Wydawnictwo: inne
Data wydania: 2017-03-20
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 443
Tytuł oryginału: Twierdza Kimerydu
Język oryginału: polski
Ilustracje:Anna Niemczak
Kiedy konferencja asymilacyjna w Mieście Krokodyli, której przewodniczy antropolog Anna Guiteerez, zostaje niespodziewanie krwawo stłumiona, konflikt między Miastem Krokodyli a Twierdzą Kimerydu zaczyna narastać. Annie udaje się uciec z samego centrum zamieszek i z pomocą Tyrsa Molliny, pół człowieka, pół raptora, trafia do rezydencji burmistrza Twierdzy. Choć nikt nie zna prawdziwego powodu przybycia pani profesor do Twierdzy Kimerydu, fakt ten staje się nieważny w obliczu niedawnej rzezi i wiszącej w powietrzu rewolucji. Na jaw wychodzą fakty, które sprawiają, że żadne z miast Afryki Południowej nie będzie mogło dłużej pozostawać obojętne wobec krzywdzących wpływów Europy oraz hegemonii cesarza.
Jeśli mnie znacie (lub jeśli odwiedzacie od czasu do czasu mojego bloga) z pewnością zauważacie, że niezwykle rzadko zdarza mi się czytać i recenzować polską literaturę. Wynika to z faktu, że wciąż mam gdzieś z tyłu głowy przekonanie, że polskie książki to „te gorsze” w zestawieniu z zagranicznymi. Oczywiście jest to straszliwe uproszczenie, ponieważ w literaturze każdego narodu, jaki weźmiemy pod uwagę, znajdą się zarówno arcydzieła, jak i utwory, których mierną jakość lepiej przemilczeć. Nie zmienia to jednak faktu, że często coś mnie odrzuca na samą myśl o książkach polskich pisarzy. Zachęcona pozytywnymi opiniami postanowiłam jednak sięgnąć po Twierdzę Kimerydu Magdaleny Pioruńskiej, mając nadzieję, że ta powieść zmieni moje zdanie na temat rodzimych autorów i ich twórczości.
Zacznijmy od tego, że początkowo ciężko mi było odnaleźć się w świecie Twierdzy Kimerydu – nie do końca rozumiałam stosunki między Twierdzą a Miastem Krokodyli, nie wiedziałam więc czego dotyczy cały ten spór, a do tego rozróżnienie bohaterów sprawiało mi problem. Autorka zastosowała bowiem ciekawy, aczkolwiek kłopotliwy zabieg, nadając wszystkim bohaterom męskim imiona na literę „T”, a wszystkim bohaterkom imiona rozpoczynające się od „A” (z pewnymi wyjątkami). Przez długi czas mieszały mi się one i wciąż musiałam zastanawiać się, kto jest kim. Właściwie wszyscy poza Tyrsem i Anną momentalnie wypadali mi z głowy. Twierdza Kimerydu jest jednak książką, która pochłania stopniowo – od początkowego zaciekawienia przez rosnącą chęć poznania dalszych losów bohaterów aż do całkowitego oczarowania na samym końcu.
Muszę przyznać, że jest to jedna z oryginalniejszych książek, jakie czytałam. Hybrydy ludzi z różnymi gatunkami dinozaurów raczej nie są często spotykane, nawet w książkach, tak więc główni bohaterowie – Tyrs, Tycjan i Tuliusz – są pod tym względem wyjątkowi. W powieści pojawia się jednak jeden wątek, który widzi się jeszcze rzadziej, a jest nim… transpłciowość? Nie wiem, jak precyzyjnie nazwać to, co dzieje się z jedną z postaci. Tuliusz, częściowo z powodu pewnych zdarzeń z przeszłości, co jakiś czas zmienia swoją płeć i osobowość, stając się Tulią. Dwie osoby zamieszkują jedno ciało, a gdy jedna z nich przejmuje nad nim kontrolę, druga nie jest świadoma tego, co się dzieje. Na dodatek Tuliusz w swojej męskiej postaci oraz Tycjan przejawiają zainteresowanie sobą nawzajem, więc mamy do czynienia również z wątkiem LGBT. To dosyć dużo kontrowersji jak na jedną powieść, prawda? Zdaję sobie sprawę, że wiele osób może się poczuć przytłoczonych lub nawet zgorszonych tymi dyskusyjnymi motywami, jednak dla mnie stanowiły one intrygującą odmianę od książek, które zwykle czytam, w których takie rzeczy zwyczajnie nie mają miejsca.
Jeśli chodzi o samych bohaterów, na początku miałam z nimi problem – głównie z Tyrsem i Tycjanem. Czasem bardzo łatwo było ich lubić, ale czasem bywali swoim zachowaniu prostaccy i ordynarni. Bardzo nie podobało mi się to, w jaki sposób mówili o kobietach, wulgarnie i bez szacunku, jakby były one zdobyczami, kolejnymi trofeami, które mogą zaliczyć i postawić na swojej półce. Gdyby autorka nie zadbała o dokładne przedstawienie przeszłości tych postaci, nie pozwoliła zajrzeć do ich umysłów w rozdziałach prowadzonych z ich perspektywy, prawdopodobnie na myśl o nich czułabym tylko niechęć i odrazę. Jednak z biegiem czasu zaczęłam się do nich przekonywać i lepiej ich rozumieć. Doceniłam opiekuńczość Tyrsa w stosunku do jego rodziny, romantyczną duszę Tycjana i siłę Tuliusza, dzięki której tak bardzo zmienił się w ciągu powieści. Cała ta trójka przyjaciół, którzy bez względu na wszystko byliby gotowi oddać życie za siebie nawzajem, była niezwykle inspirująca i mimo początkowych zgrzytów zapałałam do nich sympatią.
Czymś, co rzuciło mi się w oczy od pierwszych stron książki, był niesamowity styl autorki. Tutaj znów muszę porównać lektury polskie z zagranicznymi, ponieważ pod względem stylu pisania nietrudno jest rozpoznać autora-Polaka. Podejrzewam, że będziecie wiedzieli, co mam na myśli, gdy powiem, że pióro rodzimych pisarzy ma w sobie bardzo specyficzne „coś”, co sprawia, że od razu wiemy, że mamy do czynienia z Polakiem. W moim przypadku to „coś” niestety nie zawsze było elementem mile widzianym – między innymi dlatego książki Marty Kisiel nie przypadły mi do gustu. Jednak w Twierdzy Kimerydu nie wyczuwa się ani odrobiny „polskości” – równie dobrze mogłaby to być książka napisana przez pisarkę amerykańską, angielską, francuską lub innej narodowości.
Twierdza Kimerydu złapała mnie w garść najmocniej gdzieś na 100 stron przed końcem. Zaczęłam ją pochłaniać słowo po słowie i nim się obejrzałam, dotarłam do końca, a potem zostało mi już tylko uczucie niedosytu i ogromna ciekawość dalszych losów bohaterów. Magdalena Pioruńska stworzyła książkę, która przedstawiła mi polską fantastykę w zupełnie nowym świetle – jako coś nowatorskiego i fascynującego. Jeśli tak wygląda dzisiejsza literatura naszych rodzimych autorów, to moje uprzedzenia co do polskich książek są całkiem bezpodstawne.
Polecam Twierdzę Kimerydu wszystkim fanom nie do końca konwencjonalnej fantastyki, którzy mają ochotę na powiew świeżości i garść rzadko spotykanych wątków. Jestem ogromnie ciekawa tego, co wydarzy się w kolejnym tomie serii, który ukazać ma się już w przyszłym roku!
booksofsouls.blogspot.com
Jeśli śledzicie mojego Facebooka (, zapraszam), to zapewne zauważyliście, że wspomniałam o Twierdzy Kimerydu – książce, którą dostałam do recenzji od samej autorki. Mam do powiedzenia na jej temat kilka słów, chociaż z oceną będzie ciężko.
Wracając do recenzjiFabuła Twierdzy Kimerydu oparta jest na ciekawym pomyśle. Autorka, Magdalena Pioruńska, zaprasza nas do świata przyszłości, w którym wszechwładny cesarz rządzi wielką Europą, Afryka jest najwyraźniej europejskim lennem, a w Ameryce istnieją państwa Inków, Majów i Azteków. My jednak skupiamy się na afrykańskiej pustyni, Twierdzy Kimerydu oraz pobliskim Mieście Krokodyli, gdzie toczy się cała akcja. Niesamowity rozwój nauki umożliwił manipulacje genami – medyczne i estetyczne. A także… tworzenie hybryd ludzi i innych gatunków. W Twierdzy znajdują się na to żywe dowody: nie tylko biegające po pustynnych piaskach wskrzeszone z prehistorycznego niebytu raptory czy zasiedlające zatokę elasmozaury, ale też trzech nastolatków łączących w sobie geny różnych gadów: Tyrs (hybryda raptora), Tycjan (hybryda elasmozaura) i cierpiący na rozdwojenie jaźni Tuliusz vel Tulia (hybryda pterodaktyla).
Uciekająca po nieudanym, hm, powstaniu z Miasta Krokodyli Anna, antropolog, która rozsławiła Twierdzę Kimerydu i jej pół-dinozaury na cały świat, trafia do Twierdzy w przede dniu wielkich politycznych ruchów i wikła się w rozgrywki jej przywódcy, burmistrza Krokodyli, przywódczyni stada raptorów, cesarza Brytanika i jego syna. A dalej jest bardziej skomplikowanie.
Cała masa pomysłówZałożenia są interesujące – zwłaszcza gdy przymknąć oko na poziom genetycznych manipulacji ludzkim i zwierzęcym DNA – jednak autorka popełniła sporo błędów, które utrudniają lekturę. Ale o tym za chwilkę, najpierw – pozytywy.
Na swój sposób Twierdza Kimerydu kojarzy mi się z powieściami Juliusza Verne’a i historiami o Indianie Jonesie. Ma właśnie taki klimat: pustynny, zawiany przygodą, podlany odrobiną nauki i tajemnicy. Mam tu wątki awanturnicze, zadziornych bohaterów, wykształconą i atrakcyjną panią doktor, sporo politycznych rozgrywek, poszukiwania swojego miejsca w społeczności, pytania o moralność i etykę. Jest i próba wplecenia romansu, i poruszony temat transseksualizmu i chorób psychicznych. Jest tu dramat, jest przygoda, trochę wątków obyczajowych. Mieszanka wybuchowa, która prowadzi do sytuacji, że non-stop coś się dzieje, czytelnik bombardowany jest akcją. Na dodatek czytałam Twierdzę nawet z przyjemnością. Ale…
Widzicie – jest tu masa rzeczy i to właśnie stanowi największy problem: młoda stażem autorka nie zapanowała nad taką ilością wątków i motywów na niecałych 450 stronach.
Nie ma łatwoRozdrobnienie wątków, podzielenie ich między co najmniej 4 postaci, prowadzenie narracji w pierwszej osobie – to rzeczy, które najbardziej działają na niekorzyść Twierdzy Kimerydu. Pioruńska nie radzi sobie z uporządkowaniem tego wszystkiego i można odnieść wrażenie, że momentami sama była zagubiona w gąszczu fabularnych nitek, a wraz z nią w tym chaosie nurkuje czytelnik. Najgorzej wypada tu zmiana narratorów. Autorka stosuje niemal zawsze ten sam zabieg: bohaterowie rozdzielają się, śledzimy wydarzenia, które toczą się w zasięgu jednego z nich, po czym następuje zwrot akcji, pojawia się drugi z bohaterów – lub po prostu przejmuje pałeczkę – i… cofamy się do momentu, w którym wydarzenia się zaczynały, czytając o nich ponownie lub wręcz nie nawiązując do nich wcale. Czyli prościej:
Postać A i B rozdzielają się o 10.00 i nie widzą się przez kilka godzin Postać A prowadzi narrację z miejsca A aż do wielkiego BUM! o 13.00 Postać B przejmuje narrację i prowadzi ją ze swojej perspektywy z miejsca B – od godziny 10.00 Postaci A i B o tej 13.00 niekoniecznie muszą się spotkaćRaz czy dwa taki zabieg by przeszedł, ale nie non stop. Dodatkowo zdarza się, że nasi bohaterowie włączają w ciąg narracji dygresje i retrospekcje, płynnie przechodząc z aktualnych wydarzeń na te minione lub na filozoficzne rozważania. Zgubienie się w tym wszystkim jest prostsze niż trafienie do lodówki w porze kolacji. W dalszej części książki autorka dodatkowo eksperymentuje i znienacka wrzuca nas w wydarzenia, których genezy nie wyjaśnia na początku, a dopiero po tym, jak skonsternowany czytelnik przekartkuje co nieco, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie przeskoczył pół rozdziału.
Drugi problem to brak zdecydowanie dominującej konwencji. Jak wspomniałam, Magdalena Pioruńska chciała w książce zmieścić jak najwięcej – i ostatecznie zamiast słodkiego drinka wyszedł nie do końca strawny „„. Przykład? Trójka młodych bohaterów – Tycjan, Tyrs i Tuliusz – są wojownikami w Straży Wąwozu, bronią Twierdzy przed drapieżnikami i atakiem żołnierzy z Miasta Krokodyli. W pewnym momencie dostajemy opis makabryczny potyczki, w której Tyrs i Tuliusz wybijają cały oddział wroga, ale tracą wszystkich swoich towarzyszy. Dosłownie rozdział-dwa później zaczyna się… powieść szkolna: nasi Tyrs i Tycjan siedzą w szkole na biologii i geografii, zaliczają panienki, dokuczają nauczycielom, którzy narzekają, że Tyrs nie zabrał zeszytu, rozgrywają z Tuliuszem psychologiczne gierki… Co? No właśnie. Ta książka wiele by zyskała (zwłaszcza logicznie) już na samym wycięciu wątku szkolnego.
Ci bohaterowie!Pioruńska stworzyła kilka ciekawych person, którymi żongluje w Twierdzy Kimerydu. Z głównych postaci najbardziej zwracają uwagę Tyrs i Tuliusz/Tulia. Pierwszy początkowo jest dość płaski i nieinteresujący, ale z czasem autorka przyłożyła większą wagę do jego osobowości i udało jej się zbudować dość fajnego bohatera, który kryje kilka niespodzianek. Tuliusz/Tulia z kolei od początku przyciąga czytelnika niezwykłym rozdwojeniem jednego umysłu na osobowość kobiecą i męską – a przyczyn tej sytuacji musimy doszukać się w strzępkach informacji całkiem zgrabnie podrzucanych nam przez autorkę.
Inne postaci – pierwszo- i drugoplanowe – są dość nierówne. Tycjanowi brak tej „iskry”, która przyciągnęłaby do niego czytelnika, a i autorka traktowała go najwyraźniej nieco po macoszemu, zaś Anna jest trochę „przekombinowana”. Jednak na drugim planie znajdziemy więcej ciekawych bohaterów: Teobald – przywódca Twierdzy, Taniel – młodszy brat Tyrsa czy skrzywiony burmistrz Miasta Krokodyli na pewno mogą przypaść do gustu. Jednak nie zawsze są tak samo dobrze wyeksponowani i wykorzystani – tu ponownie daje o sobie znać brak wprawy autorki i… redaktora.
TechnikaliaW przypadku Twierdzy Kimerydu przeżyłam od strony technicznej dwa zaskoczenia pozytywne i jedno całkowicie spodziewane rozczarowanie. Pierwsze niespodzianki to korekta i poziom złożenia e-booka. Nie znalazłam w książce literówek, nie rzuciły mi się specjalnie w oczy błędy interpunkcyjne, stylistycznych baboli nie było wiele, załapało się za to trochę klasyków, jak np. „spadać w dół”. Generalnie jak na książkę z Novae Res pod tym względem jest naprawdę świetnie. Podobnie e-book: jest zrobiony lepiej, niż niejeden z „typowego” wydawnictwa, co widać zwłaszcza w przypadku ilustracji (wspominałam, że w książce są całkiem fajne komiksy w ramach grafik?) – strony nie przeskakują, tekst się nie zawija w dziwnych miejscach, wszystko gra i buczy. Tu wielki plus!
Rozczarowaniem zaś jest redakcja. Wygląda na to, że była zaledwie językowa, bo literacko każdy redaktor, którego znam (a nawet ja, chociaż z redakcją powieści wspólnego w sumie nie mam nic) wyciąłby część wątków, kazał poprawić przejścia między bohaterami – ba, zmienić narrację na nieco prostszą i zjadliwszą trzecioosobową – i wyprostował chaos chronologiczny w toku akcji. Nie wspomnę już o nielogicznych motywach dotyczących czy to nauki (czemu w efekcie połączenia genów elasmozaura i człowieka bohater dostał… skrzela?), czy codziennych wydarzeń (czemu postaci do szkoły noszą zeszyty, skoro technika jest na poziomie latających samochodów w każdym domu?). Pani Machłaj, która redagowała Twierdzę Kimerydu, nie zrobiła tego. Co ciekawe – ta książka jest pracą dyplomową autorki ze studiów pisarskich (tak, mamy takie w Polsce ) i chociaż widzę, czemu ocena z zaliczenia była pozytywna, to zastanawia mnie, dlaczego promotor nie zaingerował tu mocniej.
Mogło być lepiejW Twierdzy Kimerydu znalazło się sporo naprawdę niezłych postaci, trochę ciekawych pomysłów, frapująca wizja świata przyszłości i kilka ludzkich dramatów. No i dinozaury – cały czas o nich pamiętam, nie martwcie się. Tu generalnie są tylko raptory, bo pozostałe dwa gatunki gadów
Jednak ze względu na zbytnie upchanie wątków i motywów, za wiele retrospekcji, niezręczności początkującego twórcy i redaktora – to wszystko rozmywa się i nie budzi emocji, które zapewne miało wywoływać. A najgorzej, że całość jest na tyle sprawnie napisana i wciągająca, że irytacja czytelnika sięga zenitu: brak opieki doświadczonego redaktora i być może elastyczności autorki sprawiły, że z przyjemnego czytadła – może nie bestsellera, ale porządnego kawałka rozrywki z kilkoma mało wiarygodnymi elementami – wyszedł zakalec. Zjadliwy, ale mógł być stanowczo lepszy i miał ku temu zadatki.
Nie wystawiam tej książce oceny liczbowej, bo nie mam pojęcia, jaką powinnam dać. Z jednej strony mam historię, która mi się naprawdę spodobała czytało mi się ją przyjemnie, i kilku bohaterów, których szczerze polubiłam, z drugiej – literacką fuszerkę, którą należy przyciąć i poprawić. Chętnie za to zerknę na Twierdzę Kimerydu za jakiś czas i zrewiduję swoją ocenę, jeśli autorka zdecyduje się na „wydanie II poprawione”, najlepiej w zwyczajnym wydawnictwie, bo ma to potencjał (zwłaszcza, że zakończenie sugeruje powstanie drugiej części).
Recenzja pierwotnie ukazała się na - zapraszam.
W Mieście Krokodyli podczas pokojowej konferencji wybitnej antropolog Anny Guiteerez dochodzi do straszliwego ataku na Lud Pustyni. Przerażonej Annie udaje uciec się na gorące piaski pustyni, jednak i tam nie może czuć się bezpiecznie. Kiedy wydaje jej się, że nie da rady przejść już ani kawałka dalej i umrze rozszarpana przez prehistoryczne gady, zostaje uratowana przez Tyrsa Molline.
Za każdym razem kiedy sięgałam po książki rodzimych autorów spotykałam się z większym lub mniejszym rozczarowaniem, przez co nigdy nie sądziłam, że tak bardzo spodoba mi się książka polskiej autorki. Zaczynając czytać „Twierdze Kimerydu” byłam pełna wątpliwości. Nie wiedziałam nawet do końca czego mogę się spodziewać po polskiej książce fantasy, dlatego że zazwyczaj unikałam ich jak ognia. Jednak to był błąd. Magdalena Pioruńska uświadomiła mi, że współczesne pokolenie polskich autorów uczy się na błędach swoich poprzedników i potrafi zabłysnąć.
Stworzony przez autorkę świat jest dość nietypowym miejscem, które na pierwszy rzut oka wydaje się zamieszkiwane głównie przez potwory. I nie mówię tutaj o prehistorycznych gadach, o których mowa na okładce książki, ale o ludziach gotowych dla nauki, polityki czy władzy schować własne sumienie i zaprzedać duszę diabłu. W „Twierdzy Kimerydu” intryga goni intrygę i kiedy wydaje się nam, że już wiem co wydarzy się za chwilę to autorka wywraca wszystko o sto osiemdziesiąt stopni. Nie sposób domyślić się zakończenia książki.
Pozytywnym zaskoczeniem był dla mnie dodatek do książki w postaci komiksów. W bardzo realistyczny sposób ilustrowały one wybrane sceny z „Twierdzy…”. Strasznie mi się spodobały, ponieważ pozwoliły mi spojrzeć oczami autorki na głównych bohaterów. Szkoda tylko, że było ich tak mało, ale mam nadzieję, że w drugim tomie będzie ich o wiele więcej.
Zdecydowanie największym plusem „Twierdzy Kimerydu” jest pierwszoosobowa narracja, poprowadzona z perspektywy Tyrsa Molliny, Tuliusza/Tuli Donner oraz Tycjana Elasmosa. Umożliwia czytelnikowi poznanie z różnej pespektywy świata otaczającego bohaterów, ale również lepiej wczuć się w rozgrywające wydarzenia.
Debiutancka powieść Magdaleny Pioruńskiej to zdecydowanie jedna z tych książek, która koniecznie musi się znaleźć na waszej liście „MUST HAVE”. Świetna akcja i ciekawi bohaterowie to jedne z wielu wspaniałości, które czekają na was w „Twierdzy Kimerydu”. Już nie mogę doczekać się kolejnego tomu.
Aleksandra
Bardzo dobra książka . Pierwszy raz czytam powieść z elementami fantastyki - dinozaurami :) Jednak autorka miała bardzo dobry pomysł i wyszła jej świetn książka z super mocnymi charakterem postaciami. Z chęcią sięgnę po kolejną częśc :)
„Twierdza Kimerydu” autorstwa Magdaleny Pioruńskiej to powieść przepełniona kontrastami. Autorka przenosi czytelników do Afryki, do tajemniczego świata łączącego w sobie elementy teraźniejszości (telefony komórkowe, laptopy), przyszłości (badania genetyczne i latające samochody) oraz przeszłości (obecność dinozaurów, istnienie Inków i Azteków). Trudno zdecydować czy jest to utwór fantastyczny, czy może pisarka stworzyła alternatywną wersję historii świata. Powieść stanowi niebanalny miks gatunkowy o równie niebanalnej fabule.
„Twierdza Kimerydy” jest wielowątkową powieścią skierowaną do osób dorosły – ostry język, brutalne i mocne sceny ocierające się o wulgarność zdecydowanie nie są przeznaczone dla młodych odbiorców literatury. Autorka nie boi się poruszać drażliwych i kontrowersyjnych tematów, jak homoseksualizm czy prostytucja. Ta powieść nie jest dla każdego, czujcie się ostrzeżeni. Mnie tytuł się spodobał, polubiłam bohaterów, choć będę ukrywała, że nie obyło się bez pewnych zgrzytów. Finał, który rozegrał się zdecydowanie zbyt szybko, okrutnie mnie rozczarował. Wątek, który mógł okazać się najciekawszy został rozegrany w zabójczym wręcz tempie, po czym autorka zafundowała czytelnikom epilog, w którym przeskoczyła o dziesięć lat do przodu.
Magda Pioruńska napisała intrygującą powieść, która nie jest jednak wolna od wad. Choć pojawiły się w tym tytule słabsze fragmenty, to nie mogę zaprzeczyć, że lektura dostarczyła mi wiele przyjemności. „Twierdza Kimerydu” zdecydowanie wyróżnia się na rynku rodzimej literatury, choćby ze względu na nietuzinkowych bohaterów głównych czy oryginalne wykorzystanie motywu dinozaurów. Liczę, że autorka w kolejnej części się rozkręci i stworzy równie dobrą, a nawet lepszą powieść. Warto dać Magdalenie Pioruńskiej szansę, bo zdecydowanie wie, jak pisać.
Bazyl nie jest najsympatyczniejszą osobą w szkole. Zawsze mówi to, co myśli, bywa oschły, nie zależy mu też na tym, aby ktoś go lubił czy się w nim zakochał...
Agat może mieć wszystko. Należy do najpopularniejszej grupy w szkole, a do tego jest znanym influencerem. Kiedyś był jednym z jej najlepszych przyjaciół...
Przeczytane:2019-04-26, Ocena: 5, Przeczytałam, Posiadam, Wyzwanie - wybrana przez siebie liczba książek w 2019 roku, Polskie,
Dinozaury kojarzą Ci się z Parkiem Jurajskim? Najwidoczniej nie miałeś okazji zawędrować do Twierdzy Kimerydu!
Pora to zmienić.
Do tej pory unikałam jak ognia książek oraz filmów, w których poruszany był wątek dinozaurów. Zatem, gdy po raz pierwszy rzuciła mi się w oczy Twierdza Kimerydu doszłam do wniosku, że ta pozycja nie jest dla mnie. Na szczęście, niezawodni bookstagramowicze, co rusz ją chwalili, więc pomyślałam sobie - może jednak warto spróbować? I jak już do mnie dotarła to przeczytałam kilka stron, a tak naprawdę kilkanaście... a potem już nie wiem, co się stało, ale nie mogłam się od niej oderwać.
Organizatorka pokojowej konferencji asymilacyjnego, Anna Guiteerez, musi uciekać z Miasta Krokodyli. Sympozjum zamienia się w krwawą rzeźnie, dlatego Anna szuka schronienia w Twierdzy Kimerydu. Pomocy udziela jej pół raptor, pół człowiek - Tyrs Mollina. Jej przybycie do Twierdzy początkuje serie zdarzeń, które od dawna wisiały w powietrzu...
Magdalena Pioruńska stworzyła bohaterów, o których ciężko zapomnieć. Przedstawione postacie są niekonwencjonalne i nowatorskie, a każda z nich posiada różne cechy osobowości. Cudwonie było poznać nieustraszonego Tyrsa, wybuchowego Tycjana czy wrażliwego Tuliusza. Zwłaszcza ten ostatni wyjątkowo mnie zaintrygował i właśnie z jego perspektywy najbardziej lubiłam "patrzeć" na wydarzenia mające miejsce w Twierdzy Kimerydu. Ogólnie czytelnik może poczuć się jakby brał udział w opisywanych wydarzeniach. Obrazy zdarzeń są tak dobrze przedstawione, że wydają się wręcz namacalne; znajdujące się na wyciągnięcie ręki. Akcja jest szybka. W tej książce nie ma miejsca na zbędne opisy.
W Twierdzy Kimerydu dość obszernie rozbudowany jest wątek LGBT i to w naprawdę przystępny sposób. Wszelkie relacje są takie naturalne. Wspominam o tym, ponieważ zdarzało mi się trafiać na literaturę, która ten wątek albo umniejszała (w sensie relacje między partnerami bądź partnerkami tej samej płci były wciśnięte na siłę, albo opisane jako coś wstydliwego) lub wyolbrzymiane do przesady (gdzie bohaterowie heteroseksualni byli przedstawiani jak zło konieczne). W tej książce seksualność bohaterów, zarówno hetero, jak i homoseksualnych nie stanowi czegoś nadzwyczajnego, jest naturalna i akceptowalna. I to mi się bardzo podobało. Oby więcej pojawiało się takich pozycji na rynku wydawniczym.
Na koniec muszę poruszyć wątek dinozaurów, o którym wspominałam na początku. Być może ktoś tak jak ja się go obawia, a naprawdę nie ma czego się bać. Nie jest on dominujący, za to świetnie wplata się w przedstawione wydarzenia.