Czy można się zakochać w książce? Z pewnością. Mnie zdarzyło się to ostatnio przy niezwykłej powieści: „Elizabeth i jej ogród”. I z pewnością nie byłam pierwsza, bo tę angielską książkę przysłały mi dwie dziennikarki ze Szczecina: Elżbieta Bruska i Berenika Marta Lemańczyk, które – także zauroczone – przetłumaczyły ją i postanowiły znaleźć wydawcę. „Elizabeth i jej ogród” to opowieść Angielki, która pokochała Pomorze. Był 18 marca 1896 roku. Na szczecińskim dworcu, który do dzisiaj niewiele się zmienił, wysiada z pociągu hrabina von Arnim i jej mąż. Czeka na nich powóz, którym jadą do pomorskich włości hrabiego, do wsi Nassenheide. Jest w zwyczaju, by nową szkołę otwierała żona dziedzica. Później Elizabeth idzie na samotny spacer do opuszczonego ogrodu. „Nie wiem, czy to zapach mokrej ziemi a może zbutwiałych liści przypomniał mi nagle dzieciństwo i wszystkie szczęśliwe dni, które przeżyłam w ogrodzie (...) Wczesny marzec, szare, spokojne niebo i brunatna cicha ziemia; nagość i jakiś smutek na dworze w tej wilgoci i ciszy, ale ja tam stałam w dziecięcym zachwycie pierwszymi powiewami wiosny i pięć zmarnowanych lat opadło ze mnie jak płaszcz...” – napisała w swej pierwszej książce. Ta autobiograficzna powieść dowcipnie i z lekką ironią opisująca codzienność pomorskiej wsi spodobała się angielskim czytelnikom. Pierwszy nakład książki rozszedł się błyskawicznie, recenzje w prasie były bardzo pochlebne. „Mała kometa na literackim niebie Londynu”- pisano. Krytycy chwalili oryginalny współczesny język, wnikliwość autorki w przedstawianiu ówczesnych obyczajów, bezkompromisowość w obronie uciskanych kobiet, od robotnic polnych poczynając, na nierozumianych damach z wyższych sfer kończąc. Wskazywano, że książka jest zarazem fascynującym pamiętnikiem namiętnej ogrodniczki, która tworzy swój mały raj wśród pomorskich kartofli, łubinu i łanów zboża... Ktoś żartował, że po tej lekturze Angielki chwytały za szpadel i biegły do ogrodu.
Wydawnictwo: MG
Data wydania: 2011-03-03
Kategoria: Literatura faktu, reportaż
ISBN:
Liczba stron: 160
Autobiograficzna powieść hrabiny von Arnim pt. Elizabeth i jej ogród, to książka napisana z ogromnym wkładem emocjonalnym. Już od pierwszych stron czytelnik bez najmniejszego problemu stwierdzi, że autorka to niezwykle subtelna i artystyczna „dusza”. W formie pamiętnika, de facto bardzo, bardzo osobistego przedstawione nam zostały dzieje Marry Anette Beauchamp (hrabiny von Arnim).
Oto hrabina wraz z mężem w roku 1896 przybyła do Polski z Anglii i tam osiedliła się we wsi Nassenheida – dzisiejsze Rzędziny. Tam też odkryła ów ogród, który całkowicie skradł jej serce. Uwielbiała go. Kochała przebywać w otoczeniu przyrody. To był azyl i przystań, gdzie choć na moment mogła oderwać się od niełatwego życia i męża tyrana.
Mimo, że cała treść zdominowana jest opisami owego ogrodu i prawami natury weryfikującymi jego kształt i rozwój – autorka umiejętnie wplata w kwiatową sielankę, jeśli można tak to ująć – koleje swego losu. Przeczytawszy dojdziemy do wniosku, że ogarnęliśmy jednocześnie dwie powieści: lekką i łatwą w obiorze sielankę obyczajową oraz dramat ukazujący nieudane małżeństwo hrabiny, jej walkę o prawa kobiet uciskanych.
Myślę więc, że doskonale zostały te dwa aspekty zrównoważone i splecione ze sobą w jedną spójną całość. To daje czytelnikowi przyjazny odbiór, czytelne przekazy, oryginalny język i wnikliwość. Poza tym Elizabeth von Arnim zastosowała bardzo dokładne opisy, które pozwalają bez wysiłku wyobrazić sobie piękną przyrodę i tytułowy ogród. Jest tutaj mnóstwo obrazów, fotografii i rysunków – co niewątpliwie jest "in plus" dla książki.
Lubię, kiedy na zasadzie efektu domina, jedna książka popycha mnie ku drugiej, zupełnie niespodziewanie. Dlatego nigdy nie planuję kolejności czytania, nie robię stosików książek do przeczytania, nie czytam w metodycznie ustalonej kolejności. W tym tygodniu, Stowarzyszenie miłośników literatury i placka z kartoflanych obierek, które czytałam w związku z kolejnym spotkaniem Klubu, naprowadziło mnie na pisaną w 1897 roku książkę Elizabeth i jej ogród, którą przez zupełny przypadek miałam w domu, dzięki matrasowej wyprzedaży. I wpadłam po uszy, zakochana w autorce, jej ogrodzie, dzieciach i Pomorzu Zachodnim.
Elizabeth, trzydziestokilkuletnia (a więc w tych czasach już nie taka młoda) Angielka, wylądowała w Rzędzinach również trochę dzięki zbiegowi okoliczności. Otwierając uroczyście szkołę w pobliskiej miejscowości, będącej rodzinnymi włościami niemieckiego męża, hrabiego von Arnima, zakochuje się w jego dawno zapomnianej i zaniedbanej rezydencji, otoczonej parkiem. Restauruje więc dom, zakłada ogród, iście angielski, czego nie rozumieją uporządkowani Niemcy. Tutaj też, w otoczeniu kwiatów, gości i trójki dzieci, pisze książkę, w zasadzie pamiętnik, który w ciągu dwóch lat po pierwszym, doczeka się aż dwudziestu jeden wydań.
Ciężko jest być kobietą nowoczesną i "inną" u schyłku XIX wieku. Ciężko być wielbicielką samotności i przyrody, kiedy z Europie szaleje mania przeprowadzania się do miat i kwitnie życie towarzyskie. Ciężko też być żoną człowieka, który twierdzi, że bicie kobiet jest gwarantem ich szczęścia. Co nie oznacza, że uskutecznia proceder na własnej żonie, ale jednak... W takich właśnie warunkach przyszło żyć Elizabeth-autorce i Elizabeth-bohaterce, których życia i poglądy są moim zdaniem tożsame.
Nie jestem miłośniczką ogrodów, a szczególnie ich pielęgnowania, ale atmosfera Elizabeth i jej ogrodu jest absolutnie magiczna. To prawdziwy kunszt (także translacyjny!) pisać w sposób tak sugestywny, inteligentny i pełen nawiązań do innych dziedzin życia (Przecież nie ma ani jednej niemieckiej książki ogrodniczej, która nie zsyła wszystkich róż herbacianych do cieplarni, nie zamyka ich tam dożywotnio (...). Niewątpliwie była to czysta ignorancja, ze tam, gdzie teutońskie anioły nie ośmieliłyby się postawić stopy, ja radośnie wbiegałam, narażając moje róże herbaciane na chłód zimy (...)). Przyjdzie jeszcze Elizabeth za tym ogrodem i tym dworem zatęsknić, kiedy życie rzuci ją do Anglii, potem do Francji, czy wreszcie do Stanów. To tu spędzi najpiękniejsze chwile mimo wszystko u boku Gniewnego (hrabiego von Arnima) i trzech córeczek - Dziecka Kwietniowego, Majowego i Czerwcowego - jak pięknie nazywa domowników.
Język von Arnim jest giętki, czasem może nieco patetyczny, ale zawsze świadczy o elokwencji, poczuciu humoru i ironii autorki.
Ironicznie odnosi się nie tylko do różnic między płciami, ale i do różnic kulturowych między Niemcami a Anglikami (W tej części świata im bardziej jesteś zadowolony, że kogoś widzisz, tym bardziej ten ktoś jest niezadowolony, że widzi ciebie. I na odwrót., jeśli ty jestes nieuprzejmy, on będzie coraz bardziej zadowolony (...)). Ma też niebywałą umiejętność wydobywania ze swych postaci cech charakterystycznych - czy to charakteru czy wyglądu (Jej nos nie jest zły, u kogoś innego byłby nawet ładny; ale ona nie wie, jak go nosić, a to naprawdę sztuka nosić nos pod właściwym kątem i, doprawdy, nosy nie powinny służyć tylko do wycierania).
Elizabeth i jej ogród to książka pięknie napisana, ale i pięknie wydana. Wydawca zamieścił nawet współczesne (lub najnowsze jakie istnieją, bo dworu von Arnimów już nie ma) zdjęcia parku, w którym znajdował się ogród, samej posiadłości oraz szkoły, którą w 1895 roku otwierała uroczyście autorka.
Całość pozwala uchylić rąbka zupełnie innego świata, tego który dawno już za nami, ale który jest przyczyną tego, że dziś jesteśmy w tym miejscu, w którym się znajdujemy.