Książka niezwykle zabawna, fenomenalna satyra na stosunki międzyludzkie we współczesnych miastach.Ta niesłychanie wciągająca lektura bezbłędnie pokazuje niedole niezamężnej kobiety. "The Times" tak pisze: "Kapitalny obraz życia niezamężnej dziewczyny w latach dziewięćdziesiątych ... Czyta się jak skrzyżowanie Anity Loos z Jane Austen i każda kobieta, która kiedykolwiek miała posadę, faceta, a przede wszystkim matkę, będzie umierać ze śmiechu".
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 2001 (data przybliżona)
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 236
Tytuł oryginału: Bridget Jones' Diary
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Zuzanna Naczyńska
Kto tak jak ja nigdy nie czytał ani nie oglądał Bridget Jones?
Stwierdziłam, że najwyższy czas zorientować się w temacie czemu tak było o tej serii głośno. Jak to mówią lepiej późno niż wcale. 😊 Chorowity weekend zrealizowałam całkowicie pod kocem z kubkiem gorącej herbaty i książką. ————————————————
Jesień to mój ulubiony czas na czytanie... i powiem od razu, że czytało się dobrze. Wiek z Bridget mamy podobny, natomiast mentalność? Haha wydaje mi się, że zdecydowanie na innym poziomie 🙈 sama bohaterka wydaje się mocno „angielska” i jej życie skupia się głównie na poszukiwaniu miłości swojego życia. Czuje, że zegar zaczyna tykać. Przecież 30 to nie przelewki. Doskonale uświadamia ją w tym rodzina, która znalazła dla niej kandydata idealnego. Czyżby? ————————————————
Kończąc książkę stwierdziłam, że na drugą część dam sobie jeszcze trochę czasu. Raczej czytanie pod rząd by mnie znudziło, a szkoda. Nie wiem tylko czy bardziej się Tobie podobała książka czy film? ————————————————-
#dziennikbridgetjones #helenfielding#klasyk #bookstagrammers#bookworm #czytampodkocem#cottonballs #czytambolubię#idealnywieczór #booklover #book#nadrabiamzaległości#zakochanawczytaniu#czytanietomojehobby
Kto nie zna Bridget Jones, "starej panny" obsesyjnie sprawdzającej swoją wagę i szaleńczo zakochanej w swoim szefie Danielu Cleaverze, bohaterki "Dziennika Bridget Jones" oraz jego filmowej ekranizacji.
"Pamiętnik Bridget Jones" ukazuje w mniej lub bardziej krzywym zwierciadle zmagania samotnej trzydziestolatki w świecie, gdzie wszyscy uważają, że kobieta do spełnienia potrzebuje męża i dzieci. Pokazuje również, jak bardzo jesteśmy sterowani przez popkulturę i narzucanym kanonom piękna. Jest to również opowieść o szukaniu miłości i akceptacji.
Książka dla wszystkich samotnych trzydziestolatek, które w szalonych przygodach Bridget napewno zobaczą nie jedną swoją. Książka na poprawę humoru.
Bridget Jones to trzydziestoletnia singielka, której wszyscy wokół przypominają, że jeszcze nie znalazła swojej drugiej połówki, a zegar biologiczny tyka. Przez te wieczne aluzje do samotności kobiety, wszystkie spotkania rodzinne stają się udręką. Prawdziwą męką dla niej jest również zmaganie się z wahającą się nieustannie wagą, która wydaje się robić co chce. Bridget może i jest sama, ale nie samotna, choć brak mężczyzny przy jej boku jej doskwiera. Kobieta należy do zgranej paczki przyjaciół, w której każdy jest inny, a razem tworzą pełną paletę osobowości – feministka Sharon, mająca wieczne problemy z partnerem Jude i gej Tom. Ich problemy są dość codzienne, często związane z ich partnerami. Czy Bridget uda się w końcu ułożyć sobie życie? Ile razy źle ulokuje swoje uczucia zanim odnajdzie tego, który na nią zasługuje?
"Dziennik Bridget Jones" nie jest literackim arcydziełem, choć dobrze się go czyta. Nie można się zachwycać ani oryginalnością treści, ani pomysłowością formy, a jednak ta książka ma w sobie nieodkryte "coś" co powoduje, że niczym lep przyciąga od lat moli książkowych. Ciekawe jest to, że problemy Bridget w mniejszym bądź większym stopniu spotykają każdą dorastającą dziewczynę, kobietę, a w niektórych przypadkach dotyczą także zachowań mężczyzn. Bo kto z nas nie robił postanowień noworocznych, których wypełnienie przesuwał w nieskończoność? Kto z nas chociaż raz nie przesuwał wykonania jakiejś czynność w wiecznie oddalające się i niedoścignione jutro? Czasami, gdy czytałam o naprawdę błahych problemach Bridget, które rosły do wielkich rozmiarów, uśmiech pojawiał się na mojej twarzy, bo zauważałam pewne podobieństwa do prawdziwego życia. "Dziennik Bridget Jones" to książka, od której nie można oczekiwać wybitnie mądrych treści. To pozycja - ot taka, która poprawi humor, która ukaże przyziemne, prawie że bezrefleksyjne życie głównej bohaterki. Po jej przeczytaniu dochodzę do wniosku, że w mojej „czytelniczej praktyce” oceniam książki jakby nie miały one konkurentek, były jedynymi. Książek nie można porównywać. To nie ma sensu. Można je oceniać jako osobne byty. Jeżeli już, to porównywać można pozycje jednego autora. Można analizować jak zmieniał się jego warsztat. Na nasz stosunek do lektury wpływa również to w jakim momencie dana książka do nas trafia i czego w danej chwili od niej oczekujemy. "Dziennik Bridget Jones" Helen Fielding opowiada o Bridget, ale również o wielu innych kobietach, które w głównej bohaterce jeśli nie w pełni, to przynajmniej częściowo odnajdą siebie!Bridget jest wspaniała, trudno jej nie kochać.
Uff, udało mi się jeszcze w tym roku uporać z pewnym dziennikiem trzydziestoparoletniej singielki, która notuje systematycznie ilości wypitego alkoholu, wypalonych papierosów i zjedzonych kalorii. Ma niby postanowienia noworoczne i stara się ich trzymać, jednak jej silna wola jest często dosyć słaba.
Bridget to zwariowana romantyczka, która jest mało rozgarniętą osobą. Często użala się nad sobą, wpada w tarapaty, bywa tzw. „ciamajdą”, ale ja ją osobiście lubię. Jej perypetie tez niejednokrotnie mnie bawiły. Dobrze, że może liczyć na przyjaciół, którzy zawsze ją podtrzymają na duchu.
Polecam.
Pomimo upływu tylu lat nadal miło i z humorem wspominam główną bohaterkę,którą de facto podziwiam za rzetelność w pisaniu "Dziennika". Bawiła mnie często jej pierdołowatość i ciągły pech. Było z czego się pośmiać :)
Film zdecydowanie nie oddaje tych emocji co książka.
Polecam na odstresowanie;)
Naturalnie, jak to mówią, najpierw książka, później film. Każdy patrzy na mnie dziwnie, kiedy mówię, że nigdy nie widziałam na ekranie „Bridget Jones”. 0:1
Za to wspominając o książce, niewiele osób wie o czym mówię. Wynik: 1:1
Spodziewałam się czegoś naprawde dobrego i przezabawnego, przede wszystkim umilającego wieczór. Ale nie spodziewałam się tego, że ta książka zniechęci mnie do obejrzenia jej adaptacji…
Bridget Jones, z pewnością starsza ode mnie o te kilkanaście lat, chociaż ostatecznie nie mamy pojęcia ile ona ma te lat, przed 30., czy po 30., bez różnicy, bo i tak, przecież skończy jako stara panna z kotami, prawda? Czasami się z nią na poważnie utożsamiałam, a innym razem zastanawiałam się, co tej kobiecie siedzi w głowie, że wygaduję takie bzdury.
Do kwestii tej ‘zaradnej’ kobiety jeszcze wrócimy. Skupmy się na fabule. I tu powstaje problem. Ta książka jest o niczym. Naprawdę. Albo o użalaniu się nad swoim życiem i liczeniu kalorii. Może miałam za duże oczekiwania, ale nie wspominam ani jednego zabawnego momentu w książce. Nie było nic, przez co bym się mogła zaśmiać na głos lub chociaż uśmiechnąć. A z tego co słyszałam to film przede wszystkim słynie z tego jak bardzo jest komediowy.
Nie znam kompletnie autora, prawdopodobnie w świecie literackim jest znany tylko z tej serii, ale podejrzewam, że gdyby nie dobrze zrobiony film (opinia tłumu, wniosek z wysokich ocen) to książka miałaby znacznie niższą ocenę.
Bridget i Daniel, czy jak on miał, już naprawdę nie pamiętam. Czy ich związek to jakaś moda na sukces? Rozumiem, że w tej książce cukierkowatość i miłosne rozterki nastolatek odożyliśmy na bok i jesteśmy w trakcie życia poważnych, dojrzałych ludzi (ironia), ale nie czułam tego ani trochę. A tu: ”pójdziemy do łózka, jak co Bridg, to jutro się nie znamy, ale ogólnie to ściągnałbym z ciebie te majtki, ale nie wyobrażaj sobie za dużo.” A ta leci jakby jej złote góry obiecał. Nie wiem czy to też nie obniżanie samooceny? Główna bohaterka samą siebie traktuje z brakiem szacunku i z presji rodziny ma nadzieję, że „poleci” na nią po prostu ktoś, byle miał penisa…
Ja rozumiem, że całą książkę bierzę się z poważnym dystansem i ironią (tak właściwie robiłam, a przynajmniej starałam się dopóki niektóre teksy mnie po prostu żenowały), ale, gdy książka jest o niczym, a nawet zabawna nie jest, to ja nie mogę znaleźć jakiś plusów.
O niczym, a równocześnie męcząco mi się czytało, bo co to za frajda czytać o żałosnym życiu kobiety (to jej słowa), która wszystkich naokoło stara się przekonać tylko tym, że nic nie potrafi oraz jest tak dziwaczna, że nikt jej nie chcę. Z jej wylewanych żali z czasem można nie wytrzymać…
Czy to ja jestem nastolatką nie rozumiejąc dojrzałego świata, nie wiem, książka jak i jej główna bohaterka nie trafiła w mój gust ani poczucie humoru, a z ekranizacji na razie zrezygnuję.
Humorysyczna opowieść o Bridget Jones, kobiecie która już dawno powinna znaleźć męża, urodzić dzieci i przestać tyle jeść. Książka opisuje jej zmagania z mężczyznami, mamą przyjaciółmi, wrogami. Bohaterka dąży do schudnięcia i znalezienia sobie faceta.
Helen Fielding znana jest na całym świecie jako autorka bestselleru "Dziennik Bridget Jones" oraz jego kontynuacji "W pogoni za rozumem". "Potęga sławy"...
Bridget Jones, uwielbiana singielka i światowy fenomen powraca... z brzuszkiem. Seria nieoczekiwanych, lecz typowych dla bohaterki zdarzeń doprowadza...
Przeczytane:2021-12-26,
„Dziennik Bridget Jones” Helen Fielding czytałam pierwszy raz mniej więcej 20 lat temu. Pamiętam jedną scenę. Nie, nie z książki… Siedzę w tramwaju, na kolanach rozłożona książka z Bridget w roli głównej, śmieję się z bohaterki niemal do rozpuku, próbując jednak nieco stłumić śmiech, bo tramwaj to jednak bądź co bądź publiczny środek transportu, jednak czuję, że pasażerowie wokół mnie również się chichrają, z nieco większą dyskrecją, ale jednak. Do dziś nie wiem, czy była to radość z perypetii Bridget, bo przecież nie jest wielkim wyczynem czytać komuś nad głową, zwłaszcza gdy fabuła zaintryguje, czy zwyczajnie śmiali się ze mną lub uśmiechali do mnie, chcąc po prostu współuczestniczyć w fali radości. Co ciekawe, nie pamiętam dziś, jaka scena wówczas tak mnie rozbawiła niemal do łez.
Kilka dni temu Bridget znowu wpadła mi w oko i pod wpływem impulsu postanowiłam przeżyć to jeszcze raz. Tym razem towarzyszące mi emocje nie były już tak intensywne, bo to przecież nie pierwsze już wrażenie, a i kilka filmów z szaloną Brytyjką też obejrzałam, co spowodowało, że element zaskoczenia czy świeżości rozwiał się niczym londyńska mgła.
Bridget nie jest ani specjalnie ładna, ani szalenie zgrabna (zbierają się jej wałeczki tu i ówdzie), ani nawet inteligentna, choć potrafi mieć trafne riposty. Twórczyni bohaterki, Helen Fielding, też przecież do najwyższej ligi literackiej nie należy, warsztat ma dobry, ale nie żeby zaraz aż wybitny. Na czym więc polega fenomen Bridget Jones? Chyba właśnie na tym, że nie jest ideałem, dzięki czemu wiele kobiet może się z nią utożsamiać. Bridget tkwi w kajdanach stereotypów, szarpie się z modowymi trendami i estetycznymi kanonami. Mimo że na wielu polach ponosi klęskę (śmierdziuchy papierochy wciąż kopci, procentowe trunki też nie schodzą z repertuaru dnia), ale przecież główny cel zostaje osiągnięty, czyli znajduje mężczyznę, dla którego będzie królową idealną, naj we wszystkich możliwych konkurencjach. Czegóż chcieć więcej od życia jak nie szczęścia w miłości? I to właśnie panna Bridget dostaje.
Chyba i sama Fielding patrzy na swoje literackie dziecko z przymrużeniem oka, wymyślając Bridget wg boskiej zasady, jaką mnie Boże stworzyłeś, taką mnie masz. Podretuszowała tylko grubsze ubytki, poza tym pozwala bohaterce płynąć z prądem na skrzydłach marzeń. Cokolwiek by o niej nie powiedzieć, to umiejętność wiary w siebie, we własne możliwości jest tą, której warto się od Bridget uczyć. Dziewczęta, panie, będzie dobrze! Stać Was na to! Wniosek? Nie trzeba być chodzącym na nogach do samego nieba ideałem o przepastnym IQ, by osiągać życiowe cele!
„Dziennik Bridget Jones” zaszufladkuję do lektur, które można szybko przeczytać w podróży, pochłonąć na plaży czy u fryzjera. Ale równie dobrze będzie się nadawał na obłapiające chwile chandry, by odgonić się nim od smutków i drobnych utrapień. Nawet jeśli feministki okrzyknęły Bridget tylko wydmuszką, to i tak warto sięgnąć po „Dziennik”. Ta lektura na pewno humoru Wam nie zepsuje. A raczej jestem skłonna zaręczyć głową, że sięgniecie również po kolejne części.