W matni to opowieść o beznadziejnej sytuacji, w jakiej znalazła się bohaterka. Lata osiemdziesiąte. Maria nieszczęśliwie wyszła za mąż za despotycznego alkoholika, z którym ma syna. Walczy o własną niezależność i tożsamość. Pracuje jako dziennikarka, ale to trudne czasy, wciąż czuje się inwigilowana w pracy. Kiedy mąż odchodzi, zostaje sama, zdana wyłącznie na siebie. Musi jakoś utrzymać syna. Grześ jest jej jedyną nadzieją, to dla syna nasza bohaterka postanawia zmienić swoje życie. Zapada decyzja o emigracji do Niemiec. Maria ma niemieckich przodków, nie powinno więc być problemu z przekonaniem władz o tym, że zamierza wrócić do rodziny.
Pomoc okazują teściowie, którzy przenieśli się do Niemiec dużo wcześniej i oferują jej mieszkanie oraz pomoc przy znalezieniu pracy. Maria nie potrafi znaleźć nici porozumienia szczególnie z teściową, ale tłumaczy sobie, że to w końcu babcia Grzesia i krzywdy jej nie zrobi. Gdyby tylko wiedziała…
Wkrótce po przybyciu okazuje się, że teściowe chcą wykorzystać Marię i jej syna, by zdobyć dotacje przyznawane repatriantom. Zaczyna się psychiczne gnębienie bohaterki.
Lektura robi wrażenie osobistej zemsty autorki. Wiele tu szczegółów prawdopodobnie mających źródło w życiu prywatnym, zbyt osobistych jak na w pełni zmyśloną powieść. Nagle pojawiają się postaci, o których wcześniej nie było mowy - jak to w życiu. Nie jest to przemyślana opowieść, a raczej dyktowane emocjami wspomnienia. Teściowie i inni mieszkańcy niemieckiego miasteczka są ukazani w sposób budzący przerażenie. Wszyscy są wredni, obłudni i myślą tylko o tym, jak zrobić krzywdę niewinnej Marii.
Albo autorka została swego czasu tak bardzo skrzywdzona przez rodzinę, że postanowiła się tą książką z bliskimi rozprawić, pokazując, do czego mogliby doprowadzić, albo puściła wodze fantazji i stworzyła historię, która jest mało prawdopodobna, choć nie znaczy to, że w rzeczywistości nie mogłaby się wydarzyć. Bohaterowie zachowują się nielogicznie - szczególnie syn, który dorastając, przechodzi na stronę dziadków, odwracając się od matki, która z czasem staje się całkowicie uzależniona od teściów, podobno podających jej środki psychotropowe.
Przez ten osobisty wątek, złość w zasadzie, jakby pisanie miało być swoistą terapią, książkę czyta się niełatwo. Jest raczej oskarżeniem skierowanym w jedną stronę niż wyważoną fabularnie opowieścią. Do tego styl, który pozostawia wiele do życzenia, nie wciąga, nie ma tu nastroju. To po prostu suchy, czasem nieporadny opis wydarzeń z bohaterami, którzy znikają tak szybko, jak się pojawili.
Jak odróżnić dobro od zła? Szczerość od fałszu? Czy można wybaczyć tym, którzy nas skrzywdzili… I po co właściwie żyć w tak zakłamanym i okrutnym...
Stefania Jagielnicka-Kamieniecka tworzy w tej powieści świat przerażający. Patrycja, młoda dziennikarka, osamotniona, nękana przez tajemniczych wrogów...