Nazywam się Matthew McConnell. Pewnie już słyszałeś, co mi się przydarzyło. Tak, to ja zabrałem na przejażdżkę łodzią najdłuższym tunelem w Anglii pięcioro swoich przyjaciół
Przepłynięcie tego tunelu zajmuje dwie godziny i dwadzieścia sześć minut. Wpłynęło do niego sześć osób, ale wypłynąłem tylko ja. W tunelu panowała nieprzenikniona ciemność. Nie wiem, co się stało. Jestem teraz jedynym podejrzanym. I jeśli nie wyjaśnię, jak zniknęli moi przyjaciele, zostanę skazany.
Nowa powieść autora thrillera Zgadnij kto?
Wydawnictwo: Insignis
Data wydania: 2021-05-19
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 360
Tytuł oryginału: Now You See Me
Tłumaczenie: Anna Krochmal
Osadzony w więzieniu młody człowiek kontaktuje się telefonicznie z autorem książki poświęconej zaginionej żonie pisarza. Powołując się na znajomość z kobietą prosi o pomoc w uwolnieniu, twierdząc, że jest niewinny. Sprawa jest ciekawa- więzień oczekuje na proces w sprawie zabójstwa piątki przyjaciół, z którymi wpłynął łodzią do tunelu, a z którego wypłynął tylko on sam. Ciał zaginionych młodych ludzi nie odnaleziono, jednak opinia publiczna znalazła już winnego. Pomysł na historię ciekawy, czyta się ją dobrze, jednak moim zdaniem zakończenie jest nieco przekombinowane, stąd też moja stosunkowo niska ocena książki jako całości.
Sam pomysł na książkę ciekawy ale jak dla mnie gorzej z wykonaniem.A zakończenie rozciągnięte jak gumka do maksimum..Ta książka,to nie moja bajka ,a szkoda...
Czytając pierwszą połowę książki byłam naprawdę ciekawa co będzie dalej i jak ta cała historia się skończy. Niestety mam poczucie, że wraz ze zbliżaniem się do ostatecznego rozwiązania w historii pojawiał się pewnego rodzaju chaos, a zakończenie nie do końca do mnie przemówiło. Mimo to trzeba zaznaczyć, że sam zamysł jest naprawdę ciekawy.
Fabuła kręci się wokół tajemniczego zaginięcia pięciu osób. Zeszłego lata grupa sześciu osób wypłynęła łodzią do tunelu Standedge - wypłynął tylko nieprzytomny Matthew. Co stało się z jego znajomymi? Czy chłopak zabił i ukrył ciała swoich przyjaciół?
Sześcioro przyjaciół trzyma ze sobą od czasów szkoły. Po wyjeździe piątki z nich na studia więzy trochę się rozluźniły, ale Matthew, jedyny który pozostał w rodzinnej miejscowości, ma nadzieję, że wciąż będą utrzymywać kontakt i że ich przyjaźń nadal będzie trwać.
Ich coroczną tradycją było przeprawianie się barką przez tunel Standedge, który jest miejscową atrakcją dla turystów.
Aby dodać większej powagi tym przeprawom, Matthew zatrudnia się w centrum turystycznym, by móc osobiście poprowadzić barkę, oraz fundować przyjaciołom świetną zabawę.
Tym razem dowiaduje się, że ta wyprawa ma być ich ostatnią. Wszyscy stwierdzili, że czas już dorosnąć.
Każdy dobrze się bawi, alkohol leje się strumieniami, wpływają do tunelu i na jego drugim końcu wypływa tylko nieprzytomny Matthew, który nic nie pamięta, niczego nie wie, a tym bardziej tego co się stało z jego przyjaciółmi. Zniknęli bez śladu.
Piątkę ze Standedge (jak zaczęto ich teraz nazywać) uznano za zaginionych, lub nawet za zamordowanych, a winnym tej zbrodni okrzyknięto nie kogo innego jak Matthew.
Robin Ferringham, autor książki "Bez niej" poświęconej swojej zaginionej żonie Sam, otrzymuje niepokojący telefon z więzienia od Matthew. Z rozmowy wynika, że tylko on może pomóc oskarżonemu o morderstwo chłopakowi. Do tego Matthew sugeruje, że ma pewne informacje na temat Samanthy. Robin nie wie czy to jest żart, czy prawda, ale postanawia zgłębić zagadkę tunelu i być może poznać losy swojej żony.
Choć historia jest warta rozpoznania, to rozmywa się gdzieś w połowie. Początkowo czułam się zaintrygowana opowieścią, z czasem jednak fabuła zaczęła mnie męczyć i irytować. Losy oskarżonego Matthew przestały mnie interesować, a życie Robina, którego żona zaginęła, a o której książka nie sprzedała się tak dobrze, jakby pisarz sobie życzył, nie interesowały mnie w ogóle.
Mimo tego, że książka jest dobrze napisana, jeśli chodzi o aspekt techniczny. Krótkie rozdziały niemal zmuszają, by czytać dalej i dalej, a przy okazji zgrabnie chowają ten moment, w którym niestety wypadałoby odpuścić.
Zakończenie niestety jak z taniego romansidła. Nie kupuję tego, co stało się na ostatnich stronach.
Letni czas, wakacyjne popołudnia i chwile tylko i wyłącznie dla nas - nie ma lepszej pory roku, aniżeli właśnie ta, na spotkanie z pasjonującą, kryminalną opowieścią, która porwie nas bez reszty i nie pozwoli zapomnieć o sobie przez długie dni. I właśnie dziś mam przyjemność opowiedzieć wam o takiej pozycji - książce Chrisa McGeorge'a pt. "Jeszcze mnie widzisz", która ukazała się w naszym kraju nakładem Wydawnictwa Insignis.
Anglia, małe miasteczko Mardsen. To właśnie tu dochodzi do tajemniczego i przerażającego wydarzenia, gdy oto grupa młodych przyjaciół udaje się w rejs po powierzchni miejscowego kanału. Podróż ta kończy się wraz z wypłynięciem w długiego tunelu, gdy oto na łódce znajduje się już nie grupa nastolatków, ale tylko jeden chłopak - Matthew. Zatrzymany przez policję w związku z podejrzeniami o zabójstwo towarzyszy rejsu, utrzymuje że stracił przytomność i niczego nie pamięta. Siedząc w celi Matthew zwraca się o pomoc do Roberta Ferringhama - pisarza, który zmaga się z traumą po zaginięciu żony. Chłopiec prosi go po udowodnienie jego niewinności, twierdząc, że otrzymał jego telefon od Sam - zaginionej przed trzema lary żony Roberta...
Niniejsza powieść wpisuje się swoim charakterem w nurt literackiego kryminału z elementami psychologicznego thrillera w tle. Z jednej strony jest to bowiem zagadkowa relacja o niewyjaśnionych wydarzeniach na łódce, prywatnym śledztwie Roberta oraz okolicznościach zaginięcia jego żony - Sam. Z drugiej zaś fascynująca opowieść o ludzkich emocjach, sekretach małego miasteczka i najczarniejszych zakamarkach człowieczej natury. A wszystko to cechuje niepowtarzalny klimat, inteligencja narracji i perfekcja budowania napięcia, które ze strony na stronę tylko i wyłącznie wzrasta...
Scenariusz książki skupia się na kolejnych losach Roberta, który najpierw zostaje zaskoczony niezwykłą prośbą Matthew, jego wiedzą na temat Sam, jak i wreszcie samą historią oskarżenia o zabójstwo przyjaciół. Właściwa akcja zaczyna się wraz z przybyciem pisarza do Mardsen i podjęciem pierwszych kroków prywatnego śledztwa, które z każdym kolejnym dniem przybiera coraz bardziej skomplikowany, mroczny i dramatyczny obraz. Co ciekawe, to właśnie rozmowy z ludźmi, odkrywanie przeszłości zaginionych i próba łączenie śladów poszlak w spójną całość, a nie widowiskowe przygody rodem z kina sensacji, odgrywają tu najważniejszą rolę. To klasyczne i zarazem zaskakujące spojrzenie na współczesny, literacki kryminał i thriller w jednym.
Bohaterowie i obraz brytyjskiej prowincji - to dwa niezwykle ważne, by nie powiedzieć kluczowe, elementy tej opowieści. Oto mamy przyjemność poznać tu dwóch niezwykłych mężczyzn - Roberta i Matthew, których nie łączy nic poza znajomością zaginionej żony pierwszego z nich - Sam. Robin jest rozsądnym, boleśnie doświadczonym i niezwykle inteligentnym mężczyzną, którego cechuje poczciwość i umiejętność słuchania ludzi. Mat jest zaś na pozór zwyczajnym, młodym chłopcem, który znalazł się z koszmarnej sytuacji i nie do końca potrafi sobie z nią poradzić. Jednocześnie jednak nie jesteśmy w stanie powiedzieć, czy mu wierzmy, czy też nie. Poza tym są to na wskroś "angielskie" postacie, które charakteryzuje niezwykła natury tej nacji...
Jeśli chodzi zaś o rzeczywistość tej książki, to ukazane tu miasteczko Mardsen jawi się niezwykle interesująco, oczarowując nas swoim prowincjonalnym klimatem, krajobrazami i sennością życia. Jednak obok tego sielankowego obrazu istnieje również ta ciemniejsza strona tego miejsca, która wiąże się ze specyficznym stosunkiem miejscowych do ludzi z zewnątrz, tajemnicami przeszłości i ludzką zawiścią, która w tak małej społeczności wydaje się być szczególnie zaskakującą i niebezpieczną. To piękna, klimatyczna i nieprzewidywalna wyprawa na angielską prowincję...
Powieść ta może stanowić doskonałą odskocznię dla wszystkich miłośników literackiego kryminału i thrillera, którzy mają już dość popularnej i wszechobecnej efektowności, rodem z hollywoodzkiego kina. Tutaj tego nie ma, ale jest za to prawda o ludziach, ich życiu i mrocznej naturze, która często ujawnia się w najmniej spodziewanym momencie. I można powiedzieć, że jest to swego rodzaju powrót do literackich źródeł tych dwóch nurtów, który w mej ocenie okazał się niezwykle udaną i piękną przygodą.
Lektura książki Chrisa McGeorge'a pt. "Jeszcze mnie widzisz", porywa nas od pierwszych chwil, fascynuje i trzyma w napięciu do ostatniej strony, jak i wreszcie gwarantuje wielkie emocje i zapewnia wyśmienitą, czytelniczą rozrywkę. Z tych względów gorąco polecam i zachęcam was do sięgnięcia po ten znakomity tytuł, który sprawdzi się świetnie na ten czas letniej, niemalże już wakacyjnej lektury.
Przeczytane:2022-02-27, Wyzwanie - wybrana przez siebie liczba książek w 2022 roku,
Istnieje wiele teorii dotyczących tego, jak czas wpływa na nasze życie. Czasem wystarczy chwila, a czasem długie godziny, by nasze życie uległo dramatycznej zmianie, przewracając wszystko, w co do tej pory wierzyliśmy, do góry nogami.
Matthewu McConnellowi wystarczyły dwie godziny i dwadzieścia sześć minut, bo tyle trwa przepłynięcie najdłuższego tunelu w Anglii, Standedge, by wszystko w co wierzył, przepadło bezpowrotnie. Wypłynął prywatną łodzią w towarzystwie pięciorga przyjaciół. Kiedy łódź z powrotem pojawiła się na powierzchni, na pokładzie znajdował się tylko on.
Z wolnego człowieka stał się podejrzanym o popełnienie makabrycznej zbrodni.
Z człowieka, który miał kilkoro oddanych przyjaciół stał się ofiara ludzi, których w ogóle nie znał. Wykorzystywany przez nich, gdy było im to na rękę.
Z człowieka, który był równy innym ludziom, okazał się kimś znacznie gorszym, beztalenciem i popychadłem, mającym służyć innym ludziom za środek do osiągnięcia celu. Ludziom znacznie bardziej utalentowanym, bądź mającym przed sobą świetlaną przyszłość.
Matthew kontaktuje się z pisarzem, Robinem Ferrinnghamem, którego ostatnia książka, opisująca odejście ukochanej żony pt. Bez niej, niezbyt dobrze się sprzedała i to odmienia życie ich obu.
Okazuje się, że pogrążony w rozpaczy pisarz zajmie się jego sprawą, traktując ją jako narzędzie terapeutyczne. W trakcie rozwiązywania tajemniczej zagadki, na jaw wychodzą inne sprawy i koniec końców okazuje się, że Matthew i Robina łączy znacznie więcej, niż się z początku wydaje.
W tej historii jest wszystko, czego potrzebuje czytelnik: krótkie rozdziały po brzegi wypełnione akcją, zaskakujące odkrycia i zwroty akcji, niebanalni bohaterowie i zawirowania czasowe pozwalające odkryć, co zdarzyło się przed i po zaginięciu pięciu osób w tajemniczym tunelu.
Co więc poszło tak bardzo nie tak?
Czemu z historii, na którą czekało się z niecierpliwością, przebierając nogami, stała się historią pełną niewykorzystanych szans, zaskakująco bezsensownych rozwiązań fabularnych, spłycenia i przyspieszania historii w miejscach, które były potrzebne autorowi, bo najwyraźniej już się przy niej nudził.
Czytając o tajemniczym zaginięciu w czeluściach tunelu oraz o zamkniętej społeczności, w której tajemnice nigdy nie wychodzą na jaw, spodziewałam się czegoś zupełnie innego.
Być może pod wpływem niedawno obejrzanego filmu „Kolonia”, gdzie choć niewiele się działo, każda scena była dwuznaczna i pełna napięcia, a widzowie z zapartym tchem śledzili poczynania i odkrycia głównej bohaterki, zastanawiając się po cichu, w ile jeszcze niebezpiecznych i potencjalnie śmiercionośnych sytuacji jest w stanie się wplątać, nim wreszcie – miejmy nadzieję – bezpiecznie wydostanie się na wolność.
W którymś momencie powieść „Jeszcze mnie widzisz” zaczęła skręcać w niewłaściwym kierunku. Przegapiłam ten moment, bo pewnie przestałabym po prostu czytać. Ominięcie go sprawiło, że próbowałam tylko, jak po gruzach, dotrzeć do końca historii, która po prostu zaczęła rozłazić się w szwach, a nagromadzenie absurdalnych wydarzeń przekroczyło czyjąkolwiek tolerancję, czy wyobrażenie. Brnięcie w coraz większą psychozę i zezwierzęcienie jednego z bohaterów - Tima Claypatha, okazało się dla tej historii nieszczęściem. W pewnym momencie to już nawet nie było straszne, lecz śmieszne . Pojawiło się też niedowierzanie, że zagraniczny wydawca mógł coś takiego zaakceptować i wydać drukiem.
To oraz przeżycie żony Robina, Sam, dobiło tą nieźle zapowiadającą się historię, robiąc z niej swego rodzaju parodię, której bliżej, niż dalej do takiego filmu „Old” przy którym, pod sam koniec, człowiek mógł się tylko śmiać albo patrzeć z niedowierzaniem, na kolejne wybryki reżysera.
A w tym przypadku pisarza.
Obaj pod koniec sami już chyba nie wiedzieli, co ze swoimi historiami począć i zamiast je skończyć, dalej brnęli w coraz bardziej nieprawdopodobne i absurdalne sceny.
Miały być strach i napięcie, był śmiech i niedowierzanie. A chyba nie o to do końca obu panom, autorowi i reżyserowi, chodziło.
To mogła być świetna historia. Była niezła, przynajmniej do pewnego momentu, a właściwie dwóch, kiedy coraz bardziej zaczęła skręcać w stronę parodii. I nikt nie był w stanie już tego zatrzymać.
Niestety, bardzo się zawiodłam.