Twórczość Ursuli K. Le Guin to klasa sama w sobie. Dlatego, choć jej najnowsza powieść „Lawinia” jest nieco słabsza niż najlepsze książki w dorobku autorki, to nadal wspaniała literatura – ogromnie sprawne połączenie historii, mitologii i fikcji. To współczesna wariacja oparta na motywach historii znanej z „Eneidy” – jednego z fundamentalnych dla kultury europejskiej dzieł. Wariacja naprawdę bardzo udana.
Narratorką i tytułową bohaterką powieści zarazem jest Lawinia – małżonka Eneasza, jedna z postaci, które w dziele Wergiliusza pozostają niejako w cieniu głównych bohaterów. Tam zachowująca stoicki spokój i nie wypowiadająca chyba ani jednego słowa, dopiero w dziele amerykańskiej pisarki zyskuje głos i opowiada własną historię. A mówi pięknie i ciekawie. Opowiada o sielskim dzieciństwie, zakończonym przedwcześnie usłyszeniem mrocznej przepowiedni dotyczącej swych losów. Opowiada o spotkaniu przy źródle, które pozwoliło jej poznać przyszłość. Opowiada o wadze tradycji, o znaczeniu historii, o tolerancji i o wielkiej miłości, którą stanowczo za wcześnie przerwała śmierć. Jej opowieść – podobnie jak historia snuta przez Ursulę Le Guin – zachwyca. Pozwala bowiem odkryć, jak bardzo niesprawiedliwie często traktowane były kobiety w dawnych dziełach i opowieściach. Nie dość, że nie bardzo mogły decydować o własnym życiu, to choćby były ogromnie zasłużone dla świata, nikt na kartach poematów czy eposów nie poświęcił im zbyt wiele miejsca. Ich dramaty – dramaty żon, które przedwcześnie straciły swych mężczyzn, córek wydawanych z konieczności za mąż dla względów politycznych, kobiet poniżanych lub odtrącanych, pożądanych, upragnionych i pragnących, zwykle pomijane lub marginalizowane – dopiero w powieści Le Guin mają szansę w pełni wybrzmieć i zabłysnąć własnym światłem.
Nie jest jednak „Lawinia” manifestem feministycznym, tanią, drugorzędną publicystyką ukrytą pod płaszczykiem kiepskiej literatury. Le Guin nie atakuje Wergiliusza, stara się za to jego opowieść uzupełnić. Pisarka reinterpretuje mit, znaną opowieść, ukazując, że to, co odczytujemy jako bohaterstwo i triumf może być również źródłem osobistych dramatów i nieszczęścia. Dzięki temu jej bohaterowie stają się bardziej prawdziwi i wielowymiarowi.
Le Guin pokazuje ich w chwilach wielkiego triumfu, ale też gdy upadają, gdy wątpią, wahają się czy kiedy, zmęczeni, powracają do domów. Gdy radują się, ale i kiedy płaczą w samotności – dlatego są nam ogromnie bliscy i wiarygodni. Wydawałoby się, że – ponieważ większość czytelników zna doskonale zakończenie tej historii – nie ma Le Guin szans na utrzymanie napięcia. Wręcz przeciwnie – dlatego, że amerykańska pisarka skupia się na wydarzeniach zwykle pomijanych i odsłania kulisy tak zwanej wielkiej historii, jej książka staje się jeszcze ciekawsza. Okazuje się nagle, że równie interesujące jak opisy pojedynków, walk czy bitew mogą być stany wewnętrzne bohaterów, ich dylematy czy dramaty. Choć i pojedynków, i emocjonujących opisów walk w „Lawinii” nie brakuje.
Interesujące są także konwencja i styl tej opowieści. Ursula Le Guin narratorką czyni główną bohaterkę książki. Dzięki temu zabiegowi historia nabiera bardzo osobistego wymiaru. Równie ważne jak objęcie władzy stają się pierwsze słowa wypowiadane przez dzieci, ich wchodzenie w dorosłość, dojrzewanie. Jest więc w tym znaczeniu „Lawinia” literaturą kobiecą. Prezentuje kobiecy punkt widzenia, kobiece spojrzenie na świat i historię. Le Guin udowadnia jednak, że kobieca literatura nie musi sprowadzać się do banalnych romansideł czy przyjemnych, ale niezbyt ambitnych „czytadeł”. Że powieść prezentująca typowo kobiecy punkt widzenia może być pełnowartościowa. By nie rzec – po prostu wielka.
Na wyspie Atuan wciąż rządzą Bezimienni, bogowie sprzed początków świata Ziemiomorza. Ich moc koncentruje się w grobowcach i podziemnym labiryncie. Gdzieś...
Dwoje ludzi: mężczyzna gotów oddać życie w walce o pokój i dziewczyna, którą przemoc napawa odrazą. W nowym miejscu, w innym czasie...