Nieistnienie w krainie cienia
Kraj pogrążony w nieistnieniu, zakreślony na mapie tęsknoty niewyraźną linią. Miejsce, gdzie szczęście mieści się tylko w pustce zaciśniętej dłoni; pustce, bo w zniszczonym wojną kraju ludzie nie posiadają na własność nawet duszy.
Przez taką okolicę bohaterowie „błąkisnują się” wśród dumnych chmur, ocierają stopami fale obmywające plażę i rozpraszają rozedrgane cząsteczki powietrza. Płyną poprzez „Lunatyczną krainę”, a autor, Mia Couto, rzuca ich bezlitośnie w objęcia nicości.
Zarówno Muidingę, jak i Kindzu, poznajemy w drodze. Choć dzielą ich lata, to historie tych młodzieńców są ze sobą związane, uzupełniają się wzajemnie, nurzają w mroku i dotykają nieba. Właściwie każda postać namalowana niezwykle plastycznym, giętkim słowem Couto ma w zanadrzu jakąś opowieść. Niezależnie od tego, czy będą to dzieje fantagorycznej kobiety Faridy, córki nieba, bliźniaczki zrodzonej ze śmierci; starca Sztykieleta siejącego ludzkie dusze czy mrocznego Quintino utrzymującego kontakty ze zmarłym pracodawcą, wszystkie historie ocierają się o magiczne wierzenia, zabobony i ludzką ignorancję.
Niezwykły klimat „Lunatycznej krainy” sprawia, że nie czytamy książki, a ją śnimy, nasza podświadomość zaś kreuje sylwetki podsuwane przez autora. W ten dziwny stan niby-jawy zapuszczamy się za sprawą Muidingi przemierzającego wojenne krajobrazy w poszukiwaniu rodziców. Uratowany cudem przed śmiercią przez starca Tuahira, wraz z nim opuszcza obóz dla uchodźców. Nasi bohaterowie wyruszają w drogę, choć dla każdego z nich oznacza ona coś innego. Starszy mężczyzna pragnie jedynie spokoju i bezpieczeństwa, a ich namiastkę znajduje w spalonym autobusie machimbombo, tymczasowym domu, do którego odtąd ogranicza się jego świat. Muidinga chce zaś chłonąć życie, choćby było brutalne i okrutne.
Couto pisze, że są dwa sposoby odejścia: jeden to ruszyć w drogę, drugi - oszaleć. By uchronić się przed tą drugą alternatywą i przetrwać w stanie niebytu, chłopiec posiłkuje się lekturą dzienników, które znalazł w walizce w pobliżu autobusu. To również zapiski z drogi, a ich autor, Kindzu, usiłuje odnaleźć sens swojego życia i własną tożsamość.
„Lunatyczna kraina” to wielowarstwowa opowieść drogi, której smak poznajemy, zdejmując kolejne płaszcze. Mia Couto podarował nam książkę, która uwodzi bezmiarem oceanu i pięknem bezkresnych terenów, by nagle zbrukać nas sceną gwałtu na chłopcu czy makabryczną wizją obozowej rzeczywistości. Wokół nas słuchać świst kul, ale prawdziwa wojna toczy się w naszych duszach i sercach przeżartych zepsuciem. Atmosferę niepokoju, niepewności i niedopowiedzeń potęgują liczne neologizmy i nie-słowa, którym nawet jedna przemieniona litera potrafi nadać nowy sens.
„Lunatyczna kraina” to swoisty danse macabre, do którego zaprasza nas Mia Couto - tyle tylko, że po kilku taktach orientujemy się, że tańczymy z trupem. Platon powiedział, że „są trzy rodzaje ludzi: żywi, martwi i ci na morzu”. Podczas fascynującej lektury mrocznego wytworu wyobraźni Couto przekonujemy się, że w jego świecie są tylko ludzie martwi.
Akcja "Ostatniego lotu flaminga" rozgrywa się w Mozambiku, ojczyźnie piszącego po portugalsku Couto. Narratorem powieści jest tłumacz z Tizangary...