,,Pan Lodowego Ogrodu" to powieść napisana z rozmachem godnym dzieł Hieronima Boscha.
Nikt nie wie, co się dzieje z grupą naukowców. Vuko Drakkainen ma ich odnaleźć i sprowadzić na Ziemię lub zabić i zatrzeć ślady. Z taką misją przybywa na Midgaard - świat kryjący w sobie rasę istot rozumnych oraz magię. Tymczasem, niektórzy już dawno zginęli, inni sięgnęli po magię i obwołali się bogami. Nikt nie chce wracać. Żaden z nich nie odda łatwo władzy, jaką zdobył.
Vuko przemierza krainy Midgaardu szukając sojuszników by ukończyć zadanie. Nie liczą się sentymenty, dobro wspólne, misja i przyjaźń. Władza uzależnia, szczególnie w połączeniu z magią.
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 2020-12-06
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 880
Język oryginału: polski
Przez długi czas byłam ciekawa twórczości Jarosława Grzędowicza. W końcu udało mi się po nią sięgnąć. Zaczęłam od jego chyba najpopularniejszych książek, czyli serii „Pan Lodowego Ogrodu”. I to był dobry wybór. Pierwsza część bardzo mi się podobała i z wielką chęcią sięgnęłam po kolejne. Dotarłam do ostatniej części, czyli czwartej, która na pierwszy rzut oka trochę mnie przestraszyła, bo była najgrubszym tomem, ale w końcu nie wytrzymałam i ją przeczytałam.
„Pan Lodowego Ogrodu. Księga 4” to dobry powrót do znanego mi już świata z poprzednich części. Po raz kolejny zostałam wciągnięta i tak łatwo ta historia mnie nie wypuściła. Kiedy książka ma prawie dziewięćset stron, to nie ma możliwości o mówieniu, że szybko się ją przeczytało. To musiało trochę potrwać. Ale zdecydowanie był do przyjemnie spędzony czas. Polubiłam bohaterów już w pierwszej części i z niemałą chęcią przyglądałam się ich przygodom. Zakończenie okazało się być dosyć łaskawe. Po skończeniu czytania tej książki czułam, że dostałam już wszystko co chciałam od tej serii i nie potrzebuję dalszej historii.
Seria „Pan Lodowego Ogrodu” jest zdecydowanie warta zapoznania. Zostałam oczarowana pierwszą częścią i z wielką chęcią podążałam kolejnymi ścieżkami wraz z bohaterami. Ostatnia część momentami mi się dłużyła, ale jestem bardzo zadowolona, że ją przeczytałam i znam historię w całości. To na pewno nie było moje ostatnie spotkanie z twórczością Grzędowicza. Polecam wszystkim tym co jeszcze nie mieli okazji poznać twórczości autora.
Długo kończyłam tę książkę. A to dlatego, że ciężko było się mi rozstać z Nocnymi Wędrowcami. Czuję się jakbym musiałam się rozstać z dobrymi znajomymi.
Grzędowicz rewelacyjnie pozamykał wszystkie wątki. Udzielił odpowiedzi na niemal wszystkie pytania. Jednak zakończenie mnie rozczarowało. Nie tego oczekiwałam. Ale autor miał akurat taki pomysł na zakończenie historii. Chociaż jest niewielka furtka,, która pozwala mieć niewielką nadzieję, że jeszcze spotkamy Drakkainena...
Czwarty i zarazem ostatni tom PLO jest bardzo obszerny i trochę czasu zajęło mi przeczytanie go, ale wspomagałam się audiobookiem, więc nie tylko miałam przyjemność zachwycania się ilustracjami w książce, ale w codziennych zajęciach towarzyszył mi głos świetnego lektora - Jacka Rozenka ? i chyba właśnie Jego interpretacja miała wpływ na mój bardzo dobry odbiór tej części PLO.
Przyznam, że początkowo ta seria nie wciągnęła mnie za bardzo, choć pomysł na połączenie SF z fantasy był ciekawym zabiegiem. Były momenty, w których akcja trochę się ciągnęła, jednak w ogólnym rozrachunku seria przypadła mi do gustu. Nawet zakończenie pasowało do całości.
Dowiedziałam się w końcu jak potoczyły się losy głównych bohaterów, co stało się ze wszystkimi członkami ekspedycji i kto został ostatecznie Panem Lodowego Ogrodu. Nawet tajemnica uroczysk i samego Midgardu została ujawniona...
Zżyłam się niesamowicie z postaciami z tej serii. Oczywiście moim ulubieńcem wciąż jest Vuko ? i tak się zastanawiam, czy autor jeszcze kiedyś powróci do swojego bohatera... Mam nadzieję, że tak będzie :)
Nadszedł wiekopomny dzień, w którym ukończyłam przygodę z "Panem Lodowego Ogrodu" Jarosława Grzędowicza. Czwarty tom, mimo wyjątkowej obszerności (liczył prawie 850 stron), pochłonęłam szybko i sprawnie, z bólem docierając do epilogu. W ogóle całą tetralogię udało mi się nadrobić dzięki nowemu wydaniu, którym w roku 2021 swoich czytelników obdarzyła Fabryka Słów; wyjątkowo kolorowym, mega dopracowanym z naprawdę klimatycznymi ilustracjami Jana Marka.
"Pan Lodowego Ogrodu" jest historią okrutnie wciągającą i wybitnie oryginalną, czego raczej na ogół nie słyszy się w odniesieniu do fantastyki. Wszak w tym gatunku zwykle jakiś motyw gdzieś się spotkało, jakiś wątek skądś się kojarzy. U Grzędowicza dostajemy porcję wytrawnej literatury, czytając o poczynaniach Vuko Drakkainena (Polako-Fina z chorwackim obywatelstwem, wysłanego na inną planetę w celu ratowania ekspedycji naukowej) lub rdzennego mieszkańca Midgaardu - Filara syna Oszczepnika.
W tej części bohaterowie albo dokańczają rozpoczęte w poprzednich tomach zadania, albo planują i szykują się do wojny z Królem Węży i Pramatką - niegdysiejszymi ziemskimi naukowcami, a aktualnie jednymi z najsilniejszych Czyniących (midgaardzki odpowiednik władającego magią). Zdradzę, że zarówno bohaterów jak i czytelników czeka tu wiele zwrotów akcji, knowań wojennych, strategii czy mnóstwa magii, latających wywern, ognia i mgły. Znajdzie się miejsce dla szpiegów, dawnych przyjaciół, zdrajców oraz wrogów, a to wszystko w otoczeniu szeroko pojętych boskich pieśni.
Czwarty tom "Pana Lodowego Ogrodu" podobał mi się najbardziej ze wszystkich. Wiele spraw się wreszcie wyjaśniło (czekałam na ich rozwiązanie od pierwszego tomu), a fabuła potoczyła się w zupełnie niespodziewaną stronę. Po przeczytaniu pierwszych rozdziałów kompletnie nie wiedziałam, czego oczekiwać po zakończeniu, dlatego każdą kolejną stronę czytałam z jeszcze większym zaangażowaniem niż poprzednią.
W książce, poza wybitnie wpływającym na wyobraźnie przedstawieniem historii, totalnie zachwycił mnie jej humorystyczny aspekt. Obok myśli czy wyjątkowo obrazowych komentarzy Vuko wręcz nie da rady przejść obojętnie. Dodatkowa lekkość pióra i dynamiczne prowadzenie narracji sprawiły, że zupełnie nie odczuło się tych ponad ośmiuset stron.
Ostatnią część, jak i oczywiście całą tetralogię, "Pana Lodowego Ogrodu" Jarosława Grzędowicza zdecydowanie warto przeczytać, co serdecznie polecam wam zrobić. I to naprawdę niebawem, bo omija was wyjątkowa, nietuzinkowa, wielobarwna historia. Od książki nie da rady się oderwać, a przebywanie w Midgaardzie, towarzyszenie Vuko czy obserwowanie poczynań Filara sprawiają, że ma się ochotę dosłownie wniknąć w fabułę. I całkowicie żałuję, że nie znam takiej pieśni bogów, by móc to zrobić. :)
Popularne przysłowie głosi, iż nie jest ważnym to, jak się zaczyna, ale to, jak się kończy... I niewątpliwie słowa te znajdują swoje potwierdzenie w przypadku finalnej odsłony powieściowego cyklu ,,Pan Lodowego Ogrodu", którego czwarty tom wieńczy ów fantastyczną relację w iście spektakularnym stylu. Tyle tylko, że w przypadku dzieła Jarosława Grzędowicza równie udanym był także i początek tej sagi, ale jak wszyscy doskonale wiemy, geniusze pióra tak mają. Tymczasem jednak zapraszam was do poznania recenzji owej, finałowej, czwartej księgi tej serii.
Wojna, koszmar i dramat mieszkańców planety Midgaard trwa w najlepsze. Oto jednak pojawia się grupa śmiałków, którzy pragną położyć - za wszelką cenę, kres temu szaleństwu. Vuko Drakkainen, Filar oraz żołnierze Olafa Fjollsfinna odnieśli właśnie pierwszy sukces, pokonując i powstrzymując szaloną maginię w osobie Czyniącej, czyli pochodzącej z Ziemi Passionarry Callo. To jednak dopiero początek długiej drogi i preludium do kolejnych wyzwań, gdy od podlegli Van Dykenowi Ludzie Węża uprowadzają Filara i następnie uciekają z nim do owianej złą sławą Żarłocznej Góry. Rozpoczyna się czas pogoni, ale też i ostatecznej walki o wolność świata Midgaardu...
Mówiąc kolokwialnie, Jarosław Grzędowicz zdejmuje w tej książce nogę z hamulca, pozwalając tym samym podążać fabularnej relacji z niewyobrażalną prędkością i tym samym absolutnie nieprzewidywalnym obrotem zdarzeń. Tu po prostu wszystkiego jest więcej - począwszy od scen walki, wielkich bitew i pojedynczych konfrontacji za pomocą broni i magii, poprzez brudną i skomplikowaną politykę, a skończywszy na ludzkich namiętnościach, które zazwyczaj nie prowadzą do niczego dobrego. To blisko 900 stron literackiej uczty fantasy i science fiction w jednym, z absolutnie najwyższej półki.
Tradycyjnie już imponującą jest relacja z wydarzeń tej opowieści, która skupia się zarówno na losach Vuko i jego sojuszników, na dramacie uprowadzonego Filara, jak i wreszcie szaleństwie ludzi, którzy uwierzyli w swoją boską moc. To oczywiście tylko część z wątków i fabularnych ścieżek tej historii, która oferuje nam również spojrzenie na politykę i codzienność życia na świecie Midgaardu, konieczność podjęcia przez autochtonów kluczowych wyborów, jak i wreszcie na zwykłe, prawie że ludzkie dramaty z rodziną, miłością i gorzkim losem w tle. Oczywiście całość relacji cechuje jakość, drobiazgowość i wielka inteligencja.
O bohaterach i świecie Midgaardu napisano (w tym mam również małą cegiełkę i ja) zapewne już wszystko. Ze swej strony mogę tylko powiedzieć, że wszyscy bohaterowie - nawet sam Vuko, ale przede wszystkim Filar oraz jakże intrygujący Van Dyken, zmieniają się na naszych oczach w niezwykle ciekawy sposób, czasami dojrzewając, innym razem dostrzegając swoje przeznaczenie, a niekiedy rozumiejąc to, kim się stali i jak wiele utracili ze swojego dawnego życia. To naprawdę interesująca konfrontacja pomiędzy obrazem tych postaci z pierwszego tomu, a tym obecnym...
Midgaard zachwyca nas zaś kolejny raz swoją piękną, ale i zarazem mroczną postacią miejsca, z jednej strony tak bardzo podobnego do naszej Ziemi, ale z drugiej jakże obcego z każdą chwilą coraz większego zagłębiania się w tę rzeczywistość i codzienność życia mieszkańców. Mamy tu również jakże specyficzną magię, nowoczesną technologię i wiarę, która okazuje się być silniejszą od rozumu. I można powiedzieć, że każdy element tej rzeczywistości znajduje się na swoim idealnym miejscu, dzięki czemu możemy się tylko zachwycać podróżą po tej planecie.
Połączenie fantasy z klasycznym science fiction, to kuszące wyzwanie dla wielu autorów, które jednakże rzadko kończy się dobrze. Wyjątkiem w tym względzie jest właśnie niniejsze dzieło Jarosława Grzędowicza, które oferuje nam z jednej strony magię , potwory i charakterystyczne motywy powieściowego fantasy, zaś z drugiej kosmiczny podróże w gwiazdy i osiągnięcia zaawansowanej technologii. Co ważne, na obu polach jest równie barwnie, udanie i satysfakcjonująco dla poszczególnych grup odbiorców, czyli miłośników fantasy oraz sympatyków naukowej fantastyki. To dobry przykład i wzór dla młodych pisarzy, którzy powinno czerpać z niego jak najwięcej.
Powieść ,,Pan Lodowego Ogrodu. Księga IV", to gwarancja znakomitej rozrywki, wielkich emocji i niezapomnianych wrażeń, które pozostaną już na zawsze w naszej pamięci. Nie może być inaczej wobec spotkania z jedną z najlepszych odsłon polskiej fantastyki, która w mej ocenie zasługuje nie tylko na docenienie i uznanie, ale również i na zainteresowanie ze strony filmowych i streamingowych potentatów, którzy daliby światu serial godny licznych nagród Emmy. Póki co jednak cieszmy się tym, co mamy, czyli pięknym, nowym wydaniem tego cyklu przez Fabrykę Słów. Cieszmy, czytajmy i polecajmy kolejnym pokoleniom czytelników!
Ostatnia już część Pana Lodowego Ogrodu. Mocno Wędrowcy szpiegują, knują, walczą w obronie Lodowego Ogrodu. Ich nowego kraju. Tu czują się bezpiecznie. Jednak u wrót stoi nieprzyjaciel. Bogowie ziemscy rozpętali potężna wojnę, którą Drakkein musi zakończyć.
Zaginione skarby Mistrza Wreszcie wszystkie opowiadania Grzędowicza w komplecie. "W pewnej chwili, gdy Piołun już znacznie wysforował się przed...
Pan z Wami! Jako i ogród jego! Wstąpiwszy, porzućcie nadzieję. Oślepną monitory, ogłuchną komunikatory, zamilknie broń. Tu włada magia. Wystarczyło...