Raz, dwa, trzy, w lesie zginiesz ty...
Chciał uciec i się ukryć, ale od zabijania nie ma ucieczki.
Dla byłego lekarza Armii Krajowej gęste mazurskie lasy są idealnym miejscem, aby nie rzucać się zanadto w oczy władzom nowej, komunistycznej Polski.
Mazury to też nowa ziemia obiecana dla polskich osadników. Pierwsi z nich zaczynają się osiedlać. Jednak coś wywołuje w nich ciągły lęk. COŚ niezwykle silnego i okrutnego rozszarpuje w puszczy kolejne ofiary…
Tymczasem w Moskwie referat Nikity Chruszczowa ujawnia bezmiar zbrodni Stalina. Zszokowany Bolesław Bierut umiera na miejscu. W Warszawie rozpoczyna się gra o władzę między „betonem partyjnym" a zwolennikami reform.
To wszystko jednak mało interesuje Ingę Ochab, córkę najważniejszego człowieka w państwie. Nastolatka wraz z przyjaciółmi planuje szalony wyjazd nad jezioro Śniardwy, aby uczcić Dzień Wagarowicza.
Wilkołaki czy „ruskie” z pobliskiej tajnej bazy? Kto jest sprawcą krwawej masakry w mazurskich lasach? Tylko wyklęty Roman „Trop” Kielecki wie, że prawda jest jeszcze bardziej przerażająca. Aby ratować bananową komunistyczną młodzież, dzieci znienawidzonych wrogów, będzie musiał sobie przypomnieć wszystko, co wie o zabijaniu…
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 2020-06-16
Kategoria: Horror
ISBN:
Liczba stron: 276
Powieści grozy są dla mnie czymś niezwykle atrakcyjnym i jeśli na rynku pojawia się pozycja, która należy do tego właśnie gatunku - kwestią czasu jest to, że ją przeczytam. Kiedy zobaczyłam w zapowiedziach, że będzie wychodzić horror spod pióra polskiego pisarza – nie mogłam pozostać obojętna. Jednak czy książka ta zasługuje na uwagę, czy jednak niekoniecznie?
Niedaleko mazurskiego lasu zaczynają osiedlać się kolejni ludzie. Ich spokój jest jednak coraz częściej zakłócany przez wilki, które wyją nocami do księżyca. Ponadto, coś zaczyna bestialsko mordować kolejnych mieszkańców... Mało interesuje ten fakt Ingę, córkę najważniejszego człowieka w państwie. Wraz z przyjaciółmi postanawia uczcić dzień wagarowicza i udać się nad jezioro Śniardwy. Nie wie jednak, że będzie to wyjazd pełen strachu i niepewności...
Jak zawsze, zacznę od tego, co uważam na temat bohaterów. Jednak muszę tu podkreślić fakt, iż tych postaci było tutaj tak dużo, że nie do końca potrafię określić, które były postaciami pierwszo-, a które drugoplanowymi. No ale! Pragnę opowiedzieć kilka słów na temat Ingi, czyli córki tego wysoko postawionego człowieka, który pełni rolę głowy państwa. Otóż ta bohaterka od początku zraziła mnie do siebie swoim podejściem. Specjalnie grała przed swoim ojcem niewiniątko i taką, dla której praca taty jest najważniejsza. Wiadomo, że skoro miała tak duże poparcie swojego ojca, to i nie mógł on dopuścić do tego, żeby jego księżniczka cierpiała. Przepraszam, nie chcę brzmieć zawistnie, ale wyglądało to dla mnie właśnie tak, jakby ona podlizując się, liczyła na same korzyści dla samej siebie. Nie przepadam za takimi ludźmi, więc nie dziwne, że i ta bohaterka nie zdobyła mojej sympatii.
O znajomych Ingi mogę napisać niewiele, ponieważ nie wryli mi się oni w pamięć. Byli, bo byli, ale czy to coś zmienia? Dla mnie niekoniecznie, choć gdyby nie ich obecność, to zabrakłoby tutaj tego klimatu. Chciałabym jednak wspomnieć jednym słowem o kobiecie, która wynalazła pewne serum... Otóż ta postać wzbudziła we mnie strach, ale i podziw. Wymyśliła coś tak genialnego i strasznego jednocześnie, że czapki z głów.
Kiedy byłam już po kilkudziesięciu stronach tej książki, uznałam, że autor zrobił coś, co niekoniecznie wyszło mu na dobre. Na samym początku zostałam zarzucona dużą liczbą nowych postaci, przez co niekoniecznie mogłam zapamiętać każdą z nich. Lubię, jak jest dużo bohaterów, jednak nie przepadam za tym, by mnie nimi wszystkimi zarzucać na jeden raz. Z upływem kolejnych stron dowiedziałam się, dlaczego autor tak postąpił i no cóż. Muszę zwrócić mu honor, bo ten zabieg jest zrozumiały.
Nie można odmówić tej powieści klimatu, który towarzyszył mi przez cały czas, jaki poświęciłam na lekturę. Napięcie i strach, że coś czai się tuż za rogiem, były obezwładniające i no cóż, sama czułam ciarki na plecach. Mazurskie jezioro, mnóstwo ofiar, pani naukowiec i stworzenie, które nie wiadomo czym i skąd pochodzi. Czy to nie brzmi wystarczająco przerażająco?
Robert Ziębiński ma niewątpliwy talent, jeśli chodzi o tworzenie wcześniej wspomnianego klimatu, a także, jeśli chodzi o przedstawienie wymyślonej przez siebie historii. Zrobił to bardzo obrazowo, dzięki czemu nie miałam problemu, by wyobrazić sobie ciemny i straszny las... Na szczęście mogłam spać w nocy, więc nie mogę obwinić autora o swoją ewentualną bezsenność. Ponadto Dzień wagarowicza czyta się bardzo szybko i przyjemnie.
Jeżeli lubicie powieści z wątkiem grozy, to koniecznie musicie sięgnąć po tę pozycję. Polecam Wam ją czytać zwłaszcza późnym wieczorem – doznania podczas lektury będą jeszcze silniejsze. 😉
“Upadł na ręce. Podnosząc się, znów to usłyszał. Tym razem nie było to mruczenie, a warkot. Dźwięk brzmiał groźnie. A jego źródło było blisko. Coś czaiło się w mroku. A potem z drugiej strony dobiegł go inny odgłos. Wyższy, mniej gardłowy. Otaczali go”
Roman był lekarzem Armii Krajowej. Po wojnie zamieszkał na mazurach, gęste lasy to dla niego idealne miejsce, w którym może mieszkać i nie rzucać się w oczy władzom nowej, komunistycznej Polski. Okazuje się, że życie w małej miejscowości na Mazurach nie jest takie idealne jakby się wydawało. Coś silnego i dużego zabija w puszczy kolejne ofiary. Natomiast w Moskwie ujawnione zostają zbrodnie jakich dopuścił się Stalin. Zszokowany Bolesław Bierut umiera na miejscu, a w Warszawie zaczyna się walka o władzę. Polityka jednak nie interesuje Ingę Ochab, która jest córką najważniejszego człowieka w państwie. Nastolatka planuje wyjazd nad jezioro Śniardwy. Razem z przyjaciółmi chcą tam spędzić Dzień Wagarowicza. bazie nieopodal lasu przeprowadzane są eksperymenty, czy to co zabija uciekło stamtąd?
“Dzień Wagarowicza” to horror napisany przez Andrzeja Ziębińskiego. Coś zabija w bezkresnych Mazurskich lasach. Giną zarówno ludzie, jak i zwierzęta. Jak sam autor podkreśla powieść jest napisana na zasadach rządzących horrorem w latach 50tych, natomiast fabuła jest osadzona w polskich realiach. Andrzej Ziębiński zabiera czytelnika na Mazury, gdzie w lasach czai się wielkie niebezpieczeństwo.
Na początku nie mogłam się wkręcić w historię przedstawioną w “Dniu wagarowicza”, jednak z każdą stroną wciągałam się coraz bardziej. Zabrakło mi trochę tego dreszczyku emocji. To był horror przy którym się nie bałam, ale czytając bawiłam się bardzo dobrze.
“Obaj mężczyźni umarli, nie wiedząc co ich zabija. Dwa ciebie. Napadły na nich dwa cienie”
Ależ to było dobre – straszne, makabryczne, wciągające – przeczytane prawie na raz!
Jest tu wszystko co lubię – ciekawi, niebanalni bohaterowie, przerażające COŚ, co straszy i zabija w lesie, a do tego akcja dzieje się tuż po II wojnie na Mazurach. Świetnie oddane realia czasów powojennych sprawiają, że fani retro znajdą tu coś dla siebie. Zadowoleni będą też miłośnicy mocnych wrażeń i plastycznych opisów – tych w „Dniu wagarowicza” nie brakuje! Wątek „potworów” i tego, skąd się wzięły bardzo mi się podoba – nieczęsto spotykałam się z takim lub podobnym (być może dlatego, że mało horrorów czytam 😉), jestem pod wrażeniem!
Polecam miłośnikom mocnych wrażeń, wypadających wnętrzności i tym, którzy lubią się bać!
Literatura grozy? Zazwyczaj nie sięgam po taki gatunek, ale tym razem postanowiłam uczynić wyjątek. Dlaczego? Dlatego, że to polska literatura grozy. A do tego …
Na początku autor wyjaśnił przyczyny, z których ten gatunek literacki pojawił się u nas tak późno… A raczej dlaczego pojawił się u nas dopiero wtedy, gdy w wielkim świecie już przemijał. Robert Ziębiński postanowił nie tylko napisać horror, ale jakby chcąc nadrobić stracony czas wpadł na pomysł, aby akcję przenieść w czasie. Przenieść ją do lat, w których to w Stanach Zjednoczonych fantastyka i groza biły rekordy popularności. I to najbardziej mnie przekonało. Umiejscowienie akcji w roku 1956!
Rok 1956. PRL. Żołnierze wyklęci nadal ukrywają się w lasach. Nadal walczą. Nadal niepogodzeni z powojennym porządkiem zaprowadzonym w Polsce. A w Polsce rządy sprawują komuniści ściśle wykonujący polecenia Moskwy. Tak, Związek Radziecki to sojusznik! To przyjaciel! To bratni kraj!
12 marca 1956 roku. Umiera Bolesław Bierut. Ten budowniczy Polski Ludowej.
14 marca 1956 roku. Inga Ochab (tak, córka tego Ochaba) wraz z grupą przyjaciół opuszcza pogrążoną w żałobie Warszawę i ma zamiar wyśmienicie bawić się na Mazurach. Z dala od żałoby narodowej, z dala od partyjnych rozgrywek o władzę. Mają do dyspozycji rządowy ośrodek wypoczynkowy. Mogą oddawać się zabawie, mogą świętować Dzień wagarowicza jak na prawdziwych wagarowiczów przystało. Tylko śmiech, śpiew, wyskokowe napoje i … wolność! Tak, będą sami bez żadnego nadzoru w tym mazurskim raju aż do 22 marca! Nie wiedzą jeszcze tylko, że właśnie trafili do piekła…
Roman Kielecki. Żołnierz wyklęty. Zajął jeden z opuszczonych mazurskich domów. Cichy, spokojny, nie rzucający się w oczy. Kiedyś lekarz, a teraz… Przez społeczność mazurską zaakceptowany i pełniący rolę kogoś na pograniczu lekarza i znachora. Dlatego jako jedyny, gdy znaleźli zwłoki Michała, zaczął odczuwać niepokój. I ten niepokój nie ustępował, a wręcz przeciwnie. Przybierał na sile! Czyżby popadał w jakiś obłęd? I te tajemnicze zniknięcia. I te przerażające obrażenia. I ten skowyt dobiegający z lasu. Złowieszczy skowyt. I te bananowe dzieciaki, które przyjechały tu w najmniej odpowiednim momencie. Może uda mu się ich ocalić.
Ale w tej grze biorą udział i inni uczestnicy. Nie tylko podejrzewający coś przeokropnie niewyobrażalnego Roman, nie tylko niczego nieświadomi mieszkańcy miejscowości czy resortowi turyści. Są jeszcze Rosjanie w pobliskiej bazie. Rzecz jasna ściśle tajnej bazie. To przede wszystkim radzieccy naukowcy opętani szaleńczą myślą, aby stworzyć super armię. Nie spostrzegli się jedynie, że eksperyment nieco wymknął im się spod kontroli…
To wszystko sprawia, że "Dzień wagarowicza" czytałam z zapartym tchem. Tak, bałam się! Tak, miałam nadzieję, że Romanowi jego nowa misja się powiedzie. Tak, trzymałam kciuki i czekałam kiedy Rosjanom powinie się noga.
Muszę oddać autorowi, że pomysł na fabułę miał przedni. Ale to nie jest jedynie krwawa jatka. Jak zawsze z dobrej powieści płyną i morale. A jaki morał płynie z tej książki? Jesteśmy "tylko" ludźmi. "Tylko" w tym znaczeniu, że jesteśmy zbyt maluczcy, gdy stajemy w szranki z potężną i niezbadaną do końca przez nas naturą. Niebezpiecznie jest igrać z eksperymentami, bo możemy stworzyć coś groźnego, coś strasznego, coś, nad czym nie będziemy mieli kontroli.
Ale to było dobre !!!
Akcja od samego początku. Ciekawie wykreowani bohaterowie - zarówno ci pozytywni jak i negatywni.
Ciekawa fabuła. Takie polskie ,,Stranger things" ;) Dlaczego?
- bo mamy tu czasy przeszłe , a konkretnie lata 50-te;
- główny motyw to brutalne eksperymenty oraz mutanty, które zabijają ludzi z zimną krwią;
- w centrum uwagi tej historii jest młodzież, która próbuje odnaleźć się w nowych - drastycznych- realiach w małej miejscowości na Mazurach, gdzie mieli tylko wyjechać na parę dni z Warszawy i odpocząć.
Bardzo mi przypadł do gustu styl autora. Buduje napięcie, przedstawia brutalne opisy ataku potworów / monstrów na ludzi, od których czytelnikowi aż się włos jeży na głowie. Jestem zdecydowanie na tak! Polecam
W mazurskich lasach ktoś lub coś zabija ludzi. Nikt nie wiem, czy to zilki czy też ruskie, które nieopodal mają tajną bazę i Bóg wie, co tam robią. Roman ,,Trop" Kielecki, niegdyś lekarz, później żołnierz AK, a teraz jeden z mieszkańców wsi, usiłuje rozwikłać tę zagadkę.
Tymczasem w te piękne mazurskie lasy wybiera się Inga Ochab, córka najważniejszego człowieka w państwie (po śmierci Bieruta). Wraz z grupą przyjaciół ma zamiar świętować dzień wagarowicza paląc ognisko, popijając winiak i beztrosko spędzając czas. Nieprzygotowani na to, co czeka na nich, będą zdani na pomoc Romana, jednego z żołnierzy wyklętych.
Filmy w stylu american monster nie są mi obce. Jednak z tego typu literaturą było to moje pierwsze spotkanie. I muszę przyznać, że pewnie nie ostatnie. Książkę przeczytałam wyjątkowo szybko. Podobnie jak szybko ginęli bohaterowie. A trochę ich było. Już na samym początku autor niemal zasypuje nimi czytelnika. Jednak zabieg ten jest przemyślany i konieczny. W końcu czyjąś krew trzeba przelać. A leje się ona strumieniami. Ofiary rozszarpywane są niczym papier na urodzinowych prezentach. Ale o to właśnie chodzi w tek książce.
Jedynym mankamentem jest to, że była fabuła jest przewidywalna. Co nie sprawia, że czytelnik się nudzi. Tempo akcji jest szybie, ale nie ,,dostaniemy zadyszki". Na pochwałę zasługuje ciekawe umiejscowienie czasowe wydarzeń. Mazury, komunizm i naukowe eksperymenty, które wymknęły się spod kontroli. To nie może skończyć się dobrze...
KOMUNISTYCZNY MONSTER SLASHER
Robert Ziębiński powraca z nową powieścią. Co prawda lepiej od pisania fikcji wychodzi mu literatura faktu, o czym mogliśmy się niedawno przekonać czytając jego monografię „Stephen King: Instrukcja obsługi”, ale i z beletrystyką radzi sobie nieźle. „Dzień wagarowicza” zaś to niezła lektura, osadzona co prawda w realiach PRL-u, które są już tak wyeksploatowane przez polskich twórców, że już na samo ich wspomnienie można dostać wysypki i niestrawności (w tym wypadku jest to w pewnym sensie umotywowane, ale motyw to nie do końca przekonujący), jednak na tyle udana, że nawet one nie są w stanie zepsuć przyjemności płynącej z zanurzenia się w świat powieści.
Jest rok 1956. W Dzień wagarowicza Inga Ochab, córka najważniejszego człowieka w kraju, wraz z przyjaciółmi postanawia wybrać się nad jezioro Śniardwy by uczcić to święto. W tle dzieją się co prawda ważne wydarzenia historyczne, ale nastolatków one nie obchodzą. Chcą się zabawić, chcą się rozerwać, wkrótce jednak przekonają się, że z tej wyprawy mogą nie wrócić żywi. Coś czai się w mazurskich lasach i zabija ludzi. Coś, z czym mierzy się pewien żołnierz wyklęty, który teraz będzie musiał zaryzykować wszystko, by ocalić dzieci ludzi, uważanych przez siebie za wrogów…
https://ksiazkarniablog.blogspot.com/2020/06/dzien-wagarowicza-robert-ziebinski.html
Autorski leksykon filmowy Lecha Kurpiewskiego i Roberta Ziębińskiego. 13 kategorii filmowych, w każdej 13 dyskusji na temat 13 najważniejszych, najlepszych...
Tragedia była zaplanowana - jedynie na deskach teatru. Uroczysta premiera Medei okazała się jednak inna niż wszystkie, a sceną naprawdę dramatycznych wydarzeń...
Przeczytane:2022-09-11, Wyzwanie - wybrana przez siebie liczba książek w 2022 roku,
Robert Ziębiński jest dziennikarzem posiadającym własną stronę internetową. Opublikował mnóstwo tekstów zarówno z zakresu publicystyki jak i literatury faktu. Napisał także sporo powieści.
Jego powieść pt. „Dzień Wagarowicza” została wydana w 2020 roku przed Dom Wydawniczy Rebis. Autor, jak sam wspomina w posłowiu, długo zastanawiał się, jakim tematem powinien się zająć. Pomocny w podjęciu decyzji okazał się jego znajomy, który zabrał go w pewne magiczne miejsce. Na Mazury, do miejsca, gdzie w zasadzie czas się zatrzymał. Okładka utrzymana w kilku delikatnych i bardzo ładnych kolorach. Nastrojowa i przyciągająca spojrzenie. Budzi skojarzenie z produkcjami telewizyjnymi, których akcja odbywa się w lesie.
Autor postanowił osadzić tam fabułę swej najnowszej powieści pt. „Dzień wagarowicza”. Wedle jego wiedzy tylko ten jeden dzień został jeszcze w literaturze niewykorzystany.
Powieść umieścił w czasach komunistycznej Polski, gdzie ciągle jeszcze ścierały się ze sobą dwie siły: żołnierze Ak i ruscy naukowcy, którzy w porozumieniu z najwyższym dowództwem próbuję stworzyć armię niemal niezniszczalnych żołnierzy. Jeśli dodać do tego urokliwe Mazury, wraz z typowo wiejską ludzką mentalnością, to tworzy się materiał na całkiem niezły kawałek historii. I taki właśnie jest. Całkiem niezły. Tekst podzielony jest na: prolog, część pierwszą Śmierć, część drugą Polowanie i część trzecią Piekło. Prolog ma miejsce w 1944 roku w październiku w Warszawie. Natomiast zasadnicza cześć powieści odbywa się na Mazurach w marcu 1956 roku. I tam tez się kończy.
Historia zaczyna się w momencie, w którym umiera wysoko postawiony Bolesław Bierut. Oficjalnie z powodu ujawnionego referatu Nikity Chruszczowa na temat bezmiaru zbrodni Stalina. Obok przygotowań pogrążonego w żałobie miasta do pogrzebu rozgrywa się zacięta walka między „betonem partyjnym” a zwolennikami referendum o władzę.
Ochab, najważniejszy człowiek w państwie, odpowiedzialny za wszystko, co się będzie działo w następnych dniach, pozwala wyjechać swojej córce z okazji Dnia Wagarowicza ze znajomymi na Mazury.
Córka komunisty za nic nie chce przepuścić takiej okazji i już po kilku godzinach rozkoszuje się przyjemnym, mazurskim powietrzem.
Wszystko odbywa się w bardzo przyjemnej atmosferze do czasu, gdy bestie, które grasują w tych lasach, zabijając ludzi, nie wezmą na celownik także i tych młodych ludzi.
W historii bardzo dużo jest niedopowiedzeń. Bardzo krótkie, często wręcz kilkuzdaniowe rozdziały utrudniają czytanie i odnalezienie się w tej historii.
I o ile samo wprowadzeni do tej historii oraz jej przebieg były do pewnego stopnia i momentu wciągające o tyle po odkryciu tajemnicy prowadzonych na Mazurach eksperymentów przez wysoko postawionych naukowców z Moskwy, opowieść zamieniła się w czystą rzeź i próbą ucieczki przed najgorszym, czyli śmiercią. Straciła przy tym resztki swojego uroku.
Zakończenie w ogóle nie przypadło mi do gustu.
Jeśli ma się czas i ochotę poczytać polskich autorów horrorów to można spróbować wgryźć się w tę historię.