Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 2009-03-10
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 232
Z racji, że ostatnio czytałam same kryminały, wypadałoby przerzucić się na coś innego. Jak się okazało, daleko od tematu kryminału nie odbiegłam, ale o tym dowiedziałam się po fakcie. Wybrałam Rudnicką, bo sporo o niej słyszałam. Dziwi mnie jedynie, że nie ma jeszcze o niej nic na Wikipedii, chciałam się czegoś o niej dowiedzieć, lecz niestety niewiele tego jest.
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2008
Ilość stron: 232
Kategoria: thriller/sensacja/kryminał (bardzo mi nie pasuje to, bo bardziej bym powiedziała, że to romans lub powieść obyczajowa z dodatkiem kryminału, ale bardzo małym jak dla mnie)
"Czy ten rudy kot to pies?"
Przyznam szczerze, że tytuł mnie trochę zniechęcał, bo myślałam, że to książka raczej dla dzieci lub książka o kotach czy psach, a wolę poświęcać czas na coś naprawdę dobrego. Niech Was tytuł nie zmyli, to przyjemna powieść.
Niestety, jedyny problem jest taki, że dopiero będąc w połowie książki postanowiłam sprawdzić czy to jest w ogóle jakaś seria i czy czytam część pierwszą jeśli tak. Jak się okazało, jest to część druga z serii "Martwe jezioro".
Nie wiem czy książki są ze sobą mocno powiązane, ale myślę, że na pewno sprawdzę część pierwszą. Czytając "Czy ten rudy kot to pies?" nie odczułam jakoś specjalnie tego, że jestem z czymś w tyle, że powinnam o czymś wiedzieć, więc może jednak nie spaliłam sobie zbyt mocno czytania. ;-)
Miejsce akcji to początkowo Poznań. Młoda para - Beata i Jacek postanawiają zaangażować prywatnego detektywa - ich znajomego Przemka, aby dowiedzieć się czegoś o rodzinie Beaty. Dziewczyna całe czas żyła w przekonaniu, że ma dwoje rodziców, niezbyt ją kochających, ale że są to jej rodzice. Niestety przypadkiem okazało się, że najprawdopodobniej jej rodzice zginęli w wypadku. Nie zna ich imion ani swojego prawdziwego nazwiska, postanawia dowiedzieć się czegoś za pomocą detektywa, lecz sprawa okazuje się być bardzo skomplikowana. Rzecz miała miejsce 30 lat temu i nikt nie zgłosił zaginięcia pary z dzieckiem, zresztą po takim czasie sprawa najprawdopodobniej się przedawniła.
Beata i Jacek mieszkają wraz z jego siostrą - Ulą, która traci pracę z powodu bardzo dla niej wstydliwego. Można powiedzieć, że jest spalona w swoim zawodzie jeśli chodzi o Poznań. Postanawia ochłonąć w zupełnie innym miejscu, nie mówi nic nikomu, jedynie zostawia kartkę w mieszkaniu. Jak się okazuje ma zamiar pojechać do Irlandii. Niestety Ula jest dziewczyną, którą problemy bardzo lubią, spotyka ją mnóstwo dziwnych sytuacji i większość ludzi traktuje ją trochę jak wariatkę. Właśnie takim dziwnym zbiegiem okoliczności zamiast w Irlandii ląduje w małej wiosce Wilkowie i postanawia skorzystać z okazji i wakacje urządzić sobie właśnie tam.
Jako, że Ula jest mistrzynią tarapatów, szybko okazuje się, że i tam również je na siebie sprowadza, jednak zawsze spada na cztery łapy jak kot i przy okazji rozwiązuje zagadkę, która męczy Beatę. Jak to się stało, że pomyliła Irlandię z małą wioską w Polsce? Czemu straciła pracę i co takiego przytrafi jej się w Wilkowie? Odpowiedź znajdziecie w książce i na pewno Was zaskoczy.
Być może Ula znajdzie w końcu normalnego mężczyznę i nie będzie musiała się więcej wstydzić przed rodziną przez swoje czyny? Może wszystko ułoży się jak trzeba, bez dramatów, ale ze szczęśliwym zakończeniem? Czy to prawdopodobne jeśli w grę wchodzi osoba tak zagmatwana i roztrzepana?
____
Ula przypomina mi trochę mnie, każdy kto mnie choć trochę zna, wie że jestem roztrzepana. Zazwyczaj rozwalam wszystko co napotkam na drodze, przytrafiają mi się dziwne rzeczy tak jak naszej bohaterce, chociaż ona zdecydowanie ma bardziej opłakaną sytuację.
Przeczytałam gdzieś, że jest to powieść kryminalna, chociaż ja bym tak tego nie określiła. Jak dla mnie to po prostu obyczajówka, chociaż muszę przyznać, że ciekawa. Zastanawiałam się jak potoczą się losy Uli i Beaty, kim byli rodzice tej drugiej no i skąd w ogóle Ula się wzięła w Wilkowie.
Bardzo szybko i przyjemnie się czytało, takie książki to odpoczynek dla mózgu, przyjemne ale nie każą się nad sobą wiele zastanawiać już po zakończeniu. Chociaż tytuł na pewno jest chwytliwy.
Wiejska mentalność, każdy każdego zna, ale jak widać oprócz wścibstwa trafiają się też ludzie mili i przyzwoici. Podobają mi się te klimaty, mimo że sama nie chciałabym mieszkać w takim miejscu, czytanie o tym jest przyjemne. Dzień jak codzień, nie dzieję się nic szczególnego do czasu pojawienia się zwariowanej dziewczyny, która nawet nie wie skąd się tam wzięła. Stanowcza, walczy o swoje racje i nie jednego wprawia w osłupienie. W dodatku podoba mi się przyjaźń Uli i Beaty, rzadko można trafić na taką relację. Dziewczyny bronią się wzajemnie, a Ula ryzykuje utratą zaufania człowieka, który jej się podoba, a wszystko po to, aby pomóc przyjaciółce w dojściu do prawdy. Taka przyjaźń to skarb, nie wiem tylko czy zdarza się naprawdę, jeśli chodzi o tak wyjątkowe poświęcenia i wytrwałe dążenie do celu, nawet nie swojego, a swojej przyjaciółki.
Ciekawi bohaterowie i fabuła, ciekawe rozwiązanie zagadki, przyjemny styl. Warto sięgnąć po taką powieść, jeśli akurat nie macie nic pod ręką, ale nie jest to coś co koniecznie przeczytać trzeba. Zobaczymy jak będzie z resztą książek Olgi Rudnickiej.
Oceniam na 3,5, ale pamiętajcie, że to ocena kogoś kto uwielbia czytać kryminały,
lubuję się w zbrodniach i zagadkach. Może Wam przypadnie bardziej do gustu, warto spróbować ;-)
Kontynuacja przygód bochaterów "Martwego Jeziora". Tym razem na pierwszy plan wysuwa się Ula, która po perypetiach w pracy ucieka na urlop. Zamiast w Irlandi ląduje w jakieś małem miejscowości i postanawia tam właśnie urlop spędzić. I tak nikt znajomy nie wie właściwie, dokąd pojechała. Jednaże atmosfera tajemnicy w całym osiedlu, a szczególnie w domu gospodrzy Uli, skłania ja do skontaktowania się z Przemkiem - zaprzyjaźnionym detektywem. Podobno pod tym dachem zaginęły już dwie kobiety. Byli tacy co w ogrodzie szukali ukrytego grobu...
„Czy ten rudy kot to pies?” – przewrotny tytuł książki zapowiadał lekką lekturę przepełnioną humorem. I rzeczywiście…
W kontynuacji „Martwego Jeziora” na pierwszy plan wysuwa się postać Ulki Nowackiej i jej życiowe perypetie przeplatane od czasu do czasu wątkiem Beaty. Ula jest zupełnie odmienną osobowością od poznanej w pierwszej części Beaty. To pogodna, tryskająca humorem dziewczyna, która ma niebywały talent do wplątywania się w niebywałe sytuacje, a przy tym niezwykle wrażliwa na krzywdę i kochająca zwierzęta. Jej naiwność i łatwowierność w połączeniu z łatwością nawiązywania kontaktów tworzy wybuchową mieszankę. Romans z szefem zakończony upokorzeniem, wyjazd do Irlandii, który niespodziewanym zbiegiem okoliczności ostatecznie zakończył się w Wilkowie pod Wrocławiem i zaskakujące rozwikłanie tajemniczej przeszłości swojej przyjaciółki to tylko niektóre wydarzenia w jakie obfituje życie Uli. Wszystkie te sytuacje są istnym zrządzeniem losu, w którym ma swój udział roztrzepana bohaterka. Nawet w relacjach z mężczyznami Ula pada ofiarą własnej naiwności zupełnie jak młoda nastolatka, a nie trzydziestoletnia kobieta. Wątek kryminalny daje się wcześniej rozszyfrować, więc nie ma tu elementu zaskoczenia. Jest za to kolejna tajemnica, szantaż i… agencja detektywistyczna.
Sporo humoru i zabawne sytuacje, które są tak nieprawdopodobne, że trudno o jakikolwiek ich związek z rzeczywistością sprawiają, że książkę czyta się całkiem przyjemnie jak wesołą historyjkę na dobranoc. Jeśli chodzi o wyjaśnienie przeszłości Beaty to oczekiwałam bardziej niecodziennego, nieoczekiwanego zwrotu, a otrzymałam przewidywalne, infantylne wręcz rozwiązanie.
Powieść to lekka, łatwa i przyjemna lektura na jeden wieczór. Można się przy niej miło zrelaksować po dniu pracy jeśli potraktuje się opisane zdarzenia z przymrużeniem oka.
Polecam.
Fascynująca i zabawna powieść, od której nie można się oderwać! Beata - niezależna trzydziestoletnia singielka - zaczyna podejrzewać, że z rodziną...
Posterunkowy Nadziany ma pecha. Po serii niefortunnych zdarzeń postanawia dobrowolnie przenieść się na niewielką placówkę, gdzie nikt go nie zna...