„Zahir” Paulo Coelho jest książką przeciętną. Boleśnie przeciętną – muszę powiedzieć, w porównaniu z niezłym „Alchemikiem” czy – moim zdaniem – znakomitą „Piątą Górą”. Po lekturze „Zahiru” moja przyjaciółka stwierdziła, że to książka bardzo w stylu Coelho. „ - W stylu Coelho” – to znaczy jaka? – spytałem. - No, przypowieści tam są... I o miłości... I z happy endem... I taka jasna, i zrozumiała... Fakt, proszę Państwa. W dodatku taka ckliwa i wydumana... Chociaż nie mnie całkowicie odsądzać brazylijskiego milionera od czci i od wiary, gdy wkoło wiele gorszych powieści. Ale – nie rzucajmy już obelg, ale konkretne argumenty. Nowa powieść Paulo Coelho to historia sławnego pisarza, którego po 10 latach małżeństwa bez słowa opuściła żona. Początkowo nie może on sobie z tym poradzić, Ester staje się jego Zahirem – obsesją, od której nie może się uwolnić, a która stopniowo zajmuje całą jego świadomość, w tradycji islamskiej postrzeganą jako objaw świętości lub szaleństwa. Terapią staje się dla niego praca nad kolejną książką, którą – zainspirowany fragmentem „Księgi Koheleta” – tytułuje „Czas rozdzierania, czas zszywania”. Jest ona swego rodzaju hołdem, złożonym Ester, wyrazem jego wielkiej miłości do żony. Wkrótce na jego spotkanie autorskie przybywa młody mężczyzna, który mówi, że wie, gdzie przebywa Ester i wskaże naszemu bohaterowi miejsce jej pobytu. Najpierw jednak wprowadza go w świat kultu Wielkiej Bogini (obecnie w literaturze to temat dość nośny, by przypomnieć choćby „Kod Leonardo da Vinci”) i energii miłości. Pisarz przebędzie długą drogę rozwoju mistycznego i bardzo się zmieni... I od razu zarzut pierwszy – powtórka z „Alchemika”. Tam osobista legenda i „skarb”, tu – miłość do drugiej osoby i odnalezienie „Zahiru”. Znamy to i niewiele w tej historii może nas zaskoczyć. Drugi zarzut – Coelho w pewien sposób miesza rzeczywistość literacką z nieliteracką. Bohaterem swej powieści czyni siebie, a zarazem nie-siebie. W efekcie Czytelnik zastanawia się, co z treści powieści dotyczy Coelho – autora książki, co zaś Coelho – narratora i bohatera opowieści. Bo – i to podstawowa lekcja, jaką powinni odbierać pisarze i Czytelnicy – rzeczywistość powieściowa „żeruje” wprawdzie na rzeczywistości pozaliterackiej, ale stanowi „drugą przestrzeń” – rzeczywistość równoległą, świat alternatywny, którego nie można w najmniejszym stopniu „nakładać” na świat, w którym na co dzień żyje Czytelnik. Coelho tego nie rozumie, nie wie, albo nie akceptuje i nakłania Czytelnika, aby historię pisarza z „Zahiru” utożsamiał z jego własną biografią. Ot, przykłady: powieściowy pisarz jest autorem powieści „Alchemik”, a zarzuty, stawiane mu przez krytykę są żywcem wzięte z recenzji powieści Coelho. To zresztą zwykle cytaty, kompromitujące recenzentów, choć z jednym z nich częściowo jestem skłonny się zgodzić; „(...) autor nie mierzy się z rzeczywistością(...)”. I ten wątek chciałbym teraz rozwinąć jako: Zarzut trzeci. Coelho porusza bardzo ważny problem, problem powszechny, jak najbardziej rzeczywisty, a analizuje go w sposób bardzo trafny - i za to mu chwała, ale nie daje sensownej, realnej recepty. Pisze bowiem o rozpadzie związku, o braku miłości w małżeństwie, o znudzeniu związkiem... Ludzie rozchodzą się, bo czują, że przestali interesować partnera, że związek ich ogranicza... Bo partner zaczyna być chorobliwie zazdrosny, bo po latach orientują się, że nie połączyła ich prawdziwa miłość. Czasem pozostają w związkach, ale wciąż czują, że czegoś im brakuje, nie są w pełni szczęśliwi... Nade wszystko zaś miłość obumiera z powodu Zahiru, rozumianego tym razem jako „maniakalne przywiązanie do tego wszystkiego, co przechodzi z pokolenia na pokolenie, nie zostawiając żadnego pytania bez odpowiedzi, zajmuje całą przestrzeń i nie dopuszcza myśli, że można coś zmienić”. Diagnoza – jak powiedziałem – całkiem trafna. A recepta? Cóż, Coelho zdaje się myśleć w ten sposób: Jeśli Zahir jest zbiorem odwiecznych, utartych zasad i schematów postępowania, które nas ograniczają, to należy go odrzucić i zapomnieć o nim, „zapomnieć o narzuconej nam historii, co znaczy oczyścić duszę, pozwolić, aby energia miłości (namiętność – przyp. red.) objawiała się zgodnie ze swoją naturą i po prostu dać jej się prowadzić”. Najlepszym na to sposobem jest opowiadać osobistą historię, bo „w miarę opowiadania żegnamy się z tym, kim byliśmy, a wtedy otwiera się przed nami nowa, nieznana przestrzeń. Trzeba powtarzać tę dawną historię wiele, wiele razy, aż przestanie być ważna, a miejsce po niej wypełnić innymi historiami, opowieściami, od których uciekaliśmy”. Te porady brzmią naprawdę ślicznie, bardzo cieszy mnie – słuszna zresztą – wiara Coelho w terapeutyczną moc opowiadania historii, problem pojawia się, gdy spróbujemy zastosować je w praktyce. Załóżmy, że uznamy, iż ogranicza nas zasada wierności małżeńskiej. To co, odrzucamy ją, zdradzamy współmałżonka na prawo i lewo? I jesteśmy szczęśliwi, nie czujemy wyrzutów sumienia? A, prawda, wyrzuty sumienia są efektem kultury, więc jeśli ją odrzucimy, uznamy za nieważną, zniknę również i one. Zaczniemy posuwać się coraz dalej, przesuwając granicę tego, na co możemy sobie pozwolić. Ogranicza nas praca? Rzućmy ją i zacznijmy kraść! I tak dalej, i tak dalej... Moralna „wolna amerykanka”... Mr Coelho, wiem, że nie tego uczył się Pan od Carlosa Castanedy. Wiem też, że nie o to Panu chodziło. Ale te poetyckie piękne słowa nie proponują niczego konkretnego, niewiele w praktyce dają. Dlatego – nie wierzę Panu, a „Zahir” uznaję za ładną i przyjemną poetycką bzdurkę. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby wielu Czytelników nie traktowała Pana jako „lekarza dusz”. Jednak Pańskie recepty, zawarte z „Zahirze” czyta się całkiem przyjemnie, jednak do jakości „Piątej góry”, czy nawet „Alchemika” brak im lat świetlnych. Trójczyna z plusem. Moim terapeutą Pan nie zostanie.
Czy człowiek jest z gruntu dobry czy zły? Pewnego dnia do Vicos, małego masteczka w Pirenejach przybywa tajemniczy nieznajomy. Jego niepokojąca obecność...
Zbiór krótkich przypowieści i przemyśleń, w których Coelho zawarł esencję swojej filozofii życiowej. "Wojownik Światła" patrzy nieznajomym...