Wszyscy wiemy o wielkiej tragedii morskiej czasów pokoju - zatonięciu "Titanica". Mało kto za to słyszał o największym dramacie czasów wojennych - zbombardowaniu niemieckiego statku Wilhelma Gustloffa. Statek ten powstał w 1938 r. z rozkazu Hitlera. Został nazwany imieniem i nazwiskiem prawej ręki Hitlera i jego najwierniejszego przyjaciela, który został zamordowany przez żydowskiego studenta (mszczącego się za potworną falę prześladowań Żydów). Miał być bezklasowym, niezwykle komfortowym statkiem propagandowym, symbolem ugrupowania "Siła przez Radość", którym robotnicy niemieccy wyjeżdżaliby na urlopy. Początkowo rzeczywiście spełniał to zadanie. Odbył 49 rejsów wypoczynkowych, pełnych niezwykłych atrakcji, komfortu i wspaniałego jedzenia. Ich uczestnicy mieli jak najbardziej podstawy, by uwielbiać Hitlera. Podczas jubileuszowego, 50 rejsu wszystko się zmienia. Załoga dostaje sygnał, że rozpoczęła się wojna. Od tej pory dzieje krótkiego, jak się okaże, życia statku były różne. Był statkiem do przewozu rannych, miejscem zaokrętowania żołnierzy. Ostatnią misją, jaką pełnił, było w styczniu 1945 r. przewożenie uciekinierów z niemieckich terenów, na które wkroczyła Armia Czerwona. Żołnierze rosyjscy byli prawdziwymi bestiami, mordowali nie tylko dorosłych mężczyzn, ale także kobiety (oczywiście gwałcone przed śmiercią) i małe dzieci. Czerwonoarmiści postępowali według następujących zasad:
"Niemcy nie są ludźmi. Od tej chwili słowo "Niemiec" jest dla nas najgorszym przekleństwem. (...) (...) Jeśli w ciągu dnia nie zabiłeś żadnego Niemca, to dzień ten jest dniem straconym. Jeśli zabiłeś jednego, zabij drugiego. Nie licz dni, lecz Niemców, których zabiłeś."
Ludzie przerażeni ich bezwzględnością opuszczali w popłochu wsie i miasta. Wielu z nich zostało dogonionych i zamordowanych. Tych, którym udało się uciec, czekała kolejna gehenna - podróż potwornie zatłoczonym pociągiem. Celem były statki, przede wszystkim "Wilhelm Gustloff". Ludzie wierzyli, że na pokładzie będą bezpieczni. Oczywiście dla wielu nie mogło starczyć miejsca. Na deskach "Wilhelma Gustloffa" znalazło się ponad 9 tysięcy uciekinierów. Niestety wydarzyła się tragedia. Statek został storpedowany przez radziecką łódź podwodną i zatonął w lodowatych falach (był styczeń i temperatura powietrza sięgała 18 stopni poniżej zera!). Ocalało tylko 1239 osób. Jedną z nich był autor omawianej książki, członek załogi. Lektura to wstrząsająca. Pokazuje skrajne postawy ludzkie - bestialstwo i bohaterstwo. Zresztą nie tylko opisy okrucieństw Niemców i Rosjan wstrząsają. Niesamowitą siłę wyrazu ma scena, w której podczas przewozu rannych orkiestra na "Wilhelmie Gustloffie" szykuje instrumenty, żeby dać koncert dla poszkodowanych. Gdy jednak muzycy dowiadują się, że większość z nich to Polacy, chowają instrumenty i do końca rejsu nie grają ani razu...
Książka pokazuje też, jak się rodziła legenda Hitlera, skąd się wzięło uwielbienie dla niego. Obnaża mechanizmy propagandy. Nie przepadam za książkami wojennymi, ale tę pochłonęłam od deski do deski. Nikogo nie pozostaje obojętnym.
Kalina Beluch