Feyra powraca do Dworu Wiosny, zdeterminowana by zdobyć informacje o działaniach Tamlina oraz potężnego, złowrogiego króla Hybernii, który grozi, że rozgromi cały Prythian. Jednak by to osiągnąć, musi najpierw rozegrać śmiercionośną, przewrotną grę... Jeden poślizg może zniszczyć nie tylko Feyrę, ale też cały jej świat.
W obliczu wojny, która ogarnia wszystkich, Feyra znów musi decydować, komu może ufać i szukać sojuszników w najmniej oczekiwanych miejscach. Niebawem dwie armie zetrą się w krwawej, nierównej walce o władzę.
Wydawnictwo: Uroboros
Data wydania: 2024-05-15
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 848
Nie da się ukryć, że Sarah J. Maas podpadła mi trochę drugim tomem Dworów. Nie spodobała mi się ta książka, a jej akcja rozkręciła się dopiero przy ostatnich stu stronach (sama pozycja ma ich ponad 500). Z tego też powodu nie mogłam zabrać się do lektury tomu numer trzy, ale przez mój losowany TBR na ten miesiąc, w końcu się przełamałam. Czy Dwór skrzydeł i zguby zrekompensował mi krzywdy, które wyrządził mi Dwór mgieł i furii?
Feyra wraca na Dwór Wiosny, aby tam wieść spokojne życie u boku swojego ukochanego. Zaraz, co? Tak naprawdę kobieta wraca tam, by odkryć zamiary Tamlina oraz działania, których chce podjąć się bezlitosny król Hibernii. No ale by to osiągnąć, musi podjąć grę, w której stawką jest jej własne życie oraz życie innych - zarówno Fae, jak i ludzi. W obliczu wojny Feyra będzie musiała znów podjąć decyzję, komu może zaufać, a kto nie zasługuje na żadną łaskę z jej strony oraz będzie zmuszona szukać sojuszników w najmniej oczekiwanych miejscach. Niedługo nastąpi bitwa, w której poleje się krew...
Przy okazji recenzji poprzedniej części, pisałam, że Feyrę można jednocześnie lubić i nienawidzić. Tutaj muszę trochę zmienić swoje zdanie, ponieważ - o dziwo! - w trzecim tomie serii ta bohaterka stała się bardziej stanowcza, bardziej pewna siebie i naprawdę dała się lubić. Choć wiadomo, że nie wszystkie jej decyzje czy zachowania przypadły mi do gustu, to i tak mogę z ręką na sercu napisać (tzn. Może nie z ręką na sercu, bardziej na klawiaturze, no ale), że Feyra to naprawdę dobrze wykreowana i na swój sposób sympatyczna postać.
Tamlin z kolei, czyli bohater, którego dosłownie pokochałam w pierwszej części, tutaj całkowicie zalazł mi za skórę i nie mogę chłopa zdzierżyć. Jego obsesja wręcz na punkcie Feyry oraz chęć dokopania Rhysandowi irytowała mnie okropnie, a jego niekontrolowane wybuchy furii były przerażające. Szkoda, że z tak miłego chłopaka zmienił się w potwora, no ale cóż. Rhysand też jakoś specjalnie nie zdobył mojego serca. Owszem, jego relacja z Feyrą jest romantyczna, jest ciekawa, ale ten bohater raczej nie jest tym, o którym będę wspominać jeszcze przez lata.
W końcu mogę przejść do samej fabuły i akcji powieści, ponieważ tutaj to się dopiero działo. Autorka chyba chciała naprawić swój błąd z poprzedniej części, więc tutaj zaczęła wprowadzać mnie w to wszystko z przytupem – od razu ja jako czytelnik zostałam zarzucona informacjami dotyczącymi zbliżającej się wojny, ale nie przeszkadzało mi to. Czerpałam wręcz radość z czytania o wszystkich tych przygotowaniach, bo nareszcie czułam w tym prawdziwą Sarę. Autorce trzeba też oddać to, że w książce postawiła na dynamizm, dzięki czemu nie szło się nudzić podczas lektury i tak naprawdę cały czas coś się działo.
Można więc wywnioskować, że Dwór skrzydeł i zguby to o wiele lepsza książka, niż poprzednia część Dworów. Cieszę się, że udało mi się sięgnąć po tę powieść i że poznałam (teoretycznie) zakończenie tej historii. Jednak jak wiadomo, w przyszłym roku premiera kolejnego tomu, no i jestem bardzo ciekawa, co autorka wymyśli dalej.
Jeżeli lubicie fantastykę, która nie jest zbyt wymagająca, ale spędzicie przy niej dobrze czas – to koniecznie czytajcie Dwory.
Trylogia "Dwór cierni i róż" podbiła moje serce już na samym początku. Historia Prythianu zawładnęła mną i z przyjemnością sięgałam po kolejne tomy. Drugi tom wprowadził mnie w stan książkowego kaca, więc nie mogłam doczekać się kontynuacji, od której dużo oczekiwałam. No właśnie, być może za dużo, bo chociaż podobało mi się zakończenie, to jednak mam mieszane uczucia.
Dwór Rhysanda i Feyry musi zmierzyć się ze złym królem Hybernii, który pragnie podbić cały Prythian oraz ziemie ludzi. Rzecz jasna, aby to zrobić, muszą zjednoczyć siły i sprzymierzyć się z wrogimi książętami.
Ale czy możliwe jest pojednanie i walka o wspólne dobro, jeśli cień rzucają wydarzenia z przeszłości?
Intrygi, wybuchy mocy, miłość, przyjaźń, walka o władzę, rodzinę, zwroty akcji, zaskakująca fabuła, tego z pewnością tutaj nie brakuje.
"Tryumfalna noc... i wieczne gwiazdy. Jeśli on był ciemnością, ja byłam migoczącymi gwiazdami, które dobrze widać tylko w jego ciemnościach."
Zacznijmy może na początku od fabuły, która jest jednocześnie wadą i zaletą. Maas miała pomysł, który ciekawie zrealizowała. Przedstawiony świat jest barwny, a wydarzenia, które odgrywają się w książce, są niewątpliwie ciekawe. I chociaż bije z książki ta magiczna iskierka, zabrakło siły napędowej, czegoś wyjątkowego.
Pierwsze 200-cie stron było dla mnie takim ciekawym wstępem, pełnym intryg Feyry. I było to dobre rozpoczęcie książki, coś nowego, świeżego, co dawało nadzieję na naprawdę wystrzałową lekturę. Brakowało mi jednak Kasjana, Azriela oraz Rhysanda i kiedy ponownie się pojawili, ich wejście było z przytupem, w moim sercu zabiła ponownie ogromna miłość do serii i nie mogłam doczekać się, aż znów pojawią się ich kąśliwe uwagi, przekomarzanie się. I owszem, pojawiło się to, czytało się świetnie kolejne dwieście stron, ale po 400-stu miałam serdecznie dość. Aż mnie mdliło od miłości Feyry i Rhysanda, ich scen uniesień, tych iskierek w nich panujących. Maas ponownie zrobiła z głównego bohatera pantoflarza, tak jak miało to miejsce w "Szklany tronie". I oczywiście postanowiła pozostałych bohaterów również wprowadzić w stan zakochania. Zrobiła tak przesłodką tęczę, że było mi niedobrze. Bo rozumie, gdy jedna para bohaterów zapała do siebie uczuciem, jest super. Ale po cholerę swatać ze sobą wszystkich możliwych? No nie... tego nie zniosę. Taki zabieg zabił w bohaterach ich ogień.
Kolejną wadą i zaletą książki jest fakt, iż autorka postanowiła zrobić z Feyry supersilną bohaterkę i wydawałoby się, że wszystko uchodzi jej na sucho, jest o krok przed innymi, ale nagle jest zwrot i wpada w wielkie i muliste bagno. I jednak okazuje się, że nie jest taka super. Ale to jest właśnie fajne, że czytelnik jest zwodzony za nos. Tylko jeśli autorka postanawia nie robić z Feyry takiej zdolnej, to niech później nie zmienia zdania i nie pokazuje, że ta jednak może pokonać silniejszą od siebie istotę, starszą o kilkaset lat. Miałam wrażenie, że Maas trochę gubiła się w tym, co pisała.
"Nawet w przypadku istot nieśmiertelnych w życiu nie było dość czasu, by marnować go na nienawiść."
Zakończenie powieści zupełnie nie spodobało mi się. Było za słodko, przesadnie i kiedy myślałam, że w końcu będzie jakiś dreszcz napięcia, ktoś zostanie uśmiercony, będą targać mną emocje, to niestety, ale okazało się, że za wiele oczekiwałam.
Przewidywalność z książki bije i to od samego początku. Zawiodłam się niestety, bo drugi tom był rewelacyjny, nieschematyczny, a tutaj miałam wrażenie, jakby książkę pisała stara Maas ze "Szklanego tronu", który jest na identycznie nieciekawym poziomie. Styl Maas ponownie spadł na kiepski poziom, a w jej książce panowała monotonia i nuda.
Jeśli chodzi o akcję w powieści, to nie mogę stwierdzić, że jej nie było, bo działo się sporo, ale bez emocji. Niby były zwroty, ale wszystko było strasznie przewidywalne, zabrakło w całości emocji, które by targały czytelnikiem i wprowadzały w nim burzę, totalny chaos. Emocje chyba wzięły wolne albo wszystkie zostały wyczerpane w drugim tomie.
Dwór skrzydeł i zguby nie jest arcydziełem. Uważam, iż stać autorkę na napisanie o wiele lepszej historii, bo pokazała to początkiem trylogii, a zwłaszcza drugim tomem. Moja miłość do jej książek stanowczo osłabła. Brakuje mi magii, a pantoflarze w skórze bohaterów nie kręcą mnie.
Dwa poprzednie tomy „Dworu cierni i róż” przeczytałam jednym tchem, dlatego z zapałem sięgnęłam po „Dwór skrzydeł i zguby”.
Niestety okazało się, że jej czytanie nie jest tak satysfakcjonujące jak poprzednich. Akcja dość przewidywalna i długo się rozkręca. Właściwie dopiero w połowie książki można liczyć, na to, na co czekałam, czyli na zwroty akcji, podstępy i walkę.
Nie podobały mi się działania Feyry na Dworze Wiosny. Wypadły sztucznie i nieudolnie, frustrowało mnie, że Tamlin jej jeszcze nie przejrzał. Szkoda, bo bardzo liczyłam na ten watek po zakończeniu „Dworu skrzydeł i zguby”.
Brakło mi rozwinięcia wątku zdolności sióstr Feyry. Szczególnie Elaina jest zepchnięta na margines. Niby jej dar się objawił, ale jakoś tak jednorazowo i niewiele wniósł w historię.
„Dwór skrzydeł i zguby” to przede wszystkim przygotowania do wojny oraz kolejne bitwy. Jak wiadomo konflikty zbrojne dla wszystkich, bez względu na pochodzenie są strasznym doświadczeniem, przynoszą ból fizyczne, ale też rozstania, żal i smutek. Autorka ładnie ujęła to tak w przemyślenia Feyry: „Wojna pozostanie we mnie o wiele dłużej, niż będzie fizycznie trwała, jak niewidzialna blizna, która może z czasem zblednie, ale nigdy całkowicie nie zniknie.” To mój ulubiony cytat z tej książki.
Za to miło było poznać pozostałych książąt. Do gustu przepadł mi zwłaszcza Helios, który wniósł nieco humoru i pikantną historię z przeszłości. Kasjan i Az mnie nie zawiedli. Kreacja tych bohaterów bardzo mi się podoba.
Gruba książka obiecywała mi wiele wspaniałych chwil przy jej stronach. Jednak nie spełniła wszystkich moich oczekiwań.
Po koszmarze, jaki zgotował mi Dwór mgieł i furii sięgałam po tę książkę jak po karę. I nie wiem czy to moje mocno negatywne nastawienie, zaniżenie poprzeczki, czy ta książka rzeczywiście była lepsza, ale nawet udało mi się wciągnąć i na pewno wyklinać znacznie mniej.
Książkę zaczynamy z Feyrą z powrotem na Dworze Wiosny, która przepełniona gniewem i żądna zemsty pragnie ukarać Tamlina za jego umowę z Hybernią. Działa jako szpieg, przysłuchując się i oszukując, by następnie wrócić do Velaris i opowiedzieć wszystko Rhysowi. Jednak coś krzyżuje jej plany, powrót do domu okazuje się trudniejszy, w dodatku przyprowadza ze sobą niespodziewanego gościa. Jak się okazuje, Hybernia planuje zniszczenie muru oddzielającego Prythian od świata ludzi i muszą natychmiast zacząć planować obronę. W tym celu zwołują wszystkich książąt i zbierają sojuszników, którzy będą zdolni walczyć w tej bitwie. W dodatku Nesta i Elaina dostały od Kotła więcej, niż wszyscy sądzili i mogą one być kluczem do jego zniszczenia. Szykuje się wojna, w której zginie masa ludzi i fae, wszyscy muszą postępować ostrożnie i nie dać się złamać od środka, a tym bardziej nie dać się zabić.
Tak jak Feyra w drugiej części była zbolała i jakatoonasmutna, tak teraz jest zła i żądna zemsty i, jak możecie się domyślić, jest to tak samo denerwujące. Zwłaszcza, że powtarza to co parę stron. Ale! Tylko podczas pobytu na Dworze Wiosny, ponieważ później ona – o zgrozo – naprawdę zaczęła używać tej swojej makówki i choć wciąż bajdużyła, i przywodziła mi na myśl rozmarzone dziecko, to naprawdę zaczęła być znośna. Sama nie mogę w to uwierzyć. Co do innych bohaterów, stało się to samo co w Imperium burz, czyli romanse. Każdy musi kogoś mieć lub w kimś się podkochiwać, to już stało się standardem, choć tutaj Maas tak bardzo tych bohaterów nie zniszczyła, nie popsuła charakterów, chyba bardziej się postarała. Zauważyłam jednak coś śmiesznego, mianowicie drugim największym problemem bohaterów w książkach Maas (tutaj zaraz po Hybernii) są właśnie miłosne rozterki i mimo wszystko jest to dosyć zabawne. Jak dla mnie też nieco odejmuje powagi całej akcji.
A teraz całkiem szczerze, ta książka naprawdę jest lepsza od drugiej części. Tak jak napisałam na początku, nie miałam na nią najmniejszej ochoty i niesamowicie żałuję, że się zapisałam na egzemplarz recenzencki, bo mam tę książkę już od października tamtego roku, a mamy marzec i dopiero dodaję recenzję. O ile przez początek nie mogłam tego czytać, bo ani na chwilę nie potrafiłam wykrzesać z siebie nienawiści do Tamlina, później Feyra wróciła do Rhysa i pierwsze co, to pojawiła się łóżkowa scena (trwająca cztery strony), już miałam rzucić to w cholerę, to później naprawdę zaczęło się coś dziać. I nie była to akcja rodem z drugiej części, czyli ratowanie Feyry z jej koszmarów, a faktycznie nadciągające niebezpieczeństwo i podjęte wobec tego działania. Może dzięki temu (albo może Maas w końcu się ogarnęła) erotycznych scen Feyry i Rhysanda było bardzo mało, chyba trzy albo cztery, a razem z tym odpuszczone zostały seksualne podteksty, potyczki słowne i "kuszenie" siebie nawzajem. Nawet nie wiecie jak dobrze mi się czytało bez tego.
W ogólnym rozrachunku ta książka nie wypadła tak źle, jak się spodziewałam. Były błędy, mniejsze, które mi się nie podobały, między innymi chciałabym "zobaczyć" więcej relacji czysto rodzinnych między bohaterami, bo Feyra cały czas powtarza jak się kochają, ale głównie są to tylko słowa. Sytuacji, które mi nie przypadły do gustu, dla mnie niepotrzebnych, było dużo, ale wyciąganie każdej z osobna mija się z celem, nie chcę też zbytnio spoilerowac. Tamlina dalej lubię, Maas nie udało się mnie złamać aż do końca (zwłaszcza, że pozwoliła mu odpokutować), Feyra wciąż jest głupiutka i chyba nic tego nie zmieni, Rhysa lubię, choć nie ubóstwiam – reszta bohaterów jednak specjalnie na mnie nie wpłynęła, nie było okazji, by jakkolwiek się z nimi zżyć, poznać lepiej, tego też mi brakowało. Książka mnie nie "zniszczyła" tak jak większości, ale przyznaję sama przed sobą, że jestem pozytywnie zaskoczona i udało mi się wciągnąć w akcję – dzięki temu, że ona rzeczywiście była. Jestem nawet na tyle emocjonalna, że na niektórych scenach się wzruszyłam, zwłaszcza pod koniec, gdy przeczytałam jak nazywały się statki.
Czy polecam? Sama nie wiem. Niby było lepiej, ale to wciąż nie jest to. Książka o dziwo przyjemna, ale osobiście nie doczytałam się żadnych większych wartości ani czegoś, co w niej można uwielbiać. Sam zamysł, świat fae, magiczne postacie, jest dla mnie intrygujący i bardzo te klimaty lubię, ale takie wykonanie akurat mi nie podpadło. Jeśli kogoś, tak jak mnie, zraził drugi tom, to bym się zastanowiła, ale jeśli nie, to jak najbardziej sięgajcie.
Źródło: http://damazksiazkaa.blogspot.com/2018/02/5-sarah-j-maas-dwor-skrzyde-i-zguby.html
„Odnajdę cię znowu w następnym świecie... W następnym życiu. I wtedy będziemy mieli ten czas. Obiecuję.”
Gdy skosztuję jakiejś serii, zawsze muszę dotrzeć do ostatniej części. Nie inaczej było w przypadku „Dworu cierni i róż”. Trzeci tom zapowiadał zwieńczenie historii Prythianu i losów Feyry Wyzwolicielki. Jednak troszkę się zawiodłam. Czemu? O tym właśnie opowiem.
„Dwór mgieł i furii” kończy się zaskakującym zwrotem akcji. Feyra powraca do Dworu Wiosny i Tamlina. Po tym jak król Hyberii zaszkodził jej rodzinie, jest jeszcze bardziej zdeterminowana, by zdobyć wszelkie informacje mogące przyczynić się do upadku złego władcy. Jednak, aby zrealizować ten plan, zaczyna grać w niebezpieczną grę. Wszystko musi być pieczołowicie zaplanowane, każdy uśmiech, każde skinienie głowy. Feyra przeistacza się tutaj w nadwornego szpiega Dworu Nocy i tym samym ponownie staje się w Panią Dworu Wiosny u boku Tamlina. Musi zdecydować komu warto zaufać i kto będzie jej sprzymierzeńcem w nadchodzącej wojnie. Przekona się, że znajdzie ich w najmniej oczekiwanych miejscach.
Oczekiwałam jeszcze większego zaskoczenia w tej części. Niestety trzeci tom nie dotrzymał jakości drugiemu, kiedy to poznałam prawdziwe motywy zachowania Rhysanda. Była to dla mnie dosłownie ‘bomba’. Sięgając po „Dwór skrzydeł i zguby” nastawiłam się na coś jeszcze szokującego, nowe wyróżniające się postacie, nowe wątki. Zabrakło mi dynamicznej akcji. Większość książki to przygotowania do wojny, omawiane strategie i polityczne zmierzenia Feyry jako jedynej Księżnej. Ponownie Sarah J. Maas nie wykorzystała potencjału do końca. Tamlin nadal był tym złym ex. Żałuję, że autorka nie odważyła się pociągnąć relacji Tamlin-Feyra-Rhysand w inną stronę. Poszło wszystko o wiele za łatwo. Szkoda, że to pierwsze uczucie nie walczyło dłużej z tym nowym, a szala w stu procentach przechylała się cały czas ku Księciu Dworu Nocy (mimo, że to mój lubiony bohater). Siostry Archeron były także okazją na wniesienie czegoś nowego. Nesta, której upór i serce niczym lód, zdołał tylko ocieplić Kasjan, przedstawiona została jak ktoś o wielkiej mocy. Tymczasem tylko straszyła swoją nienawiścią do większości i rozżaleniem do tego, kim się stała. Czekałam z wielkim zniecierpliwieniem, aż Kasjan i Nesta rozwiną swoją burzliwą znajomość. Niestety czytelnik zyskał odrobinę nadziei na cokolwiek dopiero po rozegraniu bitwy… i na tym się skończyło. To samo Elaina – okazała się być towarzyszką naszego posła Dworu Wiosny. W dodatku zyskała nieoczekiwany dar, który nikt nie zdołał przejrzeć od razu. Przepływała przez całą historię niczym duch. Miłość Feyry i Rhysanda nadal rozkwitała, ale brakowało mi tego czegoś , co odróżniało ich od wszystkich w drugim tomie: ten pazur, flirt, nieoczekiwane zwroty wydarzeń, przebiegłość Rhysanda i przeszkody w byciu razem. Zlali się z tłem reszty postaci. Moim zdaniem wątki miłosne zostały w cieniu nadchodzącej wojny, a przecież nic tak nie zbliża ludzi niż nieuchronna śmierć czy złe przeczucia towarzyszące walce. Mam nadzieję, że moje rozczarowanie rozwieje tom 3.5, który ma premierę w maju.
Jednak nie taki diabeł straszny, jak go malują. Jest też wiele dobrych rzeczy, o których mogę napisać. To, kto okazał się największym oszustem i stanął po stronie całego Prythianu rozegrane zostało w niesamowity sposób. Nie domyśliłam się niczego do samego końca. Także historii Mor i jej lekceważącego stosunku do zakochanego w niej bezgranicznie Azriela. Sarah J. Maas umożliwiła w końcu poznanie reszty książąt poszczególnych Dworów. Podobali mi się inni książęta: Kallias (Dwór Zimy) i Helios (Dwór Dnia), którzy wnieśli dużo humoru do opowieści:
„Rzuciłam okiem na Thesana i Kalliasa, który przyglądał się swojej żonie z uniesionymi brwiami.
- Próbowałem zasugerować, by została w domu - oznajmił sucho Kallias - ale zagroziła, że odmrozi mi jaja.
- Brzmi jakby znajomo - zaśmiał się ponuro Rhys”.
Podsumowując, powieść przeczytałam w mgnieniu oka i ponownie wciągnęłam się w ten świat. Zakończenie było adekwatne do wszystkich bohaterów, którzy zasłużyli na odrobinę spokoju. Nie obyło się także bez śmierci kogoś bliskiego. Mimo wszystko zabrakło mi czegoś, co pozwoliłoby mi ocenić „Dwór skrzydeł i zguby” równie wysoko, co tom drugi. Prawdopodobnie chodziło o dużo nierozwikłanych spraw do końca, przez co czytelnik czuje niedosyt i uwikłane życie uczuciowe kilku bohaterów.
- Dama z książką
''(...)Jeśli on był ciemnością, ja byłam migoczącymi gwiazdami, które dobrze widać tylko w jego ciemnościach''.
Ferya z powrotem trafia na Dwór Wiosny. Tamlin nie przypuszcza, że jego ukochana doprowadzi go do zguby. Księżna Dworu Nocy krok po kroku układa misterną sieć kłamstw, aby lud Księcia Dworu Wiosny obrócić przeciwko niemu, a własnemu zapewnić bezpieczeństwo. Król Hybernii nadal jest w posiadaniu kotła, za pomocą którego mógłby zburzyć cały świat. Nie tylko istot Fae, ale również ten ludzki, po drugiej stronie muru. Ferya musi dowiedzieć się, gdzie Hybernijczycy zamierzają uderzyć oraz jak długo kocioł będzie regenerował siły po ostatnich wydarzeniach. Wojna jest tuż, tuż, potrzebni są sojusznicy i nowe sprzymierza, lecz komu można zaufać? Kto będzie wrogiem, a kto przyjacielem? Czy Księżnej Dworu Nocy, jej towarzyszu i przyjaciołom uda się stworzyć lepszy świat?
Uwielbiam twórczość Sarah J. Maas. Seria ''Szklany tron'' definitywnie podbiła moje serce. Również pierwsza i druga część Dworów zapisała się w mojej pamięci. Jeśli chodzi o ''Dwór skrzydeł i zguby'' nie do końca zostałam usatysfakcjonowana. Ferya w roli szpiega wyszła dość niewiarygodnie. Oczekiwałam większej ilości napięcia, intryg, a otrzymałam coś, co w rezultacie okazało się niewiele wznosić do fabuły. Autorka zmarnowała potencjał tego wątku, a właśnie na niego po drugiej części czekałam najbardziej. Było też wiele niedokończonych wątków takich jak więź pomiędzy danymi bohaterami. Autorka zaczynała temat, krążyła wokół niego, a ostatecznie go porzucała. Brakowało mi rozwinięcia postaci Nesty. Moim zdaniem autorka nie w pełni wykorzystała wyrazistość tej postaci. Nesta to osoba, która z zewnątrz jest twarda i niewzruszona jak stal, a więc autorka mogłaby bardziej podkreślić te cechy, a zrobiła z niej przez większość fabuły milczącą dziewczynę. Również postać Nesty została mało pokazana i straciła na wyrazistości. Jej postać zawsze była gdzieś tam z boku, nie płynęła wraz z wydarzeniami do przodu, a wręcz pozostawała w tyle. Z racji tego, że zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie ma wyjść kolejna część Dworów, to te niedopowiedzenia potraktuję jako okazję do rozwinięcia ich w kolejnej części. Tak czy siak mam wrażenie, że czegoś mi brakuje.
Skoro moje bolączki zostały wyznane to przejdę do plusów. W książce z pewnością nie brakowało akcji, intryg i przygód. Bohaterowie nie raz stawali przed trudnymi wyborami, czy musieli wyjść naprzeciw własnym lękom. Ich przyjaźń nie raz zostawała wystawiona na próbę, a oni pomimo tego wciąż przy sobie trwali. Ich więź i lojalność były niesamowicie silne, czego nie raz udowodnili. Sarah J. Maas zręcznie manewruje pomiędzy prawdą, a kłamstwem. Tu nie ma ludzi złych i dobrych, nie wiemy czego po kim mamy się spodziewać, a autorka nie raz nas zaskakuje i mąci w głowie. Dbałość o szczegóły, niespodziewane zwroty akcji, przyjaźń, lojalność, miłość i walka o lepsze jutro - to wszystko składa się na tę powieść. No i nie mogłabym nie wspomnieć o Rhysandzie, który tak bardzo różnił się od Tamlina. Kiedy zaczęłam przygodę z tą serią, a na scenę wkroczył Książę Dworu Nocy nie rozumiałam dlaczego większość czytelniczek do niego wzdycha. W końcu, kiedy ja to pojęłam, zaczęłam wzdychać i ja. Rhysand w przeciwieństwie do Tamlina traktował Feryę jak równą sobie i pozwalał jej na własne wybory. Słuchał jej i wspierał ją w swoich działaniach, a do tego ten jego swawolny urok również robi swoje.
Pomimo wszystkiego nie potrafiłam oderwać się od książki. Autorka od razu wciągnęła mnie w wykreowany przez siebie świat. Sprawiała, że chciałam więcej i więcej. Mam nadzieję, że w kolejnej części znajdę to czego brakowało mi w tej, a autorka jeszcze nie raz mnie zaskoczy i pozwoli na nowo zakochać się w swojej twórczości.
Feyra wraca z Tamlinem na Dwór Wiosny,tylko tym razem jako szpieg i z planem odwetu na swoim byłej miłości.Wojna z Hyberią zbliża się nieubłaganie Ryshard postanawia spróbować zjednoczyć wszystkie dwory do walki z wrogiem, jednak czy uda mu się dokonać niemożliwego?
“Rodziną są ci, których wybierzesz, a nie ci, wśród których się urodzisz.”(*¹)
AKCJA I FABUŁA
Akcja i fabuła trzeciego tomu przygód Feyry dochodzi do punktu kulminacyjnego całej historii. W końcu autorka opisuje ostateczne starcie dobra ze złem i robi to w intrygujący sposób, wplatając w to wątek miłosny, wątek relacji rodzinnych głównej bohaterki i jej sióstr, a także wątek relacji między Dworami.
STYL I JĘZYK
Po raz kolejny Maas zachwyciła mnie bogatą treścią pod względem opisów i ciekawymi dialogami.
POSTACIE
W trzeciej części pojawia się kilka nowych postaci, niektóre stare postacie zostają wysunięte nieco bardziej na pierwszy plan.
“- Wszyscy mamy w sobie coś strzaskanego - rzekła Mor. - Każdy na swój sposób... Okruchy w miejscach, których nikt nie zobaczy.”(*²)
Muszę przyznać, że trzecia część serii Dworów odrobinę mnie zawiodła, a to dlatego, że autorka wypchnęła na pierwszy plan niepotrzebnie postacie sióstr Feyry. Pomijając to, to pozostała część przypadła mi do gustu i trochę żałowałam, że to praktycznie już koniec.
Ta powieść wyzwala tyle emocji, tyle porusza tematów, tyle prawdy pokazuje, że nie sposób o niej nie myśleć. Zdecydowanie do tej pory najlepsza z tych trzech części choć nie ukrywam, że czytałam ją o wiele dłużej niż dwie pierwsze części. Jest naprawdę długa ale na szczęście nie dłużąca się.
Gdyby komuś przyszło na myśl, że książki z tematyki fantastycznej nie mogą nas czegoś uczyć i nie wniosą nic do naszego życia, nie pozwolą zrozumieć - ja uważam inaczej.
Przede wszystkim oprócz tego, że to fikcja, to sytuacje (nie wszystkie) i uczucia są prawdziwe, one po prostu funkcjonują również poza zapisanymi kartkami.
Maas zgniotła nas magią.
Całość kręci się wokół wojny z Hybernią, dopracowanie to chyba jedno z imion autorki. Zaskakujący koniec i idealna historia. Jestem ciekawa ostatniej części poświęconej odbudowie Dworu Nocy.
Krótko o fabule: Feyra powraca na Dwór Wiosny,aby zdobyć informacje o zamiarach króla Hybernii oraz ustalić jakie miejsce w jego działaniach zajmuje Tamlin.Wojna w Prythianie zbliża się nieubłaganie, krainy śmiertelników zostają zagrożone. Gdzie szukać sojuszników? Komu zaufać w krwawej walce o władzę?
Mam ogromną słabość do książek Maas??. Dwór skrzydeł i zguby to książka pełna magii, cudownych stworzeń, rozgrywająca się w krainach,które sami chcielibyśmy odwiedzić. Kolejna odsłona dworów jest pełna dynamicznej akcji,a autorka pozostawia czytelnikowi niewiele miejsca na oddech. Tym razem do znanego nam grona bohaterów dołączają kolejni, którzy będą mieć realny wpływ na rozwój wydarzeń. Okażą się być sojusznikami czy czyhającym na każde potknięcie wrogiem? Na dalszy plan w tej części schodzi relacja Rhysa i Feyry, co uważam za plus dla całej historii.Przy ponownym czytaniu niektóre sceny romantyczne po prostu nie wydają mi się najlepiej napisane.? Oprócz zwrotów akcji ważne są emocje.A tutaj doświadczymy ich wraz z bohaterami całe mnóstwo. Po przeczytaniu ostatniego zdania czułam się niczym po przejściu ? Uwielbiam ten baśniowy klimat
Co za emocje. Po prostu rewelacja. Ta część przebiła wszystkie poprzednie. Tego, co dziś przy niej przeżyłam, nie da się nawet opisać słowami. Miałam wszak moment zawachania, bo koło 100 stron z tych 840 zaczęło mi się trochę wlec, ale to co było później to totalny sztos. Ostatnie 100 stron było już tak genialne, że z jednej strony byłam przerażona, oblepiona strachem wojowników, ich krwią. Z drugiej pełna wiary, nadziei i ogromnego szczęścia, że dane mi jest to czytać. Strach o moich ulubionych bohaterów przerodził się w łzy smutku, w nienawiść do niesprawiedliwości. Genialna książka. Doczekałam się wojny z Hybernią, z wszechogarniającym złem i jedyne co mnie teraz smuci to fakt, że przede mną już ostatnia a zarazem najkrótsza część tej serii. Cały Dwór cierni i róż to dotychczas najlepsza fantastyka, jaką czytałam, a na ten moment nawet lepsza od Harrego Pottera, bo z niego już wyrosłam. Ogromnie wam polecam.
W bezpośredniej kontynuacji historii z poprzedniego tomu znajdujemy Feyrę znowu na Dworze rządzonym przez Tamlina. Tym razem pełni rolę szpiega, ale dość szybko wypełnia swą misję i wraca do domu (w towarzystwie i z dużymi trudnościami). Większość fabuły tego tomu wypełniają przygotowania do ostatecznej rozprawy z wrogiem. Feyra szuka sojuszy z najgroźniejszymi istotami spoza świata fae, Rhys poszukuje sojuszników wśród dworów. Każdy szczegół jest ważny i o ile może przeważyć szalę zwycięstwa. A jednak w ostatecznej bitwie potrzeba będzie znacznie większych poświęceń.
W tym tomie mamy galerię ciekawych postaci, które jednak były zbyt słabo zarysowane i zasługiwały na więcej uwagi, zastanawiam się czy dodatkowy tom uzupełnia te braki.
Zakończenie było dla mnie mało satysfakcjonujące, przynajmniej w porównaniu z mocnymi finałami tomu pierwszego i drugiego. Ponoć w przyszłym roku możemy się spodziewać dalszej części... - poczekamy, zobaczymy. A ja na razie przeskakuję do ukończonego już w całości drugiego cyklu autorstwa Sarah J. Maas - "Szklanego tronu".
"Dwór skrzydeł i zguby" to już ostatni tom z serii "dwór cierni i róż" (z założenia, będzie również dodatek, łączący tę serię z kolejną) napisany przez Sarah J. Maas. Opowiada ona przede wszystkim o wojnie Prythianu przeciwko Hybernii.
Nie jest to łatwe zadanie. Oddać "klimat" wojny, wszystkie uczucia towarzyszące bohaterom, ich lęk, panikę, obawę przed porażką, wprost spojrzeć w oczy śmierci. Ale autorka poradziła sobie z tym genialnie. Przygotowania do bitwy trwają przez długi czas. Są zawierane sojusze, pomniejsze ataki, dochodzi do zdrad, oszustw, nigdy nie wiemy po jakiej szale będzie zwycięstwo, kto okaże się tym "dobrym", a kto "złym". Przez całą książkę Maas trzyma nas w napięciu. Nie mamy pojęcia co sie za chwilę stanie. Uwielbiam tę jej nieprzewidywalność.
Akcja tej książki to największy plus. Przez ani chwilę nie zanudza i z żalem odkładałam książkę na bok. To zaskakujące, że przez osiemset stron z wielkim zainteresowaniem śledziłam losy bohaterów. Zdecydowanie bardziej miłuje się w krótkich powieściach, więc zatrzymanie mnie na kilka dni przy takiej lekturze to jest znakomita zaleta.
Kolejnym z nich jest główna bohaterka. Pamiętacie Feyre z pierwszego tomu? Niezdecydowana, irytująca, kierująca się nieprzemyślanymi decyzjami? Teraz to zupełnie inna osoba. Pewna siebie, sprytna, opanowana, dojrzała, jedna z moich ulubionych bohaterek. Rozczulało mnie jak wprost potrafiła mówić o swoich uczuciach. Jej związek z Rhysandem opierał się na szczerości. M.in. przez ich więź godową, przez którą czytali sobie w myślach, odczuwali emocje drugiej osoby. To jest jeden z najlepszych wątków miłosnych jakie czytałam. Nie wiem skąd się wzięły komentarze, że jedyne co się dzieje w tej książce to Rhys i Feyra uprawiających seks. Konkretnie zaprzeczam temu. Fakt, że nie zawsze bohaterowie hamowali się w swoich emocjach. Ale nigdy ten wątek nie przesłaniał główny. Zawsze był gdzieś z boku, dodając ciepła naszemu sercu.
Według mnie rewelacyjne zakończenie bardzo dobrej serii. Było to, czego oczekiwałam po drugim tomie. Zatopiłam się w tej historii na kilka dni i tak bardzo nie chciałam opuszczać tego świata.
https://www.papierowemotyle.pl/index.php/motylowe-zapiski/recenzje/436-dwor-skrzydel-i-zguby
Oszałamiający czwarty tom serii Dwór cierni i róż. Niezgłębiona potęga. Dwa żywioły. Jedna walka. Nesta Archeron, odkąd została wepchnięta do Kotła...
Autorka bestsellerowej serii Szklany Tron powraca z porywającą opowieścią o miłości, która jest w stanie pokonać nienawiść i uprzedzenia! Idealna lektura...
Przeczytane:2023-06-11,
Okładka jest pasującą do serii, tym razem dominuje kolor zielony. Matowa w dotyku z wytłuszczony elementami. Niestety nie posiada skrzydełek, które stanowiłyby ochronę przed uszkodzeniami mechanicznymi. Czcionka jest duża, wystarczająca dla oczu, marginesy i odstępy między wersami zostały zachowane, literówek brak. Stronice są kremowe. Jest to pokaźny grubasek, gdyż liczy sobie ponad osiemset stron.
Musicie mi na wstępie wybaczyć, że ta recenzja może być w Waszych odczuciach sztywna i dosyć krótka jak na mnie i na to, że książka mi się podobała. Przy wrzucaniu na telefonie zdjęcia do recenzji, usunął mi się cały tekst i jeszcze na to wszystko od razu wyszło mi ze strony, więc wszystko przepadło. Opadłam z sił, uwierzcie mi... Jestem ostatnio przemęczona, a na dodatek jeszcze coś takiego... Ale okej, mogę być sama na siebie zła przecież...
Pióro pisarki nie zawiodło. Kolejny raz od razu przeniosłam się do świata głównej bohaterki i trzymałam za nią kciuki, by wszystko przebiegło tak, jak ona chce. Czyta się szybko, lekko i przyjemnie, bez jakichkolwiek blokad. Dzieje się w tej książce tak wiele, że nie ma czasu na nudę, absolutnie! Wręcz z mocno bijącym sercem obserwujemy dalsze poczynania postaci i oh, autorka zrobiła z nas miazgę, dosłownie.
"Boisz się?
A ty?
Jego fioletowe oczy napotkały moje. Tak niewiele gwiazd w nich lśniło.
- Tak - szepnął.
Nie o siebie. O ciebie, o was wszystkich."
A przynajmniej ze mnie. Bo to, co wyprawiała z emocjami... Niektóre wydarzenia sprawił, że zapomniałam o oddechu. Serce waliło jak oszalałe. Nie można tak robić czytelnikowi!!! Absolutnie! Finalnie jednak jestem zadowolona z obrotu spraw. Ten tom określiłabym jako jedna wielka AKCJA. Bo tak wiele się działo, wojna, dobry świat mieszał się ze złem, w dodatku tak wiele stron, że nie zostało w nas ani grama niedosytu. Jestem usatysfakcjonowana i zaskoczona jednocześnie, że przypadła mi ta opowieść tak bardzo do gustu, co ja i fantastyka to przeważnie dwa różne kontynenty. Niemniej jednak jestem zadowolona i już nie mogę się doczekać, aż zacznę czytać ostatni, czwarty tom, który czeka już na stosiku.
Feyra jak zwykle działała mi na nerwy, ale... Wykazała się nie tylko głupotą, ale też i odwagą, za co należą się jej brawa. Niemniej jednak nie jest ona wciąż moją ulubioną postacią, bo jest nią Rhys. To nadal mój taki książkowy mąż, po prostu jego postać... jestem tak zachwycona, że jak pomyślę, że został mi ostatni tom to chce mi się płakać, naprawdę!
Postacie tutaj są dopracowane, niczego im nie brakuje. Różnią się charakterem, jednych polubicie, drugich znienawidzicie... Niemniej jednak autorka zadbała o różnorodność w tym temacie.
Może nie jestem tak bardzo zadowolona jak po drugim tomie, to i tak daje mu 9/10 gwiazdek. Zrobiła na mnie wrażenie, sprawiła, że z trudem odrywałam się od czytania... Jestem naprawdę zadowolona i żałuję, że mimo tak wielu stron, czas z książką tak szybko mi zleciał. Nie czułam tak wielu emocji jak poprzednio, ale nie było też tak, że nie czułam nic. Zaznaczyłam kilka fragmentów, które zapadły w mojej głowie. Niektóre łamały mi serce... Ale co zrobić. Zostaje mi Was jedynie zachęcić do sięgnięcia po tę serię i przeprosić za to, że recenzja dzisiaj jest tak późno i dosyć krótka, nie tak jak zawsze to bywa u mnie. Wybaczcie, ale naprawdę jestem wykończona pracą, a usunięty tekst tak mnie wytrącił z równowagi, że to szok w trampkach. Po prostu polecam, bardzo mocno!