Niechęć Shackletona do podporządkowania się wymogom życia codziennego i jego ciągłe entuzjazmowanie się nierealnymi mrzonkami naraziły go na oskarżenie, że jest z natury niedojrzały i nieodpowiedzialny. I bardzo możliwe, że taki był — według kryteriów konwencjonalnych. Ale najwięksi przywódcy, jakich znała historia — Napoleonowie, Nelsonowie, Aleksandrowie — zwykle nie pasowali do konwencjonalnych wzorców i może popełniamy niesprawiedliwość, próbując oceniać ich według zwykłych schematów.
Prawdopodobnie nigdy nie pojadę na żaden z biegunów. Prawdopodobnie nie zobaczę Arktyki ani Antarktydy i nie przeżyję wrażeń, jakich dostarcza noc polarna. Nie wiem, czy żałuję - to chyba nie ma nic do rzeczy. A jednak fascynuje mnie człowiek (jako gatunek i jako jednostka), kiedy dokonuje rzeczy niemożliwych lub prawie niewykonalnych. Rzeczy romantycznie brawurowych i nierealnie odważnych. Może wystarczy, że mogę o tym czytać? Antarktyczna podróż sir Ernesta Shackletona dostarcza zaś tak wielkich wrażeń i wzruszeń, że warto dla niej założyć półkę z literaturą polarną.
Shackleton plany miał ambitne — zebrać najlepszych ludzi, znaleźć najlepsze psy pociągowe, kupić najlepszy statek, zdobyć najlepsze zaopatrzenie i wyruszyć w karkołomną morską podróż na Antarktydę po to, by przemierzyć ją całą pieszo. Znalazło się więc 27 ludzi, 70 psów, mocny statek, którego nazwę zmieniono na „Endurance” i który zapakowano po brzegi (małym wyjątkiem jest pomyłka językowa dotycząca igieł — zamówiono 5000 igieł do gramofonu, tylko słowo „gramofon” nie pojawiło się w druku). Uczestnicy tej brawurowej wyprawy z 1914 roku nie stanęli nawet na Antarktydzie. „Endurance” została unieruchomiona, a następnie zatonęła, zmuszając odważnych dwu- i czworonożnych podróżników do koczowania na krze w czasie nocy polarnej i kilku kolejnych miesięcy.
Załoga statku Shackletona spędziła poza domem prawie dwa lata i nie osiągnęła pierwotnie zakładanego celu, jednak osiągnęła cel podstawowy — przetrwanie. Uratowali się głównie dzięki przywódczym zdolnościom kierownika wyprawy i jego pomysłowości, pomimo wiatru, który tylko od czasu do czasu dął w żagle. Wielokrotnie na swej drodze mieli cel w zasięgu wzroku, ale nigdy - w zasięgu ręki. Antarktyczna podróż sir Ernesta Shackletona (pierwsze wydanie pochodzi z 1959 roku) to - jak się wydaje - trzymający w napięciu thriller, a jednak reportaż. Powstał dzięki analizie pamiętników i dokumentów oraz dzięki rozmowom z żyjącymi jeszcze w latach pięćdziesiątych uczestnikami wyprawy. Całość opatrzono mapą z trasą podróży oraz czternastoma zdjęciami wykonanymi przez Franka Hurleya, fotografa ekspedycji, które wywołano na papierze Kodaka.
Czasem żałuję, że żyję w czasach, kiedy człowiek podróżuje w kosmos, kiedy wydaje mu się, że widział już wszystko, bywał wszędzie. Świat nie przestaje mnie zadziwiać, ale jednak tęsknię do dnia, którego przecież nie mogę pamiętać. Dnia, kiedy ludzkość miała więcej pokory, kiedy wciąż było na Ziemi coś nie do zdobycia, coś do odkrywania, choćby nawet nie mieściło się to w wyobraźni, albo choćby mieściło się tylko tam. I dnia, kiedy ludziom wciąż chciało się przekraczać granice wyobraźni, ale bez dzisiejszego zadufania, raczej z dziecięcym zaciekawieniem.