American dream
Kraj za wielka wodą, dumnie prężące pierś USA to dla wielu wymarzony cel podróży. To prawdziwe Eldorado, miejsce, w którym wszystko jest możliwe, gdzie na każdym rogu czeka szansa, wystarczy tylko wyciągnąć po nią rękę. To kraj, gdzie kariera „od pucybuta do milionera” jest tak prawdopodobna jak to, że po zimie przychodzi wiosna. Czy jednak Polak jest gotowy na Amerykę? Czy, ze swoim malkontenctwem, roszczeniowym stosunkiem do otaczającej nas rzeczywistości, mamy szansę realizować się poza granicami naszego kraju? Statystyki pokazują, że tak – Polacy są pożądanymi pracownikami w wielu krajach.
A jak ten american dream wygląda z perspektywy studenta, który wyrusza na Alaskę na trzy miesiące w ramach programu „Work & Travel”, natomiast do Polski wraca dopiero… siedem lat później? O tym możemy przekonać się podczas lektury wciągającej (i motywującej do działania) książki Gość w Chicago autorstwa Karola Stefańskiego. Opublikowana nakładem Warszawskiej Firmy Wydawniczej książka to właściwie relacja z podróży oraz doskonałe pole do obserwacji różnych zachowań. Trudno wypowiadać się o walorach literackich tego typu publikacji, warto natomiast docenić bogate studium socjologiczno-kulturowe. Biorąc pod uwagę fakt, że książka jest odzwierciedleniem rzeczywistości, można tylko z zapartym tchem oddać się lekturze, po której pozostaje sporo kwestii do przemyślenia, począwszy od własnego podejścia do wyzwań.
Podobnie jak niezapomniana Irena Kwiatkowska w roli „kobiety pracującej, która żadnej pracy się nie boi”, również bohater odważnie stawia czoła pojawiającym się na jego drodze wyzwaniom. Pierwszym jest już sam wyjazd – bez znajomości języka i wystarczających środków finansowych na zabezpieczenie całego pobytu. Również porzucenie studiów wielu osobom mogłoby wydawać się szaleństwem. Jednak Karol, niedoszły inżynier budownictwa, świadomie wybrał emigracyjną tułaczkę. Jej odzwierciedleniem jest właśnie książka, która staje się w wykonaniu Stefańskiego przesłaniem. Moim celem jest zainspirowanie (…) czytelników do odkrywania swoich (…) głęboko ukrytych pasji, marzeń – pisze autor. I doskonale wie, co znaczy te marzenia spełniać.
Pobyt w malowniczym miasteczku Skagway na Alasce to dopiero początek długiej drogi w kierunku samorozwoju, ale i wielkiej przygody. Praca w hotelu Westmark, dorywcza funkcja pomywacza w restauracji Portobello – to wszystko dla autora było tylko etapem w siedmioletniej drodze do miłości i do Polski.
Za oceanem Stefański nie tylko pracował fizycznie. Można by nawet zapytać: gdzież on nie pracował?! Poza granicami kraju zrobił prawo jazdy, ukończył kurs językowy, a nawet… college. Dobrze się przy tym bawił, tańcząc salsę, pałając namiętnością do LSD (nie mylić z używką – chodzi o Latin Street Dancing, czyli największą chicagowską szkołę tańca latynoamerykańskiego), uczęszczając na lekcje baletu, a nawet… zostając członkiem grupy teatralno-tanecznej Baladina Dance Company. Na kartach historii zapisał się również jako lokalna gwiazda sportu i trener młodzików.
To wszystko jednak wymagało on autora dużej dozy samozaparcia i odwagi, połączonej z ciężką pracą nad sobą – nad swoimi ograniczeniami i strachem przed wyzwaniami i przed porażką. Z lekturą Gościa w Chicago wiąże się tym samym ogromny ładunek emocji, książka motywuje do działania i pokonywania przeszkód stojących nam na drodze. Co więcej: zachęca do samodzielnego poszukiwania możliwości rozwoju i nowych fascynacji. Smutny jest tylko kontrast pomiędzy Polską a Ameryką, widoczny szczególnie w podejściu młodych ludzi do pracy oraz firm do pracowników.
Stefański pisze: Zawsze kierowałem się w życiu bardzo prostą zasadą, która mówi, by robić to, co się lubi, a także dążyć do wyznaczonego celu pomimo wielu przeszkód. Zazwyczaj znajdujemy jednak setki powodów, by nie postępować tak, jak nam serce wskazuje. Po lekturze książki Stefańskiego mam jednak propozycję: nie rób w kierunku realizacji marzeń jednego kroku. Wykonaj wielki skok i… zobaczysz, co się będzie działo. Nie ma bowiem większej straty niż stracona możliwość!