Wznowienie cyberpunkowej powieści Martyny Raduchowskiej będące wstępem do nowej powieści Spektrum, która ukaże się w IV kwartale 2018 roku. Książka zdobyła nagrodę ,,Kwazar".
Czwarta dekada XXI wieku. Po trzech latach od najkrwawszej rebelii w historii New Horizon porucznik Jared Quinn wraca do służby w wydziale zabójstw. Czasy się jednak zmieniły, teraz nad bezpieczeństwem obywateli czuwa Riot Shield - cybernetyczny policjant, który zastępuje dochodzeniówkę niemal w każdym zadaniu.
Szybko się okaże, że inteligentna maszyna nie daje sobie rady z pochwyceniem tajemniczego i nieuchwytnego mordercy. Czas wrócić do starych i dobrze sprawdzonych metod... Ich uosobieniem będzie oczywiście Quinn, który borykając się z kryzysem tożsamości, niebezpiecznie zbliża się do obłędu.
Wydawnictwo: Uroboros
Data wydania: 2018-07-04
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 416
„Łzy Mai” swego czasu bardzo mocno opanowały Instagrama. Wtedy myślałam, że w sumie mogę poczekać i spróbować co dobrego wydało wydawnictwo Uroboros. Obecnie już mamy dwie części owej serii, a ja spokojnie mogłam rozkoszować się historią od samego początku, bez całego szumu w internetowym świecie.
I w sumie teraz rozumiem czemu tak dużo „krzyku” jest wokoło tej książki. Autorka stworzyła poniekąd nowy świat, z nowymi możliwościami, a przecież to nie lada wyczyn. Bardzo dobrze czyta się tą historię, autorka piszę zrozumiale i przystępnie, więc łyknęłam książkę w jedno popołudnie. Podobały mi się postacie, które nie były ciepłymi kluchami, chodź nie ukrywam, że zainteresowanie sztuczną inteligencją i maszynami nie jest moją mocną stroną. Oczywiście zostałam wielką fanką samego Jarreda, szczególnie, że bardzo lubię to imię. Dobra fabuła, akcja i tajemnica to mieszanka, która nie pozwoli nam się oderwać od książki ani na chwilę!
Powiem szczerze, że bałam się zaczynać tę książkę, dlatego że za kryminałami za bardzo nie przepadam, naukowy bełkot mnie trochę przeraża i bałam się, że się szybko pogubię, jakoś tak gatunek nie dla mnie. Ale autorkę znałam już z Szamanki od umarlaków i chyba liczyłam po prostu na coś podobnego, więc chętnie po książkę sięgnęłam. Przeliczyłam się, to prawda, ale jestem kompletnie zakochana we Łzach Mai!
Jared Quinn po masakrze w Beyond Industries, kiedy to roboty i ich ukochana technologia stanęła po stronie buntowników naszprycowanych reinforsyną, pała ogromną niechęcią do wszystkiego, co mechaniczne. Jego wspólniczka, replikantka Maya, zdradziła Jareda, co ugodziło go znacznie mocniej, niż chciałby przyznać. Kiedy jego żona, mimo jego wyraźnych protestów, pozwala na zrobienie z niego cyborga, policjant czuje obrzydzenie do siebie i usilnie nie chce przyznać, że update’ty jego mózgu okazują się pomocne. Pragnie zabić Mayę, widzi ją w każdej syntetyczce i sam w końcu musi zdać sobie sprawę, że podchodzi do tego bardzo uczuciowo. Kiedy w mieście zaczynają ginąć młode kobiety, Jared z początku uważa siebie za winnego, ponieważ śnił o tych dziewczynach. Boi się, że ma to związek z jego zrobotyzowanym mózgiem. Potem jednak pojawiają się poszlaki wskazujące na Mayę i Jared już nie wie, co myśleć. Wie jedynie, że musi koniecznie odnaleźć replikantkę.
W historię wciągnęłam się od samego początku. Zaczynamy masakrą w Beyond Industries, gdzie jesteśmy świadkami masowego mordu na członkach zespołu Jareda, buntu robotów i kłamstwa Mai, która jako syntetyczka teoretycznie nie może kłamać. Maya jest androidem, z wyglądu bardzo trudno odróżnić ją od człowieka, androidy jednak nie potrafią czuć. Ponieważ żyją z ludźmi, świetnie potrafią udawać emocje, ale nie mogą ich odtwarzać. Do tego potrzebna jest reinforsyna, która w New Horizon zostaje zakazana. Maya ucieka za Mur i rani Quinna naprawdę mocno. Z Jaredem polubiłam się szybko, to konsekwentny i pewny swego facet, który nie da sobie w kaszę dmuchać. Maya, choć trudno mu się do tego przyznać, była mu bliska i zawsze mógł jej ufać, dlatego jej zdrada przyczyniła się do jego nienawiści do robotów. Relacje, jakie przedstawiła autorka, są do bólu prawdziwe i jedynie pomagają jeszcze bardziej wczuć się w historię.
Mimo że akcja nie biegnie jak rollercoaster, to bardzo łatwo się wciągnąć. Wątek zabójstw jest bardzo interesujący i sama byłam ciekawa, kto za tym stoi. Mimo że wszystko wskazywało na Jareda albo na Mayę, to jednak coś tu nie pasowało. Niestety, w tym tomie się nie dowiemy, bo autorka zrobiła coś, czego czytelnikom się nie robi – urwała książkę w najważniejszym momencie. Bohaterowie zostali świetnie wykreowani, kogo miało się nie lubić, tego się nie lubiło, a kogo tak, to, no, tak. Spodobał mi się duet Jareda i detektyw Haskel, młodej i ambitnej kobiety, która chciała pomóc Jaredowi. Wątek androidów, które pragną czuć i być ludźmi – w przypadku Mai bardzo mnie poruszył, mimo że replikantka była kształtowana na złą postać, to było mi jej szkoda.
Jestem pod wrażeniem tego wszystkiego, co wymyśliła autorka, jak dużo musiała przeczytać i się dowiedzieć, by to napisać, jak dużo czasu musiała spędzić przy poznawaniu tych wszystkich dziwnych nazw i ich znaczeń. New Horizon to miasto przyszłości, wszechobecnej technologii i latających samochodów, więc uwierzcie mi, że to, co mamy teraz, to pikuś. Bardzo chętnie sięgnę po kolejną część, nie mogę się doczekać, aż się dowiem, kto stoi za tymi zabójstwami!
Lata 30.XXI wieku, to prawdziwy rozkwit technologii. Jest ona nieodzownym elementem życia i można ją spotkać na każdym kroku. Technologia daje człowiekowi wiele możliwość, jednak ci biedniejsi nie mogą sobie na to pozwolić. Ludzie łykają magiczne pigułki o nawie reinforsyna, które zwiększają inteligencję, a androidom dają możliwość odczuwania emocji. Pragnienie odczuwania jest tak duże, że replikanci wywołują bunt w Beyond Industries. Masakra, która bezpowrotnie odmieniła obraz New Horizon. Z tego piekła ocalał porucznik Jared Quinn, który z ciężkimi obrażeniami trafia do szpitala i zapada w głęboki sen. Po niespełna trzech latach wraca do życia, ale nadal nie może pogodzić się ze zdradą swojej partnerki Mai. Mężczyzna wraca do pracy w policji, lecz kiedy w stolicy dochodzi do tajemniczych morderstw, zaczyna się obawiać, że to on sam może być sprawcą. Jared walczy z lękami i uprzedzeniami, ale największą walkę prowadzi we własnej głowie, która skrywa wiele tajemnic, lecz nie jest łatwo się do nich dokopać. Czy uda mu się odkryć prawdę i odnaleźć dawną przyjaciółkę?
Książka jest naprawdę dobra. Autorka stworzyła niezwykłą wizję przyszłości. Wszystko jest skomputeryzowane, a medycyna przeżywa prawdziwy rozkwit. Sztuczne organy, implanty oraz wszczepy domózgowe, które dają posiadaczowi takiego cudeńka wiele możliwości. Zamrażanie również jest możliwe i nieco przerażające. Miasto jest nieustannie monitorowane, a mimo to czasami dochodzi do złamania zabezpieczeń, co udowadnia, że technologia jednak potrafi być zawodna. Opowiadać można by naprawdę długo, a i tak wiele bym pominęła. Wiele dziwnych nazw, lecz z czasem można się do nich przyzwyczaić, lecz to drobiazgowość autorki zrobiła na mnie największe wrażenie. Świat wykreowany z dbałością o najmniejszy szczegół i poznając go, nie miałam wątpliwości, że to tylko kwestia czasu, kiedy to będzie możliwe.
Akcja jest szybka, ciekawa i pełna zwrotów akcji, a narrator świetnie się spisuję, lawirując między bohaterami. Chwilami męczyły mnie przydługie opisy, jednak nie było ich za wiele. Bardzo spodobał mi się pomysł z androidami, które rozumieją ludzi i potrafią kopiować ich uczucia, a mimo to nie potrafią odczuwać ich naprawdę. Doskonały motyw do buntu, lecz w powieści wybija się jeszcze jeden wątek. Morderstwa wprowadziły elementy kryminału i jeśli ktoś lubi ten gatunek, powinien być usatysfakcjonowany.
Początkowo myślałam, że „Łzy Mai” to kolejna młodzieżówka, lecz szybko się okazało, że jest to niezwykle dojrzała i dopracowana powieść. Główny bohatera ma trzydzieści jeden lat, choć metrykalnie trzydzieści trzy. Boryka się z traumą i problemami rodzinnymi, jednak to brak samoakceptacji sprawia mu najwięcej problemów. Nie ufa androidom i cyborgom, a wszelkie modyfikacje ciała i mózgu uważa za błąd. Bunt w Beyond Industries odbiło na nim swoje piętno, a ciało wymagało wielu napraw. Teraz jest cyborgiem, z czym nie może się pogodzić. Red to ciekawa i złożona postać i szybko go polubiłam. Szkoda, że Mai było tak mało i teraz niecierpliwie czekam na kolejny tom, bo i ona mnie zaintrygowała.
„Łzy Mai” to dopracowana powieść, która wciąga od pierwszej strony. Świetnie wykreowane postaci i dużo tajemnic do odkrycia. Czy polecam? Ja najbardziej! Mało na naszym rynku takich książek i jeśli szukacie dobrej i oryginalnej powieści, to sięgnijcie po "Łzy Mai", bo naprawdę warto! 8/10!
„W New Horizon androidy nie śnią o elektrycznych owcach. One marzą o reinforsynie.”
Czy mogłam przejść obojętnie obok książki, która nawiązuje do twórczości Philipa K. Dicka? Oczywiście, że nie! Uwielbiam historię, która zawarta jest w powieści Blade Runner. Łowca Androidów, do której to właśnie nawiązuje widoczny tekst znajdujący się z tyłu okładki Łez Mai. Wiedziałam, że to na pewno nie będzie to samo, co w przypadku Philipa K. Dicka – ten człowiek był na tyle specyficzny, że nikt nigdy go nie podrobi, z resztą jestem pewna, że Martyna Raduchowska nie to miała na celu. Zatem co? Być może stworzenie niesamowicie porywającej historii, która skłoni czytelnika do rozważań na temat tego, gdzie kończy się i zaczyna człowieczeństwo? Jeżeli tak to naprawdę jej się udało.
Akcja powieści rozgrywa się w latach 30. XXI wieku, gdzie technologia rozwinęła się do niewyobrażalnego poziomu. Jest to dość intensywnie widoczne w postępie medycznym – nawet gdy człowiek znajduje się na granicy śmierci, jest już bliski przejścia na drugą stronę, można go z tego wyprowadzić. Co więcej – sprawić, że będzie w pełni sprawny w bardzo szybkim czasie. Sztuczne organy, implanty, domózgowe wszczepy… Jednak czy wtedy nadal pozostaje się człowiekiem? Czy jest nam już wtedy bliżej do maszyny, do androida? Co dowodzi tego, że jesteśmy ludźmi? Co nas odróżnia od innych gatunków, od sztucznej inteligencji? Nasz mózg i ciało działają przecież na zasadzie ściśle określonych zasad, algorytmów. Gdyby jeszcze mocniej zagłębić się w różne teorie naukowe, to być może wyszłoby na to, że jesteśmy tylko zbiorem atomów współpracujących ze sobą… A być może nawet nie. Więc w czym tkwi sedno, o ile w ogóle istnieje?
Głównym bohaterem wbrew pozorom nie jest tytułowa Maya, choć nie da się ukryć, że odgrywa ona bardzo znaczącą rolę w tej historii. Jednakże to na poruczniku wydziału zabójstw skupia się większa uwaga. Jared Quinn ledwo uszedł z życiem po jednej z akcji Buntu, kiedy to zdradził go jego własny android – Maya. Choć był bliski śmierci, to technologia zapewniła mu nowe życie. Życie, o którym zdecydowanie Quinn nie marzył. Nigdy nie chciał pozwolić na to, aby stać się w połowie androidem. A teraz? Teoretycznie nadal jest człowiekiem, ale poprzez wszystkie ulepszenia wprowadzone w jego ciele, które miały na celu uratowanie mu życia, posiadł niezwykłe umiejętności – typowe dla robotów. I widzicie, pojawia się tutaj już pierwsza intrygująca i dająca do myślenia kwestia – z jednej strony to piękne, że medycyna zaszła tak daleko, że ratuje ludzkie życie. Że daje nowe możliwości – kto by tego nie chciał? Lepsza kondycja, lepsze zdrowie, lepszy wzrok. Brzmi jak bajka. Ale świadomość tego, że tak naprawdę masz w sobie obce ciało, nie masz pojęcia z czego się ono składa, ale na pewno nie z twoich komórek, z pewnością pozostawia pewne piętno na psychice. W przypadku Jareda jest to doskonale widoczne.
Głównym wątkiem fabularnym stają się morderstwa, do których dochodzi na ulicach New Horizon. Dodatkowo najnowsze systemu policyjne nie są w stanie nic zdziałać w tym temacie, ale dla Quinna jest to okazja do tego, aby porzucić znienawidzoną technologię i powrócić do starych, dobrych metod. Niestety, widać, że targają nim wciąż emocje związane z wydarzeniem, w którym omal nie pożegnał się z życiem. Można by rzec, że nieco zaburza mu to prawidłowe i obiektywne spojrzenie na sytuację, jaka zaistniała w mieście. I choć w ogólnym rozrachunku teoretycznie trafia na częściowo dobry trop, to tak naprawdę trafia na coś znacznie ważniejszego. Trafia na androida, z którym zdecydowanie ma sporo do omówienia. Jednak czy będzie w stanie trzymać emocje na wodzy? Czy jednak podda się impulsowi i zapomni o zdrowym rozsądku?
Martyna Raduchowska znakomicie wykreowała swoich bohaterów, przede wszystkim Quinna, którego naprawdę da się lubić, choć momentami miałam ochotę mocno nim potrząsnąć. Z drugiej jednak strony było mi go po prostu żal – czułam jego rozterkę, jego ból, jego poczucie niesprawiedliwości. A tytułowa Maya? Choć nie jest wiodącą postacią, to mimo wszystko sporo się o niej dowiadujemy, a sceny, w których się pojawia są jednymi z tych, które zmuszają do największych refleksji. Są bardzo emocjonalne, choć mamy do czynienia z androidem. Z androidem, który dzięki reinforsynie mógłby zacząć odczuwać prawdziwe emocje. Androidy mają świadomość tego, co powinny czuć w danej chwili, jednak emocje jako takie są im obce. Znają je jedynie z definicji. Co zatem nimi kieruje, kiedy postanawiają sięgnąć po reinforsynę i zobaczyć, jak to jest odczuwać naprawdę? Czy to właśnie emocje sprawiają, że jesteśmy ludźmi?
Łzy Mai to książka, którą charakteryzuje nie tylko wciągająca fabuła i barwni bohaterowie, ale również znakomite tempo akcji i genialna kreacja świata przyszłości. Jak najbardziej realnej przyszłości, bo wiele wskazuje na to, że zmierzamy w tym kierunku. Klimat tej powieści w znacznym stopniu przypominał mi świat stworzony przez Philipa K. Dicka, ale może to wynikać z tego, że jest to moje główne skojarzenie z androidami. Moja wyobraźnia z automatu przenosi się do wizji Dicka, gdy tylko usłyszy słowo „android”. Jednak chyba nikogo nie zdziwi fakt, że zupełnie mi to tutaj nie przeszkadzało? Wręcz przeciwnie, choć nie chcę, żebyście pomyśleli, że to tylko moja wyobraźnia tutaj działała. Martyna Raduchowska naprawdę znakomicie opisała miejsce akcji i potencjalną przyszłość gatunku ludzkiego – nie było innej możliwości niż to, że taka atmosfera prędzej czy później udzieli się w trakcie lektury.
Łzy Mai to naprawdę dobra książka z gatunku science-fiction, która wciąga już od pierwszych stron. Im dalej zagłębiamy się w świat stworzony przez Martynę Raduchowską, tym bardziej udziela nam się specyficzna atmosfera, a nasza wyobraźnia wskakuje na wyższe obroty. To historia, w której można dostrzec wiele istotnych elementów, a co więcej – to bardzo realistyczna wizja tego, co kiedyś ma szansę się wydarzyć. Mroczny klimat, piętrzące się tajemnice, rosnące napięcie i zaskakujące zwroty akcji – tego tutaj nie brakuje. Zaskakująca dobra i urzekająca powieść. Polecam.
www.bookeaterreality.blogspot.com
Łzy Mai to moje pierwsze spotkanie z Martyną Raduchowską. Niektórzy zaczynają swoją przygodę z tą autorką od Szamanki od umarlaków, ale ja postąpiłam inaczej. Muszę przyznać, że opis książki od razu przykuł moją uwagę. Niewyjaśnione morderstwo i wizja przyszłości to były główne czynniki, dla których zdecydowałam się sięgnąć po tę książkę. Jakie więc są teraz moje wrażenia?
Głównym bohaterem powieści jest Jared Quinn. Jest on policjantem, który był świadkiem buntu replikantów, tzw. Easy Puppets. Kukiełki z zimną krwią zamordowały wszystkich współpracowników Jareda, a on pozostał przy życiu tylko i wyłącznie dzięki Mai.
Z tym bohaterem mam taki problem, że chwilami czułam do niego ogromną sympatię, ale następnie byłam na niego po prostu wkurzona. Jego upartość i niechęć do współpracy z androidami, nawet dla własnego dobra była naprawdę irytująca.
O samej Mai nie mogę się za bardzo wypowiedzieć, ponieważ nie zdążyłam się z nią zapoznać podczas lektury. Niby jej imię przewijało się gdzieś tam po drodze, ale pojawiła się tylko na początku i pod koniec książki. Jak dla mnie było jej trochę za mało, ale domyślam się, że taki był celowy zabieg autorki.
Autorka miała świetny pomysł na tę historię. Morderstwo w świecie rozwiniętej technologii, to coś z czym spotkałam się po raz pierwszy. Niektórych rzeczy nie do końca rozumiałam, a chwilami musiałam robić sobie przerwy od czytania tej książki. Za dużo informacji i za dużo wydarzeń na raz i czytanie okazywało się być męczące i po prostu nudne.
Kiedy byłam już jakieś pięćdziesiąt stron do końca, wciągnęłam się totalnie. Byłam strasznie ciekawa jak te wydarzenia się potoczą, jak cała akcja się zakończy i jakie będą jej skutki. Sama końcówka z kolei zostawiła mnie w totalnym szoku i przez kilka minut nie potrafiłam przetrawić tego, czego się właśnie dowiedziałam.
Jest to książka zdecydowanie dla fanów science-fiction, wysoko rozwiniętej technologii oraz różnorodnych wizji przyszłości. Powieść wciąga i choć chwilami tego wszystkiego jest za dużo, to jednak sama historia jest ogromnie interesująca. Z niecierpliwością teraz czekam na premierę drugiego tomu.
To nie jest zła książka...na pewno nie jest zła. Gdybym była przekonana, że jest zła, to bym jej dała o wiele miższą ocenę. Jednak w przypadku s-f, książka musi być naprawdę dobra, by mnie do siebie przekonała (w przeciwieństwie do np. angielskich powieści, które czytam niemal bezkrytycznie). A w przypadku "Łez Mai" tak nie jest. Ani język nie jest zbyt ciekawy, ani główny bohater porywający. Bardzo ciężko jest mi się przejmować jego problemami, jak również podążać za biegiem akcji, która zapewne miała być dynamiczna, jednak dla mnie ciągnie się jak flaki z olejem i książka mogłaby, bez żadnych strat, zostać skrócona do 50 stron. A na koniec coś miłego...piękny jest ostatni obraz - kolekcja łez zebranych prze Maję, by do niego dobrnąć warto było przekopać się przez całą książkę
Gdzie przebiega granica między robotem a człowiekiem? Lekturowe klimaty trochę jak w Łowcy androidów, ale bardziej emocjonalnie.
Pierwszy raz miałam styczność z taką cyberpunkową historią
Nie powiem czasami język, słowa trochę mnie dekoncentrowały i czytając po prostu nie bardzo rozumiałam co jest pięć. Z tym, że nie zniechęciło mnie to i nie odebrało pozytywnego przekazu książki. Czytało się bardzo fajnie. Bohaterowie ciekawi i pełni „życia” - o ile mogę tak to nazwać. Na pewno są bardzo barwni i zdecydowanie mają różne charaktery - co dodaje książce takiego fajnego pazura. Jestem ogromnie ciekawa jak autorka pociągnie dalej tą historię.
Może nie było to dla mnie takie wielkie WOW, ale dobrze się czytało i na pewno sięgnę po inne powieści autorki.
Wiecie fajne jest to, że dzięki booktour mamy możliwość poznać tytuły, po które zapewne sami byśmy nie sięgnęli. Mnie ogromnie do tego namówiła Malwina @zaczytana_tak_po_prostu, ale przede wszystkim Jacek @jacakbdg. Powiem wam moi drodzy, że była to niezła przygoda i zdecydowanie będę ją kontynuować. Dzięki wielkie!
Jeśli jeszcze nie czytaliście i myślicie, że to nie dla was - to zmieńcie nastawienie. Czasami coś z nie naszego gatunku może okazać się strzałem w dziesiątkę! Także nie ma na co czekać - pora przeczytać. :)
Czwarta dekada dwudziestego pierwszego wieku, granica między człowiekiem a maszyną nigdy dotąd nie była tak rozmyta. Udoskonalenia ciała i umysłu nie potrafią jednak wygnać z ludzi najgorszych cech. Ba, wzmagają je jeszcze bardziej. Do tego dochodzą nowe problemy natury etycznej.
"Syntetyczna dusza, sztuczny umysł, bioniczne serce - czy replikant naprawdę jest jak człowiek?"
Niby fikcja, ale opisuje tematykę, z którą przyjdzie nam się wkrótce zmierzyć.
Bardzo się obawiałam tej lektury. Rzadko sięgam po książki z gatunku science-fiction, zdecydowanie bardziej lubię oglądać filmy i seriale, niż spędzić czas z taką książką. Przeczytałam opis książki i trochę się przeraziłam, czy ja dam radę to zrozumieć? Przeczytałam, że książka jest z gatunku cyberpunk, hm to zdziwiło mnie jeszcze bardziej. Ale co tam, może być i cyberpunk, raz się żyje. Z wielką ostrożnością zaczęłam czytać i cóż… spodobało mi się! Latające samochody, w pełni rozwinięta technologia i replikantka Maya. Choć opowieść znamy z perspektywy porucznika Jareda, to właśnie Maya mnie zaintrygowała. Kim tak naprawdę jest i dlaczego dąży, by móc odczuwać ludzkie uczucia. W książce czekała mnie niespodzianka, a mianowicie występują tu wątki kryminalne! Obawiałam się, że będzie tu wiele opisów walk, przemocy i rzucania specjalistycznymi terminami, za którymi nie przepadam. Na szczęście tak nie było, a autorka ma tak przyjemny styl, że przeczytałam książkę w kilka godzin. Zakończenie intryguje i szokuje i tak, na pewno sięgnę po „Spektrum”.
Kontynuacja trzymających w napięciu Łez Mai. Technologia rozdarła to miasto na pół. Wydawało się, że ostatnie granice ludzkich możliwości zostały...
Strzeżcie się, bo tym razem nawet szósty zmysł nie pomoże! Ida powoli godzi się ze swoim przeznaczeniem. Dziewczyna jest szamanką od umarlaków, nie ma...
Przeczytane:2020-08-20, Ocena: 5, Przeczytałam, 2020, 52 książki 2020, E-booki, Fantasy,
"Łzy Mai" to pierwszy tom z cyklu "Czarne Światła". Martyny Raduchowskiej. Książka należy do fantastyki. Napisana jest bardzo dobrze i przyjemnie się ją czyta. Jeśli zaś chodzi o autorkę to miałam już przyjemność poznać jej cykl "Szamanki od umarlaków", który gorąco polecam. No dobra, ale przejdźmy do treści.
W latach 30. XXI wieku technologia jest wszechobecna. Sztuczne organy, implanty, wszczepy...
Dla androidów reinforsyna to szansa na odczuwanie emocji. Jednak nie wszyscy są entuzjastami technologii. A już na pewno nie Jared Quinn, porucznik wydziału zabójstw. Na pewno nie po Buncie, w którym zdradziła to jego własną replikantka Maya. Gdy wraca do policji ma jedną zasadę żadnych wyborców i androidów. Nie w jego zespole. Tymczasem w jego świecie grasuje nieuchwytny dla policyjnych systemów zabójca. Dla Quinna to jak wygrana na loterii.
Kto jest mordercą ? Czy Quinnowi uda się to złapać ? Czy uda mu się przezwyciężyć niechęć do technologii ? Przekonajcie się sami !
Ja w tym czasie mam zamiar wziąć się za czytanie drugiego tomu. W każdym razie polecam przeczytanie tej książki..