Żył w tym koszmarze. Fragment książki „Prawo matki"

Data: 2022-11-30 13:40:05 | Ten artykuł przeczytasz w 12 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Pierwsza część nowego cyklu Przemysława Piotrowskiego, autora bestsellerowych kryminałów z komisarzem Igorem Brudnym!

Obrazek w treści Żył w tym koszmarze. Fragment książki „Prawo matki" [jpg]

Luta Karabina, kiedyś jedna z najlepszych kobiet w siłach specjalnych, obecnie zarabia na życie, pracując na platformie wiertniczej u wybrzeży Norwegii. Samotnie wychowuje dwójkę dzieci i spędza z nimi każdą wolną chwilę.

W trakcie rodzinnego wypoczynku dochodzi do tragedii – jej córka zostaje porwana!

Czas ucieka, działania policji nie dają rezultatów, a przecieki świadczą, że dziewczynka padła ofiarą wyjątkowo brutalnej szajki handlarzy żywym towarem. Kobieta nie ma wyjścia, bierze sprawy w swoje ręce. Rozpoczyna się dramatyczna walka o odzyskanie córki. Do śledztwa dołącza Zygmunt Szatan, twardy glina i tropiciel, który ma do wyrównania rachunki sprzed lat.

Luta - czy tego chce czy nie - też musi wrócić do swojej mrocznej przeszłości. To w niej znajduje się klucz do odzyskania ukochanej córki...

Do lektury książki Luta Karabina. Prawo matki, której autorem jest Przemysław Piotrowski, zaprasza Czarna Owca. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Prawo matki. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

ROZDZIAŁ 2

Nadkomisarz Zygmunt Szatan wyszedł z budynku Komendy Miejskiej w Zielonej Górze i od razu zapalił papierosa. Druga połowa czerwca była dość upalna, a on nie lubił, jak żar leje się z nieba. W ostatnim czasie w ogóle wkurzało go wszystko, zwłaszcza kolejne przydzielane sprawy. Na jego biurku piętrzył się taki stos teczek, że nie wyobrażał sobie, aby z tego wybrnął przed świętami Bożego Narodzenia. Wymuszenia, pobicia, w tym jedno ze skutkiem śmiertelnym, morderstwo na działkach, a teraz jeszcze to…

– Kurwa mać – zaklął pod nosem, odcharknął i splunął. Miał sucho w ustach, a do tego bolało go gardło. Szkoda mu było pieniędzy na tabletki czy syrop. Ostatnio było u niego krucho z kasą. Nie żeby kiedykolwiek pławił się w luksusach, ale teraz prządł naprawdę kiepsko.

– Cześć, Zygi – rzuciła w jego kierunku Magda, niska i krępa aspirantka z fryzurą na jeża.

Nie lubił, jak młodsi funkcjonariusze zdrabniali jego imię, ale przyzwyczaił się, że traktują go trochę jak wiekowy wiktoriański mebel, który jest na tyle stary, że głupio go wyrzucić, chociaż nikt już nie chce z niego korzystać. Wolał po prostu Szatan albo nawet Stary, ale Zygi czy Zyga go wkurwiało. Odmachnął jej i wrócił do palenia. Przez dłuższą chwilę zastanawiał się, jak ugryźć temat. W końcu podreptał do pobliskiego sklepu i kupił zimne piwo. Wypił je duszkiem. Wprawdzie gustował w mocniejszych alkoholach, ale zimny browar najszybciej gasił pragnienie. Może od tego bolało go gardło? Ta myśl odciągnęła go od głównego problemu, jednak na krótko. Chwilę później długi znów o sobie przypomniały. Jak z takim bałaganem w głowie miał szukać tego dzieciaka?

– Przyjrzyj się sprawie. Masz największe doświadczenie – polecił mu podinspektor Zbigniew Kurowski. Facet miał ksywę Kura, ale to była wersja oficjalna. Kurwa była tą bardziej rozpowszechnioną, bo należało uczciwie przyznać, że naczelnik wydziału nie należał do ludzi sprawiedliwych, a tym bardziej życzliwych czy serdecznych. Szatan jednak też nie był święty i chyba dzięki temu, w przeciwieństwie do wielu młodszych podkomendnych, jakoś się dogadywali.

– Wiesz, ile mam roboty? – zapytał swoim wiecznie zachrypniętym głosem. – Niech ktoś inny weźmie tego dzieciaka.

– A wiesz, ilu ja mam ludzi?

– Tak chcesz podejść starego lisa? Zlituj się, Zbychu. To naprawdę gówniana wymówka.

– Tak jak i twoja. Zawsze możesz spróbować cofnąć czas i oddać komuś innemu Maliniaka i całą resztę. Umowa stoi?

– Tonący brzytwy się chwyta… – Szatan skrzywił się i chwycił akta. Chciał otworzyć teczkę, ale zrezygnował. Poza tym masz jakieś dowody, że została porwana?

– W świetle ostatnich zaginięć dzieciaków i sygnałów z Warszawy zakładamy, że to prawdopodobne.

– Znowu wciskają nos w nie swoje sprawy. – Szatan potarł spocone czoło i westchnął z niesmakiem. – Jeśli to ma być priorytet, to nie licz, że pozostałe śledztwa ruszą choćby o milimetr – ostrzegł przełożonego.

– Nie pali się. Poczekają.

– No to… poczekają.

Nadkomisarz poprawił krawat i wstał z krzesła. Zawahał się, jakby chciał coś dodać, ale ostatecznie bez słowa obrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia.

– Poczekaj! – zawołał za nim Kurowski. – Znam przyjaciółkę matki tej dziewczyny, więc nie odwal jakiejś maniany.

Szatan się zatrzymał i odchrząknął. Podejrzewał, że ta sprawa ma drugie dno.

– Nie można było tak od razu? – Odwrócił się i posłał przełożonemu zdegustowane spojrzenie.

– Może i było można. Mogę ci dać kogoś do pomocy… Znali się wiele lat, a Kurowski do tej pory czasem traktował go jak faceta z połową mózgu. Był naprawdę wkurzający, ale los tak się ułożył, że to on został naczelnikiem, a nie Szatan. Zygmunt się z tym pogodził i w sumie tolerował Kurę, pomijając te idiotyczne zagrywki.

Chuj by go strzelił, pomyślał.

– Wiesz dobrze, że pracuję sam, więc nie zmieniaj tematu – odburknął.

– Tylko pytałem…

– Ile mam czasu?

– Wiesz, że przy porwaniach czas to…

– Pytam o tych z centrali.

– Aha… – Kurowski podrapał się po czole i spojrzał w kalendarz. – Zapowiedzieli się na czwartek. Rzuć im trochę mięsa, żeby się odjebali. Mogę na ciebie liczyć?

Nadkomisarz pomyślał, że jeśli przed chwilą znalazł się w czarnej dupie, to teraz będzie musiał zacząć się w niej urządzać. Już dawno chciał rzucić tę robotę w cholerę. Po tylu latach pracy dostałby nawet całkiem przyzwoitą emeryturę. Tylko co z tego? Zostałby odcięty od informacji, a na to nie mógł sobie pozwolić. Stara sprawa wciąż tkwiła w nim niczym drzazga pod paznokciem, a on sam nie chciał pogodzić się z tym, co wydarzyło się przed laty. Obiecał sobie, że nie popuści, i tego się trzymał. Tego wymagała przyzwoitość.

– Jasne – odparł, po czym wyszedł z gabinetu szefa.

Spojrzał na akta. Najchętniej by je spalił, wyrzucił przez okno, ewentualnie zakradł się z powrotem do biura Kurowskiego i wcisnął mu je w dupę, ale w zaistniałej sytuacji żadna z tych opcji nie wchodziła w grę.

Niestety, w tym mieście to Szatan był łowcą pedofili. Taką łatę przykleiły mu media i generalnie nie mógł mieć o to pretensji. Na tym się skupiał od blisko dwudziestu lat. Zaczęło się od niejakiego Ignacego Maliniaka, nauczyciela, psychologa i pedofila, który w jednym z gimnazjów napastował młode dziewczyny, obiecując im karierę w modelingu. Facet nieźle kombinował, w związku z czym całkiem długo unikał wymiaru sprawiedliwości. Miał nieco ponad trzydzieści lat, dbał o siebie, był przystojny i wysportowany, więc wiele dziewcząt robiło do niego maślane oczy. Swoje ofiary wybierał bardzo skrupulatnie, działał ostrożnie i planował każdy ruch z wyprzedzeniem. Najpierw wyszukiwał dziewczyny z najpoważniejszymi problemami – głównie z rodzin patologicznych, zagubione, zahukane, bywało, że już wcześniej bite i molestowane przez ojców. Następnie dzięki odpowiednim sztuczkom socjotechnicznym wzbudzał ich zaufanie, a gdy już czuł, że ma je w garści, roztaczał przed nimi wizję światowej kariery. „Tylko pamiętaj, że to tajemnica – ostrzegał. – Wybrałem właśnie ciebie, bo widzę w tobie ogromny potencjał. Ale jeśli piśniesz choćby słowo koleżankom, na pewno zaczną ci zazdrościć, a może nawet będą chciały ci zaszkodzić i wskoczyć na twoje miejsce. Wtedy wszystko się posypie, cała kariera legnie w gruzach. Nigdy nie wyjedziesz na Zachód”. Zmanipulowane i zapatrzone w nauczyciela dziewczyny po kilkumiesięcznym urabianiu były w stanie zrobić dla niego wszystko. Zaczynało się od pokazywania zdjęć tych już zatrudnionych, potem były telefoniczne rozmowy po angielsku z ludźmi z branży, w końcu pierwsza pikantna sesja, podczas której Maliniak zwykle przystępował do ataku. Żadna nie odmawiała seksu. Potrafił je oczarować do tego stopnia, że były gotowe spełnić każdą jego zachciankę, przez co stosunkowo szybko kończyło się na wymyślnych praktykach spod znaku BDSM, zwykle w jego domku na podmiejskiej działce. Aby jeszcze mocniej je do siebie przywiązać, regularnie wspomagał je finansowo, zwykle małymi kwotami, aby nie wzbudzać podejrzeń rodziców czy opiekunów prawnych, byle miały na sukienkę czy nowe perfumy. A gdy kończyły szkołę, dotrzymywał obietnicy wysyłał je na Zachód, nie wspominając jednak, że ich zadaniem nie będzie chodzenie po wybiegach dla modelek, tylko kurwienie się w niemieckich, francuskich czy holenderskich burdelach, na których łapy trzymały rosyjskie, albańskie albo tureckie gangi sutenerów. Z tymi ostatnimi miał najlepsze kontakty i wypracował sobie świetne warunki, a oni za młode, ale już doświadczone, wyuzdane, generalnie świetnie przygotowane do pracy piętnasto­ czy szesnastolatki płacili nawet po kilkanaście tysięcy euro za sztukę. Ich zniknięcia zwykle nie były traktowane przez policję zbyt poważnie, zwłaszcza że patologiczni opiekunowie albo nie zgłaszali zaginięć podopiecznych, albo robili to dopiero po kilku czy kilkunastu dniach. Szybki wywiad sugerujący, że zaginiona nie należała do grzecznych dziewczynek, tylko utwierdzał śledczych w przekonaniu, że to najpewniej ucieczka z domu i tak kolejne sprawy lądowały na dnie stosu akt, aż w końcu o nich zapominano. Maliniak popełnił jednak jeden błąd, bo choć zawsze skrupulatnie prześwietlał najbliższe otoczenie swoich potencjalnych ofiar, nie był w stanie ustalić, że siostra matki jednej z nich potajemnie spotyka się z Szatanem. Nadkomisarz, poproszony przez kochankę, przyjrzał się sprawie i wpadł na trop. Stosunkowo szybko dostrzegł, że wspólnym mianownikiem pięciu zaginięć młodych dziewcząt jest młody i przystojny nauczyciel Ignacy Maliniak, który choć musiał się zarzynać, pracując aż w trzech placówkach, o dziwo dwa, a nawet trzy razy w roku mógł sobie pozwolić na wyjazdy na Filipiny albo do Tajlandii. Reszty można było się domyślić. Szatan zawnioskował o obserwację i zasadził się na podejrzanego, a gdy już był pewny, że facet jest śliski, docisnął jedną z dziewcząt, która pękła i wszystko mu opowiedziała. Potem wystarczyło już tylko wysłać ją do domu na działce i przyłapać pedofila na gorącym uczynku.

Nadkomisarz ściągnął marynarkę, przewiesił ją przez oparcie ławki i poluzował krawat. Przez chwilę siedział, bezmyślnie obserwując mijających go ludzi. Koszula kleiła mu się do pleców, był kompletnie zajechany, a w jego głowie kołatały się ponure myśli, w tym ta najbardziej złośliwa.

Dług.

W jego ocenie urósł do niebotycznych rozmiarów. Może przesadzał, ale podskórnie czuł, że człowiek, który od lat sponsorował jego prywatne śledztwo, wcześniej czy później się o niego upomni. Cyryl Majski był bogatym i wpływowym inwestorem z aspiracjami do wielkiej polityki, ostatnio nie miał jednak dobrej prasy i ciągnął się za nim smród z czasów, gdy zaczynał zdobywać swój majątek. Tak jak większość lokalnych kacyków, dorobił się w czasach przemiany ustrojowej – głównie na przemycie papierosów, choć zarzucano mu poważniejsze przestępstwa. Po latach oczywiście nikt nie miał na nie żadnych dowodów, a nawet jeśli miał, sprawy dawno uległy przedawnieniu albo rozmyły się na tyle, że biorąc pod uwagę szereg dokonań Majskiego na polu gospodarczym, politycznym czy charytatywnym, posądzanie go o takie „pierdoły” z przeszłości nie miało sensu. Ta sytuacja zaczynała jednak Szatanowi ciążyć, bo choć nie mógł odmówić Majskiemu wsparcia, był gliną i rozumiał, że sponsor nie zawsze działał zgodnie z prawem. Co z tego, jeśli los tak mocno ich ze sobą związał? Co, jeśli Majski był jedynym człowiekiem, któremu zależało na szukaniu sprawiedliwości? Szatan nie był naiwny i wiedział, że gdyby kiedyś jego życie potoczyło się inaczej, dziś zostałby zupełnie sam.

Nadkomisarz przeciągnął dłonią po bliźnie na szyi. Codziennie przypominała mu o tym, co się stało dwadzieścia pięć lat wcześniej. Szrama ciągnęła się od ucha do ucha i była dowodem bestialstwa ludzi, których ścigał nieprzerwanie od tamtych mrocznych dni. Nie była jedyną pamiątką, kolejnych pięć straszyło na korpusie: wszystkie między żebrami tuż pod sercem. Miał wtedy ogromne szczęście, że nie umarł, choć do dziś nie mógł pozbyć się nękających go wyrzutów sumienia. Może gdyby pomoc przybyła kilkadziesiąt sekund wcześniej, jego żona i córka wciąż by żyły?

Poprawił krawat. Wątpił, aby powierzona mu sprawa Martyny Piskorskiej miała jakikolwiek wspólny mianownik z ludźmi odpowiedzialnymi za to, co wydarzyło się przed laty, ale oczywiste było, że tamci zwyrodnialcy wciąż nie zostali ukarani i bez cienia zażenowania prowadzą swoją haniebną działalność. Taki był świat i tylko ci, którzy nie zetknęli się bezpośrednio z jego mroczną stroną, mogli żyć w swojej szklanej bańce. On nie miał tego komfortu. On był, jest i będzie potępiony na zawsze.

Jeszcze przez chwilę obserwował tych wszystkich mniej lub bardziej szczęśliwych ludzi, a potem podniósł się z ławki i zanurzony w ponurych myślach ruszył pod adres widniejący w dokumentacji. Matka Martyny Piskorskiej musiała przeżywać horror. Rozumiał to lepiej niż jakikolwiek gliniarz w mieście. W końcu żył w tym koszmarze od dwudziestu pięciu lat.

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Luta Karabina. Prawo matki
Przemysław Piotrowski14
Okładka książki - Luta Karabina. Prawo matki

Pierwsza część nowego cyklu Przemysława Piotrowskiego, autora bestsellerowych kryminałów z komisarzem Igorem Brudnym! Luta Karabina, kiedyś jedna z najlepszych...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje