Dlaczego nie żal mi Etrusków
Jak twierdził Janusz Zajdel, jedynie literatura fantastyczno-naukowa mówi prawdę o rzeczywistości. Tak było w czasach socjalizmu z tą niby ludzką i z tą nieludzką twarzą, tak jest i dzisiaj w czasach demokracji nieomal totalnej. Dlaczego?! Z różnych powodów. Ciekawe jest to, że dobra proza, napisana z potrzeby serca, a nie potrzeby chwili. niekoniecznie łatwa w lekturze, nie starzeje się tak szybko jak wiele bestsellerowych produkcji schodzących z literackich taśm montażowych. Nie odchodzi w przeszłość jako użyteczny tylko w pewnym momencie obraz wybranych minionych lub właśnie mijających chwil. Dotyczy to również opowiadania Śpiąca królewna i powieści Pieprzony los kataryniarza. Choć utwory te powstały w latach 1995-1996, choć zdają się mocno osadzone w ich klimacie, przetrwały, nie straciły siły oddziaływania, nie wyblakły jak transparenty prane w najlepszych, przywracających „barwy” płynach i ideologicznych proszkach. Tematy, które poruszają nie odpłynęły z oczyszczonymi polityczną poprawnością wodami, nie odeszły na przemiał z krzykliwymi i zawsze słusznymi nagłówkami opiniotwórczych gazet i czasopism, które nierzadko zdążyły już kilkakrotnie zmienić zdanie w paru ważnych kwestiach. Może to kwestia trafności obserwacji, może wagi poruszanych tematów, dotykania rzeczy istotnych zawsze, a nie tylko tu i teraz.
Sformułowanie śpiąca królewna jednym kojarzy się nieodparcie z baśnią, tą oryginalną Charlesa Perraulta, innym - i tych jest z pewnością większość - z tą „przemieloną” przez młyny pracującego z neofickim zapałem studia Walta Disneya, rozśpiewaną i „głęboką” jak telewizyjne reklamy cudów reformy emerytalnej. Oryginalna baśń, podobnie jak opowiadanie Ziemkiewicza, nie jest w przeciwieństwie do wypłukanej z sensu słynnej animowanej produkcji historią radośnie optymistyczną, zabawną, lekką, łatwą i przyjemną. Pozbawioną elementów grozy i pozbawioną przesłania lekkostrawną papką dla rozchichotanych, beztroskich „bobasków”. To osadzona w klimacie ciągle żywych problemów Europy Środkowo-Wschodniej wizja niespokojnego świata przyszłości. Z tym, że na wynikające z historycznych zawirowań problemy tych ziem nałożona zostaje pełna goryczy refleksja nad funkcjonowaniem demokratycznych mediów, społeczeństw w epoce postindustrialnej, zachowaniem wielu jednostek próbujących się za wszelką cenę dostosowywać do danych czasów i obyczajów.
A pani sprzedaje spokój sumienia. Bardzo tanio. Jakiś symboliczny grosik na pani fundację, moralne wsparcie, parę minut przed ekranem i już człowiek czuje się szlachetny i dobry.
Konflikty zbrojne, lokalni watażkowie, przemoc jako sposób dbania o stan posiadani, pełni dobroci przybysze z cywilizowanej części świata - prawie wszystko okazuje się grą interesów i grup wpływów, formą reality show na którym zawsze ktoś może zarobić kasę. Zmanipulowani odbiorcy treści wypluwanych przez media nie muszą, a może i nie chcą znać całej prawdy, wystarczy im słodki lukier z wierzchu. Pokrzepiają ich perfekcyjnie przygotowane igrzyska na ekranach telewizorów i monitorów w których znajduje zaspokojenie ich potrzeba bycia raz na jakiś czas przyzwoitym, wrażliwym, dobrym. I bezpiecznie odgrodzonym od prawdziwego życia i prawdziwej śmierci.
Pieprzony los kataryniarza można by nazwać powieścią z gatunku realizmu magicznego. Choć równie dobrze można jej dać łatkę cyberpunku (technologia i gadżety, wirtualna rzeczywistość), political fiction (choć łatwe do odgadnięcia są powiązania ze światem realnej polityki) czy fantastyki socjologicznej podobnej do tej, którą tworzył Janusz Zajdel. W centrum tej powieści Ziemkiewicza znajduje się człowiek. Człowiek, a właściwie Polak. Ten świadomy własnej przeszłości, tradycyjnie wychowany jeszcze w jakiejś świadomości historycznej, zafascynowany dziedzictwem kulturowym własnego kraju i historią własnej rodziny. Wyłamujący się z nurtu postępowego nihilizmu i patriotyzmu polegającego na pogardzie dla prostych ludzi czy historii własnego kraju. Na wiernopoddańczej, zawsze ukazywanej jako w pełni racjonalna i godna pochwały służbie innym w imię (własnego) lepszego jutra, pełnego garnka i świętego spokoju.
Robert, kataryniarz czyli przyszłościowy operator rozległej sieci komputerowej, jest rozczarowany rzeczywistością. Wydaje mu się, że ideały młodości toną jedne za drugim w szambie następujących po sobie przemian. Wycofuje się z aktywnego życia politycznego w świat biznesu, z realnego życia w świat wirtualny. Niestety, życie potrafi dorwać go nawet w Tamtym Świecie. Przypadkiem wpada na trop niepokojących planów. Z analizy zebranych razem i przetworzonych powszechnie dostępnych danych (to jedna z ważniejszych metod pracy współczesnych służb specjalnych) wyłania się obraz przyszłości, która wstrząsa uzdolnionym, nonkonformistycznym, nie unikającym trudnych pytań komputerowcem. Robert staje się celem zainteresowań wielu grup interesów: potężnych korporacji powiązanych z wielką polityką i zawsze pozostających w cieniu agentów służb specjalnych.
Lektura tej powieści nie jest łatwa. Zarówno forma jak i język nie ułatwiają jej zbytnio. Jednak zanurzamy się powoli w ten świat na pograniczu fantazji i rzeczywistości, w świat myśli i emocji doświadczanych przez bohatera. Cięty język, trafne obserwacje, wyraziste oceny wydarzeń i ludzi, krytyczne diagnozy rzeczywistości, mediów, inteligentny humor towarzyszą nam w trakcie całej lektury.
Wszystko po to, aby wyrobić normę newsów, zwięzłych i szybkich, piętnaście wersów, pół minuty. Aby wypchać łamy gazet i czas antenowy dzienników informacyjną masą, dostarczyć ludziom na czas kolejnej porcji kitu do przeżuwania. Nie dlatego, by naprawdę chcieli wiedzieć, co na świecie i w kraju słychać. I tak połowy z tego nie rozumieli, a to, co przypadkiem zrozumieli, zapominali po minucie. Ludzie potrzebowali jedynie kojącego uszy szumu, ciągłego utwierdzania się w fałszywym przekonaniu, że wiedzą, co się wokół nich dzieje, że świat jest mniej więcej taki, jak sądzą, nie wymyka się spod kontroli, w a razie gdyby się wymykał, zostaną o tym w porę powiadomieni.
Ironiczne, pełen goryczy komentarze dotyczące realiów początku lat dziewięćdziesiątych ubranych w szaty bliżej nieokreślonej przyszłości mimo upływu kilkunastu lat wcale nie utraciły świeżości i aktualności. Przeczucia, intuicja nie myliły Ziemkiewicza tak jak miało to miejsce w przypadku wielu uznanych, podstarzałych i zawsze zadowolonych z siebie komentatorów życia publicznego.
Telewizyjny motywator uczył, jak odnosić sukcesy. Przede wszystkim należy w tym celu, dowodził, kochać siebie samego. Ale, uwaga, kochać siebie samego trzeba w sposób nieegoistyczny.
Ziemkiewicz, patrząc na swoje otoczenie, na inne kraje, przewidział przemiany społeczne w Polsce. Przemianę ludzi w przeżuwaczy codziennie dla nich przygotowywanej dawki paszy. Ludzi, którzy nie mają poglądów, a tylko powtarzają cudze opinie, zmieniające się nawet z dnia na dzień, wyrażane przez mniej lub bardziej jawne autorytety takie jak powieściowy Literat Szczepan Mirek. Ludzi wiedzących więcej i lepiej, humanistów w gruncie rzeczy pogardzających tymi do których kierują własne słowa. Po raz kolejny zwrócił uwagę na wpływ służb specjalnych (Firma i jej ludzie) dbających przede wszystkim o własne dobro (dobra) i czerpiących przyjemność z manipulowania ciemnymi, niczego tak naprawdę nie rozumiejącymi masami.
Firma jest jeszcze jednym cielskiem w akwarium, w którym żyją narody. I tak samo jak inne ma tylko jeden cel: przetrwać. Jeść. Rosnąć. Podporządkowywać sobie innych. Tylko że my jedni nie jesteśmy ślepi. I jesteśmy potężni. Mamy zęby. Prawda o Firmie jest taka: Firma służy sobie samej. (...) Zawsze byli i będą ci lepsi, wtajemniczeni. I oni zawsze będą wygrywać. Firma zawsze będzie wygrywać.
Wątkiem rodem z teorii spiskowych jest też istnienie sieci Corbenic, zorganizowanej na sposób masoński, która pilnuje by ludzkość miała... przyszłość. To grupa dbających o anonimowość szarych panów znających jakoby całą prawdę o rzeczywistości i grających o największą stawkę. Dobrodziejów ludzkości zawsze gotowych zawrócić ją na właściwą - w ich mniemaniu - ścieżkę.
Proza Rafała Ziemkiewicza ma w sobie coś niezwykle przyciągającego uwagę. Można nie zgadzać się z tezami, które stawia, zżymać się na wyrażane oceny historii, ale trudno odmówić autorowi talentu. To, że co i rusz pojawiają się jednak takie głosy świadczy głównie o tych, którzy je wypowiadają. O ekspertach, którzy nawet nie czytając czyichś książek potrafią je dogłębnie przeanalizować.
Powieść autora Walca stulecia nie przypomina wielu innych, lekkich, rozrywkowych, unikających poważnych tematów i bolesnych egzystencjalnych rozterek bądź równie licznych pozycji w sztuczny sposób wyolbrzymiających tematy poboczne, marginesowe, przydatne do bieżących rozgrywek politycznych i manipulacji. Jest pełną goryczy refleksją nad światem współczesnym i drogami jego rozwoju, którymi radośnie maszerujemy pod sztandarami nieustannego postępu. Fantastyczny sztafaż daje autorowi pewną swobodę. Pozwala na grę wyobraźni jeśli chodzi o szczegóły. Pozwala interpolować zjawiska i przewidywać ich konsekwencje, przepowiadać przyszłość nie metodami badawczymi, a literackimi. Jest prozą gęstą: od znaczeń, od wątków pobocznych, od pełnokrwistych, wyrazistych postaci. Jest prozą smutną w sensie dostrzegania narastającej, w jakimś stopniu celowo dokonywanej destrukcji, coraz szybciej rosnącej entropii społecznej. Miałkość myśli, powierzchowność, chęć zatopienia się w niekończącej się zabawie i życia na koszt innych pustoszą umysły i dusze ludzi. Ziemkiewicz zauważa postępującą dehumanizację dokonywaną pod hasłami postępu, indywidualizmu i nowoczesności, walki z upiorami przeszłości. Uzmysławia wdrażany w życie projekt wykreowania człowieka bez właściwości, który z radością zgadza się na rolę bezwolnego trybiku w wielkiej maszynie wytwarzającej jakoby lepszą przyszłość.
Jeśli coś jest dla wszystkich tak oczywiste, że nawet się nad tym nie zastanawiają, to w dziewięciu wypadkach na dziesięć jest to bzdura.
Rafał A. Ziemkiewicz (ur. 13 września 1964) jest studentem polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego i współzałożycielem powstałej w 1982 w Klubie...
Wychowany w wierze, że Zachód to ostoja wolności i demokracji, w najbardziej pijanym widzie nie wyobraziłbym sobie, że ledwie trzydzieści lat po tym, jak...