Genius loci dawnej Warszawy
[…]prawdziwe damy za nic w świecie nie wsiadały do omnibusu; nie było to zresztą w ogóle comme il faut, podobnie jak afiszowanie się dorożką na „gumach”, bo w tych królowały raczej panie podejrzanej konduity. Prawdziwe damy, mające ambicje zaliczać się do towarzystwa, jeździły karetami, jak Izabela Łęcka, nawet jeśli jej tego powozu musiała użyczyć majętna ciotka, hrabina Karolowa. Także Wokulski unikał omnibusów, a gdy zapragnął bratać się z socjetą - kupił karetę razem z lokajem, by zadawać szyku, choć kosztowało go to tyle, co roczne utrzymanie baletniczki. Sam autor Lalki choć miał blisko do „stacji omnibusowej” na Placu Trzech Krzyży, wolał do redakcji „Kuriera Warszawskiego” na placu Teatralnym chodzić pieszo, podziwiając miasto i dla zdrowia, jak mawiał, niż korzystać z tego środka komunikacji.
Truizmem jest stwierdzenie, że o urodzie miasta decydują nie tylko historia, architektura czy zabytki, lecz także estetyka ulic, komunikacja i mieszkańcy. Elementy te są nierozerwalnie ze sobą splecione i jeśli któryś z nich ulega osłabieniu, zniszczeniu lub zaniedbaniu, wtedy całe miasto podupada i traci. Zdaje sobie z tego sprawę włodarz każdego większego obszaru administracyjnego. O tym, jak kształtował się ruch uliczny w stolicy, jak się zmieniał charakter jej głównych arterii, jak wyglądało życie miejskie i jak pod względem prawnym starano się związane z nim kwestie regulować, począwszy od czasów stanisławowskich, a niekiedy też staropolskich, opowiada porywająco napisana i skomponowana książka Stanisława Milewskiego. Wprawdzie ma ona charakter dokumentacyjny, a nawet naukowy, ale dominuje urokliwy styl gawędy, dzięki czemu czytelnik ma okazję odbycia niezwykłej podróży do dawnej Warszawy, poznania obyczajów jej mieszkańców, ich ulubionych miejsc zakupów, rozrywek i odpoczynku, a także zmieniających się przepisów i regulaminów dotyczących przemieszczania się po mieście czy handlowania.
Autor podaje wiele zadziwiających i pasjonujących informacji, dzięki którym w nowym świetle możemy zobaczyć dzisiejsze rozwiązania urzędników miejskich i albo się roześmiać z powodu ich zwykłej głupoty, albo zachwycić się ich dalekowzrocznością i rozsądkiem. Wyobraźmy sobie, że właściciele welocypedów musieli zdawać egzaminy ze znajomości zasad ruchu drogowego. Cyklista musiał wykazać się przed odpowiednią komisją umiejętnością szybkiego wsiadania na welocyped i zeskakiwania z niego, robienia zwrotów, wolnej jazdy oraz poruszania się po wąskich uliczkach. Mało kto wie, że zakaz palenia papierosów na ulicy, zwłaszcza w pojazdach, pochodzi z początków XIX wieku, a wziął się z tego, że papierosy właśnie bywały częstą przyczyną pożarów wielu drewnianych domów, którymi usiana była wówczas Warszawa. Ofiarą zakazu padł młody Maurycy Mochnacki, którego surowo ukarano za to, że wyskoczył w pośpiechu z mieszkania z fajeczką w zębach, a potem szarpał się z policjantem. Musiał odpracować czterdzieści dni w ogrodzie belwederskim.
W końcu XIX stulecia Warszawa była jeszcze słabo zmotoryzowana w porównaniu z Paryżem, ale powoli zaczęły się pojawiać automobile, które zwano wtedy „samojezdami”. Pierwszym właścicielem owej nowości wprost z Paryża był przedsiębiorca Karol Temler, ale prawdziwym jej promotorem okazał się Stanisław Grodzki. Po tym, jak pokonał autem dystans do stolicy Francji, mieszkańcy Warszawy dosłownie oszaleli na punkcie samochodów. Apogeum rozwoju motoryzacji w Warszawie przypadło na lata 1936-1938. Na początku XX wieku ulice Warszawy stawały się coraz bardziej zatłoczone wozami, dorożkami, tramwajami konnymi, samochodami i rowerami, nie zapominając o pieszych, wskutek czego dochodziło do karamboli i pierwszych poważnych wypadków drogowych. Zaczęto więc opracowywać przepisy dotyczące bezpieczeństwa komunikacyjnego. Aby usprawnić ruch uliczny, nakładano kary na wszystkich jego uczestników, a nawet urządzano obławy…. w nocy. Okazuje się, że mandaty są prawie tak samo stare, jak samochody. Sygnalizację świetlną zaczęto za granicą stosować dość wcześnie, w Polsce zaś pierwsze wzmianki o „semaforach świetlnych” pojawiły się w 1926 roku. Jednak „piesza publiczność” nie radziła sobie z kolorami, stąd tego rodzaju sygnalizacja wywoływała najczęściej zamieszanie i dążono do udoskonalenia systemu. Co ciekawe, operowanie trzema kolorami to wynalazek amerykański.
Dużo miejsca poświęcił autor także innym pojazdom, kolejno: karetom, dorożkom konnym i samochodowym, omnibusom (zwanym „żurnalierami”, a nieco później „kanarkami”), tramwajom konnym, elektrycznym oraz oczywiście autobusom. Opowieści na temat wehikułów tchną życiem i autentyzmem do tego stopnia, że podczas lektury niemal słyszymy ich dźwięki, klaksony i oglądamy ruch uliczny niegdysiejszej Warszawy. Książka Milewskiego wywołuje wręcz tęsknotę za ówczesną atmosferą czy żal, że dorożki są dziś wyłącznie atrakcją turystyczną i że nie obowiązują przepisy, zgodnie z którymi do tramwaju nie wolno było wejść osobom źle ubranym, brudnym, żebrakom, nie wolno wnosić pakunków ani psów i kotów. Tego wszystkiego pilnował konduktor odpowiedzialny przed kontrolerem. Konduktor miał też obowiązek pomagać osobom starszym i kalekim. Ponadto z łatwością wyobrazimy sobie choćby Izabelę Łęcką i Stanisława Wokulskiego w scenerii opisywanej przez Stanisława Milewskiego, który zresztą wielokrotnie przywołuje bohaterów Lalki w kontekście karet i powozów. Z nasyconej ciekawostkami książki dowiemy się też, kim byli „dzieliworkowie” i „sałaciarze”, jakie upodobania komunikacyjne miała warszawska bohema w międzywojniu, jak nazywano do lat dwudziestych ubiegłego wieku taksówki, kim byli i jak wyglądali „cebularze”, „gazeciarze”, „bednarze”, „szczotkarze” oraz inni handlarze uliczni. Autor przytacza też pełne uroku uliczne ballady, powiedzonka i anegdoty. Nie brakuje swoistych kronik złodziejstw, oszustw, wypadków rozmaitych i morderstw, jak również malowniczych charakterystyk rzezimieszków, określanych też mianem „wyreźników”, którzy w Warszawie, przynajmniej już od XVII wieku, obcinali ostrym narzędziem mieszki z „omamem”, jak w złodziejskim slangu nazywane były pieniądze, osobom nieuważnym bądź zagapionym.
Książka Życie uliczne niegdysiejszej Warszawy to prawdziwy rarytas nie tylko dla varsavianistów, ale dla wszystkich czytelników, łasych na tropienie ciekawostek. Na stronicach niezwykłej publikacji pojawiają się Bolesław Prus, Maria Konopnicka, Stefan Żeromski, Henryk Sienkiewicz czy Julian Tuwim. Ludzie pióra jawią się nam jako społecznicy zatroskani o sprawy lokalne, mieszkańcy aktywnie zaangażowani w życie miasta, śledzący jego rozwój i podsuwający urzędnikom na łamach prasy propozycje ulepszenia ulicznej komunikacji lub po prostu narzekający na różne absurdy, których przecież nie brakuje w żadnym mieście nawet dziś, kiedy, wydawałoby się, że ogromny postęp technologiczny może wszystko ułatwić. W 1888 roku autor Lalki zastanawiał się na przykład, czy na umoralnienie społeczeństwa większy wpływ wywiera rozwój oświaty czy rygory policyjne i stwierdził, że raczej to drugie. Sienkiewicza zaś nurtował między innymi problem korzystania z sanek na ulicy. Będąca rezultatem niewątpliwie benedyktyńskiej pracy (przewracania stronic starych dokumentów w archiwach i zszywek stuletnich gazet, tropienia śladów historii, studiowania wielu źródeł, a także spacerów po ulicach stolicy i rozmów z varsavianistami) książka Stanisława Milewskiego to wspaniała i urzekająca opowieść o genius loci nie tylko dawnej, ale też dzisiejszej Warszawy. Bo przecież z pewnością coś ocalało z niegdysiejszego ducha miasta.
Stanisław Milewski, znakomity znawca historii życia społecznego, sięgnął do dokumentów sprzed stu pięćdziesięciu lat i wynotował najciekawsze przykłady...
Zbierając materiały do tej książki autor przewertował numer po numerze mikrofilmy takich dzienników jak: "Kurier Warszawski", "Kurier Polski", "Rzeczypospolita"...