu braci i ślepe poszukiwanie miłości i akceptacji poprzez stosunki płciowe.
Zbieranie kości to powieść pełna brudu Nie tylko tego zewnętrznego, namacalnego, ale i psychicznego, czającego się w umysłach jej bohaterów. To historia ukazująca drastyczne sceny, problemy z jakimi muszą mierzyć się nastolatki, u których w domu się nie przelewa. Dzieciaki kradną, urządzają nielegalne walki psów, inicjację seksualną przechodzą w bardzo młodym wieku. To wszystko sprawia, że człowiek zaczyna się zastanawiać, gdzie podziało się ich rodzice, jakikolwiek nadzór.
Początkowo nadejście huraganu jest jedynie tłem do wszystkich wydarzeń. Na pierwszym planie, tak jak pisałam już wcześniej, opisane zostały emocje Esch oraz wydarzenia bezpośrednio mające z nią związek. Im bardziej narasta siła wiatru, tym mocniejsze uczucia targają bohaterami. Wydarzenia stają się momentami krwawe, dramatyczne. Autorka ukazała je bardzo realnie, bez owijania w bawełnę. Sporo tu scen krwawych i drastycznych.
Wydawać by się mogło, że książka ma jedynie negatywny wydźwięk. Bohaterowie poddawani są coraz to nowym, tragicznym przeżyciom. Jednak tak nie jest, bo autorka pokazuje, że nawet w najczarniejszym momencie można znaleźć wsparcie i zrozumienie, trzeba się tylko uważnie rozejrzeć.
Zbieranie kości to przejmująca opowieść o zagubieniu i poszukiwaniu miłości oraz akceptacji. To historia pokazująca, że nawet w najgorszych chwilach możemy znaleźć oparcie, nawet gdy wydaje nam się, że straciliśmy wszystko.
Jesmyn Ward, stypendystka MacArthur „Genius” Grant i dwukrotna laureatka National Book Award, nareszcie po polsku we współczesnej powieści...
Przeczytane:2023-05-07, Wyzwanie - wybrana przez siebie liczba książek w 2023 roku,
Jesmyn Ward napisała powieść „Zbieranie kości” , za która w 2011 roku otrzymała nagrodę National Book Award. Za kolejną powieść „Śpiewajcie, z prochów, śpiewajcie” otrzymała ją po raz drugi. Jest profesorem nadzwyczajnym, pracującym na Uniwersytecie Tulane’a. Prowadzi kursy z kreatywnego pisania. Otrzymała też inne, nie mniej prestiżowe nagrody, takie, jak: Strauss Living Award i Nagrodę McArthurów, zwana grantem dla geniuszy.
Była również pisarską rezydentką w posiadłości Johna i Renee Grishamów na Uniwersytecie Missisipi. Na co dzień autorka mieszka w tym stanie.
Powieść „Zbierajcie kości” to powieść odarta z wszelkiej ogłady. Ukazuje ona proste życie czarnoskórej rodziny w małej przecince w lesie zwanej Glinianką dokładnie takie, jakie jest. Bez zbędnego poetyzowania, wzniosłych opisów, czy uczuć, bez heroicznych czynów i wielkich miłosnych uniesień. Bez upiększeń. Trochę, jakby opisywała codzienne życie każdego z nas.
Życie rodziny Batiste zmieniło się po śmierci kobiety, która pełniła w niej rolę żony i matki. Wszystkie dzieci przychodziły tam na świat w podobny sposób; rodziły się na łóżku w sypialni małżeńskiej, w tej niewielkiej chacie. Ostatnim razem coś jednak poszło nie tak i kobieta, Rose, musiała zostać szybko zabrana do szpitala, gdzie wkrótce zmarła. Ojciec wrócił do domu i oddał najmłodszego syna, Juniora, pod opiekę starszego rodzeństwa. Sam nie miał zamiaru się nim zajmować. Chyba załamał się po śmierci żony, choć nie zostało to powiedziane wprost. Łapał się każdej, możliwej dorywczej pracy, zaczął pić i wszczynać awantury z dziećmi. Dzieci, jak to dzieci, nauczyły się z jego alkoholizmem żyć i zwykle udawało im się gniew ojca przeczekać, choć zdarzały się wyjątki. Oprócz ojca i Juniora, chatkę zamieszkiwali jeszcze: Randall – świetny gracz w kosza, mający szansę na stypendium i granie w pierwszej lidze, Jason – zwany przez wszystkich Skeetah, jest i Esh – jedyna kobieta po śmierci ich matki w tej rodzinie. Ojciec i Jason są do siebie podobni pod tym względem, że jak się na czymś „zawieszą”, to trudno im odpuścić, przestać. Obsesja ojca staje się huragan Katrina, który krąży niedaleko wybrzeża. Kiedy tylko jest na tyle przytomny i trzeźwy, żeby wiedzieć, co się wokół niego dzieje, a to zdarza się coraz rzadziej, każe dzieciom zabezpieczyć dom, zbierać zapasy, zabijać okna i przygotowywać się na najgorsze. Dzieci z początku mu nie wierzą, ale okazuje się, że ma rację. Kiedy wreszcie ogłoszono ewakuację, żadne z nich nie ruszyło się z domu, wszyscy zostali. Choć niektórzy członkowie rodziny przypłacili to życiem. Chodzi o tych czteronożnych, czyli psy. Choć nie wszyscy byli skłonni uznać ich za członków rodziny, to Skeetah tak. Psy, podobnie, jak w przypadku ojca – huragany, są obsesją chłopaka. Posiada sukę, która wabi się China, którą wystawia stale do nielegalnych, organizowanych przez chłopków z sąsiedztwa, walk psów. Nawet wtedy, gdy po sparzeniu z innym walczącym psem, rodzi kilka szczeniaczków. Ich wzajemna miłość i zarazem zależność zdaje się nie mieć końca. Jedno zawsze staje w obronie drugiego, gotowe oddać za nie życie. Ponieważ na takiej prowincji, jak ta, nie ma przez cały dzień nic do roboty, dzieciaki głownie się włóczą po mieście. Esh, jak to czternastolatka, zaczyna zadawać się z chłopcami. Dochodzi między nimi do pierwszych zbliżeń i dziewczyna zachodzi w ciąże, czego nie może znieść, zwłaszcza, że ojciec dziecka nie poczuwa się do odpowiedzialności, głównie spędzając czas ze swoją dziewczyną. Na pomoc przychodzi jej pod koniec historii Duży Henry, który wydaje się być nią naprawdę zainteresowany.
Rodzinie, ostatecznie, udaje się huragan przetrwać. Znajduje tymczasowe schronienie u krewnych. Musi postanowić, gdzie w najbliższej przyszłości i za co będą żyć. Tymczasem Skeetah, zupełnie odcięty o tego, co się stało podczas huraganu z jego rodziną, ciągle czeka na powrót zaginionej podczas katastrofy suki, Chiny. Widać, że nie potrafi bez niej żyć. Rodzina, choć nie do końca rozumie, przesłanki, które nim kierują, stara się, jak może go wspierać.
I to jest chyba najważniejsze przesłanie w tej historii. Wszyscy w tej rodzinie posiadają jakieś mniejsze, lub większe wady, ale w trudnych chwilach mogą na siebie liczyć. Na to, że nie zostaną sami z problemem. I choćby za całe wsparcie miało służyć jedynie dobre słowo, to są w stanie trwać obok poszkodowanej osoby i im je dać. Nie załamują się tym, co się stało. Razem szukają wyjścia z tej potrójnie trudnej sytuacji – brak dachu nad głową, ciąża Esh, brak ojca dziecka, zaginięcie suki i śmierć szczeniaków, opętanie Skeetah na tym punkcie.
To historia, którą momentami bardzo ciężko się czyta, bo opisy są bardzo plastyczne i naturalne, prawie, jak żywe, ale wlewa nam też otuchy w serce, bo co by nie było, co by się nie zdarzyło, ludzie wspierają się nawzajem, przepraszają i wybaczają sobie wzajemnie, bo koniec końców, jedyne, co mają, to siebie. I muszą działać razem, jeśli chcą dalej żyć.
Tak, jak ojciec rodziny, który pod koniec tej historii, zdaje się wychodzić z odrętwienia alkoholowego, zaczyna logicznie działać i myśleć.
Polecam.